Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2015, 02:58   #614
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, przed południem


Te kilka kropli wody które syn Urgrima zdołał wyżąć ze zmoczonej szmatki jedynie rozsierdziło go początkowo ale po chwili poczuł się lepiej, a już z pewnością lepiej niż reszta załogi która siedziała pod ścianami ze spierzchniętymi wargami i gardłami suchymi na wiór. Do tego Dirk zafundował sobie słoneczną kąpiel i życie w niego jakby wróciło, szczególnie było w tym także pomocne działanie eliksiru i rany pod bandażami na dłoniach i twarzy swędziały nieprzyjemnie to obiecywały także rychły powrót do zdrowia. Dirk stojąc w snopie dziennego światła czuł jak blisko był już powierzchni, zresztą nie on jeden bo z całą pewnością Thorgun, Khaidar i Roran musieli czuć się podobnie. Tak blisko a zarazem tak daleko bo do szczeliny w sklepieniu jaskini było tak daleko że jedynie ptaki, nietoperze i pająki mogły się tam dostać w obecnej chwili. Nieopodal miejsca gdzie był Dirk, swe zajęcie mieli Dorrin i Grundi przy jamie w której rzekomo miał zalegać wąż, jednak czas mijał, w brzuchach burczało i chyba wielu straciło już nadzieję że bestia wychynie kiedyś z ukrycia… jeśli tam w ogóle jest, ale Grundi i Dorrin wiedzieli że w środku siedzi gadzina dlatego zmiana taktyki Grundiego co do pułapki przyniosła zasłużony efekt. Oczywiście nie od razu, pierwej kawał urąbanej skaveńskiej łapy na sznurze leżał bez ruchu, jednak nieco później linka drgnęła wymownie ale Grundi szarpnął za szybko w pierwszym momencie, Dorrin chciał go powstrzymać co prawda ale już nie zdążył, wtedy cała robota poszłaby na nic gdyby nie ogromna pazerność węża. Trzymający sznur Grundi poczuł jak coś szarpnęło padliną raz i drugi, później kilka chwil względnego spokoju choć sznur wciąż podrygiwał, może ćwiartka klepsydry minęła gdy Zarkan i Fulgrimsson podjęli próbę wyciągnięcia sznura i co mogło ich zdziwić a czego przecież powinni się spodziewać, na końcu powrozu coś było, coś co rzucało się i ciągnęło w swoją stronę… rozpoczęło się przeciąganie liny z niewidocznym przeciwnikiem. Walka nie trwała długo bo wąż choć był naprawdę duży to nie miał szans w starciu z połączonymi siłami dwójki krasnoludów.



Gdy wreszcie z jamy wychynęła paszcza węża wyglądać to mogło dość dziwnie, zupełnie jak złowiona ryba, gad szarpał się na boki i próbował zwymiotować padlinę która zalegała już głęboko w jego trzewiach z wciąż zawiniętą wokół niej liną, to jednak nie było możliwe. W chwilę później całe już wielgachne cielsko było wyciągnięte z jamy i rozpoczął się taniec, khazadzi ciągnęli w swoją stronę, wąż zaś unosił się i strzelał na boki ogonem ciągnąc w przeciwnym kierunku. Jak się okazało nie była to byle jaka bestia gdyż uzbrojony w paszczę z okrutnie wyglądającymi zębami oraz wielkie muskularne cielsko w biało - szaro - zielonkawym odcieniu długie na dobre piętnaście stóp, miał wielką siłę i chęć życia, jednak mają za przeciwników zaprawionych w bojach khazadzkich wojowników a do tego z gęba na uwięzi w taki sposób że nie szło gryźć czy strzelić jadem, skazany był na porażkę i tak też się stało. Przestawienie skończyło się tak szybko jak się zaczęło bo choć zdawać się mogło że minęła masa czasu to wcale tak nie było, szczególnie zaś dla Grundiego i Dorrina którzy szybko skończyli gada. Zarkan trzymał węża na linie i sprowadzał go do gleby co nie było trudne przy jego sile, Grundi zaś chwytając bestię swą zbrojną rękawicą wymierzył mu cios ostrzem trzymanym w prawicy… raz, drugi i trzeci kończący gdy łeb węża odpadł od cielska odjęty toporem Rorana. Jak się później okazało, bestia musiała ważyć najmniej jakieś sto czterdzieści do stu osiemdziesięciu funtów, ile z tego dało się zjeść i co w stworzeniu było niebezpieczne na tyle by nawet tego nie tykać, tego już nikt z obecnych na ten czas w obozie nie wiedział.



Kiedy cielsko gada leżało już bez głowy, Grundi zabrał się za naprawę swego ekwipunku co w przypadku jego napierśnika trwało tylko ułamek chwili po którym wypchnął on płytę i wyprostował kilkoma uderzeniami młotka, dziura po toporze jednak została tam gdzie była, Grundi wiedział że to nie czas i miejsce na takie naprawy. Co do pancerza kolczego to po zebraniu materiału z pokonanych wrogów nie było to takie trudne, rozcięte kółka w nogawicy wymieniono szybko i sprawnie, jedynie trudności napotkał syn Fulgrima przy naprawie zniszczeń kolczugi opinającej w walce jego tors ale pierwsze niepowodzenia zostały szybko zażegnane i nim jeszcze do obozu powrócił Detelf oraz Kyan to kolczy pancerz Grundiego był w pełni naprawiony i ponownie gotowy do walki. Jak się później okazało, oddział miał pozostać w jaskini przez cały dzień i noc a zatem był czas by odpocząć i wziąć się za robotę o którą poprosił Grundiego Dirk. Pierwej dopasowali oni rękawy do kolczugi Urgrimssona, odejmując je od znalezionej przez thazora zbroi, to poszło szybko i sprawnie, później trochę kółek na uzupełnienie pach i nim nastał wieczór Fulgrimsson miał już gotowe rękawy by przypiąć je do pancerza Dirka. Trzeba było jednak przyznać że praca cęgami i młotkiem zmęczyła i znużyła kadrińczyka dość mocno do tego dłonie i przedramiona bolały, a na domiar złego pełna szwów rana na udzie także dawała o sobie znać, szczególnie właśnie pod wieczór… w połączeniu z brakiem wody i wysiłkiem Grundi miał pod wieczór paskudną gorączkę.

***

Gdy jeszcze zwiad był w drodze a część towarzyszy zajęła się naprawą rynsztunku, Ergan sprawdzał liny orków i faktycznie, te były grube i mocne, a gdy Ergan się na nich zawiesił trzymały jak należy. Później już gdy zabrał się za natłuszczenie skrzypiących metalowych stawów w protezie Galeba, co faktycznie przyniosło oczekiwany przez rzemieślnika efekt, Ergan usłyszał jakiś odgłos dochodzący z tunelu do którego uciekły skaveny i za którymi podążył ostatni z czwórki orków. Gdy Ergansson zbliżył się do tunelu dało się w nim usłyszeć niesione echem odgłosy walki, później nastała cisza, jednak gdy czas mijał w najlepsze a Ergan wpatrywał się w ciemność tunelu, mógł być pewien że ktoś go obserwuje z ciemności… tam w głębi tunelu północnego coś się czaiło, to było bardziej niż pewne. W tym czasie Thorin zmęczony długą i trudną drogą, walką oraz ciężką pracą zasnął i pochrapując chicho śnił sen o samotnej wędrówce podziemnymi tunelami, te zdawały się nie mieć końca i wciąż zakręcając prowadziły jakby donikąd, nie był to senny koszmar a jedynie dziwaczna wizja od której bił spokój a zarazem zagubienie. Thorin czuł jednak że zna te tunele, w jakiś niezrozumiały sposób azgalski medyk był pewien że już w nich kiedyś był, ale jak i gdzie, tego już nie wiedział. W pewnym momencie Thorin otworzył oczy i dostrzegł Detlefa który szedł w stronę siedzących krasnoludów i ocierał dłonią spocone czoło, z tunelu wyszedł po chwili Kyan. Alrikson chrząknął i rozbudził się, odkaszlnął i przetarł oczy, Grundi siedział i coś montował od czasu do czasu robiąc pomiary ramion Dirka, Ergan zaś nasłuchiwał przy północnym tunelu i od czasu do czasu wpatrywał się w ciemność, nagle do Thorina odezwał się Huran.

- Pospałeś, hę? Należało ci się, odwaliłeś kawał zacnej roboty i bogowie mi świadkami że jak tylko będę mógł to się odwdzięczę. - W tym miejscu Huran uderzył się lekko w lewą pierś, tam gdzie blisko serca raziło go skaveńskie ostrze i gdzie Thorin zdołał połatać go i tym samym ocalić od miecza Gazula. - Zadaje się że mamy trochę czasu… Huran skomentował słowa Detlefa ... powiedz mi młodzieńcze jak do tego doszło? - Stary azulczyk wykrzywił usta i jego twarz zamieniła się maskę żalu, palcem zaś zakreślił koło wskazując na swą twarz, ewidentnie dając do zrozumienia że pyta Thorina o jego zniekształcone rysy twarzy.

***

Dwie klepsydry stosunkowego spokoju w obozie pełnym orczych i skaveńskich ciał Thorgun i Khaidar spędzili razem, siedząc obok siebie mieli czas na rozmowę lub na ogrzewanie się wzajemne w tym zimnym miejscu, oboje byli ciężko ranni z tą tylko różnicą że Khaidar miała jedną poważną ranę uda, zaś Thorgun był poszatkowany niczym kotlet od pasa w dół, szczęściem zęby, ostrza i groty wrogów ominęły jego przyrodzenie, co jakby nie było okazać się mogło wielce istotne dla przyszłej linii krwi Siggurda. Khaidar siedząc spokojnie od czasu do czasu spoglądała w górę, tam skąd nadeszły do walki orki, wiało stamtąd jakby chłodem i czuć było w powietrzu tę świeżą nutę która obiecywała powierzchnię. Kto jak kto ale córa Ronagalda dość miała już lochów, podziemi, tuneli i jaskiń, prawie od dziewięciu dziesiątek dni nie widziała nieba i wkurzało ją to niemiłosiernie i choć była z krwi Valayi i Grungniego to jej w życiu przyszło być góralem hasającym po wysokich górach, wspinać się i widzieć świat ze szczytów wspaniałych kolosów tego świata, stać pod chmurami lub wśród nich i chłonąć bezmiar horyzontu, w zamian zaś od losu dostała teraz kopalnie i szyby wydobywcze, rycie tuneli niczym kret i niekończący się mrok podziemi… miała dość. Khazadka siedziała i słuchała słów towarzyszy, co jakiś czas rzuciła też okiem na leżącego i trzęsącego się z zimna lub bólu brata, w sumie to przez niego się tu znalazła ale ten dostał chyba już dopust boży, spalony niczym skwarek i zawinięty w płótno bardziej trup niż żywy, cierpiał katusze tak straszne że może tylko Thorin był to w stanie zrozumieć a i tak pewnie nie w pełni. Roran zaś wciąż nie mógł robić nic poza tym że szedł, siedział lub leżał, czasem coś mówił, ledwie mógł przełykać pokarm i napitek choć z tymi ostatnimi nie było właściwie problemu ostatnio bo zapasy stopniały do zera… najwięcej czasu Roran mógł poświęcić na myślenie, ale i to tylko w krótkich przerwach między niesamowitymi falami bólu jaki rozrywał jego spalone ciało każdego dnia. Pod bandażami, syn Ronagalda czuł niemiłosierne swędzenie a mając już swoje lata wiedział iż jest to sygnał iż jego ciało leczy się, co prawda skóra ściągała się i na zawsze miała już być straszliwie zniekształcona i choć dla wielu byłoby to niczym społeczne samobójstwo i kalectwo do końca swych dni ale dla wojowników żadna blizna czy ubytek nie był haniebny, wręcz przeciwnie, był niczym historyczna mapa bólu i przebytych potyczek, świadectwo oddania i ogromu wiedzy. Trudno było jedynie powiedzieć czy Roran doczeka czasów gdy bandaże będą mogły zostać zdjęte z jego ran, a to dlatego iż jeśli dochodzić miało w najbliższej przyszłości do tak zażartych walk jak te które oddział stoczył w ciągu ostatnich kilku dni to ranny krasnolud bez możliwości uniesienia ostrza i tarczy miał nikłe szanse na przeżycie. Z pewnością z identycznego założenia wychodzić musiał kowal run Galvinson który pomimo ogromnych chęci i sił do działania nie mógł nic zrobić bo dłonie jego były okryte krwawymi bandażami, podobnie zresztą jak cała głowa i szyja. Wdawszy się w rozmowę z Roranem czas upływał im w całkiem przyjaznej atmosferze bo chyba mało kto spamiętać mógł ostatni czas taki gdy zwyczajnie dało się usiąść i pogawędzić o sprawach istotnych i tych mniej ważnych także. Za punkt na honorze Galeb wziął sobie służbę wartowniczą i tak też miało być tego wieczora, gdyż gdy okazało się później że oddział będzie nocował w tym nieprzyjaznym miejscu, Galeb objął pierwsza wartę.

***

Detlef i Kyan nim wrócili do reszty oddziału musieli ponownie przedzierać się przez gigantyczną jaskinie a później paskudnie niskim i ciasnym tunelem do góry… istna mordęga. Zostawiając za plecami potencjalne źródło wody musiało im być na duszy i ciele naprawdę ciężko tym bardziej że w ustach obaj zwiadowcy mieli suszę stulecia. Wędrując w trudnych warunkach rozmawiali między sobą odrobinę i dzięki temu Kyan chyba po raz pierwszy miał okazję poznać kogoś z oddziału odrobinę bliżej, dywagacje jednak nie potrwały długo bo zmęczenie dawało się we znaki, ciężkie sapiące oddechy, ciężar stali niesionej na barkach i to okrutne pragnienie. Szczęściem udało się im wrócić w jednym kawałku do rozświetlonej promieniami słońca jaskini. Gdy tylko wychynęli z tunelu od razu poczuli się lepiej psychicznie, fizycznie było już znacznie gorzej… byli odwodnieni, co prawda nie jakoś bardzo poważnie ale każdy wiedział że jeśli następnego dnia nie odnajdą wody to zaczną padać jak muchy a najdalej za dwa, może trzy dni rozpocznie się stan bolesnej agonii. Co gorsza, jak się okazało niewielu w obozie postanowiło robić coś pożytecznego. Thorin spał w najlepsze ale widać było że wcześniej zadbał przynajmniej o rannych, Huran leżał obok i pojękiwał cicho z bólu, do tego Khaidar i Thorgun poharatani również nie tryskali entuzjazmem by coś robić. Jedynie Ergan sprawdzał północny tunel a dokładniej wejście do niego, Grundi i Dirk skoncentrowani byli wokół kolczego pancerza a Dorrin odciągał ciała wrogów na bok, byle dalej od odpoczywających khazadów i tam truchła zarzucał na dość już wysoką stertę, co do Galeba i Rorana to ci rozmawiali między sobą po cichu. W obozie brak było ognia czy nawet jakiejś konkretniejszej organizacji pracy i obowiązków, nawet krwawy ochłap niedźwiedziego mięsa leżał tak jak zostawił go Detlef, nie poćwiartowany i nie oczyszczony… jedynym plusem było chyba wielkie bezgłowe cielsko węża które leżało na skale i które z pewnością przyciągnęło uwagę Kyana, widać więc że pułapka musiała zadziałać jak należy.



Syn Thravra zajął się przygotowaniem prowizorycznych pochodni w czym zaczynał mieć już małą smykałkę, nim dzienne światło przegrało walkę z nocą, na kupce obok nóg Kyana była już niemała sterta pochodni. Oczywiście nie były one nasączone olejem i nie mogły płonąć tak długo jakby tego chciał ich twórca ale w takiej sytuacji i tak było to coś. Szmaty z wełny i juty, skórzane rzemienie i łańcuchy osadzone na kawałkach włóczni lub rozciętych na dwie połowy orczych łęczysk… prowizorka ale warta każdej poświęconej chwili pracy. Wieczorem, odliczając to co zostało zużyte i to co odłożono na nocne wartowanie, Kyan dołożył do wspólnych zapasów dwadzieścia sztuk kiepskiej jakości łuczyw. Detlef też nie tracił czasu, rozdał zadania, podzielił warty a sam wziął się za porcjowanie i czyszczenie niedźwiedziego sadła. Wkrótce zapłonął ogień po tym jak Dorrin i Khaidar zebrali i przygotowali całe drewno znalezione przy ciałach poległych, szczapy drewna które wcześniej były włóczniami, strzałami, łukami lub kuszami albo tarczami, tego wieczora stały się źródłem ciepła i światła dla zmęczonych synów i córy bogów spod gór. Nad ogniem pieczono kawałki mięsa a zapach rozchodził się tunelami i z całą pewnością nie mógł zostać niezwęszony przez kogoś w okolicy. Detlef stopił sadło i odzyskał z niego sporo tłuszczu, ten jednak szybko zamieniał się w smalec i będąc w latarni zatykał tylko dyszę, po jego rozgrzaniu i ponownym rozpuszczeniu, już w zbiorniku latarni, co prawda jako tako działał ale płomień był tak nikły że właściwie tylko rozświetlał najbliższą ciemność i absolutnie nie nadawał się by przy nim podróżować, jednak jako punkt odniesienia nocą w jaskini mały płomyk sprawdzał się wyśmienicie. Smalec z niedźwiedzia jak widać więcej dobrego zrobiłby rozsmarowany na chlebie niż w latarni ale ogromne pragnienie w krasnoludzkich gardłach zalały potoki śliny wiedzione zapachem tak smalczyku jak i pieczonego mięsiwa więc jakiś plus tego wszystkiego było. Po zaplanowaniu kolejnych działań pozostał tylko odpoczynek… ale to czy miejsce ów było bezpieczne miało się dopiero okazać wszak południowym tunelem czmychnęło dwóch thaggoraki, północnym podało tyły także dwóch szczuroludzi a za nimi dodatkowo podążył dziki uruk’azi.



Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, trzecia warta


Noc jednak nie okazała się tak spokojna jakby tego chciano, w jednym z tuneli coś zdawało się czychać na śpiących krasnoludów a najgorsze było to iż nie było widać z czym brodacze mają do czynienia gdyż cokolwiek to było to znajdowało się poza zasięgiem światła pochodni. Biorąc pod uwagę rozmowy, ciepło ogniska, zapachy pieczonego jadła, odgłosy łupania drewna i temu podobne ktoś pewnie był świadom obecności krasnoludów w tym miejscu, szczególnie że Ergan czuł wcześniej ewidentnie czyjąś obecność w północnym tunelu. Wszystko jednak zaczęło dziać sie późno w nocy ale nim do tego doszło to na pierwszą warte zgłosił się Galeb i odrobiwszy swoje zbudził Detlefa którego warta minęła dość spokojnie jeśli nie liczyć kilku osuwających się kamyków w tunelach i zerwania się do lotu setek nietoperzy które wisiały pod sklepieniem jaskini wysoko nad głowami śpiących krasnoludów. W kilka klepsydr później przyszedł czas na Kyana i niestety bogowie chcieli by coś się wydarzyło właśnie wtedy. Na ten czas ognisko już przygasało i tylko żar tlił się w nim słabo, zrobiło się kurewsko zimno i bez powodzenia szukać można było ciepła bijącego od miejsca gdzie jeszcze kilka klepsydr temu wesoło harcował ogień a nad nim opiekała się dziczyzna, która choć była zdobyczną padliną to i tak smakowała niczym wyborne kąski w najlepszej knajpie. Gdy Kyan chodził tak po jaskini i przepatrywał kąty, dmuchając od czasu do czasu w dłonie z zimna i posyłając co chwila z ust chmurę pary, przyświecając co jakiś czas sobie pochodnią które to zmuszeni byli odpalić wartownicy jako że ognisko nie dawało wystarczająco dużo światła… usłyszał wtem jakiś odgłos dochodzący z tunelu na północy jaskini. Thravarsson choć słuch miał czujny niczym lis to tym razem nie potrafił ocenić przyczyny dziwnego hałasu, nie był on głośny i przypominał jakby cielsko wielkiego pełznącego po skale węża, coś sunęło w stronę jaskini w której spał oddział thazora Thorvaldssona. Pozostawało podjąć decyzję czy sprawdzić samemu rzekome źródło dźwięku i nie budzić zmęczonych towarzyszy czy może podnieść larum ale narazić się na pogardliwe spojrzenia jeśli podejrzenia względem dziwnych dźwięków okażą się błędne. Tak też Kyan pozwolił sobie właśnie by zajrzeć w tunel trzymając pochodnię w dłoni, jednak tak jak było wspomniane na początku, poza odłosem nie było w korytarzy widać zupełnie niczego ale coś tam przecież być musiało.
 
VIX jest offline