Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2015, 13:16   #615
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin ucieszył się z pobudki. Dość miał tuneli i podziemnych korytarzy w rzeczywistości, by jeszcze męczyć się z nimi podczas snu. Co ważniejsze mięśnie nieco wypoczęły i mógł zabrać się choć za część prac na które wcześniej nie miał siły.

Wpierw jednak został zagajony przez Hurana, który jak mało kto podnosił ostatnio medykowi morale, zwyczajnie doceniając jego robotę. Suchar w gębie co prawda przeszkadzał w opowieści, z drugiej jednak strony, ta pozwalała zapomnieć na jakiś czas o pragnieniu.

- Cóż będzie już z górka drugi miesiąc odkąd zostałem tak poraniony. Ja , Glandir, Ysassa, Detlef, Hargin, Galeb, Dorrin, Roran, Skalli, Baldik. – Żywych Thorin wskazywał , umarłych już nie. - Służyliśmy w ten czas pod Czarnym Sztandarem , choć zasadniczo do służby przyjął nas Runkaraki Sverrisson, Pan na Azkarh i od służby nas nie zwolnił – to ostatnie powiedział głośniej, pragnąc przypomnieć starszym towarzyszom, gdzie ich cel i powinność. Wielu bowiem dawno zagubiła się w trosce o byt i przeżycie każdego dnia.

- Jako Czarny Sztandar otrzymaliśmy za zadanie spenetrować podziemne korytarze Azul, przede wszystkim odnaleźć oddziału Łamaczy Żelaza Olafa Helgamssona a przy okazji zbadać stan tuneli i zraportować co się w nich wyrabia. Wszystko szło dobrze dopóki nasz przewodnik, Svej Irgansson nie ulotnił się , pozostawiając nas samych zagubionych w podziemnych labiryntach.

Thorin z chęcią splunąłby na dźwięk imienia zdrajcy, zwyczajnie jednak nie miał czym splunąć. Na znak pogardy musiała wystarczyć jedynie złowroga mina która na moment przecięła oblicze kronikarza, nie wróżąc niczego dobrego zdrajcy.

- Jeśli znasz historię Czarnych Sztandarów to wypadałoby wyjaśnić, że nie zasłużyliśmy sobie niczym w tym by być do nich przydzielonymi. Może jedynie głupota i chciwością. Rody Azul słono zapłaciły by wydobyć z szeregów straceńców swoich krewnych, zastępując ich nami, a my sami nie wiedzieliśmy wtenczas w co się pakujemy i czym w ogóle są Czarne Sztandary. Być może dlatego szlachetny Runkaraki przyszedł nam wówczas z pomocą , choć zagadką pozostaje skąd mógł wiedzieć o naszym losie i w jaki sposób tak szybko mógł zareagować.

Thorin przez chwilę milczał, było to jedno z wielu pytań na które od dawna nie miał odpowiedzi i nad którym przestał się już dawno zastanawiać. W tym miejscu chętnie przepłukałby swe gardło piwem, miast tego przyszło mu zmielić suche gardło w próbie przełknięcia śliny której nie było.

- Tak czy inaczej wędrowaliśmy po korytarzach szukając drogi powrotnej, wyjścia, oddziału który mieliśmy znaleźć, zasadniczo czegokolwiek. Nie przeciągając jednak opowieści znaleźliśmy ów odział , zmasakrowany przez skavenów, znaleźliśmy też wyjście z twierdzy, uprzednio pokonując najemny oddział, który spiskował przeciwko mieszkańcom twierdzy.

Na zdziwione i pytające spojrzenie Hurana dopowiedział tylko:

- Zamierzali przeszkodzić w zatopieniu podziemnych korytarzy, utrzymując je zapewne dla armii orków. Być może dla innych celów , tak czy inaczej z punktu widzenia obronności twierdzy było to działanie na jej szkodę. Dlatego musieliśmy postąpić odwrotnie do tego co im zalecono. Zatopiliśmy tunele i chyba tylko przodkom zawdzięczamy że sami w nich nie potonęliśmy i że znaleźliśmy wyjście.

Thorin rozmarzył się na wspomnienie wody. Dziwne jak łatwo niedoceniać tego czego ma się w nadmiarze.

- Gdy wyszliśmy na zewnątrz zasadniczo mieliśmy tylko jedną drogę – przed siebie. W końcu doszliśmy do punktu z którego widać było tyły armii wroga. Trzeba przyznać że był to niecodzienny widok.

W lesie były ogry, więcej niż pięć drużyn licząc po khazadzku. Artyleria. Baldrik i Ysassa naliczyli w sumie siedemnaście ciężkich dział, około czterdziestu hufnic, działo wielolufowe i około piętnastki dział kazamatowych. Wszystkie nosiły khazadzkie oznaczenia. Do tego ogromny ładunek prochu i nieskończona ilość kul armatnich.
-Thorin z pamięci zacytował fragment raportu i kroniki jednocześnie, który sam spisywał. W tym krótkim fragmencie czaiła się esencja treści, nie było tu nic d dodania czy ucięcia, cytował więc tak jak zostało to wtenczas spisane.

- Zasadniczo mogliśmy próbować wyminąć ów oddział lub wrócić w góry. Nikomu nie przyszłaby do głowy walka z co najmniej sześćdziesiątką ogrów. Nikomu... oprócz nas. – Thorin uśmiechnął się na samo wspomnienie. – Co prawda to Glandir, nasz sierżant podjął decyzję o akcji sabotażowej, nikt jednak się jej nie sprzeciwiał. Wszyscy uznaliśmy to za dobry pomysł, za powinność za która warto nawet oddać życie... Niektórzy zresztą je oddali. – dodał już nieco smutniej.

- Część z nas dostała za zadanie odciągnięcie uwagi wroga przez podpalenie wozów, inna ubezpieczała drogę naszej ucieczki, jeszcze inna miała rozpalić ogniska na wzgórzu aby zmylić ogry. Ja dostałem najzaszczytniejsze zadanie, jednocześnie najbardziej niebezpieczne. Miałem podpalić zapasy prochu przeciwnika. – Thorin zamilkł na dłuższą chwilę. Wciąż z tym wspomnieniem wiązały się różne trudne do uchwycenia emocje.

- Nie wiedziałem że będzie to tak trudne – dodał już ciszej. Na wspomnienie własnej głupoty i niebezpieczeństwa z jakim przyszło mu się zmierzyć. - Podkradłem się na tyle, że mogłem z bliska przyjrzeć się ogrzemu oddziałowi. Część była opancerzona jak Młociarze króla Thorgrima, od stóp do głów w stali... inni nawet rozebrani od pasa w górę. Wymalowani farbą w czerwone i białe pasy. Straszliwie umięśnieni, rośli na dziewięć, nawet dziesięć stóp, uzbrojeni w ogromne miecze, topory, maczety i buławy, a nawet pistolety zatknięte za szerokimi skórzanymi pasami. Ten ogrzy oddział stanowił wielką siłę mogąca przynieść ogrom śmierci na mury Karak Azul. Nie miałen już drogi odwrotu. Nasza dywersja odwróciła uwagę wroga na tyle że zdołałem wślizgnąć się do prochowni. Początkowo miałem z prochu usypać ścieżkę i podpalić ją z możliwie bezpiecznej odległości – zwrócił się i mówił siedzącej niedaleko Khaidar. Dobrze pamiętał jej kąśliwe uwagi na temat jego głupoty i zdziwienie, że nie podpalił prochu w bezpieczniejszy sposób. Nie zamierzał się jej wówczas tłumaczyć, ale obecna opowieść dawała mu na to okazję.

- Rzecz jasna nie było szans by podkraść się do tej prochowni z ogniem, rzucić lampą , pochodnią, czy czymkolwiek. Trudno było się podkraść bez światła , a co dopiero z nim. Gdybym szedł z lampą, nawet schowaną, ogry albo by mnie zauważyły, albo zwyczajnie nie dopuściły do rzutu. - Nawet Huran zauważył, że Thorin mówił wprost do Khaidar. Z emocjami których próżno by szukać w dotychczasowej opowieści. Dopiero w spojrzeniu Hurana Thorin wyłapał co sam robi i nieco zmieszany powrócił do rozmówcy.

Tak czy inaczej byłem już w składzie prochu, otworzyłem jedną z beczek , czarny sypki proch zaczął wysypywać się na ziemie i wtem zostałem dostrzeżony przez ogry. Zadęły w róg i cały oddział przynajmniej z dziewiątka strażników ruszyła w moją stronę. Zasadniczo było już po mnie, pozostało tylko spełnić swoją powinność i odejść zabierając ze sobą tyle potworów ile się tylko dało. - Thorin po raz kolejny się zadumał, tym razem jednak tylko na chwilę. Po głębokim wdechu kontynuował opowieść.

- Żebyś widział moją minę gdy pierwsza zapałka nie odpaliła, hehehe. – dodał z uśmiechem Thorin. - Na szczęście druga zapłonęła i mogłem jeszcze spojrzeć w głupkowate, przerażone i zdziwione miny nadchodzących ogrów. Potem był wybuch, zgiełk, ryk ranionych i umierających przeciwników i ja sam szybujący na spotkanie księżyca... przynajmniej przez jakiś czas. Potem był już tylko bolesny upadek w śniegu i ucieczka przed pościgiem... Nie pytaj mnie jak udało mi się przeżyć, podczas gdy najmniej dziewiątka ogrów padła martwa od wybuchu, lub na tyle poraniona że ich kamraci później ich dobili. Wiem – bo przyszło nam się jeszcze wrócić w to miejsce, a mi samemu zebrać trofea z tych który ów wybuch załatwił – Thorin uchwycił za swój złoty wisior z symbolem Grungiego na którym zawieszony był rząd ponad dwudziestu ogrzych kłów i kilka siekaczy skavenów. - Żyję tylko dzięki łasce przodków - kto wie może nawet samego Grungiego? - zastanawiał się obracając w dłoniach medalion. - A może dzięki opiece Valaya , zważywszy na to czym się zajmuje? - zastanawiał się dalej.

Z przekąsem zapytał na koniec – No za taka opowieść należy się chyba piwo ? – zaśmiał się wiedząc, że wszyscy chętnie napiliby się piwa. Ba nawet woda byłaby obecnie niczym najznakomitszy trunek. – Ech chyba przejrzę te trupy może coś jednak przy nich znajdę zdatnego do picia.

Chwile jeszcze wysiedział ciekaw Huranowego komentarza. Widząc jednak zdobycznego węża wiedział, już że ma więcej roboty niż początkowo zamyślał.

Nieco później podszedł do „łowców” prosząc by powstrzymali się jeszcze chwile z tym patroszeniem, aż wydobędzie z gadziny jad, który może się jeszcze przydać. Pustych buteleczek miał jeszcze spory zapas, a trucizna z węża nadawała się w sam raz na pułapki czy bełty.

Potem jako ostatni bodajże przejrzał zwłoki orków, nie trudząc się wszak z odkopywaniem tych leżących pod stertą. Skaveny świadomie pomijał, nie chciał babrać się w szczurzych zwłokach. Zwłaszcza że nie było tu nawet gdzie rąk umyć. Wyszperał kawał metalowej kolczugi, chcąc użyć jej do naprawy własnej zbroi. Zapodał Kyanowi lekarstwo przyśpieszające zrost kości. Erganowi zaś inną miksturę Dirka - Krwawy Litwor. Sam chętnie by się go napił , jednak postanowił zachować lekarstwa dla tych którzy bardziej będą ich potrzebować. Po czym zabrał się do naprawy tarczy i kolczugi – a zasadniczo tego co był w stanie z nimi zrobić. Musiał przyznać iż dawno już nie pracował nad pancerzem, jednak jeśli miał ambicje zostania czeladnikiem run, nie mógł tego typu prac pozostawiać innym.

Najchętniej porobiłby też trochę pułapek, ale widział, że im więcej zadań weźmie na swe barki tym mniej czasu pozostanie mu na odpoczynek. Dlatego też rzucił jedynie luźny pomysł w powietrze, kierując go zwłaszcza ku Khaidar , ale i każdego innego chętnego – Z tej zgrai broni i sprzętu na pewno można by wykonać nie jedna pułapkę, Może by zastawić, czy zapchać zwłokami choć część korytarzy? Średnio widzi mi się pozostawanie w tym miejscu na dłuższy spoczynek, no ale jak tam uważasz. – rzucił na koniec już do Detlefa. Wiedział, że kilka godzin przynajmniej im potrzeba, choćby na przygotowanie mięcha czy pochodni, ale żeby spać w takim miejscu? Dziura nad nimi z której wylazły orki wydawała się stukrotnie bardziej bezpieczna. Wszak łatwa do obrony przed wszystkim co mogło przyjść z tej komnaty. Gdy przyszła pora snu nieco żałował, że nie naciskał bardziej nad przeniesieniem obozu, musiał jednak przyznać sam przed sobą, że zmęczenie i brak wody powodowały nie małe otępienie.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-02-2015 o 13:23.
Eliasz jest offline