Kiedy Lance miał bandażowaną nogę, odezwał się dzwonek jego telefonu satelitarnego. Melodia zespołu „Stormtroopers of Death” wskazywała jednoznacznie, że szef osobiście się do niego fatygował. Styx natychmiast wyjął aparat i kliknął ‘odbierz’. Cierpliwość nie była mocną stroną majora Hastingsa.
-
Vernon, melduj o sytuacji! – od razu przeszedł do meritum.
-
Przypadkowo wdaliśmy się w strzelaninę z Pakistańcami atakującymi samolot sił ISAF. Sytuacja opanowana, ale zrobili tam niezłą masakrę, są ofiary po stronie US Marines. Ja jestem ranny w udo, Mark bez szwanku. Paczki jeszcze nie zlokalizowaliśmy, ale z tego co tu widzę, musi być w środku, na terminalu. Zaraz po niego…
- Skończ już pierdolić i rusz dupę po Newporta. Chcę go mieć w ambasadzie ASAP! Jak jedziecie i o której będziecie?
- Jak ma dojść do kolejnego ataku na Amerykanów, to terroryści są zapewne patrolują autostradę, aby ocenić siły i zorganizować jakąś pułapkę na wjeździe do miasta. Dlatego planujemy ominąć końcówkę Islamabad Expressway kierując się na północny wschód i wjechać do Islamabadu na wysokości parku PSO. Powinniśmy być za pół godziny.
- Nie spieprzcie tego. Bez odbioru.
Lance odłożył telefon. Cały major Hastings, wcielenie kultury i delikatności, dżentelmen w każdym calu.
-
Gotowe. Opatrunek trzyma mocno, choć na razie nie potańczysz – odezwał się młody sanitariusz Marines.
-
Dzięki! Semper fidelis! – Lance uśmiechnął się i sprawdził bandaże – trzymały mocno. Spróbował wstać. Noga bolała jak diabli, ale dało się chodzić. Miał już ruszać po Marka i jechać pod terminal, kiedy usłyszał…
-
Styx? Lance Styx? Głos był znajomy, twarz również. Nie minęło kilka chwil, jak kontraktor odszukał właściwą osobę w otchłaniach swojej pamięci. Jimmy Cambell, operator broni ciężkiej, z którym służył jedną zmianę w Afganistanie.
-
Witaj Jim, nadal w Marines co?
- Jakoś trzeba żyć. Widzę wybrałeś karierę kontraktora?
- Wiesz, jakoś trzeba żyć – Lance wyszczerzył się w uśmiechu. –
Pracuję jako ochroniarz VIPów z amerykańskiej ambasady. I raczej będę miał co robić.
- Tak, niezły pierdolnik. Dopiero wylądowałem, a już wszyscy chcą mi dokopać. Czuję się, jakbym znowu wrócił co szkoły.
- Jakieś podejrzenia kto to był? Al-Kaida? Ktoś opłacany przez Indie, Rosję lub Chiny? Może miejscowi, którzy nie lubią chłopców Wujka Sama?
- Kto to wie? Prezydent Pakistanu zgodził się na stacjonowanie kontyngentu sił ISAF, aby łagodzić niepokoje wewnętrzne, ale oprócz niego to chyba nikt nas w tym kraju nie lubi.
- Może za Warizistan? – zapytał Lance nawiązując do ataków bombowych przeprowadzonych przez samoloty bezzałogowe na kryjówki terrorystów.
- Hehe, nie zapominaj też o Abbottabadzie i kropnięciu Bin Ladena. Może z tych powodów, ale nie tylko. Sądzę, że chodzi o też o ogólną niechęć w ingerowanie w losy kraju, który powinien zdaniem ludności być suwerenny i sam radzić sobie z niepokojami.
- Ktoś powinien im przetłumaczyć co tu robicie. Armia Pakistanu dałaby sobie radę ze wszystkim, ale jest uwiązana na granicy z Indiami, a wciąż nierozwiązany konflikt o Kaszmir daje o sobie znać. Mamnun Husajn nie wycofa żołnierzy ot tak, żeby uspokoić ludność w miastach, bo Hindusi mogą zacząć ofensywę.
- A w tym czasie niepokoje rosną. I to nie tylko na terytoriach plemiennych, ale też w metropoliach. Podejrzewam, że kraje ościenne mogą finansować działalność terrorystyczną, albo wspierać bojowników materialnie.
- Tak, przerabialiśmy to w Afganistanie.
- Słuchaj, muszę uciekać. Jakby co, wiesz jak mnie znaleźć. To mój lokalny numer. Do zobaczenia w mniej niebezpiecznych czasach.
- Tymczasem Jimmy.