Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2015, 10:06   #45
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Sheyra zaprosiła Tulsis na rozmowę w bardo ważnej sprawie, dotyczącej miasta.
Szczegółów niewolnik wiele podać nie mógł, natomiast mógł wskazać drogę do przytulnego namiotu obwarowanego stworzonym magią murkiem, który był siedzibą filigranowej drowki.
Tulsis postanowiła nie zakładać zbroi. Poprzedniego cyklu naoliwiła porządnie skórę i nałożyła pastę na pancerz by odegnać demony rdzy i kruszenia. Mogła co prawda założyć drugą, ale tamta była przeznaczona do wielkich bitew, a więc niezbyt wygodna do siadania. O tej trzeciej wolała nawet nie myśleć. Przywdziała więc jasne, skórzane spodnie, sznurowane na bokach, spięte nabitym ćwiekami, rudym pasem, za który zatknęła swoje ulubione ostrze. Górną część ciała zakryła szarym kaftanem wykończonym ciemniejszym obszyciem, zapinanym z przodu na haftki. Na wierzch narzuciła skórzaną kamizelę o długich połach. Kamizela miała obszerny kaptur i podszyta była ciepłym, szorstkim futrem nieznanego jej zwierza. Całości dopełniały miękkie rękawice i buty z twardej skóry. Poza mieczami, jedynymi metalowymi elementami jej stroju były karwasze i okucia na butach.
Gdy Tulsis przekroczyła próg namiotu Sheyry zsunęła kaptur na ramiona, ukazując jasny, połyskujący złotymi refleksami warkocz, spleciony z jej grubych loków. Omiotła pomieszczenie ciekawym wzrokiem i odnalazłszy sylwetkę magiczki, do niej skierowała swe kroki.
Strój czarodziejki, delikatna i zwiewna czerwona sukienka sięgająca do pół uda, był wiązany za na karku i za plecami. Wydawał się on figlarny i niepraktyczny… i nieco niepoważny. Tak jak i pończoszki na podwiązkach umieszczonych w połowie i delikatne pantofelki. To wszystko podkreślało filigranowość drowki i przypominało o bezczelnych całusach na kącikach ust.... tak niedawno.
Sheyra przygotowała stolik z filiżankami i podgrzanym winem z przyprawami. Na widok stroju Tulsis uśmiechnęła się dodając figlarnym tonem.- Gdybym to nie twój brak zainteresowania kobietami, pomyślałabym, że ubrałaś się na randkę.
- Na randkę? - Tulsis spojrzała po sobie i pokręciła głową - Hah… nie wiedziałabym od czego zacząć. Właśnie naoliwiłam skórznie, muszą trochę odleżeć.
Przyjrzała się sukniom czarodziejki, a zwłaszcza pończoszkom. Tak, niepraktyczne.
- Khm… ty też, dobrze wyglądasz Sheyro - poruszyła ramionami, jakby pozbywając się napięcia - Chciałaś mnie widzieć?
- Urocze jest to twoje zmieszanie. - uśmiechnęła się szeroko Sheyra i nalała aromatycznego winnego grzańca naszpikowanego przyprawami do dwóch filiżanek.- Usiądź… Czy pozwolisz, że zanim przejdziemy do rozmowy, zadam ci kilka niedyskretnych pytań?
Tulsis zdjęła rękawiczki i ujęła filigranowe naczynko w palce, które choć były zwinne, to nie należały do najdelikatniejszych. Kruchy przedmiot ginął w jej dłoni, skojarzenie z jego tycią właścicielką było nieuniknione. Kapłanka uniosła filiżankę do ust i upiła łyczek. Od razu poczuła jak rozgrzewają jej się czubki uszu.
- Hm, chyba nie mam wielkiego wyboru - uśmiechnęła się kącikiem ust i skinęła głową - Pytaj.
- Jak wiesz jestem bardzo ciekawska…- zachichotała czarodziejka zakrywając usta dłonią.- Ale długo rozmyślałam nad tym i… ty widziałaś inne kobiety nago?
Oczy Tulsis otworzyły się szerzej, upodabniając się do spodka, który ściskała między palcami.
- Khm - odchrząknęła i by pokryć zmieszanie upiła kolejny łyk grzańca. Uszy piekły ją już całkiem bez jego pomocy - Tak, widywałam inne kobiety nago.
- Gdybym rozmawiała teraz z jakimś młodym czarodziejem posądziłabym go po takiej wypowiedzi o to, że teraz sobie mnie wyobraża na golasa.- zaśmiała się głośno Sheyra najwyraźniej rozbawiona zmieszaniem kapłanki.
Tulsis omal nie parsknęła kolejnym łykiem gorącego napoju. Westchnęła i ponownie odchrząknęła. Często jej się to zdarzało w towarzystwie Sheyry. Mała czarodziejka była straszną kokietką, a na to Tulsis w swoim długim życiu wojowniczki nie nabyła odporności.
- Hm… teraz to już na pewno - mruknęła pod nosem i odstawiła niedopity trunek na stolik. Przy obecnym temacie rozmowy stawał się niebezpiecznym narzędziem tortur.
- To urocze…- mruknęła czarodziejka - A więc… może tylko niektóre kobiety ci się podobają? Przeszłaś też zapewne wokół kilka nagich samców obojętnie, nieprawdaż?- kontynuowała ów kłopotliwy temat. Kapłanka przez krótką chwilę była napięta jak cięciwa łuku, gotowa wystrzelić z namiotu jak oparzona.
- Tak - odparła - Obok niejednego przeszłam obojętnie. Właściwie prawie wszystkich… - dodała po chwili namysłu. Nie zastanawiała się nad tym nigdy. Pytania czarodziejki zmuszały ją do niepokojącej introspekcji.
- No właśnie… samo ciało jest tylko żyjącym ochłapem mięsa. Ani specjalnie atrakcyjnym ani ważnym. Ciało to broń, którą ty wykorzystujesz na jeden znany ci sposób… ale jest o wiele bardziej... wszechstronnym orężem. Można go użyć na wiele sposobów, wiele subtelniejszych sposób, niż zwykła brutalna przemoc.
- Um… - nie brzmiało to zbyt inteligentnie, ale Tulsis i tak była dumna ze swojego języka - Tak...
- Toczą się więc walki nie na miecze, a na języki i pieszczoty. A ja sama jestem tylko jedną z uczestniczek. Na tyle znaną, że… nie do wszystkich wrót mam dostęp.- mówiła dalej Sheyra, by nagle przerwać wypowiedź i skupić spojrzenie na Tulsis. - Czyżbym cię rozpraszała?
- Hm? - Tulsis nie była rozproszona, Tulsis dryfowała samotnie na bezkresnym oceanie dezorientacji - Nie, nie, wrota, kontynuuj.
- Głównie chodzi o armię. Sztab mnie nie lubi. Przynajmniej część z generalicji się mnie po prostu boi, więc unikają mnie jak nieumarli kapłanów z święconą wodą. Natomiast ty… nie jawisz się jako takie zagrożenie. Ty mogłabyś się wkupić w ich łaski. Co prawda nie sztabu, bo tam same drowki, ale poniżej mają samców. A ty…- uśmiechneła się lubieżnie.- Masz bardzo apetyczne ciało… bardzo podniecające. To co robiłaś ze swoim mistrzem… wierz mi… budziło motylki w mym ciele.
- Och - Tulsis zmarszczyła brew. Jej samej wydawało się to raczej zwyczajne - Naprawdę?
- Bardzo bardzo…- mruknęła zmysłowym głosem Sheyra - Oczywiście mało to wyszukane, ale twoje wijące się pod jego szturmami ciało, było… podniecającym widokiem. Jego zresztą też… tyle, że on nie jest samcem w moim guście.
- Acha - Tulsis mruknęła mechanicznie - Więc… chcesz bym uwiodła… - westchnęła - Ale ja nie potrafię uwodzić - podniosła spojrzenie na twarz Sheyry.
- Na początek zaprzyjaźniła, a potem.. kto wie? Wszystko w swoim czasie.- zamruczała niczym kotka Sheyra- Poza tym mogę cię nauczyć, tego i owego… to jak, chcesz mnie zobaczyć nagą?
- Hmm - zamruczała Tulsis - Myślę, że moja głowa eksplodowała by od nadmiaru wrażeń.
- Jesteś bardzo nieśmiała… wiesz?- zachichotała Sheyra - Jak wspomniałam, obie potrzebujemy się wspierać, obie potrzebujemy informacje dotyczące armii i… ty będziesz mogła je zdobyć. Tobie zaufają.
- Hm -Tulsis miała wątpliwości.
- Oczywiście musisz się ubierać nieco bardziej kobieco… na takie spotkania.- mruknęła w zamyśleniu Sheyra - Byle nie za bardzo kobieco… to by było zbyt podejrzane, gdyby nagle całkiem odmienił ci się twój gust.
Tulsis przeraziła wizja koronek i zwiewnych sukienek.
- Oj bardzo podejrzane - mruknęła. Nie miała zielonego pojęcia jak się zabrać za wyglądanie bardziej kobieco, a jednocześnie nie za bardzo i jeszcze nawiązać przyjaźń, ale nie wzbudzać podejrzeń. Ciężkie było zadanie, przed którym stawiała ją tycia drowka - Będziesz mi musiała w tym pomóc.
- Wiem, wiem… Przygotowałam parę kompletów ubrań specjalnie dla ciebie.- wyjaśniła czarodziejka.- Zawsze myślę kilka kroków naprzód… z wyjątkiem wtedy, gdy nagle ogarnie mnie chętka na figle.
Tulsis, znów przerażona wizją przebieranek uśmiechnęła się mimo woli.
- Powinnam była się domyślić, że to wszystko podstęp - mruknęła.
- W zasadzie to nie…- westchnęła Sherya i przyjrzała się obliczu Tulsis podejrzliwie.- Chcesz powiedzieć, że stanie nagą przed inną kobietą, by cię stremowało słodka Tulsis?
Kapłanka poświęciła temu zagadnieniu chwilę intensywnej introspekcji.
- To nie nagość mnie tremuje, tylko dziewczyńskie ciuszki - mruknęła, ale przyjrzawszy się dokładniej selekcji, odetchnęła z ulgą - Ale widzę, że nie było się czego bać.
Sheyra podeszła do niedużej skrzyni w rogu pokoju. Nachyliła się by ją otworzyć i zaczęła wyciągać z niej kolejne koszule, spodnie i kamizelki. Na szczęście rzadnych sukni.
- Mam coś… jeszcze…- i wyjęła koronkową póprzeźroczystą koszulkę nocną, która Tulsis mogła sięgać ledwie za pośladki.
Kapłanka odchyliła się jakby ktoś machał jej przed oczami zatrutym sztyletem. Spojrzała na Sheyrę z nadzieją, że czarodziejka żartuje.
- Poważnie?
- Poważnie... oczywiście to akurat strój w którym nie paraduje się publicznie mając tylko to na sobie. Ale będziesz w nim wyglądała zniewalająco.- mruknęła z bezczelnym uśmieszkiem Sheyra.- Zakładasz to pod ubranie… i twój kochanek ma podniecającą niespodziankę.
Tulsis westchnęła i z poważnymi obawami ujęła delikatną bieliznę między palce.
- Hm - mruknęła i ostrożnie dodała - Miłe w dotyku.
Ale zaraz puściła i zmarszczyła czoło.
- Ale ja będę w tym głupio wyglądać - skrzyżowała ręce na piersi - Jakby obkleić kolumnę lukrowymi kwiatkami.
- Myślę że będzie ci ładnie… i podniecająco.- wymruczała Shreya.
- Hmm - kapłanka wpatrywała się ponuro w skrawek materii, ale zaraz pokręciła głową, wzdychając - Tulsis odziana w koronki - zaśmiała się cicho - A to ci dopiero.
- Myślę że będzie ci w nich do twarzy… choć może niektórzy cię nie rozpoznają… lub niektóre.- Sheyra złożyła koszulkę i ułożyła wraz z innymi ubraniami - Słyszałam ciekawą plotkę, że jest drowka z całkowitą obsesją miłosną na twój temat.
- Pf - Tulsis prychnęła odruchowo i zaraz zmarszczyła czoło, przeszukując pamięć, ale wszystkie kobiety miały w jej wspomnieniach zamazane twarze. Rzeczywiście nie zwracała na nie za bardzo uwagi. Wyjątkiem były Matrona i Idun, jedna ponieważ była ucieleśnieniem woli Lolth, a druga, ponieważ chciała Tulsis zniszczyć. Teraz do tego elitarnego grona zaliczała się również Sheyra, z zupełnie innego powodu - Zaiste plotka… niby kto taki?
- W zasadzie… to jeszcze nie wiem.- zamyśliła się czarodziejka - Słyszałam, że jest taka, ale nie wiem kto dokładnie.
- Ha, nie mam pojęcia… - mruknęła - Może to ty, tylko próbujesz sprytnie odwrócić moją uwagę?
Obie zaśmiały się głośno, choć kapłanka miała wrażenie, że czarodziejka nie odnajduje aż tyle humoru w całej sytuacji. W jej oczach, Tulsis dostrzegała błysk, którego nie chciała chyba do końca identyfikować. Wcisnęła koszule, spodnie i koronki do skórzanej torby, którą przygotowała jej Sheyra. Jej myśli plątały się i gubiły. Pożądanie, uwodzenie, samice i samce, wszystko wydawało jej się niepotrzebnie skomplikowane.


Szła przez cichy obóz leniwym krokiem, rozmyślając o tym czego doświadczyła. Dziwiła się sobie i rozważała implikacje znajomości z Czarodziejką Orb’vlos. Sheyra miała rację, Tulsis potrzebowała wsparcia w obronie przed zakusami siostry. Idun była emocjonalnym stworzeniem, wciąż chowała urazę za wyimaginowane i mocno przedawnione przewiny swej siostry. Tulsis nie rządziły takie uczucia, kapłanka Selvetarma była niewolnicą jego woli i nie pozwalała sobie na to by jej świadomość zajmowały sprawy prywatne. Już od dawna wiedziała, że Idun jest niebezpieczna przez nieumiejętność odcięcia się od swego rdzenia, tego cichego głosu, który powtarzał jedynie: ja, ja, ja.
Tulsis wiedziała, że ja jest słabe, że ja nie ochroni przed wypaczeniem, które wisiało nad nimi obiema przez klątwę narodzin. Kapłanka Selvetarma miała wsparcie w swym Bogu, Idun Sinkh, dyplomatka, jak każda drowka była poświęcona Lolth, ale nie sięgała do niej po siłę i polegała tylko na sobie. Tulsis od dawna obawiała się, że przyniesie jej to zgubę. Nie była to obawa zrodzona z siostrzanej więzi, ale z przeczucia, które czyniło z niej jedną z najlepszych łowczyń heretyków w Domu Orb’vlos. By pojmać Idun i poddać ją torturom brakowało jednak dowodów.
Być może, sojusz z Sheyrą tych dowodów dostarczy. Tulsis uważała, że nie zawadzi spróbować, a jeżeli jeszcze przy okazji nauczy się kolejnego sposobu na wykorzystanie swego ciała w roli oręża? Nie widziała minusów tej sytuacji.
Póki co. Każdy drow ciągnął wóz w swoim kierunku. Taka była ich natura.
Logika podpowiadała, że prędzej czy później wszelki sojusze kończą się w kałuży krwi. Zadaniem Tulsis i innych Kapłanów Selvetarma było dbanie by wóz pozostał na trakcie.
Kroki kapłanki rozbrzmiewały cichym rytmem na płaskowyżu, który zajmowało obozowisko. Ognie latarni były przytłumione, paleniska zaczynały wygasać, na sklepieniu jaskini lśniły organicznym, fluorescencyjnym blaskiem grzyby. Tulsis znalazła się na polu wydzielonym specjalnie do ćwiczeń. Nie myślała, gdy zrzucała z ramienia torbę, którą Sheyra ją obdarowała, ani gdy zsuwała z ramion kamizelę. Nie myślała też gdy powoli wysuwała miecz zza pasa i przyjmowała pozycję zwaną Pająkiem.
Czas przestał płynąć, zostały tylko formy i ruch, dynamika, siła i medytacja.


Niewielka przesyłka dotarła przez niewolnika do Tulsis. List: Imię i miejsce pobytu. Nic więcej, nic mniej. “Bergtran, pole ćwiczebne”. List nie był podpisany.
Kapłankę zastanowiła notatka, skończyła jednak zapinać pancerz, sprawdziła ostrza przy bokach i postanowiła sprawdzić, o co właściwie chodzi. I tak miała zamiar przecież odwiedzić te rejony obozu, rozejrzeć się pośród wojowników. Skierowała swe kroki ku polu ćwiczebnemu.
W tej części zwykle jacyś wojskowi testowali swoje oddziały, lub swoją własną siłę. Nie było wszak zbyt wiele rozrywek w obozowisku. Czasem nawet urządzano półlegalne walki i turnieje do pierwszej krwi. W tej obecnie chwili jakieś oddziały hobgoblinów pod dowództwem drowa, były obserwowane i oceniane przez wysokiej rangi oficera armii. Masywny i doświadczony wojownik, niewątpliwie właściwy drow na właściwym stanowisku.
Tulsis stanęła na skraju zaimprowizowanej areny i obserwowała manewry z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Po chwili skupiła wzrok na samcu, który zapewne był Bergtranem. Teraz już była prawie pewna, że notatka pochodziła od Sheyry i stanowiła swego rodzaju zlecenie. Tulsis nie miała jednak pojęcia co zrobić by zawrzeć znajomość. No może znała jeden sposób, sposób wojowników, a nie wątpiła, że samiec byłby dobrym sparing partnerem. Przez chwilę zamyśliła się, skupiwszy na ocenie jego sylwetki, uzbrojenia i postawy.
Niewątopliwie nie był tylko sztabowcem śleczącym nad mapami, ani magikiem… Nie był cherlawy. To był wojak pełną gębą, choć ta lutnia na jego plecach i lekki pancerz mogły nieco… być mylące. Niemniej surowo ciosana twarz i zimne spojrzenie były godne dziecka Lolth.
Tulsis opuściła ręce, jedną wsparła na rękojeści miecza, a drugiej pozwoliła swobodnie zwisać wzdłuż ciała. Była spokojna i gotowa do walki, zawsze. Tym razem miała to być walka z własnymi słabościami. Skierowała kroki ku samcowi, nie spuszczając z niego oka, niczym polujący drapieżnik z ofiary.
- Tyś jest Bergtran - rzekła w miejsce powitania, nie było to do końca pytanie.
- Tak, a ty…- zaskoczony zarówno jej pojawieniem, jak i pytaniem skupił swe stworzenie na jej twarzy, a potem na pancerzu. Zauważył znaki na zbroi.- A ty jesteś pani, kapłanką Selvetarma. Czy życzysz sobie udostępnienia pola… Manewry za chwilę się skończą.
- Nie - przechyliła głowę na bok - Interesuje mnie twój styl walki. Zechcesz ze mną walczyć?
- Teraz ?- zapytał zaskoczony Bergtran.
Tulsis omiotła leniwym spojrzeniem otoczenie, poddając kwestię poważnej ocenie.
- Nie, nie koniecznie - odrzekła, ponownie spoglądając na samca - Nie śpieszy mi się.
-Jak tylko skończą. Najpierw obowiązek wobec Domu i armii, potem własny samorozwój.- rzekł drow uprzejmie. Po czym spytał.- Przyznam, że nie znam twego imienia kapłanko.
- Tulsis - uśmiechnęła się, słysząc jego wypowiedź i skinęła głową z uznaniem - Godna pochwały dyscyplina.
Odwróciła się i stanęła bokiem do samca, by móc obserwować ćwiczenia hobgoblinów.
Drow skinął uprzejmie głową i nie spoglądając na Tulsis spytał.- A ty skąd znasz moje imię?
Kapłanka mruknęła pod nosem.
- Hm - zmarszczyła brew, jakby próbując sobie przypomnieć - Ktoś wspomniał w koszarach… Zapamiętałam ze względu na lutnię - spojrzała kątem oka na instrument - Hm.
-Miło być zauważonym przez wybrankę bóstwa.- odparł kurtuazyjnie drow. Widać jednak, że zainteresowanie kapłanki Lolth ceniłby bardziej.
- Zobaczymy co będziesz czuł po treningu - uśmiechnęła się z przekąsem, uważnie oceniając zdolności bojowe hobgoblinów, które były dość dobre. Stwory były karne i posłuszne.
Manewry trwały jeszcze chwilę, po czym Bergtran zarządził zbiórkę, wydał głośną ocenę ich poczynań. I nakazał im się rozejść. Po czym zwrócił się do Tulsis. - Jestem gotów kapłanko, na jakich zasadach ten pojedynek?
- Hm… do pierwszej krwi - odparła, wychodząc powoli w obręb piaszczystego okręgu. Nie chciała ustalać zbyt rygorystycznych zasad, w końcu zależało jej by poznać styl walki przeciwnika.
- Żadnej magii?- zapytał drow podążając za nią.
- Niech tak będzie - stanęła z jednej strony areny i czekała aż Bergtran zajmie swoją pozycję. Wysunęła miecz z pochwy. Lubiła ten dźwięk, gdy gibka stal śpiewała na powitanie. Długa rękojeść, owinięta, miękką, żłobioną w elfickie runy skórą spoczywała w jej dłoni, jak dłoń najmilszego kochanka, a przypominająca rtęć stal lśniła w blasku pochodni. Tulsis skierowała ciężkie, niemal organicznie zakrzywione ostrze w dół. Było niczym przedłużenie jej ramienia, jednak zaczynało naprawdę śpiewać dopiero gdy położyła drugą dłoń na rękojeści, gotowa poderwać się do tańca w rytm jego melodii.
A Bergtran ruszył na Tulsis biegiem po prostej, w najbardziej przewidywalny sposób i gdy był już blisko,... strzelił z kuszy prost w klatkę piersiową Tulsis, bez żadnego patyczkowania się czy strategii. Ot, tak.
Kapłanka była już w ruchu, gdy podnosił ramię. Z zasady starała się nie przyjmować żadnego, choćby najbardziej przewidywalnego ataku stojąc murem, jak ta idiotka. Tulsis nie grywała w tchórza i tym razem się to opłaciło. Gdy bełt prześlizgnął się po jej pancerzu unosiła właśnie miecz by zadać potężny cios. I okazało się, że to właśnie Bergtran przewidział… że strzał z kuszy miał ją właśnie do tego skłonić. Dać mu czas do skrócenia dystansu, przyblokowania miecz długim sztyletem i zyskania przewagi. Bo teraz, gdy przylepił się do niej niczym druga skóra, jego długi sztylet trzymany w lewej ręce okazywał się większym zagrożeniem dla Tulsis, niż mogła się spodziewać. Bergtran był mańkutem, a ona nie mogła wykorzystać największego atutu swej broni. Zasięgu ostrza.
- Hm - mruknęła i nie przerywając kontaktu wzrokowego z przeciwnikiem wykorzystała swoją siłę i kopnęła samca w kolano.
Odskoczył i syknął z bólu, nie oddalił się jednak zbytnio… Nadal starał się zachować krótki dystans, a jego sztylet niczym jadowity wąż ponawiał nagłe ataki zmuszając ją do uników i utrudniając kontratak. Tulsis blokowała ze stoickim spokojem jego ataki, wykonując nieznaczne ruchy mieczem i oszczędne kroki, to w bok, to do tyłu. Czekała na błąd, który pozwoliłby jej na kontrę.
Nie było to łatwe, zważywszy że walczyła na jego zasadach w sposób, który jemu był wygodny. Należało odskoczyć, żeby mogła właściwie użyć miecza… ale strateg o tym wiedział i dlatego nie pozwalał jej tego uczynić.
Zmiana taktyki, przyszła nagle. Tulsis zbiła ostrze przeciwnika i przesunęła jedną dłoń na własne, runęła do przodu, jak taran, zasłaniając się trzymanym po skosie orężem i zmuszając przeciwnika do ucieczki. Nie zamierzała go jednak gonić, zgrabnie zmieniła formę i błyskawicznie wykonała cięcie, które miało na celu jeszcze bardziej zwiększyć dystans miedzy walczącymi.
Odskoczył błyskawicznie, ale natychmiast rzucił się do przodu… by zniwelować tą przewagę Tulsis. Jednakże pomiędzy nim, a nią był długi ostry kawałek stali. Jej miecz.
Przedłużenie jej ciała. Widząc, jak Bergtran szarżuje w niemal samobójczym ataku, Tulsis zmieniła chwyt i zrobiła krok w lewo i do przodu, by jedynie drasnąć, a nie zabić wojownika. Ten natarł na nią jednak z wielką siłą szaleńczą odwagą, zdeterminowany wyraźnie żeby wygrać. Impet uderzenia sprawił, że Tulsis zraniła go mocniej niż planowała. Ale gdyby była odrobinę wolniejsza… to on byłby zwycięzcą. Ostrze miecza kapłanki zagłębiło się w jego boku. Wyraz bólu pojawił się na jego obliczu. Upuścił oręż, walka była zakończona. Tulsis wygrała. Nie była jednak z tego powodu zadowolona. Wsunęła zakrwawiony oręż za pas i pochyliła się nad wojownikiem.
- Głupio - mruknęła, badając ranę pobieżnie - Bardzo głupio.
Wcisnęła pod pancerz dłoń i przycisnęła, wywołując ostry ból. Samiec drgnął mimowolnie, ale przytrzymała go stanowczo i zaczęła szeptać modlitwę.
- Zwycięstwo albo śmierć. -wydukał dumnie zraniony drow.- Nie ma innej opcji.
Tulsis spojrzała na niego z naganą i skończyła krótkie modły. Krwawienie zostało zatamowane, trzeba było jednak zadbać o naruszone mięśnie, od których szybkiego zrośnięcia się zależała dalsza kariera samca. Rosła kapłanka bez namysłu dźwignęła go w ramiona, niczym damę w opresji.
- Położyć życie pod miecz podczas przyjacielskiego pojedynku to żadna chwała - mrukała pod nosem, spoglądając na niego kątem oka i kierując energiczne kroki ku swojemu namiotowi - Jesteś dobry, nie warto tego marnować.
- A ty jesteś kapłanką… zdołasz mnie uleczyć zanim bym umarł, jeśli uznałabyś za godne… moje życie.- wydusił z siebie drow.
- Hmpf - Tulsis pokręciła głową - Teraz będziesz udawał, żeś taki przewidujący.
Weszła tyłem do swej siedziby, odsuwając płachtę barkiem i podeszła do stołu, gdzie złożyła drowa i zaczęła rozpakowywać go z pancerza by zająć się jego raną.
- I co by było, gdybym była mniej pragmatyczna? Byśmy nie mieli porządnego oficera - mamrotała rozrywając koszulę wokół cięcia.
- Walka bez ryzyka to oszukiwanie siebie i przeciwnika. Równie dobrze mogliśmy się kijami obijać.- stwierdził drow, gdy Tulsis odsłoniła jego pobliźniony tors i brzuch. Rana jaką mu zadała, nie była pierwszą w jego życiu.
Tsyknęła z irytacją, wodząc palcami po śladach dawnych bitew. Potrafiła z dużą dokładnością określić czym i jak zostały zadane.
- Brawura - westchnęła i wsadziła palce w szramę pozostawioną przez jej ostrze. Musiała ją dokładnie ocenić niż zabierze się za leczenie. Bergtran rzucił się na stole z bólu, Tulsis przycisnęła go do blatu.
- Spokojnie - mruknęła. Ostrze cięło czysto, nie było obawy, że umiejętności kapłanki nie wystarczą by pozbyć się nieprzyjemnej pamiątki po pojedynku.
Zaczęła się modlić. Czuła, jak łaska przepływa przez nią do ciała wojownika i spaja, to co zostało zerwane, łagodzi, to co rozpalone i wycisza, to co zbolałe.
Bergtran był bardzo spokojnym pacjentem, cierpliwie poddawał się dotykowi palców Tuslis i leczniczemu darowi Selvetarma.
Głos drowki wyśpiewywał litanię słodkich, łagodnych słów, które niczym włochate pajączki rozbiegały się po ciele. Mięśnie rozluźniały się, oddech uspokajał, wywołany przez ból pot parował i stygł. Mijały minuty, naprawiwszy, co było do naprawienia wewnątrz, Tulsis wysunęła palce z rany i zaczęła śpiewać do skóry, skłaniając się by powróciła do wcześniejszego, nienaruszonego stanu. Jej dłonie przesuwały się przy tym po brzuchu, i boku samca. Długie, silne palce wojowniczki były zaskakująco delikatne. W końcu ciało wróciło do zdrowia i w miejscu pokaźnej rany pozostała jedynie cienka różowa blizna, która z czasem miała zupełnie zniknąć. Kapłanka uśmiechnęła się, przesuwając palcem wzdłuż linii i skinęła z zadowoleniem głową. Była z siebie zadowolona.
- Hm - zamruczała i przetarła brzuch Bergrana skrawkiem czystej materii namoczonej w alkoholu - Jak nowy.
-Jestem wdzięczny za twą uwagę i za twą łaskę pani.- rzekł w odpowiedzi Bergtran siadając powoli i dotykając dłonią twardych mięśni swego brzucha, by upewnić się że rana dobrze się zagoiła.
Skinęła oszczędnie głową i klepnęła go w ramię.
- To był dobry pojedynek.
- To prawda…- zgodził się z nią drow obserwując cały czas Tulsis i czekając na jej polecenia.
Kapłanka przechyliła głowę na bok i wpatrywała się w niego przez chwilę.
- Zaproponowałabym ci kolejny, ale obawiam się, że znowu będę cię musiała łatać. Albo gorzej, ty mnie nadziejesz na ten swój scyzoryk.
-Ból jest tylko oznaką, że nie dość staraliśmy się dla Lolth.- odparł dumnie drow.- Nieprawdaż?
Tulsis rozważyła poważnie jego słowa. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Może tak być - przyznała - Może też być zupełnie na odwrót. Przyznam, że niewiele czasu poświęcam na rozważania na temat bólu. Dla mnie to zazwyczaj jedynie przeszkoda - pomyślała o tych rozlicznych bitwach, przez które brnęła mimo obrażeń i o morderczych treningach, podczas których niemal traciła kontrolę nad własnym ciałem - Coś, co trzeba zwalczyć.
- Ból potrafi być piękny.- stwierdził po namyśle Bergtran i rozejrzał się za swoim ubraniem oraz bronią.
- Piękny? - mruknęła, nie rozumiejąc do końca co ma na myśli Bergtran. Podała mu jego pancerz. Gdy zaczął go zakładać dostrzegła, że mięśnie, które leczyła odrobinę niesymetrycznie działają. Być może jedynie podświadomie oszczędzał zraniony niedawno bok, ale postanowiła to sprawdzić. Podeszła do niego i położyła dłoń płasko na jego brzuchu - Rzadko widzę jego piękno.
Przesunęła rękę w dół i w bok, mamrocząc jeszcze jedną modlitwę. Lepiej dmuchać na zimne.
Drow zesztywniał na moment, zamierając niczym posąg. Nie wiedział co Tulsis wyczynia, więc… pozwolił jej na wszystko czekając na efekt.
Skończyła po chwili, rzeczywiście znalazła jeszcze coś do uleczenia, mały krwiak, który zapewne sam by się wchłonął, ale Tulsis miała stanowcze opinie na temat ciała. Ciało powinno być zawsze w najwyższej gotowości by wypełnić wolę Selvetarma i przynieść mu chwałę w walce.
- Dobrze, teraz już nic nie zostało - klepnęła samca po plecach i zatrzymała tam rękę czując pod opuszkami palców jakąś zastarzałą bliznę - To chyba będzie najlepiej zaleczona rana jaką kiedykolwiek miałeś - zaśmiała się oszczędnie pod nosem.
- Wyprawa w poszukiwaniu twierdzy heretyków była długa i ciężka… i uczyniła nas silnymi.- uśmiechnął się krzywo Bergtran.
- Prawda - odpowiedziała z uśmiechem Tulsis, wspierając się na stole - Jesteś silny, jesteś szybki i potrafisz myśleć… aż do momentu kiedy próbujesz się głupio poświęcić. Powinieneś bardziej dbać o dane ci talenty.
- Już mówiłem… wszystko było wykalkulowane. Każdy ruch, każde działanie.- obruszył się drow starając jednak tego faktu za bardzo nie okazywać.
- Acha - Tulsis uśmiechnęła się szeroko i zażartowała dobrodusznie. Nie było w tym flirtu, zwykły żart między towarzyszami broni - Więc chciałeś wylądować w moim namiocie.
- Eeeem….- nie wiedząc jak traktować jej wypowiedź, drow zamilkł przez chwilę. Po czym skinął głową.- Tak… to było wkalkulowane.
Kapłanka przez chwilę się zdziwiła, ale potem zaśmiała i znów klepnęła wojownika w ramię.
- Hah, to kiedy znów się zmierzymy?
- Kiedy tylko będziesz miała na to ochotę szlachetna kapłanko.- rzekł z szacunkiem Bergtran.
Skinęła głową na zgodę.
- Tylko nie daj się do tego czasu nikomu wyfilietować, bo będę niepocieszona.
- Zgoda.- stwierdził drow dopinając pancerz.- Wybacz, że zająłem ci tak wiele czasu.
- Nic nie jest stratą czasu - wyjaśniła - Dzięki tobie miałam okazję odświeżyć swe umiejętności medyka.
Bergtran przez chwilę stał w milczeniu, po czym zaczął się rozglądać po namiocie. W końcu rzekł.- To… ja… już… może… pójdę?
Tulsis zaczynała powoli rozumieć, co tak uroczego widziała w jej zagubieniu Sheyra.
- Do następnego spotkania, Bergtranie - skinęła głową, pozwalając samcowi się oddalić i zapewne odetchnąć z ulgą.
Przez chwilę wpatrywała się w chwiejącą na pożegnanie połę namiotu. W końcu wzruszyła ramionami i sięgnęła po miednicę z wodą. Stół był pokryty krwią. Należało go porządnie wyszorować.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 06-02-2015 o 10:15.
F.leja jest offline