Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2015, 23:19   #43
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Steven siedział w kucki na podłodze, tuż obok skulonej i łkającej Maddison, oddychając ciężko. To co się zdarzyło, nie mieściło się w głowie. Taki nagły atak… TEGO… Nagła, przerażająca myśl poraziła go. Rozejrzał się wokół.

- Gdzie Megan? Gdzie dziadek!? - chciał krzyknąć, lecz z jego zduszonego strachem gardła wyrwał się zaledwie głośniejszy pisk.

Maddie drżąca na całym ciele uniosła wreszcie przerażone oczy lustrując pokój, Zagrożenie, czymkolwiek było, musiało się oddalić. Widok ojca zadziałał kojąco na rozkołatane nerwy, uścisnęła nieświadomie jego dłoń z całej siły.
- Muszę stąd wyjść… Tu nie jest bezpiecznie. Muszę wyjść zanim on mnie zabije... - i jak w transie ruszyła w koszuli nocnej na korytarz powłócząc bosymi stopami.

Daniel pomógł córce wstać i otoczył ją mocno ramieniem.
- Wszyscy na dół do salonu - rzucił do chłopaków wychodząc na korytarz gdzie ku jego zdumieniu pod ścianą naprzeciw drzwi do jego pokoju leżała Megan. Chciał podbiec do niej, ale silnie zaciśnięta dłoń Maddy zatrzymała go w miejscu. Wziął córkę na ręce i ruszył szybko w kierunku szwagierki.
- Meg? Jesteś cała? Co się stało?

Głowa kobiety jakby w zwolnionym tempie odwróciła się w jego stronę, jakby bała się oderwać spojrzenie od czegoś co z pewnością widziała w tamtym pokoju. Krwawiła z rozcięcia na skroni ale nie to było najgorsze. Jej oczy... niemal zwierzęco przerażone, na granicy obłędu. Z trudem zogniskowała wzrok na Danielu i boleśnie powoli uniosła rękę, wskazując palcem wnętrze jego sypialni.
- To... to... to... - przez ściśnięte strachem gardło przeszedł jedynie piskliwy szept - ...to Karen... ona... - Meg zaczęła trząść się jak w febrze - ...ona wróciła…
Daniel delikatnie postawił córkę obok szwagierki i odwrócił się do chłopaków.
- Jake, Steve! Pomóżcie zejść Maddy na dół. Steve, znajdź dziadka - zapalił światło w swojej sypialni. Szybkie obrzucenie wzrokiem pomieszczenia niczego nie ujawniło. Zamknął drzwi - Meg, możesz iść? - schylił się by pomóc jej wstać - Musimy zejść na parter.

- Jaaak... to? Mama? - twarz Maddie wykrzywił dziwny grymas. - Widziałaś mamę? Gdzie? - i na czworakach ruszyła do pokoju ciotki.

- Maddy, nie! Stój! - krzyknął za nią ojciec. Klęcząc obok Meg nie zdążył już jednak jej sięgnąć. Obejrzał się na chłopaków, których dziewczyna musiałaby minąć by faktycznie dojść do pokoju Meg - Jake, Steve, ruszcie się!
Złapał trzęsącą się szwagierkę w pół pod ramiona i czy była do tego zdolna, czy nie, powoli postawił ją na równe nogi.
- Meg, Meg! - skupił jej wzrok na swoich oczach - To odeszło na razie. Ale nie możemy zostać na piętrze.

Jake zamrugał oczami zupełnie jakby wybudził się z transu. Jakby to co się działo przed jego oczami było jeszcze częścią tego pieprzonego koszmaru o podrzynaniu gardła. Owszem ktoś ciągnął za nogę Maddie starając się nie dać jej wywlec z pokoju ale to nie ja. To ten Jake ze snu. Na pewno ze snu, przecież na jawie takie rzeczy się nie dzieją.
Dopiero ostry głos ojca spowodował że chłopak ruszył się z miejsca i złapał siostrę za ramię.
- Czekaj Maddie. Tam nic nie ma, chodź zejdziemy na dół.
- Ale Megan sama mówiła o mamie… - dziewczyna wydawała się mocno rozbita tym nocnym koszmarem. Pozwoliła się poprowadzić bratu za ramię i grzecznie zaczęła schodzić po schodach. - Jake… co to było? Widziałeś to, prawda? Dlaczego złapało mnie za nogi? Co chciało ze mną zrobić?

Steven podtrzymał siostrę pod drugie ramię, pomagając im zejść po schodach. Zaraz za nimi szli już Daniel i Megan.

- Wszyscy to widzieli Maddie. Ojciec też - chociaż starał się utrzymać spokojny głos, ten drżał mu jeszcze. - TO już sobie poszło. Chodźmy na dół, tak jak kazał tata.

Gdy pokonali schody Steve spojrzał na rodzeństwo.

- Dacie sobie radę? - spytał i nie czekając na odpowiedź popędził do pokoju dziadka.

Daniel usadził nadal półprzytomną z przerażenia Meg obok rodzeństwa. Potem kucnął obok Maddy i czule pogłaskał ją po głowie.
I opuściwszy głowę usiadł w fotelu po przeciwnej stronie. Po chwili schował twarz w dłonie oparte o kolana i zastygł w tej pozycji.

***

Steven zastukał w drzwi i nie czekając na odpowiedź szarpnął za klamkę. Sięgnął ręką do włącznika światła.

- Kochanie... - mruknął Arnie sennie obrócony nosem do ściany. - Nie możesz ciszej przewijać Danielka? I zgaś światło proszę.
Nakrył się prześcieradłem na głowę.

Wnuk odetchnął z ulgą. Przynajmniej wyglądało, że u dziadka wszystko w porządku. Podszedł do łóżka i położył dłoń, na ramieniu schowanego pod pościelą mężczyzny.

- Dziadku, to ja, Steven. Wszystko w porządku? Tato prosi, żebyśmy zeszli na dół, do salonu.

Arnold otworzył jedno oko wciąż leżąc na poduszce, ale i tak mrużył je przed atakiem blasku zapalonego światła lampy.
- Daniel, no co ty? - przetarł twarz patrząc na młodzieńca w myślach analizaując słowo “tato”. - Że dziadek Steven przyjechał? Dlatego już nie śpisz? Stało się co, że tak w środku nocy? - zapytał i zerwał się energicznie na łóżku do pozycji siedzącej.

- Dziadek Steven? - początkowo nie zrozumiał, później jednak przez jego twarz przebiegł lekko dostrzegalny uśmiech. Choroba dziadka była dla niego błogosławieństwem. Żył we wspomnieniach, nieświadom. - Tak, babcia... Martha prosiła żebyś zszedł na dół. Mamy gości. Przyjechali yyy... znajomi dziadka.

Podał mu rękę pomagając wstać.

- Znajomi…?

Arnold wstał skołowanym wzrokiem omiatając pokój i poszedł za młodzieńcem

***

Najpierw poczuł dłoń córki na swoim ramieniu a później jej niepewny głos.
- To co teraz?
Jake popatrywał raz po raz na siostrę i na drzwi. Był nakręcony jak sprężyna, by w jednej sekundzie uciekać, albo walczyć znowu z tym…
- Coś mi się śniło. - Powiedział w końcu, tak by po chwili ciszy jaka zapadła po pytaniu Maddie, usłyszeć cokolwiek, nawet swój głos. Odchrząknął, chcąc pozbyć się drżenia.
- Coś chyba się paliło, pożar jakiś… Ktoś próbował złapać mnie... - odruchowo złapał się za zaczerwienione gardło

Ojciec uniósł głowę po słowach Jake’a. Zamrugał oczami. Spojrzał na Maddy. Położył rękę na jej dłoni i zsunął ją ze swojego ramienia. Potem wstał. Podszedł do syna.
- Pokaż mi to - powiedział odchylając lekko na bok jego głowę - Masz krew na szyi Jake. Maddy… usiądź obok. Odsłoń kostki. Nic was więcej nie boli? Meg? Jak się czujesz? Nie dotykaj już tej skroni. Poczekajcie chwilkę, przyniosę coś żeby to opatrzyć…
Po czym pobiegł do kuchni po lód i apteczkę.

W międzyczasie Arnold wszedł do salonu przyprowadzony przez Stevena.
- Dobry wieczór państwu. - senior kiwnął głową dziarsko i poprawił spadającą na czoło siwą grzywę zaczesawszy do tyłu. - Craven Arnold. Nocujecie państwo… ? - zaczął, lecz nie dokończył pytania, gdyż rozejrzał się po domu skonsternowany. - Danny, czy my nocujemy u nich synku? - zapytał konspiratorskim szeptem stojącego obok wnuczka.

- Tak... - chciał powiedzieć "dziadku" ale szybko ugryzł się w język. - Usiądź, zaraz pewnie się wszystko wyjaśni.

Podprowadził Arniego do wolnego fotela.
Arnold usiadł i wziął do ręki książkę, popatrzył na okładkę i odłożył z powrotem. Siedział spokojnie z sympatycznym wyrazem twarzy przyglądając się wszystkim.

Megan na widok Arniego otrząsnęła się z odrętwienia i spojrzała po reszcie zgromadzonych. Wyglądali dość żałośnie i przerażająco zarazem.
- Ksiądz… - musiała odchrząknąć, bo głos jej się załamał - Chyba powinniśmy wezwać księdza… coś z tym domem jest nie tak… - trzęsącą się dłonią przeczesała włosy, zupełnie nie zauważając zlepiającej je świeżej krwi.

Steven skrzywił się na słowo ksiądz. Nie był specjalnie wierzący.

- Może szaman byłby lepszy - rzucił z przekąsem, chociaż po głębszym zastanowieniu, ta myśl nie wydawała mu się już taka głupia. - Albo jedno i drugie - dodał już całkiem poważnie.

- Ja nadal uważam, że trzeba przeczesać archiwum lokalnych gazet w bibliotece i poszukać wszystkiego co się da o tym domu, poprzednich lokatorach i Hortonach - dodała nieco drętwym głosem Maddie. - I jeśli się da, namierzyć kogoś kto Hortonów pamięta. Relacje żyjących świadków wnoszą zawsze najwięcej. To znaczy… na filmach. Ja się tym jutro zajmę, od rana. Zbieraniem informacji. No i bedę mogła wyjść z tego domu…

- Kochanie? - Arnie odezwał się z fotela, patrząc obok Maddie. - Co się dzieje? - uniósł brew.
- Niemożliwe… - szepnął po chwili patrząc po wnukach. - Ach… - powiódł wzrokiem od drzwi do krzesła przy regale z książkami. - Zapomniałem?
Pokiwał głową przytomniejszym już spojrzeniem wracając do rodziny.

- Wszystko w porządku dziadku - Steven położył dłoń na ramieniu seniora. - Mieliśmy przed chwilą w domu wizytę… intruza. Ale wygląda na to, że sobie już poszedł. Czy to nie przypadek - zwrócił się do wszystkich, - że wszystkie “ataki” zdarzają się o trzeciej w nocy? Powinniśmy następnym razem być przygotowani. Aby nie zastał nas śpiących i bezbronnych. Przeanalizujmy może to co się dzisiaj przydarzyło.

Usiadł obok fotela po turecku, na podłodze.

- Coś mnie obudziło a później zobaczyłem jak TO ciągnie Maddison w kierunku drzwi. Chien też TO czuł. Z Jakiem - kiwnąl w kierunku brata głową - próbowaliśmy wyrwać Maddie. Wtedy wszedł tata i TO uciekło. Megan?

Spojrzał pytająco w kierunku ciotki.

- Tak Martho - wtrącił dziadek mówiąc do siedzącej na krześle obok żony. - wygląda na to, że w tym domu straszy...

- Nie.

Arnold pokręcił przecząco głową.

- Nie wiem, ale Daniel z Megan na pewno coś wymyślą. - mówił siląc się na przekonanie.

- No właśnie Maddie, jak się czujesz? Nie boli cię nic po tym ataku? Babcia mówi, że widziała to wszystko również, więc tylko ja jak zwykle byłem nieobecny tam, gdzie powinienem. - westchnął.

- Racja. - Jake przyłożył podany lód do gardła. - Musimy też ustalić co z tym wszystkim mają wspólnego kruki. Może jeszcze historia tego miejsca? Mówię o okolicy nie tylko domu. W moim koszmarze… paliło się coś. Może coś na ten temat. I Steven ma rację, może następną noc spędzimy… gdzieś indziej? Muszą tu mieć jakiś motel czy coś prawda? Zanim… zanim nie wymyślimy co dalej.

Blada jak ściana Megan długą chwilę wpatrywała się w osłupieniu w Arniego, nim wreszcie wykrztusiła - Jak to... Martha mowi? Ty... Ty z nią rozmawiasz?

Arnold popatrzył na pisarkę zdziwiony.
- No tak. - ściągnął brwi. - A cóż w tym dziwnego? - przeniósł wzrok z niej na wnuczków a potem obok Megan.

Steven patrzył na dziadka nie będąc pewien, czy ciągle jest w swoim, lepszym świecie czy już z nimi tutaj.

- Tylko nie mów, że jest obok mnie… - kobieta w panice rozejrzała się dookoła, jej głos znów modulował w stronę przerażonego pisku - ...i nie mów mi, że Karen też tu widzisz… - złowróżbne “są moi!” odbiło się echem w jej głowie, niemal ją rozsadzając… Megan objęła głowę dłońmi a z jej gardła wyrwał się pełen bólu krzyk, będący desperacką próbą zagłuszenia tamtego wrzasku.

Maddison zupełnie ignorując wybuch paniki ciotki uśmiechnęła się z nadzieją.
- Dziadku, ależ to wspaniałe wieści! Skoro mama i babcia też tu są to mogłyby… no nie wiem, ochronić nas? Przecież też są duchami, na pewno wiedzą o tym złym upiorze, który nas nachodzi. Musimy się z nimi skontaktować! Przez medium albo… tabliczkę ouija?

Megan ucichła i wpatrzyła się w dziewczynę jakby zobaczyła kolejnego ducha.
- Arnie właśnie rozmawia z Marthą jakbyś nie zauważyła a Karen… Karen… - znów miała przed oczami tamto wściekłe widmo, po policzkach płynęły jej łzy - Karen nie zjawiła się, by pomóc… - wyjaśniła łamiącym się głosem, obejmując ciasno rękami i kołysząc lekko - Rzuciła mną o drzwi jak szmacianą lalką… mówiła… nie… wrzeszczała, że jesteście jej… miała tyle nienawiści w oczach… nie wzywajcie jej… pozwólcie jej odejść… pozwólcie odejść… - spotkanie z duchem zmarłej siostry porządnie wyprowadziło ją z równowagi i przeraziło bardziej, niż wszystkie duchy tego domu razem wzięte.

- Że co zrobiła?! - krzyknął Steven. - Nie uwierzę, że mama... - Zamilkł na chwilę. Co dokładnie powiedziała? Jesteś pewna, że zaatakowała ciebie a nie że... TO w pewnym momencie puściło Maddie. Może mama to przegoniła?

Arnold chciał odpowiedzieć Megan, lecz na słowa Maddie zamknął usta i obserwował rodzinę. Kiedy głosy zaczęły się łamać, podnosić, emocje kłębić w salonie, Arnie patrzył już tylko na Marthę. Uśmiechnął się czule, wstał i wyprostowany, jakby mu odjęło ze dwadzieścia lat, ruszył ku niej.
- Z wielką przyjemnością. - oznajmił swobodnie.
Idąc przez parkiet wyciągnął rękę i ujął dłoń żony w momencie, gdy iglica starego adapteru opadła na płytę i z tuby głośnika popłynęła, wypełniająca dom melodia.

Arnold tańczył z ukochaną partnerką płynąc po sali.

- Co się na litość boską dzieje? - Maddie powiodła wzrokiem za dziadkiem i nagle jakby doznała przypływu zdrowego rozsądku. - Czy tylko ja mam wrażenie, że mu się ostatnio znacznie pogorszyło? Potrzebujemy planu… - tu zerknęła na ojca - choć to powinna być twoja działka. Ja załatwiam lokalną bibliotekę i spróbuję namierzyć kogoś starego kto pamięta czasy Hortona. Jake spróbuje dowiedzieć się jak najwięcej o tym wypchanym kruku i dotrzeć do tego no… - zabrakło jej słowa - wypychacza zwierząt. Steve, może ty mógłbyś zabrać dziadka do jakiegoś lekarza, z nim na prawdę nie jest dobrze. Tato… nie żebym ci cokolwiek kazała, ale może… ksiądz? Albo szaman? Ja to bym dyskretnie obu tu sprowadziła na twoim miejscu. Oczywiście nie w tym samym czasie.

- Przydałoby się jeszcze wywlec, poświęcić i spalić to wszystko, co zostało po poprzednich właścicielach tego domu. - wtrąciła cicho Megan - I posypać prochy solą. A Arni… - zerknęła na tańczącego mężczyznę - ...wierzę, że naprawdę widzi Marthę. Jakby był na granicy obu światów. I że jest dla niego równie realna jak dla mnie… - przełknęła głośno ślinę - ...Karen.

Steven patrzył na dziadka z odrobiną rozbawienia zmieszaną ze smutkiem. Nie wiedział do końca jak poradzić sobie z tymi ambiwalentnymi uczuciami. Ostatecznie jednak chyba mu zazdrościł. Sam chciałby teraz być z mamą. Powiedzieć jej o tylu rzeczach o których powiedzieć nie zdążył.

Daniel nie odzywał się podczas oglądania, szczęśliwie jak się okazało drobnych zranień najbliższej rodziny. Najgorzej na tym wszystkim wyszła Meg, której kontuzja powstała na skutek zderzenia ze ścianą. Rozbita brew nie będzie dobrze wyglądać szczególnie jeśli spuchnie. Podał szwagierce okład z lodu do przytrzymania sobie. Poza tym jednak nikomu nic się nie stało.
Na tańczącego ojca spojrzał trochę jakby bez zdziwienia. Jakby i on zauważył, że z dziadkiem gorzej.
- Jest czwarta w nocy Maddy - odezwał się w końcu - Wszyscy coś widzieliśmy. Nikt nie wie co. - Nie powiedział tego, ale widać było, że o mamie i babci wspominać nie chce - Wiemy za to, że to się nasila z dnia na dzień. I że nie atakuje już tylko raz dziennie. Choć raczej ogranicza się do momentów gdy jesteśmy sami. Dlatego, żadne z Was nie będzie nigdzie szło beze mnie, lub bez Megan. Ewentualnie bez Steve’a. Tym bardziej, że spodziewamy się gości z opieki społecznej. W pierwszej więc kolejności z samego rana, pojedziemy z dziadkiem do lekarza. Wszyscy. Przy okazji może uda mi się porozmawiać z pielęgniarzem, który był tu wczoraj… Potem… Megan z Jake’iem dowiedzą się o tym co tak naprawdę się tu stało z Hortonami i… tymi późniejszymi. Proponuję zapytać Berta. Raporty policyjne mogą nie być do wglądu, ale sporo będzie można się raczej z posterunku dowiedzieć o przebiegu sprawy. Tak samo też zapytałbym na policji o tego teksydermistę. Jeden z nas ja, albo Steve, zostanie z dziadkiem. Drugi z nas pojedzie z Maddy załatwić motel dla trzech osób. I może do tej biblioteki. A na razie… zostaniemy tu na dole do rana.
Temat duchów wyraźnie starał się omijać.

- Nie wiem czy motel to taki dobry pomysł - odparła niepewnie Maddison. - Przez mój wypadek może w każdej chwili wpaść opieka społeczna. Jak to będzie wyglądało, że się wyprowadziliśmy do motelu? Nie mówiąc o tym aby nikt z nas nie wspomniał o duchach czy dziwnych sytuacjach, wezmą nas za wariatów i porozwożą po domach opieki i ośrodkach wychowawczych, a może nawet psychiatrykach. Wiemy, że to coś atakuje nocą. W okolicach trzeciej w nocy, prawda? W dzień nic się nie dzieje. Myślę, że mimo wszystko powinniśmy tu zostać, udawać przed Opieką że wszystko gra. Na moje nadgarstki ustalić wspólnie jakąś wiarygodną wersję. Coś co zwali winę na mnie i niestabilność nastolatków a ojca pozostawi czystym jak łza żeby się do niego nie dowalili i nie zaczęli dumać czy się nadaje do wychowywania dzieci.

Daniel zdecydowanie pokręcił głową.
- Nie, Maddy. Nie chcę ryzykować ponownie. Powiem, że zgodziłem się, żebyś nocowała u koleżanki. Zresztą porozmawiam z tym pielęgniarzem i dowiem się na czym stoimy. A i tak nocą nikt do nas z opieki nie przyjedzie. A to - wskazał dłonią na nadgarstki córki - To przydarzyło się znacznie wcześniej niż o trzeciej. Tak jak przygoda Jake’a w lesie. Nie Maddy. Nie zaryzykuję. Ty, Jake i Megan nie spędzicie tu następnej nocy. Nie zanim się nie dowiemy czegoś więcej.

Maddie wzruszyła jedynie ramionami i nie zakwestionowała już decyzji ojca.
- Powinniśmy się wszyscy choć trochę przespać - mimo wrażeń ziewnęła przeciągle i powlokła się po koc.

Megan odprowadziła nieco nieobecnym spojrzeniem siostrzenicę, po czym sama poszła w jej ślady, kierując się jednak nie w stronę pokoi a w stronę wyjścia, po czym nerwowo zaczęła przetrząsać kieszenie swojej kurtki. Jedną ręką nie szło jej to zbyt dobrze, więc ze złością rzuciła na podłogę najpierw worek z lodem, a wreszcie samą kurtkę, w której nie znalazła tego, czego szukała. Zrezygnowana powlokła się z powrotem do salonu, ale w połowie drogi zawróciła i rzuciła się do torebki, wzdychając wreszcie z ulgą. Rozległ się cichy szelest jakby coś się przesypywało, po czym znacznie już spokojniejsza pisarka odwiesiła kurtkę na miejsce, zabrała okład i powędrowała do kuchni by nalać sobie pół szklanki wody i wypić ją niemal duszkiem. Dopiero wtedy skinęła lekko głową.
- Nadal twierdzę, że trzeba tu zrobić gruntowne porządki. A wysyłanie mnie w takim stanie - tu wskazała na malownicze rozcięcie - z dziećmi do motelu to proszenie się o odebranie praw rodzicielskich. Myślę że jeśli mielibyśmy spać poza domem, to wszyscy razem. Nie osobno.

- Dlatego motel załatwię ja, lub Steve - przez chwilę milczał, ale pod nieustępującym spojrzeniem Meg, która trochę racji w tym ostatnim mogła mieć dodał już zupełnie nie stanowczo - Meg, proszę Cię. Zrób to tak by nie ryzykować tego. Ale ja tu muszę zostać…

***

Steven poczekał aż pozostał sam na sam z ojcem… no i dziadkiem, który był ciągle w swoim świecie. Podszedł do Daniela.

- Ja… wiesz… - ciężko było mu powiedzieć to co zamierzał. - Wczoraj nie powinienem, nie było mnie wtedy z wami, więc nie miałem prawa cię oskarżać, przepraszam - powiedział jednym tchem, bojąc się, że jak przestanie mówić, to nie uda mu się skończyć.

Ojciec przez chwilę patrzył na niego jakby nie do końca mógł sobie przypomnieć o czym on mówi. Potem jednak kiwnął głową.
- Zapomnij o tym, Steve - odparł - Prześpij się teraz.
Potem spojrzał na taczącego nadal Arnolda. Pokręcił głową. Sam nie wiedział, czemu jeszcze tego nie przerwał. Osobiście nie chciałby by najbliżsi pozwalali mu na tak długi ekshibicjonizm choroby. Z drugiej strony, Arnold zanim zaczął tańczyć wyraźnie wspomniał o Megan. I rozmawiał z nią. Jakby scena, którą widział była zupełnie teraźniejszą. A nie wspomnieniem… Maddy miała rację. Tacie się pogarszało.
Boże… dzięki, że nic się jej nie stało…
Nawet iskra dumy wkradła się w jego serce, gdy dziewczyna tak dziarsko podjęła się konkretnych decyzji. W większości takich, które i on by podjął. Ale nie w całości.
Ponownie wrócił spojrzeniem do najstarszego syna. Tym razem jednak jakby znacznie przytomniejszym. Jakby właśnie zdał sobie sprawę, że Steve… wieki całe minęły odkąd usłyszał od niego tak szczere “przepraszam”. Uśmiechnął się i skinieniem głowy wskazał na dziadka.
- To straszne, nawet szalone... ale nie mam serca mu tego przerywać - podszedł do Steve’a i położył mu rękę na ramieniu - Myślę, że zostanę jutro z dziadkiem. I ty pojedziesz z Maddy. Wiem, że nie muszę Ci tego mówić, ale pilnuj jej. I żeby… - tym razem spojrzenie ojca skupiło się na oczach Steve’a - wiem, że to co sobie zrobiła wczoraj nie było jej winą. Ale wiem też, że pali. Nie częstuj jej. I jakby chciała to nie pozwól. Dobrze?

Potem poszedł po kawę, a gdy wrócił usiadł wygodnie w fotelu i wziął się za lekturę aktówki, którą zostawił mu Arnold. Zdaję się, że należała do poprzednich właścicieli.
Ojcu szalonego tańca nie przerwał. A ten trwał i trwał. Aż się skończył. Gdy Arnie usiadł w końcu na kanapie, robiąc obok siebie miejsce dla wymyślonej Marthy…
Szaleństwo… Totalne szaleństwo.
Ale wyglądał przy tym i zachowywał się tak… tak, że Daniel się nie bał. Ze w jakiś dziwny sposób dodawało mu to odwagi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline