Dla młodego Heinhopf’a rewelacje które obwieścił mędrzec braci krasnoludów były czymś nowym. Znał dzieje Sigmara i były mu bliskie, o tej wersji historii, o Nagashu słyszał, a wiedział, że braciom krasnoludom i ich spamiętywaczom dziejów ufać można. Ni mniej, pragnął wiedzieć więcej o wrogu z którym przyjdzie im się zmierzyć. O wrogu który budził strach kiedy jeszcze był małym dzieckiem. O wrogu którego znał każdy szanujący się wyznawca Sigmara. O wrogu którym straszono na dobranoc dzieci. Czuł strach, lekkie niedowierzanie i gniew. Może kroniki krasnoludów posiadały więcej informacji o pradawnym nekromancie. O wrogu z którym walczył sam miłościwy Sigmar Młotodzierżca. Nie mniej, pozostawała kwestia oskarżonego. - Bracia są zgodni w swoich wersjach, najpewniej nie ukrywali niczego w swoich wyjaśnieniach... – odpowiedział po prawdzie cyrulik – ...jest podejrzenie, że jego umysł został spaczony za mocą sił z którymi się zetknął. Możliwe, że jeden ze sług Nagasha maczał w tym palce. Będziemy musieli popytać w lokacjach o których napomknęli Bracia. Nie mniej, gdybyś nam przybliżył postać Nagasha, byli byśmy wdzięczni. Wiedza to podstawa każdej bitwy, każdej potyczki, a wiedza o naszym wspólnym wrogu, nie ważne jak straszliwa, może nam pomóc w zrozumieniu jego motywów i dalszych planów.
Karl był wewnętrznie skonfliktowany. Oto stali przed potężnym dylematem, dylematem którego potępiony przez Braci krasnolud był tylko niewielkim trybikiem w całej machinie zła. Czuł ból, że pradawny wróg Sigmara jeszcze stąpał po piaskach ziemi. Czuł złość, że jeszcze istniał i nienawiść która kazała mu śladem swojego boskiego patrona zmiażdżyć zagrożenie w zalążku nim rozrośnie się i wymknie spod kontroli. Wypalić heretyków i odmieńców w świętym ogniu wcześniej wydobywając z ich umysłów w bolesnej torturze wszystkie możliwe informacje. Jego szkolenie, jego doświadczenie, jego nastawienie. Wszystko to teraz dawało sobie silnie znać, a w jego oczach widać było pasję, zimną i nieubłaganą taką jaką posiadał jego Mistrz. Był narzędziem Sigmara, a Simar chronił poprzez swoje dłonie w Starym Świecie. Choć łowcą nie był, ani inkwizytorem, miał święty obowiązek zetrzeć w pył na wietrze zło które zagrażało znanemu mu światu. Mimowolnie, jego dłoń powędrowała ku symbolowi Ghal Maraz, rozłupywacza czaszek, który nosił wykonany w srebrze na piersi. Nie było czasu zaopatrzyć się w odczynniki alchemiczne i aptekarskie. Nie było czasu powracać do budowanego laboratorium. Nie było czasu tworzyć mikstury które mogłyby zagwarantować przeżycie. To wszystko stało się drugoplanowym celem który jednak wciąż miał miejsce w jego głowie.
Spojrzał po swoich towarzyszach z pustym, chłodnym, wyczekującym odpowiedzi oczekiwaniem. Był ciekaw kto z nich podejmie rękawicę, kto stchórzy i nie będzie godny oglądać Sigmara po wieki w zaświatach sącząc wino, miód i piwo wyczekując ostatecznej bitwy z chaosem. Stał więc i czekał kto się okaże sprzymierzeńcem... a kto podatnym na wpływy spaczni kmiotem.
Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 05-02-2015 o 13:31.
|