Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2015, 14:56   #611
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Pierdol się ty zawszony skubańcu! - Detlef dał upust swojej frustracji kopiąc truchło skavena, którego wąż ani myślał zeżreć. I głęboko w zadku miał to, że gad nie posiadający futra zdecydowanie nie mógł nabawić się wszy. Najwidoczniej był jednak na tyle cwany, że próby wywabienia go ze skalnej szczeliny spełzały na niczym. Jak wąż.

- Eee, tam. Mam tego dość. Kyan! Zbieraj się - idziemy sprawdzić tamten tunel. - Zawołał Thravarssona. Przed wymarszem upewnił się, że ktoś bardziej cierpliwy od niego zajmie się polowaniem na węża oraz, że wszystkie korytarze będą obserwowane na wypadek pojawienia się wroga, ze szczególnym uwzględnieniem tego, w którym zniknęli skaven i goniący go zielonoskóry.

Droga była wyczerpująca. Całkiem dobrze zapowiadający się tunel szybko skurczył się do rozmiarów odpowiadających snotlingowi, a nie dobrze zbudowanemu krasnoludowi. Przeciskanie się przez wąskie przesmyki, pełzanie na czworaka, a nawet czołganie się po nierównej skalnej podłodze sprawiły, że gdy tylko korytarz ponownie się rozszerzył, Thorvaldsson odetchnął z ulgą.

I zaraz tego pożałował. Już wcześniej dostrzegał ślady korzystania z tej drogi przez thagorraki, ale smród brudnego futra, skaveńskiego piżma i odchodów tworzący atmosferę dużej jaskini przytłaczał. Zhufbarczyk z trudem stłumił kaszel i przetarł zaszklone oczy. Spoglądając na splugawioną przez szczuroludzi jaskinię pod górską siedzibą jego ludu czuł narastający gniew i wszechogarniający smutek.
- Skurwysyny... - wycedził przez zaciśnięte zęby, ignorując przy tym żarty Thravarssona. Widać każdy reagował inaczej.

Otoczona kamieniami sadzawka mogłaby zaspokoić pragnienie i posłużyć do uzupełnienia zapasu wody w bukłakach. Mogłaby, gdyby nie sterty odpadków i odchodów pokrywające grubym dywanem całą przestrzeń wokół niej. Wstręt zagłuszył pragnienie i pozwolił zapomnieć o spierzchniętych ustach i napuchniętym języku. Odchodzące z tego miejsca tunele też nie wskazywały na to, że jest to droga prowadząca prosto na powierzchnię.

- Jakieś pomysły? - spojrzał pytająco na Kyana i wysłuchał, co miał do powiedzenia. - Też tak myślę - tędy nie przejdziemy z rannymi. Wracajmy. - Splunął jeszcze i wszedł z powrotem do tunelu, z którego przyszli.

W czasie drogi powrotnej towarzyszący mu krasnolud zebrał się na wypytywanie o to, co dalej. Co dalej po wyjściu na powierzchnię. O ile pytanie nie było głupie, czy niestosowne, to Detlef nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Jasne, że zdawał sobie sprawę z poważnego stanu rannych i ogólnego zmęczenia trudami przeprawy. Daleko było do beztroski towarzyszącej im podczas wymarszu z Azul. Mimo, że odpowiedź na zadanie pytanie powinna brzmieć "nie wiem", to zhufbarczyk zdawał sobie sprawę, że nie tego po nim się oczekuje. On ZAWSZE musiał wiedzieć co dalej. ZAWSZE musiał mieć jakiś pomysł. Fucha thazora była niewdzięczna, niczym narożna wszetecznica.

- Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. - Odparł, stawiając jednak na szczerość. - Podjąłem się zadania wyprowadzenia nas z oblężenia Azul i mam nadzieję, że tego dokonam. Wydaje mi się... a raczej - WIEM, że moje decyzje nie podobały się wielu z tych, którym przewodziłem przez ten czas. - Ciągnął dalej, przepychając się przez szczególnie wąski przesmyk. - Dlatego po wyjściu na powierzchnię, jak tylko będzie bezpiecznie, to dam wszystkim możliwość wyboru co dalej chcą robić. Może większość opowie się za wyborem kogoś innego na thazora? Może Grundi? Albo Thorin? A może Galvinssona będą chcieli słuchać? Tak naprawdę nieważne jest, co zdecydują. Ważne, żeby podjęli decyzję. Jakąkolwiek. Bo wcześniej tylko narzekali, że im źle. Że ktoś za nich nie przewidział, żeby przygotowali się do przeprawy przez otoczoną przez wroga górę. Po cóż zabierać prowiant, wodę, lampy i zapas oleju, skoro to tylko przechadzka po kopalni jest jeno. Bo źle, że wróg na nasze życia dybie, bo źle, że jeść nie ma co i woda się skończyła. Źle, że lekarstw nie ma i zmęczenie okrutne. Wszystko źle, kurwa! - Wybuchnął nagle. - Kury im szczać prowadzać, a nie za wojaczkę się brać! Auć! - przywalił głową w jakiś skalny występ i zamilkł.

- Widzisz - Roranowi za złe mieli wiele spraw, ale ja teraz przynajmniej trochę zaczynam rozumieć, dlaczego był taki jaki był. - Wyjaśnił Thravarssonowi nieco z historii oddziału. - Co wcale nie oznacza, że nie był z niego dureń jakich mało... - roześmiał się. - A co dalej? O tym zdecyduje thazor, jak już będzie wiadomo kto nim jest. - Zakończył nieco filozoficznie.

Po dołączeniu do reszty pozwolił Thravarssonowi podsumować wyniki zwiadu. Sam przyglądał się temu, co podczas ich nieobecności zdziałali. Jak zwykle, nie było tego zbyt wiele. "Każdy sobie rzepkę skrobie..." - idealnie odzwierciedlało nastawienie poszczególnych członków tego oddziału. Porcjowaniem mięsa niedźwiedzia nikt się nie zajął, a Detlef był pewien, że lada chwila wszyscy głośno będą się domagać jedzenia. Banda indywidualistów.

- Dorrin, przynieście z Khaidar materiał na ognisko! Tarcze tych obszczymurów, trzonki, łuki i strzały. Wszystko, co nadaje się do spalenia. Galeb, Ergan i Dirk - miejcie baczenie na korytarze.- Postanowił rozruszać trochę to apatyczne towarzystwo. Sam podszedł do resztek niedźwiedzia jaskiniowego.

- Pomogę ci z tym. Upieczemy to - na kilka dni powinno wystarczyć. - Rzekł do siłujacego się z mięsem Thravarssona. Detlef jednak nie zamierzał wykrawać pasków mięsa, tylko zajął się niedźwiedzim sadłem. Wycinał kawały tłuszczu i pakował je do względnie całego orkowego hełmu, jaki znalazł wśród walajacych się po jaskini rupieci. Wytopiony tłuszcz miał zamiar przelać do lamp - może nie było to nalepsze paliwo, ale palić się powinno i oświetlić im drogę do czasu opuszczenia podziemnych tuneli.

Nim rozleniwione ciepłem bijącym z ogniska towarzystwo postanowi hurmem odespać trudy przeprawy, Detlef rozdzielił warty pomiędzy zdatnych do tego khazadów. Choćby wartownik miał za zadanie tylko obudzić pozostałych, to też był brany pod uwagę.

- Jutro zrobimy zwiad na górze. - Oznajmił. - Khaidar pójdzie pierwsza i zrobi pętlę na jednej z tych lin lub przywiąże naszą, jeśli okażą się zbyt liche. Przez pętlę przełożymy kolejny sznur tak, aby oba końce były tutaj. Na jednym końcu pętla na nogę i dalej już wiecie. Wciągniecie mnie na górę jako drugiego. Jak tylko rozeznamy się w sytuacji, to zaczniemy wciągać na górę pozostałych - ostatnich wciągną ci, co będą na górze. Jakieś pytania? - spojrzał po zmęczonych twarzach rozjaśnionych blaskiem ognia. - Jeśli nie, to odpoczywajcie. Jutro powinniśmy wyjść na powierzchnię. - Dodał.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 02-02-2015, 15:21   #612
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Kolejny postój i kolejny raz, gdy Roran mógł tylko czekać. Już w czasie walki klął jak zacięty, nie mogąc pogodzić się z beznadzieją jaka go ścigała. Znalazło się żarcie, tyle dobrego, ale sytuacja nie zdawała się jakkolwiek poprawiać. Nie był w stanie zająć się nawet ekwipunkiem czym sam się nażreć. Ile tak można było, no ile. Reszcie poprawiały się choć nastroje, tyle dobrego. Tyle zaś złego że Roranowi nie. Nie mógł naprawić zbroi, nie mógł wyczyścić broni. Nie mógł nic zrobić by zająć myśli, a te kłębiły się coraz gorzej. Nie mieli tuby, a wciąż zmierzali do fortu. Nie wiedział co wykombinował Detlef i co zamierza dalej, pewnym było jedno – mieli przesrane. Ten ograniczony kretyn nie rozumiał, że przysięgi dotyczą i jego – czy je składał czy nie, i że z pełna mocą za to co stało. Musiał przyznać, że dawny kapral nie radził sobie źle..nie tak dobrze jak Roran oczywiście, ale nieźle. Co nie zmieniało w niczym faktu, że czekała na nich maszynka do robienia kiełbasy. Myślał czy by nie poruszyć tego tematu w rozmowie z innymi, niestety i tak nie bardzo była jakakolwiek rada na cała tą sytuację…a morale psuć nie było po co, i tak ledwo się wlekli. A co do tego co działo się na zewnątrz, Roran ani na moment nie wierzył, że czeka ich tam coś lepszego. Po tylu miesiącach oblężenia i trzech armiach w Okół musiało tam być piekło albo pustynia. W końcu jednak podszedł do Galeba, gdy ten był sam i rzucił po cichu:

-Wiesz, że przez ten brak tuby mamy przesrane? Nie wiem czy Detlef o tym pamięta… ale na górze nie czeka nas lepszy los… Cóż rzekniesz, masz jakiś pomysł? Bo jak dla mnie jesteśmy po uszy w gównie…ale głośno tego nie rzeknę, bo morale jest i tak chujowe
 
vanadu jest offline  
Stary 03-02-2015, 00:51   #613
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Warta. Jedyne czym mógł się tak naprawdę zająć Galeb. Widział jak Dirk do niego idzie, a potem jednak się zatrzymuje i podnosi sprawę kolczugi na forum ogółu. Tak. Galeb z obozowych spraw nadawał się w pełni tylko do wartowania. No i może do czytania... albo też... Runiarz przypomniał sobie, że w sumie łupów trochę nazbierali. Mógłby spróbować oszacować ich przybliżoną wartość, ale póki co lepiej jednak było zająć się czymś bardziej... praktycznym i odpowiednim w tej sytuacji.

Urozmaiceniem tego była próba zasięgnięcia przez Rorana rady u Galeba. Kowal spojrzał na starszego krasnoluda badawczo po czym odwrócił głowę, aby dalej oparty o kamienie lustrować wyznaczony mu do pilnowania korytarz.

- Z tego co pamiętam uprzedzałeś wszystkich o tym, że tuleja ma zostać doniesiona do Fortu Południowego. Spójrz jednak prawdzie w oczy... czy ktokolwiek się tym przejął na poważnie? Więcej bulwersacji było raczej z tego, że coś obiecywałeś w imieniu wszystkich i dogadywałeś się z jakimiś podejrzanymi typami. - rzekł Galvinsson - Moja myśl to albo iść do Fortu i przyznać uczciwie, że sprawa została zaprzepaszczona... albo odpocząć, zebrać jakieś zapasy i ruszyć w kierunku innej twierdzy. W Azul pozostawiamy niezałatwione sprawy. Ten twój Żelazny Fundusz, w moim przypadku zaginieni kowale run... od kiedy weszliśmy na Pierścień przestałem w ogóle wyczuwać ich moc... ich obecność. - wymamrotał Galeb, potem dodają już normalnie - A kto wie jeszcze jakie sprawy reszta pozostawiła tutaj? Musisz być świadom jednego Roranie... Azul nas przeżuło i wypluło. I niezbyt prawdopodobne, aby chciało nas z powrotem obojętnie co pozostawiliśmy w środku i jak bardzo chcielibyśmy te sprawunku podokańczać.

Runotwórca na koniec westchnął i machnął obandażowaną ręką.

- Przypomnij reszcie o swoim zobowiązaniu i co się z tym wiąże. Jeżeli wszyscy mamy z tego powodu problemy to lepiej, aby każdy był tego świadom.
 
Stalowy jest offline  
Stary 04-02-2015, 02:58   #614
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
15 Vharukaz, czas Hyrvelitu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, przed południem


Te kilka kropli wody które syn Urgrima zdołał wyżąć ze zmoczonej szmatki jedynie rozsierdziło go początkowo ale po chwili poczuł się lepiej, a już z pewnością lepiej niż reszta załogi która siedziała pod ścianami ze spierzchniętymi wargami i gardłami suchymi na wiór. Do tego Dirk zafundował sobie słoneczną kąpiel i życie w niego jakby wróciło, szczególnie było w tym także pomocne działanie eliksiru i rany pod bandażami na dłoniach i twarzy swędziały nieprzyjemnie to obiecywały także rychły powrót do zdrowia. Dirk stojąc w snopie dziennego światła czuł jak blisko był już powierzchni, zresztą nie on jeden bo z całą pewnością Thorgun, Khaidar i Roran musieli czuć się podobnie. Tak blisko a zarazem tak daleko bo do szczeliny w sklepieniu jaskini było tak daleko że jedynie ptaki, nietoperze i pająki mogły się tam dostać w obecnej chwili. Nieopodal miejsca gdzie był Dirk, swe zajęcie mieli Dorrin i Grundi przy jamie w której rzekomo miał zalegać wąż, jednak czas mijał, w brzuchach burczało i chyba wielu straciło już nadzieję że bestia wychynie kiedyś z ukrycia… jeśli tam w ogóle jest, ale Grundi i Dorrin wiedzieli że w środku siedzi gadzina dlatego zmiana taktyki Grundiego co do pułapki przyniosła zasłużony efekt. Oczywiście nie od razu, pierwej kawał urąbanej skaveńskiej łapy na sznurze leżał bez ruchu, jednak nieco później linka drgnęła wymownie ale Grundi szarpnął za szybko w pierwszym momencie, Dorrin chciał go powstrzymać co prawda ale już nie zdążył, wtedy cała robota poszłaby na nic gdyby nie ogromna pazerność węża. Trzymający sznur Grundi poczuł jak coś szarpnęło padliną raz i drugi, później kilka chwil względnego spokoju choć sznur wciąż podrygiwał, może ćwiartka klepsydry minęła gdy Zarkan i Fulgrimsson podjęli próbę wyciągnięcia sznura i co mogło ich zdziwić a czego przecież powinni się spodziewać, na końcu powrozu coś było, coś co rzucało się i ciągnęło w swoją stronę… rozpoczęło się przeciąganie liny z niewidocznym przeciwnikiem. Walka nie trwała długo bo wąż choć był naprawdę duży to nie miał szans w starciu z połączonymi siłami dwójki krasnoludów.



Gdy wreszcie z jamy wychynęła paszcza węża wyglądać to mogło dość dziwnie, zupełnie jak złowiona ryba, gad szarpał się na boki i próbował zwymiotować padlinę która zalegała już głęboko w jego trzewiach z wciąż zawiniętą wokół niej liną, to jednak nie było możliwe. W chwilę później całe już wielgachne cielsko było wyciągnięte z jamy i rozpoczął się taniec, khazadzi ciągnęli w swoją stronę, wąż zaś unosił się i strzelał na boki ogonem ciągnąc w przeciwnym kierunku. Jak się okazało nie była to byle jaka bestia gdyż uzbrojony w paszczę z okrutnie wyglądającymi zębami oraz wielkie muskularne cielsko w biało - szaro - zielonkawym odcieniu długie na dobre piętnaście stóp, miał wielką siłę i chęć życia, jednak mają za przeciwników zaprawionych w bojach khazadzkich wojowników a do tego z gęba na uwięzi w taki sposób że nie szło gryźć czy strzelić jadem, skazany był na porażkę i tak też się stało. Przestawienie skończyło się tak szybko jak się zaczęło bo choć zdawać się mogło że minęła masa czasu to wcale tak nie było, szczególnie zaś dla Grundiego i Dorrina którzy szybko skończyli gada. Zarkan trzymał węża na linie i sprowadzał go do gleby co nie było trudne przy jego sile, Grundi zaś chwytając bestię swą zbrojną rękawicą wymierzył mu cios ostrzem trzymanym w prawicy… raz, drugi i trzeci kończący gdy łeb węża odpadł od cielska odjęty toporem Rorana. Jak się później okazało, bestia musiała ważyć najmniej jakieś sto czterdzieści do stu osiemdziesięciu funtów, ile z tego dało się zjeść i co w stworzeniu było niebezpieczne na tyle by nawet tego nie tykać, tego już nikt z obecnych na ten czas w obozie nie wiedział.



Kiedy cielsko gada leżało już bez głowy, Grundi zabrał się za naprawę swego ekwipunku co w przypadku jego napierśnika trwało tylko ułamek chwili po którym wypchnął on płytę i wyprostował kilkoma uderzeniami młotka, dziura po toporze jednak została tam gdzie była, Grundi wiedział że to nie czas i miejsce na takie naprawy. Co do pancerza kolczego to po zebraniu materiału z pokonanych wrogów nie było to takie trudne, rozcięte kółka w nogawicy wymieniono szybko i sprawnie, jedynie trudności napotkał syn Fulgrima przy naprawie zniszczeń kolczugi opinającej w walce jego tors ale pierwsze niepowodzenia zostały szybko zażegnane i nim jeszcze do obozu powrócił Detelf oraz Kyan to kolczy pancerz Grundiego był w pełni naprawiony i ponownie gotowy do walki. Jak się później okazało, oddział miał pozostać w jaskini przez cały dzień i noc a zatem był czas by odpocząć i wziąć się za robotę o którą poprosił Grundiego Dirk. Pierwej dopasowali oni rękawy do kolczugi Urgrimssona, odejmując je od znalezionej przez thazora zbroi, to poszło szybko i sprawnie, później trochę kółek na uzupełnienie pach i nim nastał wieczór Fulgrimsson miał już gotowe rękawy by przypiąć je do pancerza Dirka. Trzeba było jednak przyznać że praca cęgami i młotkiem zmęczyła i znużyła kadrińczyka dość mocno do tego dłonie i przedramiona bolały, a na domiar złego pełna szwów rana na udzie także dawała o sobie znać, szczególnie właśnie pod wieczór… w połączeniu z brakiem wody i wysiłkiem Grundi miał pod wieczór paskudną gorączkę.

***

Gdy jeszcze zwiad był w drodze a część towarzyszy zajęła się naprawą rynsztunku, Ergan sprawdzał liny orków i faktycznie, te były grube i mocne, a gdy Ergan się na nich zawiesił trzymały jak należy. Później już gdy zabrał się za natłuszczenie skrzypiących metalowych stawów w protezie Galeba, co faktycznie przyniosło oczekiwany przez rzemieślnika efekt, Ergan usłyszał jakiś odgłos dochodzący z tunelu do którego uciekły skaveny i za którymi podążył ostatni z czwórki orków. Gdy Ergansson zbliżył się do tunelu dało się w nim usłyszeć niesione echem odgłosy walki, później nastała cisza, jednak gdy czas mijał w najlepsze a Ergan wpatrywał się w ciemność tunelu, mógł być pewien że ktoś go obserwuje z ciemności… tam w głębi tunelu północnego coś się czaiło, to było bardziej niż pewne. W tym czasie Thorin zmęczony długą i trudną drogą, walką oraz ciężką pracą zasnął i pochrapując chicho śnił sen o samotnej wędrówce podziemnymi tunelami, te zdawały się nie mieć końca i wciąż zakręcając prowadziły jakby donikąd, nie był to senny koszmar a jedynie dziwaczna wizja od której bił spokój a zarazem zagubienie. Thorin czuł jednak że zna te tunele, w jakiś niezrozumiały sposób azgalski medyk był pewien że już w nich kiedyś był, ale jak i gdzie, tego już nie wiedział. W pewnym momencie Thorin otworzył oczy i dostrzegł Detlefa który szedł w stronę siedzących krasnoludów i ocierał dłonią spocone czoło, z tunelu wyszedł po chwili Kyan. Alrikson chrząknął i rozbudził się, odkaszlnął i przetarł oczy, Grundi siedział i coś montował od czasu do czasu robiąc pomiary ramion Dirka, Ergan zaś nasłuchiwał przy północnym tunelu i od czasu do czasu wpatrywał się w ciemność, nagle do Thorina odezwał się Huran.

- Pospałeś, hę? Należało ci się, odwaliłeś kawał zacnej roboty i bogowie mi świadkami że jak tylko będę mógł to się odwdzięczę. - W tym miejscu Huran uderzył się lekko w lewą pierś, tam gdzie blisko serca raziło go skaveńskie ostrze i gdzie Thorin zdołał połatać go i tym samym ocalić od miecza Gazula. - Zadaje się że mamy trochę czasu… Huran skomentował słowa Detlefa ... powiedz mi młodzieńcze jak do tego doszło? - Stary azulczyk wykrzywił usta i jego twarz zamieniła się maskę żalu, palcem zaś zakreślił koło wskazując na swą twarz, ewidentnie dając do zrozumienia że pyta Thorina o jego zniekształcone rysy twarzy.

***

Dwie klepsydry stosunkowego spokoju w obozie pełnym orczych i skaveńskich ciał Thorgun i Khaidar spędzili razem, siedząc obok siebie mieli czas na rozmowę lub na ogrzewanie się wzajemne w tym zimnym miejscu, oboje byli ciężko ranni z tą tylko różnicą że Khaidar miała jedną poważną ranę uda, zaś Thorgun był poszatkowany niczym kotlet od pasa w dół, szczęściem zęby, ostrza i groty wrogów ominęły jego przyrodzenie, co jakby nie było okazać się mogło wielce istotne dla przyszłej linii krwi Siggurda. Khaidar siedząc spokojnie od czasu do czasu spoglądała w górę, tam skąd nadeszły do walki orki, wiało stamtąd jakby chłodem i czuć było w powietrzu tę świeżą nutę która obiecywała powierzchnię. Kto jak kto ale córa Ronagalda dość miała już lochów, podziemi, tuneli i jaskiń, prawie od dziewięciu dziesiątek dni nie widziała nieba i wkurzało ją to niemiłosiernie i choć była z krwi Valayi i Grungniego to jej w życiu przyszło być góralem hasającym po wysokich górach, wspinać się i widzieć świat ze szczytów wspaniałych kolosów tego świata, stać pod chmurami lub wśród nich i chłonąć bezmiar horyzontu, w zamian zaś od losu dostała teraz kopalnie i szyby wydobywcze, rycie tuneli niczym kret i niekończący się mrok podziemi… miała dość. Khazadka siedziała i słuchała słów towarzyszy, co jakiś czas rzuciła też okiem na leżącego i trzęsącego się z zimna lub bólu brata, w sumie to przez niego się tu znalazła ale ten dostał chyba już dopust boży, spalony niczym skwarek i zawinięty w płótno bardziej trup niż żywy, cierpiał katusze tak straszne że może tylko Thorin był to w stanie zrozumieć a i tak pewnie nie w pełni. Roran zaś wciąż nie mógł robić nic poza tym że szedł, siedział lub leżał, czasem coś mówił, ledwie mógł przełykać pokarm i napitek choć z tymi ostatnimi nie było właściwie problemu ostatnio bo zapasy stopniały do zera… najwięcej czasu Roran mógł poświęcić na myślenie, ale i to tylko w krótkich przerwach między niesamowitymi falami bólu jaki rozrywał jego spalone ciało każdego dnia. Pod bandażami, syn Ronagalda czuł niemiłosierne swędzenie a mając już swoje lata wiedział iż jest to sygnał iż jego ciało leczy się, co prawda skóra ściągała się i na zawsze miała już być straszliwie zniekształcona i choć dla wielu byłoby to niczym społeczne samobójstwo i kalectwo do końca swych dni ale dla wojowników żadna blizna czy ubytek nie był haniebny, wręcz przeciwnie, był niczym historyczna mapa bólu i przebytych potyczek, świadectwo oddania i ogromu wiedzy. Trudno było jedynie powiedzieć czy Roran doczeka czasów gdy bandaże będą mogły zostać zdjęte z jego ran, a to dlatego iż jeśli dochodzić miało w najbliższej przyszłości do tak zażartych walk jak te które oddział stoczył w ciągu ostatnich kilku dni to ranny krasnolud bez możliwości uniesienia ostrza i tarczy miał nikłe szanse na przeżycie. Z pewnością z identycznego założenia wychodzić musiał kowal run Galvinson który pomimo ogromnych chęci i sił do działania nie mógł nic zrobić bo dłonie jego były okryte krwawymi bandażami, podobnie zresztą jak cała głowa i szyja. Wdawszy się w rozmowę z Roranem czas upływał im w całkiem przyjaznej atmosferze bo chyba mało kto spamiętać mógł ostatni czas taki gdy zwyczajnie dało się usiąść i pogawędzić o sprawach istotnych i tych mniej ważnych także. Za punkt na honorze Galeb wziął sobie służbę wartowniczą i tak też miało być tego wieczora, gdyż gdy okazało się później że oddział będzie nocował w tym nieprzyjaznym miejscu, Galeb objął pierwsza wartę.

***

Detlef i Kyan nim wrócili do reszty oddziału musieli ponownie przedzierać się przez gigantyczną jaskinie a później paskudnie niskim i ciasnym tunelem do góry… istna mordęga. Zostawiając za plecami potencjalne źródło wody musiało im być na duszy i ciele naprawdę ciężko tym bardziej że w ustach obaj zwiadowcy mieli suszę stulecia. Wędrując w trudnych warunkach rozmawiali między sobą odrobinę i dzięki temu Kyan chyba po raz pierwszy miał okazję poznać kogoś z oddziału odrobinę bliżej, dywagacje jednak nie potrwały długo bo zmęczenie dawało się we znaki, ciężkie sapiące oddechy, ciężar stali niesionej na barkach i to okrutne pragnienie. Szczęściem udało się im wrócić w jednym kawałku do rozświetlonej promieniami słońca jaskini. Gdy tylko wychynęli z tunelu od razu poczuli się lepiej psychicznie, fizycznie było już znacznie gorzej… byli odwodnieni, co prawda nie jakoś bardzo poważnie ale każdy wiedział że jeśli następnego dnia nie odnajdą wody to zaczną padać jak muchy a najdalej za dwa, może trzy dni rozpocznie się stan bolesnej agonii. Co gorsza, jak się okazało niewielu w obozie postanowiło robić coś pożytecznego. Thorin spał w najlepsze ale widać było że wcześniej zadbał przynajmniej o rannych, Huran leżał obok i pojękiwał cicho z bólu, do tego Khaidar i Thorgun poharatani również nie tryskali entuzjazmem by coś robić. Jedynie Ergan sprawdzał północny tunel a dokładniej wejście do niego, Grundi i Dirk skoncentrowani byli wokół kolczego pancerza a Dorrin odciągał ciała wrogów na bok, byle dalej od odpoczywających khazadów i tam truchła zarzucał na dość już wysoką stertę, co do Galeba i Rorana to ci rozmawiali między sobą po cichu. W obozie brak było ognia czy nawet jakiejś konkretniejszej organizacji pracy i obowiązków, nawet krwawy ochłap niedźwiedziego mięsa leżał tak jak zostawił go Detlef, nie poćwiartowany i nie oczyszczony… jedynym plusem było chyba wielkie bezgłowe cielsko węża które leżało na skale i które z pewnością przyciągnęło uwagę Kyana, widać więc że pułapka musiała zadziałać jak należy.



Syn Thravra zajął się przygotowaniem prowizorycznych pochodni w czym zaczynał mieć już małą smykałkę, nim dzienne światło przegrało walkę z nocą, na kupce obok nóg Kyana była już niemała sterta pochodni. Oczywiście nie były one nasączone olejem i nie mogły płonąć tak długo jakby tego chciał ich twórca ale w takiej sytuacji i tak było to coś. Szmaty z wełny i juty, skórzane rzemienie i łańcuchy osadzone na kawałkach włóczni lub rozciętych na dwie połowy orczych łęczysk… prowizorka ale warta każdej poświęconej chwili pracy. Wieczorem, odliczając to co zostało zużyte i to co odłożono na nocne wartowanie, Kyan dołożył do wspólnych zapasów dwadzieścia sztuk kiepskiej jakości łuczyw. Detlef też nie tracił czasu, rozdał zadania, podzielił warty a sam wziął się za porcjowanie i czyszczenie niedźwiedziego sadła. Wkrótce zapłonął ogień po tym jak Dorrin i Khaidar zebrali i przygotowali całe drewno znalezione przy ciałach poległych, szczapy drewna które wcześniej były włóczniami, strzałami, łukami lub kuszami albo tarczami, tego wieczora stały się źródłem ciepła i światła dla zmęczonych synów i córy bogów spod gór. Nad ogniem pieczono kawałki mięsa a zapach rozchodził się tunelami i z całą pewnością nie mógł zostać niezwęszony przez kogoś w okolicy. Detlef stopił sadło i odzyskał z niego sporo tłuszczu, ten jednak szybko zamieniał się w smalec i będąc w latarni zatykał tylko dyszę, po jego rozgrzaniu i ponownym rozpuszczeniu, już w zbiorniku latarni, co prawda jako tako działał ale płomień był tak nikły że właściwie tylko rozświetlał najbliższą ciemność i absolutnie nie nadawał się by przy nim podróżować, jednak jako punkt odniesienia nocą w jaskini mały płomyk sprawdzał się wyśmienicie. Smalec z niedźwiedzia jak widać więcej dobrego zrobiłby rozsmarowany na chlebie niż w latarni ale ogromne pragnienie w krasnoludzkich gardłach zalały potoki śliny wiedzione zapachem tak smalczyku jak i pieczonego mięsiwa więc jakiś plus tego wszystkiego było. Po zaplanowaniu kolejnych działań pozostał tylko odpoczynek… ale to czy miejsce ów było bezpieczne miało się dopiero okazać wszak południowym tunelem czmychnęło dwóch thaggoraki, północnym podało tyły także dwóch szczuroludzi a za nimi dodatkowo podążył dziki uruk’azi.



Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, pobojowisko, trzecia warta


Noc jednak nie okazała się tak spokojna jakby tego chciano, w jednym z tuneli coś zdawało się czychać na śpiących krasnoludów a najgorsze było to iż nie było widać z czym brodacze mają do czynienia gdyż cokolwiek to było to znajdowało się poza zasięgiem światła pochodni. Biorąc pod uwagę rozmowy, ciepło ogniska, zapachy pieczonego jadła, odgłosy łupania drewna i temu podobne ktoś pewnie był świadom obecności krasnoludów w tym miejscu, szczególnie że Ergan czuł wcześniej ewidentnie czyjąś obecność w północnym tunelu. Wszystko jednak zaczęło dziać sie późno w nocy ale nim do tego doszło to na pierwszą warte zgłosił się Galeb i odrobiwszy swoje zbudził Detlefa którego warta minęła dość spokojnie jeśli nie liczyć kilku osuwających się kamyków w tunelach i zerwania się do lotu setek nietoperzy które wisiały pod sklepieniem jaskini wysoko nad głowami śpiących krasnoludów. W kilka klepsydr później przyszedł czas na Kyana i niestety bogowie chcieli by coś się wydarzyło właśnie wtedy. Na ten czas ognisko już przygasało i tylko żar tlił się w nim słabo, zrobiło się kurewsko zimno i bez powodzenia szukać można było ciepła bijącego od miejsca gdzie jeszcze kilka klepsydr temu wesoło harcował ogień a nad nim opiekała się dziczyzna, która choć była zdobyczną padliną to i tak smakowała niczym wyborne kąski w najlepszej knajpie. Gdy Kyan chodził tak po jaskini i przepatrywał kąty, dmuchając od czasu do czasu w dłonie z zimna i posyłając co chwila z ust chmurę pary, przyświecając co jakiś czas sobie pochodnią które to zmuszeni byli odpalić wartownicy jako że ognisko nie dawało wystarczająco dużo światła… usłyszał wtem jakiś odgłos dochodzący z tunelu na północy jaskini. Thravarsson choć słuch miał czujny niczym lis to tym razem nie potrafił ocenić przyczyny dziwnego hałasu, nie był on głośny i przypominał jakby cielsko wielkiego pełznącego po skale węża, coś sunęło w stronę jaskini w której spał oddział thazora Thorvaldssona. Pozostawało podjąć decyzję czy sprawdzić samemu rzekome źródło dźwięku i nie budzić zmęczonych towarzyszy czy może podnieść larum ale narazić się na pogardliwe spojrzenia jeśli podejrzenia względem dziwnych dźwięków okażą się błędne. Tak też Kyan pozwolił sobie właśnie by zajrzeć w tunel trzymając pochodnię w dłoni, jednak tak jak było wspomniane na początku, poza odłosem nie było w korytarzy widać zupełnie niczego ale coś tam przecież być musiało.
 
VIX jest offline  
Stary 04-02-2015, 13:16   #615
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin ucieszył się z pobudki. Dość miał tuneli i podziemnych korytarzy w rzeczywistości, by jeszcze męczyć się z nimi podczas snu. Co ważniejsze mięśnie nieco wypoczęły i mógł zabrać się choć za część prac na które wcześniej nie miał siły.

Wpierw jednak został zagajony przez Hurana, który jak mało kto podnosił ostatnio medykowi morale, zwyczajnie doceniając jego robotę. Suchar w gębie co prawda przeszkadzał w opowieści, z drugiej jednak strony, ta pozwalała zapomnieć na jakiś czas o pragnieniu.

- Cóż będzie już z górka drugi miesiąc odkąd zostałem tak poraniony. Ja , Glandir, Ysassa, Detlef, Hargin, Galeb, Dorrin, Roran, Skalli, Baldik. – Żywych Thorin wskazywał , umarłych już nie. - Służyliśmy w ten czas pod Czarnym Sztandarem , choć zasadniczo do służby przyjął nas Runkaraki Sverrisson, Pan na Azkarh i od służby nas nie zwolnił – to ostatnie powiedział głośniej, pragnąc przypomnieć starszym towarzyszom, gdzie ich cel i powinność. Wielu bowiem dawno zagubiła się w trosce o byt i przeżycie każdego dnia.

- Jako Czarny Sztandar otrzymaliśmy za zadanie spenetrować podziemne korytarze Azul, przede wszystkim odnaleźć oddziału Łamaczy Żelaza Olafa Helgamssona a przy okazji zbadać stan tuneli i zraportować co się w nich wyrabia. Wszystko szło dobrze dopóki nasz przewodnik, Svej Irgansson nie ulotnił się , pozostawiając nas samych zagubionych w podziemnych labiryntach.

Thorin z chęcią splunąłby na dźwięk imienia zdrajcy, zwyczajnie jednak nie miał czym splunąć. Na znak pogardy musiała wystarczyć jedynie złowroga mina która na moment przecięła oblicze kronikarza, nie wróżąc niczego dobrego zdrajcy.

- Jeśli znasz historię Czarnych Sztandarów to wypadałoby wyjaśnić, że nie zasłużyliśmy sobie niczym w tym by być do nich przydzielonymi. Może jedynie głupota i chciwością. Rody Azul słono zapłaciły by wydobyć z szeregów straceńców swoich krewnych, zastępując ich nami, a my sami nie wiedzieliśmy wtenczas w co się pakujemy i czym w ogóle są Czarne Sztandary. Być może dlatego szlachetny Runkaraki przyszedł nam wówczas z pomocą , choć zagadką pozostaje skąd mógł wiedzieć o naszym losie i w jaki sposób tak szybko mógł zareagować.

Thorin przez chwilę milczał, było to jedno z wielu pytań na które od dawna nie miał odpowiedzi i nad którym przestał się już dawno zastanawiać. W tym miejscu chętnie przepłukałby swe gardło piwem, miast tego przyszło mu zmielić suche gardło w próbie przełknięcia śliny której nie było.

- Tak czy inaczej wędrowaliśmy po korytarzach szukając drogi powrotnej, wyjścia, oddziału który mieliśmy znaleźć, zasadniczo czegokolwiek. Nie przeciągając jednak opowieści znaleźliśmy ów odział , zmasakrowany przez skavenów, znaleźliśmy też wyjście z twierdzy, uprzednio pokonując najemny oddział, który spiskował przeciwko mieszkańcom twierdzy.

Na zdziwione i pytające spojrzenie Hurana dopowiedział tylko:

- Zamierzali przeszkodzić w zatopieniu podziemnych korytarzy, utrzymując je zapewne dla armii orków. Być może dla innych celów , tak czy inaczej z punktu widzenia obronności twierdzy było to działanie na jej szkodę. Dlatego musieliśmy postąpić odwrotnie do tego co im zalecono. Zatopiliśmy tunele i chyba tylko przodkom zawdzięczamy że sami w nich nie potonęliśmy i że znaleźliśmy wyjście.

Thorin rozmarzył się na wspomnienie wody. Dziwne jak łatwo niedoceniać tego czego ma się w nadmiarze.

- Gdy wyszliśmy na zewnątrz zasadniczo mieliśmy tylko jedną drogę – przed siebie. W końcu doszliśmy do punktu z którego widać było tyły armii wroga. Trzeba przyznać że był to niecodzienny widok.

W lesie były ogry, więcej niż pięć drużyn licząc po khazadzku. Artyleria. Baldrik i Ysassa naliczyli w sumie siedemnaście ciężkich dział, około czterdziestu hufnic, działo wielolufowe i około piętnastki dział kazamatowych. Wszystkie nosiły khazadzkie oznaczenia. Do tego ogromny ładunek prochu i nieskończona ilość kul armatnich.
-Thorin z pamięci zacytował fragment raportu i kroniki jednocześnie, który sam spisywał. W tym krótkim fragmencie czaiła się esencja treści, nie było tu nic d dodania czy ucięcia, cytował więc tak jak zostało to wtenczas spisane.

- Zasadniczo mogliśmy próbować wyminąć ów oddział lub wrócić w góry. Nikomu nie przyszłaby do głowy walka z co najmniej sześćdziesiątką ogrów. Nikomu... oprócz nas. – Thorin uśmiechnął się na samo wspomnienie. – Co prawda to Glandir, nasz sierżant podjął decyzję o akcji sabotażowej, nikt jednak się jej nie sprzeciwiał. Wszyscy uznaliśmy to za dobry pomysł, za powinność za która warto nawet oddać życie... Niektórzy zresztą je oddali. – dodał już nieco smutniej.

- Część z nas dostała za zadanie odciągnięcie uwagi wroga przez podpalenie wozów, inna ubezpieczała drogę naszej ucieczki, jeszcze inna miała rozpalić ogniska na wzgórzu aby zmylić ogry. Ja dostałem najzaszczytniejsze zadanie, jednocześnie najbardziej niebezpieczne. Miałem podpalić zapasy prochu przeciwnika. – Thorin zamilkł na dłuższą chwilę. Wciąż z tym wspomnieniem wiązały się różne trudne do uchwycenia emocje.

- Nie wiedziałem że będzie to tak trudne – dodał już ciszej. Na wspomnienie własnej głupoty i niebezpieczeństwa z jakim przyszło mu się zmierzyć. - Podkradłem się na tyle, że mogłem z bliska przyjrzeć się ogrzemu oddziałowi. Część była opancerzona jak Młociarze króla Thorgrima, od stóp do głów w stali... inni nawet rozebrani od pasa w górę. Wymalowani farbą w czerwone i białe pasy. Straszliwie umięśnieni, rośli na dziewięć, nawet dziesięć stóp, uzbrojeni w ogromne miecze, topory, maczety i buławy, a nawet pistolety zatknięte za szerokimi skórzanymi pasami. Ten ogrzy oddział stanowił wielką siłę mogąca przynieść ogrom śmierci na mury Karak Azul. Nie miałen już drogi odwrotu. Nasza dywersja odwróciła uwagę wroga na tyle że zdołałem wślizgnąć się do prochowni. Początkowo miałem z prochu usypać ścieżkę i podpalić ją z możliwie bezpiecznej odległości – zwrócił się i mówił siedzącej niedaleko Khaidar. Dobrze pamiętał jej kąśliwe uwagi na temat jego głupoty i zdziwienie, że nie podpalił prochu w bezpieczniejszy sposób. Nie zamierzał się jej wówczas tłumaczyć, ale obecna opowieść dawała mu na to okazję.

- Rzecz jasna nie było szans by podkraść się do tej prochowni z ogniem, rzucić lampą , pochodnią, czy czymkolwiek. Trudno było się podkraść bez światła , a co dopiero z nim. Gdybym szedł z lampą, nawet schowaną, ogry albo by mnie zauważyły, albo zwyczajnie nie dopuściły do rzutu. - Nawet Huran zauważył, że Thorin mówił wprost do Khaidar. Z emocjami których próżno by szukać w dotychczasowej opowieści. Dopiero w spojrzeniu Hurana Thorin wyłapał co sam robi i nieco zmieszany powrócił do rozmówcy.

Tak czy inaczej byłem już w składzie prochu, otworzyłem jedną z beczek , czarny sypki proch zaczął wysypywać się na ziemie i wtem zostałem dostrzeżony przez ogry. Zadęły w róg i cały oddział przynajmniej z dziewiątka strażników ruszyła w moją stronę. Zasadniczo było już po mnie, pozostało tylko spełnić swoją powinność i odejść zabierając ze sobą tyle potworów ile się tylko dało. - Thorin po raz kolejny się zadumał, tym razem jednak tylko na chwilę. Po głębokim wdechu kontynuował opowieść.

- Żebyś widział moją minę gdy pierwsza zapałka nie odpaliła, hehehe. – dodał z uśmiechem Thorin. - Na szczęście druga zapłonęła i mogłem jeszcze spojrzeć w głupkowate, przerażone i zdziwione miny nadchodzących ogrów. Potem był wybuch, zgiełk, ryk ranionych i umierających przeciwników i ja sam szybujący na spotkanie księżyca... przynajmniej przez jakiś czas. Potem był już tylko bolesny upadek w śniegu i ucieczka przed pościgiem... Nie pytaj mnie jak udało mi się przeżyć, podczas gdy najmniej dziewiątka ogrów padła martwa od wybuchu, lub na tyle poraniona że ich kamraci później ich dobili. Wiem – bo przyszło nam się jeszcze wrócić w to miejsce, a mi samemu zebrać trofea z tych który ów wybuch załatwił – Thorin uchwycił za swój złoty wisior z symbolem Grungiego na którym zawieszony był rząd ponad dwudziestu ogrzych kłów i kilka siekaczy skavenów. - Żyję tylko dzięki łasce przodków - kto wie może nawet samego Grungiego? - zastanawiał się obracając w dłoniach medalion. - A może dzięki opiece Valaya , zważywszy na to czym się zajmuje? - zastanawiał się dalej.

Z przekąsem zapytał na koniec – No za taka opowieść należy się chyba piwo ? – zaśmiał się wiedząc, że wszyscy chętnie napiliby się piwa. Ba nawet woda byłaby obecnie niczym najznakomitszy trunek. – Ech chyba przejrzę te trupy może coś jednak przy nich znajdę zdatnego do picia.

Chwile jeszcze wysiedział ciekaw Huranowego komentarza. Widząc jednak zdobycznego węża wiedział, już że ma więcej roboty niż początkowo zamyślał.

Nieco później podszedł do „łowców” prosząc by powstrzymali się jeszcze chwile z tym patroszeniem, aż wydobędzie z gadziny jad, który może się jeszcze przydać. Pustych buteleczek miał jeszcze spory zapas, a trucizna z węża nadawała się w sam raz na pułapki czy bełty.

Potem jako ostatni bodajże przejrzał zwłoki orków, nie trudząc się wszak z odkopywaniem tych leżących pod stertą. Skaveny świadomie pomijał, nie chciał babrać się w szczurzych zwłokach. Zwłaszcza że nie było tu nawet gdzie rąk umyć. Wyszperał kawał metalowej kolczugi, chcąc użyć jej do naprawy własnej zbroi. Zapodał Kyanowi lekarstwo przyśpieszające zrost kości. Erganowi zaś inną miksturę Dirka - Krwawy Litwor. Sam chętnie by się go napił , jednak postanowił zachować lekarstwa dla tych którzy bardziej będą ich potrzebować. Po czym zabrał się do naprawy tarczy i kolczugi – a zasadniczo tego co był w stanie z nimi zrobić. Musiał przyznać iż dawno już nie pracował nad pancerzem, jednak jeśli miał ambicje zostania czeladnikiem run, nie mógł tego typu prac pozostawiać innym.

Najchętniej porobiłby też trochę pułapek, ale widział, że im więcej zadań weźmie na swe barki tym mniej czasu pozostanie mu na odpoczynek. Dlatego też rzucił jedynie luźny pomysł w powietrze, kierując go zwłaszcza ku Khaidar , ale i każdego innego chętnego – Z tej zgrai broni i sprzętu na pewno można by wykonać nie jedna pułapkę, Może by zastawić, czy zapchać zwłokami choć część korytarzy? Średnio widzi mi się pozostawanie w tym miejscu na dłuższy spoczynek, no ale jak tam uważasz. – rzucił na koniec już do Detlefa. Wiedział, że kilka godzin przynajmniej im potrzeba, choćby na przygotowanie mięcha czy pochodni, ale żeby spać w takim miejscu? Dziura nad nimi z której wylazły orki wydawała się stukrotnie bardziej bezpieczna. Wszak łatwa do obrony przed wszystkim co mogło przyjść z tej komnaty. Gdy przyszła pora snu nieco żałował, że nie naciskał bardziej nad przeniesieniem obozu, musiał jednak przyznać sam przed sobą, że zmęczenie i brak wody powodowały nie małe otępienie.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-02-2015 o 13:23.
Eliasz jest offline  
Stary 04-02-2015, 17:04   #616
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Krasnolud trawił słowa Detlefa w trakcie drogi powrotnej, gdy zbliżali się już do jaskini odrzekł

– Fykasałeś się talentem do dofocenia Detlefie, a tlafiło ci się nie lada fysfanie na psetalcie, gdys nad nimi tseba panofać silną ręką. Takie jest moje sdanie na ten temat. Jednak nie moses dopuscać by nie fykonyfali tfoich poleceń podczas falki i musis ten temat podnieść. Bo to kpina, by ktoś inny fydafał loskasy po tfoich jak to miało miejsce lub nie stostofał się do nich. Musis nad nimi placofać jak nad doblym kamieniem, obciosać, ukstałtofać i naucyć, nie są sfycajni fojskofych reguł. – rzekł zgodnie z prawdą

Gdy weszli do jaskini wymienili tylko szybkie spojrzenie dezaprobaty, tak jak przeczuwali tak też się stało. Zirytowany głos Detlefa poniósł się po sali i nagle wszyscy nabrali jakby wigoru.
Tropiciel nie potrzebował ich, wiedział cóż miał czynić, miał ogrom pracy przed sobą. W gębie miał południową pustynie, język przyklejał się do podniebienia i spierzchnięte wargi doskwierały, musiał temu jakoś zaradzić.
Rozejrzał się po sali za małymi płaskimi kamyczkami, wybrał najbardziej odpowiednie, następnie oczyścił je jak mógł najlepiej. Rozdał całej drużynie i kazał je ssać, co zmniejszało pragnienie, a pobudzało wydzielanie śliny wszystko to miało na celu opóźnienie stan odwodnienia. Sam włożył swój do ust i wziął się do roboty.

Była to jedynie prowizorka, ale w tym stanie, warunkach, a przede wszystkim materiałów jakie były dostępne był z siebie całkiem zadowolony. Pochodnia za pochodnią tworzona była szybko i zręcznie, aż ich liczba nie osiągnęła magicznych dwóch dziesiątek.Nie prezentowały się one zbyt urodziwie jednak spełniały swą rolę.

Nie mając czasu na odsapnięcie przetarł jedynie pot z czoła i złożył je nieopodal rozpalonego do tego czasu ognia.

– dfie ciesiątki pochodni… – poinformował drużynę

W pewnym momencie podszedł do niego Thorin, podał mu butelkę z płynem do wypicia. Kyan wzruszył jedynie ramionami i wypił zawartość, ufał temu krasnoludowi nie raz nie dwa uratował mu życie swoimi umiejętnościami.

Wyciągnął sztylet i skierował się w stronę Detlefa, który samotnie pracował nad sadłem niedźwiedzia. Uśmiechnął się lekko tylko do dowódcy klęknął obok i rozpoczął równoległą pracę nad mięsiwem.
Najpierw szybkimi cięciami sztyletu pozbył się ponadgryzanych kawałków i odrzucił je na bok.

Przenosząc swoją uwagę na najważniejsze, czyli nienaruszone mięsiwo, wycinał nadające się do spożycia części.
Mając po pewnym czasie sporą górę mięsiwa, podzielił ja na 7 części, każda odpowiadała za 1 dzień ich wyżywienia dla całej drużyny. Następnie podzielił je na ilość osób w oddziale. Zawołał towarzyszy do pomocy by przenieśli owe nad ogień i upiekli. Pieczone mięsiwo puści wodę, soki, wysuszy się i utrzyma trwałość przez jakiś czas.

Kyan mocno już zmęczony tymi zajęciami, nie mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku, pozostał jeszcze ubity wąż, którym musiał się zająć.
Bez ceregieli, rozpruł go po długości i wypatroszył bardzo dokładnie, następnie wraz z Thorinem przeszukali truchło i wycięli gruczoły jadowe jeżeli takowe się znajdowały. Obawiając się czy wąż nie wydziela na swą skórę jakiejś trucizny w celu ochronnym musiał ją także zdjąć. Następnie nadział resztę długiego mięsiwa na patyk i powiesił nad ogniem okręcając, to była ich dzisiejsza kolacja.

Zebrał całe odpadki i złożył je przy truchle niedźwiedzia, zdawał sobie sprawę że może to przyciągnąć wszystko co głodne w promieniu wielu mil.

Po posileniu się siadł mocarnie umęczony, posilił się i po prostu zasnął, nie miał już sił nawet myśleć logicznie. Sen przyszedł błyskawicznie jednak i równie szybko się zakończył gdy przyszła kolej jego warty.
Nie mógł siedzieć i rozglądać się bo usnąłby, dlatego chodził, spacerował i obserwował tunele.
Ciszę i chrapanie przerwał nagle dziwny dźwięk nadchodzący z północnych korytarzy, który kojarzył mu się jeno z kolejnym wężem. W okolicy pozostały skaveny, ork i chuj wie co jeszcze. Zapach padliny i krwi mógł ściągnąć tu wszystko z najgłębszych ostępów gór.

Podszedł do Detlefa żwawym krokiem, nachylił się nad nim, potrząsnął nim lekko i zasłonił mu usta wydając cichy syk by zachował spokój.

Gdy Detlef się obudził wskazał mu północy korytarz i położył palec na ustach.

– Coś tam jest psemyka w cieniu…Obuć leste o cichu… – szepnął

Następnie dobył kuszy i załadował ją, obserwując czujnie cały teren gotów w każdej chwili posłać bełt w ułamku sekundy...
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 05-02-2015 o 10:54.
PanDwarf jest offline  
Stary 04-02-2015, 17:20   #617
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dirk po kąpieli słonecznej zerknął na Grundiego który z zapałem zabrał się do pracy uzupełnienia rękawów w Dirka zbroi kolczej. Co jakiś czas Grundi przywoływał Dirka by pobrać miarę. Dirk postanowił także przywłaszczyć sobie jedną ze skaveńskich kusz, gdyż w obecnym stanie walka mieczem byłaby ponad jego siły. Starał się wyszukać jak najlepiej wykonanej broni, choć niestety wszystkie były podłej jakości. Do kusz zebrał dwadzieścia pocisków. W końcu pojawili się Kyan i Detlef. Obudzony Thorin rozpoczął rozmowę z Huranem. Dirk zaciekawiony podszedł by również posłuchać. W tym czasie zaczęto wydobywać tłuszcz z niedzwiedziego sadła. Detlef stopiony tłuszcz wlał do lampy, ignorant nie znający podstaw alchemii, nie mógł wiedzieć, że tłuszcz stężeje bez odpowiedniej modyfikacji. Całe to zamieszanie podsunęło pomysł Dirkowi. Mianowicie tłuszcz potrzebny był do przygotowania bomby. Dirk nie zamierzał się chwalić z tym pomysłem reszcie, może poza Thorinem. I gdy Thorin skończył opowieść i poprosił by Dirk może pomógł zebrać jad węża Dirk się zgodził choć nie wiele wiedział o pozyskiwaniu jadu. Jednak pod pretekstem pomocy ruszył za Thorinem. Idąc zapytał - Thorinie, jak myślisz, czy zażycie kolejnej porcji Litworu nie będzie marnotrawieniem go?
- Zasadniczo zależy w jakim stanie zdrowia jesteś, ale jak ostatni raz sprawdzałem to potrzeba ci jeszcze sporo nim odzyskasz pełnie sił… nie mówię o pełnej sprawności, bo to odrębna kwestia. Normalnie zalecałbym pewnie z dzień przerwy, ale jak czujesz potrzebę, to chyba nie ma przeciwskazań. Choć dobrze by było gdybym rzucił okiem na postępy jakie uczyniła poprzednia dawka. - Stwierdził Thorin szykując narzędzia i fiolki na jad. Zamierzał być bardzo ostrożny przy jego wydobyciu, aby nie narażać się na kontakt z jadem, ani przez skórę, ani tym bardziej przez jakąś otwartą, nieosłonięta ranę.
Dirk kiwnął głową. - W takim razie wypiję kolejną porcję nad ranem, bo Litwor nie tylko leczy, a i daje niezłego kopa. Wolę w nocy móc spać. - Dirk szedł obok Thorina i nie dało się ukryć, że coś go gryzie, że jest coś o czym chciałby powiedzieć ale się waha. Thorin mógł dostrzec, że bez zachęty z jego strony Dirk pewnie nie wydusi z siebie tego co chciał powiedzieć.
- Co ci siedzi na wątrobie? - Zapytał w końcu Thorin gdy zbliżyli się do węża. - Przyznaj pojęcia nie masz jak wydobywać jad ze zwierzyny? Pewnie uczyli was tam tylko badać to co kto inny upolował i przytargał? - Zapytał z uśmiechem, niewiele wiedząc o nauce jaką przebył Dirk w swej szkole.
Dirk uśmiechnął się, co na chwilę rozjaśniło jego ponure oblicze. - Niee, to nie oto chodzi Thorinie, choć masz rację, nie potrafię wydobyć jadu, choć myślę, że mógłbyś wyciąć gruczoły jadowe, przez co nie narażałbyś się na kontakt z jadem. - Dirk na chwilę zamilkł, otwierał usta i zamykał niczym ryba wyciągnięta z wody. W końcu gdy zebrał się w sobie przemówił cicho - jest pewna sprawa. Chodzi o Ogień Klanu Lisa. Mógłbym przygotować kolejne porcje, ale obawiam się, że oddział nie przyjął by tej wiadomości zbyt radośnie. Co sądzisz o tym? - Dirk w końcu wykrztusił z siebie to co chciał już dawno powiedzieć.
Thorin chwilę się zastanawiał po czym odparł szczerze. - Nie wiem. Może robią więcej szumu niż to warte, mają uraz do tego co się stało za przyczyną tego wybuchu, jednak gdyby po każdym wypadku usuwać jego przyczynę to dziś nie mielibyśmy ani armat ani broni palnej, dynamitu, prochu, czegokolwiek. Nawet w kuszy może zepsuć się cięciwa i strzelić w pysk strzelca. Naprawdę nie wiem ile w tej złości autentycznego odcięcia się od bomb, a na ile zwykłej demonstracji, spowodowanej utratą zdrowia i ekwipunku. - Stwierdził Thorin, po chwili dodając - osobiście uważam, że warto by mieć w zapasie przynajmniej jedną taką bombkę. Na czarną godzinę. Zabezpieczoną przed niekontrolowanym zapłonięciem, rzecz jasna.
Dirk rozejrzał się nieco konspiracyjnie, nikogo nie było w bezpośredniej bliskości zatem powrócił do tematu. - Potrzebny mi tłuszcz, a niedźwiedziego sadła nie ruszę by nie drażnić Detlefa. Myślę za to, że tłuszcz orczy by się nadał idealnie. Nikt go pić nie będzie, a więc szkody nie uczynię, dodatkowo po drobnej modyfikacji nadałby się do lamp jako olej. Jednak w obecnym stanie nie wykroję z ich trupów sadła. Dlatego czy zechciałbyś wykroić zapas, a resztą już zajmę się sam. W skrawki skaveńskich szmat zawinę słoninę okrów i jak odzyskam władzę w dłoniach zrobię paliwo do lamp oraz bomby, które zabezpieczę przed samozapłonem. - Przez chwilę Dirk dumał czekając odpowiedzi. - Choć paliwo do lamp można by zrobić tu na miejscu.
Thorin skrzywił się na myśl o babraniu się w orczych ciałach. Jednak miał już swoiste doświadczenie w krojeniu wroga i powoli się z tym oswajał. - No nie wiem. Brudna robota trzeba przyznać. Poza tym jak z tymi łapami miałbyś cokolwiek przygotować? Samo paliwo do lamp chyba nie jest tak niebezpieczne jeśli wie się co robić. Byłby to przynajmniej dobry pretekst przed resztą do całego tego krojenia orków. Widzę, że Kyan szykuje pochodnie ale nie ma ich czym wysmarować. Thorin zastanawiał się przez chwilę po czym stwierdził - Mogę wykroić sadło z dwóch czy trzech orków. Przynajmniej na początek, powiesz i pomożesz przygotować to paliwo do lamp, i na pochodnie to zobaczymy jaki będzie efekt. Resztę zostawi się na bombę lub dokroi się więcej i jak odzyskasz władze w dłoniach to już sobie przygotujesz wszystko jak zechcesz. Chyba że to tworzenie paliwa do lamp to tez jakiś twój sekret, bez wymiernych efektów nikt jednak na takie prace nie spojrzy ze zrozumieniem. To pewne. - Stwierdził na koniec Thorin.
Słowa Thorina wyraźnie uradowały Dirka, bo ten aż z radości go uściskał. - Zgoda Thorinie, bardzoś mnie uradował. Twoje umiejętności aptekarskie są wystarczające abym mógł cię poprowadzić co i jak zrobić by smalec zamienić w paliwo do lamp. Tworzenie paliwa sekretem klanu Lisa nie jest więc z radością poinstruuję cię jak je przygotować. Wracając do bomb, potrzeba mi jeszcze kilku składników, między innymi żywica, którą nosisz na plecaku. Mocz, najlepiej koński, jednak z jego braku khazadzki także się nada, choć moc bomby będzie mniejsza. Zabierajmy się więc do pracy. Aaa i może warto by było więcej sadła orków wydobyć, bo to na przyszłość byłoby dobrym źródłem paliwa do lamp.
Dlatego chce się najpierw przekonać na własne oczy jaka jest jego wydajność. Mam wystarczająco dużo roboty z innymi sprawunkami by dajmy na to kroić orka i uzyskać dajmy na to efekt świeczki. Zresztą nie ma szans byśmy się jeszcze nie natknęli na przeciwników, wszak jesteśmy blisko wyjścia z oblężonej twierdzy. Wrogów zasadniczo powinno być coraz więcej. - Rzekł niepocieszony wieściami, że do uzyskania bomby droga jeszcze długa.
- Świeczki. Thorinie jesteś geniuszem! Na brody moich przodków! Zaiste genialny umysł skrywasz pod czaszką! Ha! Wiedziałem, że sznurek się przyda. - Nieco zapanował nad emocjami by ciszej odpowiedzieć - sadło orków jest tak samo kaloryczne co smalec świni, więc pochodnie i lampa będą płonąć jak należy, a po wzbogaceniu alchemicznymi zabiegami będą dawały jasne światło. Do bomb natomiast brakuje mi jeszcze żywicy oraz trochę peryklazu i końskiego moczu. Mam nadzieję, że lada dzień odzyskam władzę w dłoniach to przygotuję nieco słabsze bomby ale zawsze to da nam jakąś przewagę nad wrogiem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 04-02-2015, 23:26   #618
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
W końcu zmęczenie wzięło górę i wyczerpany Grundi zapadł w płytki, niespokojny sen. Bo jak tu wypoczywać kiedy w każdej chwili ork może spaść na łeb, skaven wypełznąć z jakiej dziury, a wszystko wokół śmierdzi gównem i śmiercią? Przynajmniej udało się zjeść pieczonego węża przed snem. Niezbyt smaczny, lecz można było się choć troche nasycić. Tylko jak na gust Grundiego, mógłby być trochę tłustszy.

Zdawać by się mogło że tuż po tym jak Grundi zamknął oczy, ta marna namiastka wypoczynku została przerwana. Odruchowo zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu i był już gotów wbić go w czerep podejrzanego osobnika, kiedy zaspany umysł rozpoznał włochatą gębę Detlefa.
- Już myślałem że to krągła i chętna panienka, a tu taki chuj! Życie znów ze mnie zadrwiło okrutnie. Fulgrimsson zażartował, lecz po chwili rozbudził się już zupełnie i nie potrzebował wielu wyjaśnień. Zrozumiał że to jeszcze nie czas wymarszu i tylko jedna rzecz mogła spowodować budzenie całej grupy. Wróg.

Nie zwlekając Grundi zwlekł się z posłania i zaczął zakładać pancerz. Skórznia, kolcza... co chwilę zamierał i bacznie nasłuchiwał. - Kolejny wąż czy ki chuj? Zapytał przyciszonym głosem. Zastanawiał się przy tym czy zdąży nałożyć płytę. Ale to miały wyjaśnić najbliższe chwile. Ubierając się, pod nogami miał swą broń i tarczę, tak aby móc sięgnąć po nie w każdej chwili. Zresztą pod ręką miał cały swój dobytek, czyli plecak i zwój liny którego to używał jako poduszki.

- No i na kiego chuja żeśmy tu na dole z trupami pospali? Pojebało?! Pierdole! Trzeba było zaraz po żarciu wspiąć się na te jebane liny, a nie czekać tu na pierdolonego, zabłąkanego orka, jebane, rozpełzłe szczury, czy chuj jasny wie co kurwa jeszcze. Kurwa! Sam mogłem tam wleźć i poczekać na górze. Kurwasz wasza obesrana... Grundi mamrotał ni to do siebie, ni do reszty.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 04-02-2015 o 23:53.
Cattus jest offline  
Stary 06-02-2015, 13:27   #619
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Przetopione sadło niedźwiedzia nie było zbyt dobrym paliwem do lampy. Płomyk był niewielki, a przy tym nieco łoju należało wpierw roztopić, by w ogóle lampę dało się zapalić. Później płonęła już sama, ale ilość emitowanego światła była wręcz żałosna. Ot płomyczek coby nie siedzieć w kompletnej ciemności. Nadał się jedynie do oznaczenia miejsca obozowania, ale płonące ognisko z resztek ekwipunku pobitych wrogów zupełnie przytłaczało ten wątły płomyk. Będzie za to w sam raz, gdy ogień wygaśnie.

Dzięki zaradności Thravarssona wkrótce mieli nowy zapas pochodni. Z braku porządnych materiałów były one koślawe niczym orkowe kulasy, ale lepsze takie, niż żadne. Do tego Kyan zajął się też patroszeniem ubitego przez Fulgrimssona gada. Grundi z kolei niestrudzenie dłubał szczypcami w kolczych pancerzach, a w miarę postepu prac znaleźna kolczuga stawała się coraz mniejsza. Chcąc zachować chociaż trochę materiału do naprawy własnego pancerza Detlef musiał zwyczajnie zabrać kawałek i wrzucić go między swoje graty.

Mięso niedźwiedzia i węża zostało poporcjowane i upieczone nad prowizorycznym ogniskiem. Przynajmniej sprawa żywności została na jakiś czas załatwiona. Gorzej było z wodą - po prostu musieli zdobyć jej chociaż trochę jak najszybciej, zanim osłabną zupełnie. Dziwne są ścieżki, którymi los prowadzi - jeszcze całkiem niedawno mieli serdecznie dość wody, a teraz oddaliby wiele za choćby jeden łyk.

Pierwsze warty, w tym Thorvaldssona, minęły spokojnie. Obudziwszy Kyana zdjął z siebie pancerz, wsunął do ust gorący jeszcze kawałek pieczonego niedźwiedzia i przeżuł go ze smakiem. Żałując, że nie może przepłukać gardła orzeźwiającym chmielowym napitkiem ułożył do snu.

Obudziło go szarpanie. Ktoś zatkał mu usta! Dłoń Detlefa bezwiednie sięgnęła po sztylet z pazura bestii z Twierdzy Skaz. Szczęśliwie nim zadał cios rozpoznał znajomą gębę. To był Thravarsson!
- A idź w cholerę... - wymamrotał. Ten jednak nie dawał za wygraną i gadał coś o czającym się w mroku przeciwniku. - Dobra... już... - sapnął i podniósł się ciężko łypiąc oczami dookoła. Na razie nic nie próbowało go zabić, więc ruszył budzić Grundiego, Dorrina, Thorina i Ergana. Pomny swojej reakcji poza ręką na ustach druga chwytała również za ramię, by nie narazić się na zbyt nerwową reakcję któregoś z budzonych. W międzyczasie hałas obudził też Dirka i Hurana. Pozostałych Detlef nie budził - ich stan uniemożliwiał im czynny udział w walce.

Zhufbarczyk postanowił nie pozostawiać wrogowi szansy na odesłanie go do sal przodków i zaczął przywdziewać skórzany, a następnie kolczy pancerz. Trwało to niemiłosiernie długo, ale reszta w tym czasie nie próżnowała i obstawiała podejrzany tunel. Gdy skończył, Kyan wręczył mu pochodnię i kuszę wywołując pewną konsternację Thorvaldssona - jak do cholery miał strzelać, skoro w jednej łapie trzymał płonącą żagiew? Sam Thravarsson ruszył do wylotu korytarza i szukał śladów bytności wroga.

Detlef gestem przywołał Grundiego i podeszli do Kyana. Nasłuchiwali i wypatrywali ruchu w ciemnym jak dupsko orka tunelu, ale nic nie spostrzegli. Czyżby wartownikowi tylko się przewidziało? Po dłuższej chwili, gdy Thravarsson zakończył bezowocny obchód jaskini polecił wszystkim wrócić na miejsca i udawać sen. Kyan miał wypatrywać kolejnych ruchów tego, kto krył się gdzieś w tunelach dochodzących do jaskini. Rozważał też przeniesienie obozu do ślepego korytarza na południowym wschodzie - zawsze łatwiej bronić jednej flanki.

Pojawiły się jednak sprzeciwy co do jednego i drugiego wariantu.
- Po ki chuj robić z siebie przynętę? Mało mamy rannych? Skorośmy sie już pobudzili to właźmy na górę i tam dokończmy odpoczynek, a nie śpimy na środku skrzyżowania jak jakieś pojeby. - Rzucił Grundi, a reszta mu przytakiwała. Thorin dorzucił opinię, że włażenie do ślepego tunelu nie da oddziałowi szansy na wycofanie się w razie kłopotów.


Thorvaldsson postanowił uporządkować działania. Oznajmił, że podejmą próbę wspięcia się na górę - tu patrzył wymownie w stronę Khaidar - ale nie mogą zapominać o sprawach bezpieczeństwa. Rozdzielił warty - czujki miały wypatrywać wszelkich oznak zbliżającego się wroga i poinstruował Khaidar co ma robić, po dotarciu na górę. Pięćdziesiąt, a może nawet sześćdziesiąt stóp wspinaczki po orkowych linach - nawet dla zdrowego i wypoczętego krasnoluda to było duże wyzwanie. Ronagaldsdottir zdecydowała się jednak spróbować.

Entuzjazm grupy szybko został ostudzony - sama Khaidar odpuściła dopiero po kolejnej porażce z rzędu. Najwyraźniej rany przeszkadzały bardziej, niż była skłonna przyznać. W końcu siadła na zadku i ponuro patrzyła przed siebie dysząc niczym machina parowa.
- Nie dam... rady... - wydusiła z siebie, choć trudno jej było przyznać się do porażki.

Niespodziewanie do liny podszedł Thravarsson. Pociągnął kilka razy, jakby testując mocowanie, po czym zaczął zrzucać z siebie cały zbędny ekwipunek. W końcu został w samej koszuli i spodniach, a za broń mając tylko sztylet w cholewie buta. Pierwsze próby poszły podobnie, jak poprzedniczce, ale w końcu zwiadowcy udało się wspiąć znacznie wyżej. Będąc niemal na szczycie lina wyślizgnęła mu się z jednej ręki i zawisł trzymając się drugą. Okupił to nieprzyjemnym chrupnięciem w boku i falą bólu, która przeszła jego ciało. Połamane wcześniej żebra i kości szczęki z pewnością nie ułatwiały zadania. Dyszał ciężko i próbował skupić resztki sił, które mu zostały.

Kyan dotarł do krawędzi otworu i próbował uchwycić się skały. Nie zdołał jednak zawisnąć i znów spadł niżej. Krew z otartych dłoni znaczyła miejsca, gdzie dotykał liny. Ostatnia próba. Thravarsson spiął się i wybił do góry, jednak nie uchwycił krawędzi otworu i zaczął spadać. Rozpaczliwa próba chwycenia się liny również spełzła na niczym. Wśród obserwujących z dołu towarzyszy rozłegło się ciche westchnienie - już wiedzieli czym się to zakończy. Kyan spadł z wielkiej wysokości na stos orkowych trupów i leżał powykręcany pomiędzy nimi nie dając znaku życia.

Pierwszy podbiegł Thorin. Po chwili, w czasie której nikt nie odezwał się słowem, zawołał: - Żyje! Wyjdzie z tego! - To była dobra wiadomość, chociaż azulskie kopalnie ponownie osłabiły zdolność bojową oddziału.
Ilu jeszcze... - pomyślał thazor.

Odważny Thravarsson był wciąż nieprzytomny i pod stałą opieką Alriksona. Nie będą mogli się stąd ruszyć, zanim nie stanie na nogach - praktycznie nie było komu go nieść. W pewnej chwili Thorin zaproponował, by spróbować wykonać drabinkę sznurową wykorzystując do tego orkowe liny zwisające z góry. Thorvaldsson przytaknął, jednak zdawał sobie sprawę, że potwierdzenie skuteczności tej metody zajmie sporo czasu. Dlatego postanowił rozdzielić oddział i wraz z Khaidar sprawdzić południowo-zachodni tunel. Grundi dostał wolną rękę w zakresie pozostałych khazadów i miał zdecydować, czy na czas prac nad przeprawą na wyższy poziom pozostaną na miejscu, czy też wycofają się do ślepego tunelu.

Nie tracąc czasu Detlef i Khaidar wyruszyli na zwiad.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 06-02-2015, 13:29   #620
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran z wolna szlajał się po pobojowisku. Nie miał lepszych zajęć a spał niedawno, tak więc nie spieszyło mu się aż tak bardzo ku temu. Tak po prawnie ciągle tylko spał, srał, spał, srał, czasem szedł. Tyle dobrego, że czynności te nie myliły się jego organizmowi aż tak bardzo już i coraz rzadziej spał srając albo srał idąc. Bo tak po prawdzie, to był chwilowo wrakiem, o czym wiedział. I nie planował bynajmniej zapomnieć o tym jak do tego doszło. Jebani wynalazcy z ich jebanymi, durnowatymi pomysłami. Chodził tak i chodził, myśląc o tym wszystkim. Zebrał szmaty do powiązania w worek, co by pół kolczugi przez Detlefa znalezionej nieść, wypatrzył też niewielki a kształtny wisiorek. Ha, wiedział że z tego Thorvaldsona taki sam przeszukiwacz jak Thazor. Brąz, mało warty i nie większy od monety ale kształtny i od razu rzucający się w oczy, jak nic. Głowa kobry, rzadko spotykana, misterna robota.



***

Wróciwszy rozejrzał się po wszystkich i głośnym chrząknięciem przyciągnął ich uwagę.

-Znalazłem to coś na pobojowisku. Warte parę pensów na oko. Powinienem wrzucić do wspólnego wora ale podoba mi się i zachowałbym to by nosić, jeśli wyrazicie zgodę. Czuję, że może przynieść mi szczęście. – rozejrzał się czekając na ich słowa.
Kobra, kto wie, w Arabii jeszcze go nie było.

***

Później był już tylko smaczny, leniwy i długi sen. Raźny i dający wypoczynek. Mrucząc rozkosznie, rozbójnik i morderca przeciągał się przez sen. Odjeżdżał właśnie na wiernym Grundim w siną dal zachodzącego słońca z workiem wspólnych dóbr, za nim zaś leżeli skatowani kompani, Detlef ze zmiażdżoną kopniakami twarzą, spalony żywcem Dirk i reszta kompani… Jakie przyjemne słoneczko, jak dobrze. Jak w końcu udało wyspać mu się bez koszmarów.
 
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172