Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2015, 15:01   #19
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Noc mijała dość spokojnie jak na wyspę, gdzie co drugi trup wstawał z martwych i atakował wszystko, co żywe. Pierwsza warta należała do Vade’a i Karnaxa i trwać miała około dwie godziny, czarodziej nie potrzebował aż tyle odpoczynku, więc mógł sobie pozwolić na skrócenie snu. Pozostali porozkładali się w opuszczonej strażnicy po części na parterze i po części na platformie widokowej. Geth usiadł na krześle przed wejściem do budynku, praktycznie już na pomoście prowadzącym do portu i obserwował okolicę. Nie działo się nic. Co jakiś czas wchodził na górę sprawdzić, czy ogień we wiosce dalej płonie, natomiast fakt jego istnienia ani go nie uspokajał, ani martwił. Karnaxa wręcz korciło iść i sprawdzić, co znajduje się w wiosce, jednak nie był na tyle nierozważny by iść przez dżungę samemu, nocą.

Następnym wartownikiem po czarodzieju miał być Algow. Adept sztuki wdrapał się po drabinie na platformę widokową, żeby obudzić kapłana, gdy usłyszał i dostrzegł wyraźne poruszenie gdzieś w drzewach, których linia znajdowała się niedaleko pozycji drużyny. Nie namyślając się kopnął sługę Lathandera wybudzając go ze snu, po czym zaczął budzić pozostałych.

Siedząca na dole Awiluma usłyszała całe zamieszanie i poddając się instynktowi samozachowawczemu, także zaczęła budzić kogo się da. Poruszenie w drzewach i hałas stawał się coraz bardziej wyraźny.


Nagle zza drzew wyleciało kilka sarnowatych zwierząt uciekając po plaży i potykając się w piasku. Karnax oraz ci, którzy zdążyli już wstać na równe nogi patrzeli zdębiali jak zwierzęta panicznie próbują uciekać po zdecydowanie nie swoim rodzaju nawierzchni. Co mogło je wypędzić tak daleko od ich naturalnego środowiska? Odpowiedź pojawiła się za kolejne kilka sekund. Potężny, wielki tygrys wielkości przynajmniej konia wyskoczył z między palm prawie jedną z nich łamiąc i łapiąc w zęby jedną ze swoich ofiar, przegryzając jej szyję i kark jednym kłapnięciem długich, niebezpiecznie wyglądających kłów. Tygrys stanął na prostych łapach prezentując swoje imponujące rozmiary, po czym zaczął węszyć. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, co też takiego mógł wywęszyć i co się zaraz stanie. Wzrok kocich oczu spoczął na strażnicy i wyglądających z niej poszukiwaczy przygód. Bestia zaryczała płosząc ptaki z pobliskich drzew.

Karnaxowi chyba dopisywało szczęście. Jego warta a przynajmniej większa jej cześć była spokojna. Owszem czasem zrywał się na równe nogi słysząc jakiś podejrzany odgłos, czy dostrzegając gdzieś niewyraźny ruch. Jednak był to efekt płatającej mu figle wyobraźni, najwyraźniej ulegającej mrocznej atmosferze tego miejsca. Gdy tak obserwował okolicę ciągle chodziło mu po głowie, czemu trupy wstają z martwych i czyżby kapłan mógł mieć rację? Czyżby mieli do czynienia z manifestacją jakiegoś złego bóstwa? I co się dzieję w wiosce? Ogień dający nadzieję przypuszczać, że spotkają tam żywych, ciągle płonął, gdy Karnax co jakiś czas wchodził na piętro to sprawdzić. Gdy jego zmiana dobiegła wreszcie końca i udał się obudzić Aglowa, planując że resztę nocy poświęci na własne badania tajemnic magii szczęście się skończyło. Coś i tym razem nie był to wytwór wyobraźni poruszało się w dżungli.
-Kapłanie. Algow. Na Lathandera wstawaj, coś się dzieję.- szepnął do towarzysza początkowo myśląc że może obejdzie się bez głośnego alarmowania wszystkich. Gdy jednak dostrzegł, że wśród drzew porusza się więcej niż jeden obiekt postanowił zrezygnować z subtelności. Karnax kopnął kapłana i głośno, wyraźnie wykrzyknął w kierunku reszty.
-Wróg! Wstawać! Coś nadciąga z dżungli! – po czym spoglądał na linie drzew. Obawiał się, że ujrzy pochód żywych trupów, których przyciągnęła tu świeża krew, więc wypadająca banda dzikich zwierząt trochę go zdziwiła. Szczególnie widok imponującej postury tygrysa, który jednym ruchem potężnych szczęk pozbawił życia uciekające przed nim stworzenie. Poczuł dreszcz na własnej jakże wydającej mu się teraz kruchej szyi. Nie było jednak czasu na wahanie się. Po krótkiej chwili zdecydował się i przyzwał przed bestią wielkiego żubra, licząc, że tygrys zaatakuję przyzwanego potwora, tym samym dając czas i możliwość sprawnej reakcji reszcie drużyny. Samemu dobył jeszcze kuszę i spoglądał na zwłoki sarny, ciekawiło go czy niczym wcześniej mewa powróci jako żywy trup.

Siedzący na szczycie strażnicy Jagan dostrzegł drugiego ogromnego tygrysa, ten czaił się w krzakach wyraźnie oczekując dogodnej okazji do ataku. Tymczasem przyzwany bizon stał spokojnie, jakby czekał na atak. Pomukiwał przy tym na tygrysa dla zachęty.

Zbudzony Algow zaczął pośpiesznie zakładać zbroję. Co jakiś czas wyglądał i nasłuchiwał niebezpieczeństwa. Po kolejnym ryku zwierzęcia zwiększył jeszcze intensywność wysiłków by wbić się w zbroję. W końcu widząc, że sytuacja na polu walki przybiera niekorzystny obrót porzucił te próby, wziął tarczę i broń i uaktywniając jej magiczne moce pofrunął na miejsce potyczki.

Mrok pola walki rozświetliła niewielka, ognista kula posłana przez Awilumę w kierunku wielkiego drapieżnika, ten nie musiał zbytnio się wysilać by uskoczyć przed atakiem, który ledwo osmalił mu sierść.

No i pech, nie dość, że duży kotek uskoczył przed pełną mocą ognia psioniczki to jeszcze się tym w ogóle nie przejął. No ale nie z takimi natrętami sobie radziła w przeszłości. Tygrys byl wielki i silny a Awiluma znała idealny sposób na wielkich i silnych pamietając, że zwykle niewiele mają pod czaszką.

Vade ocknął się z płytkiego, często przerywanego snu i zerwał się na równe nogi. Zbiegł w ślad za towarzyszami na dół i tam dostrzegł bestię, która wyłoniła się z lasu. Przygotował odpowiednie zaklęcie, wiedząc, że zaatakowany już tygrys nie będzie najlepszym celem.

W czasie, w którym pozostali się przegrupowywali, obmyślali strategię i silili się na dywersję, Blod’whun złapał za topór i z rykiem pognał przed siebie. Wrzask berserkera w jego ślepej szarży miał widocznie zdemoralizować przeciwnika. Nie przewidział on jednak, że przeciwnik nie jest jeden i szybko się o tym fakcie przekonał, gdy druga, jeszcze większa bestia wyskoczyła zza drzew. Tygrys rozorał szponami skórę Blod’whuna i zaciskając kły na jego barku przycisnął go do ziemi. Berserker i zwierzę siłowali się na glebie z widoczną przewagą tego drugiego.
- Złaź skurwielu! - Krzyknął półork próbując zrobić sobie dostatecznie miejsca, by móc użyć topora.

Gdy tylko Jagan zauważył kolejnego tygrysa, krzyknął do reszty - Uwaga! Drugi tygrys w krzakach - lecz było za późno. Półork zdążył jakimś cudem wyskoczyć ze strażnicy, co wydawało się być tym, na co czekał przyczajony tygrys.
Gdy tylko Jagan zwrócił uwagę na kolejnego przeciwnika, Vade zaśpiewał w sposób doniosły i piękny. Jego dłonie wykonały błyskawiczne ruchy, a splot dokonał reszty roboty. Niestety magia nie odniosła zamierzonego skutku.
W pierwszym odruchu, pół-Shou wyciągnął miksturę, którą trzymał właśnie na takie okazje i bez zastanowienia wypił. Była lekko oleista w konsystencji o smaku ziół. Nic pysznego, ale chwile później poczuł magię płynu, który miał sprawić, że dla zwierząt mężczyzna przestanie istnieć.
Jagan spojrzał na resztę i ku zdumieniu zauwżył, że ci jednak zamierzają walczyć.
Westchnął tylko i zbeształ się w myślach za zmarnowanie całkiem niezłej mikstury.

W międzyczasie pierwsza bestia zajęła się na dobre przywołanym przez Karnaxa lśniącym żubrem. Dobiegając do niego w ułamku sekundy tygrys zatopił swoje kły w jego ciele. Siła uderzenia była wystarczająca, by powalić woła na ziemię. W czasie, w którym jedno zwierzę próbowało przegryźć się przez mięśnie, drugie miotało się w panice próbując wstać na równe nogi.

Zbudzona ze snu Meriel w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje. Szybko jednak otrząsnęła się z resztek snu i przystąpiła do działania. Podeszła do jednego z otworu strzeleckiego, jednocześnie mając w pogotowiu kuszę. Przeciwnikiem nadciągającym z dżungli okazały się dwa przerośnięte tygrysy. Zaklinaczka nie chciała wierzyć, że futrzany bydlak jest dziełem natury, stąd wysłała w przestrzeń cząstkę swej jaźni, sondę, która miała wykryć magię w najbliższej okolicy. Jakież było zdziwienie kobiety, gdy oprócz poznanych już aur swych towarzyszy oraz schowanego w plecaku artefaktu nie wykryła żadnego innego magicznego jestestwa. Tygrysy okazały się być zupełnie niemagiczne, choć bez wątpienia imponujących rozmiarów.

Karnax zaklną szpetnie pod nosem. Nie napawała optymizmem sytuacja jaką widział z wieży. Ataki sojuszników nie przyniosły jakiś piorunujących efektów. Zresztą jego przyzwany stwór też się nadzwyczajnie nie sprawdził, po piewszym ataku tygrysa wydawało się, że ledwo żyje. Teraz szarpał się próbując wydostać się ze szczęk tygrysa, bezskutecznie. No i Blodwyn też był w tarapatach. Jedyne co go pocieszało to naiwne myślenie, że znajdując się na piętrze jest w miarę bezpieczny, chociaż latający kapłan był w jeszcze bardziej komfortowej sytuacji. Postanowił kupić trochę czasu reszcie i wyczarował plamę tłuszczu pod tygrysem i żubrem, miał nadzieję że trochę bestię to spowolni.

Algow dalej pozostawał w powietrzu trzymając się kurczliwie pozwalającej mu latać tarczy. W drugiej dłoni ściskał symbol Lathandera inkantując modlitwę. Recytacja świętych wersetów zajęła kapłanowi chwilę czasu, jednak ich efektem był sprowadzony w blasku oślepiającego światła niebiański, złoto-błękitny lew gotów do walki.

Sprowadzony z wyższych planów lew bez chwili zawahania rzucił się na tygrysa szarpiącego się z Blod’whunem. Nie wyrządził mu wielu szkód, bo zdołał jedynie lekko rozorać mu skórę, jednak spełnił swoje zadanie. Udało mu się odciągnąć uwagę drapieżnika od szamoczącego się berserkera.

Elanka skupiła swoją moc i odnalazła istoty, których w tej chwili pożądała. Przywołanie wymagało najwyższej koncentracji, ale Awiluma była w stanie się na to zdobyć. Sięgnęła po moc i przez warstwy wszechświata ściągnęła trzy larwy. Larwy, których żarłoczność stanowiła jeden z jej atutów, w chwilę po tym jak wyłoniły się z przestrzeni astralnej, rzuciły się na swoją ofiarę. Ich macki wbiły się w jej kark szukając drogi do mózgu a wiecznie głodne szczęki poczęły przegryzać się przez czaszkę tygrysa.
- Sczeźnij nędzna istoto! - wykrzyczała pod adresem zwierza wiedząc doskonale, że gdy tylko owe pasożyty dostaną się do mózgu jego życie będzie zakończone. W tej chwili nie interesowało jej to, czy przebrzydły stwór - każdy stwór, który ośmielił się ją zaatakować był przebrzydły - powstanie jako zombie, nie w tej chwili. Teraz liczyło się tylko, by go zabić i zlikwidować zagrożenie dla jej istnienia. Zbyt wiele wycierpiała, zbyt wiele już poświeciła, aby przeżyć! Nie pozwoli, by coś jej zagrażało!

W międzyczasie półork wysiłkiem wspieranym przez przywołanego lwa zrzucił z siebie tygrysa i chwycił topór. W jego prezencji było coś dziwnego, co sprawiło, że bestia na moment zawahała się przed kolejnym natarciem i zamiast tego, rzuciła się na lwa szarpiąc i drąc szponami i kłami. Tylko wrodzona odporność na obrażenia ochroniła króla dżungli przed natychmiastowym odesłaniem na rodzimy plan.

Vade wydawał się niewzruszony nieskutecznością swojego najsilniejszego zaklęcia, ale w głębi ducha odczuł kiełkujący strach. Jeżeli najcięższy oręż nie zadziałał, czym innym mają wyrządzić krzywdę przeciwnikowi? Gniew zastąpił zwątpienie i bard zaintowował kolejną, złowrogą pieśń w damarskiej mowie. Był to hymn szeregów maszerujących na nieumarłą armię czarnoksiężnika Zhengiya - potępieńcza pieśń idących na śmierć. Poniesiony agresywnym rytmem, obnażył swój zaczarowany miecz.

Jagan wyciągnął z plecaka mały żółty dysk. Zwykle używał go jako pułapki, gdy trzeba było zlikwidować kogoś nie wdając się w bezpośrednie starcie, ale tym razem, miał zamiar wpakować go prosto do gardła przerośniętego kota.
Mężczyzna ponownie wychylił się przez okno by ocenić sytuację. Nie było dobrze.
Co prawda oba tygrysy były zwarte w boju z wyczarowanymi przeciwnikami, co sprawiało, że trafienie ich było zdecydowanie łatwiejsze, to jednak może udałoby się ich przegonić?

Awanturnik szybko przeczesał w myślach jakich technik mógłby użyć przeciwko takim przeciwnikom i skonstatował, że niewiele ich ma. Po prostu nigdy nie walczył z czymś tak dużym i nie liczył by np. dało się założyć garotę któremuś z wielkich kotów.
- Cóż, zaraz zobaczymy jak twarde są tyłki tych kotów - mruknął stajac bokiem i składając ręcę w razem okrężnymi ruchami w okolice pasa. Pomiędzy palcami wystrzeliły języki ognia splatając się w małą ognistą kulę. Jagan szybkim ruchem wypchnął ją od siebie posyłając ją w najbliższego tygrysa. Wykorzystujac swoją wiedzę o anatomii i nic niespodziewającego się przeciwnika, ognista kula uderzyła w bok tygrysa przy tylnej nodze. Ogień wdarł się w pachwinę zwierzęcia wywołując ryk bólu. Zabójca uśmiechnął się czując smród palonej sierści i mięsa.

- Teraz trudniejsza część. Trzeba zmusić kotka, by połknął lekarstwo - powiedział do siebie trzymając złocisty dysk w rękach.

W międzyczasie drugi tygrys siłował się z larwami przywołanymi przez psioniczkę. Aberracje wwiercały się mackami w czaszkę zwierzęcia i jak gdyby nigdy nic ucztowały na jego mózgu. W ostatnim akcje desperacji drapieżnik próbował dosięgnąć je pazurami, zabijając je prawie na miejscu. Było to jednak za mało i nawet prawie zmasakrowana larwa stanowiła zagrożenie. Z braku lepszych opcji tygrys rzucił się na niebiańskiego żubra, ale dające się we znaki osłabienie nie pozwoliło mu powalić wołu. W zamian rogacz odepchnął go z trudem utrzymując równowagę na plamie tłuszczu wyczarowanej przez Karnaxa.

Mimo początkowych trudności, powoli zaczynali radzić sobie z przeciwnikiem. Zwycięstwo nie było jednak na tyle pewne, by ktokolwiek z drużyny mógł sobie odpuścić atak. Meriel również nie próżnowała. Potrzebowała dłuższej chwila skupienia, by z efemerycznych nitek Splotu utkać widmową strzałę i tchnąć w nią energię trującego kwasu. Kolejna chwila skupienia, wdech, cel, strzała poszybowała ku walczącemu z żubrem drapieżnemu kotowi. Dopiero, gdy dosięgnęła celu, a w powietrzu dał się wyczuć słodkawy zapach śmierci, zaklinaczka wypuściła z płuc powietrze.

Karnax z zainteresowaniem przyglądał się stworom, jakie pojawiły się nagle na polu bitwy i zaatakowały tygrysa. Były obrzydliwymi wynaturzeniami, ale początkującego maga przywołań zafascynowały. Szczególnie, że nie kojarzył zaklęcia sprowadzającego takie stwory wśród własnego asortymentu czarów. Mógł tylko podejrzewać, że te maszkary to sprawka Awilumy i poczuł lekkie ukłucie zazdrości, że psionicy dysponują takimi mocami. Teraz pozostało mu obserwować, na ile okażą się skuteczne w walce z takim silnym przeciwnikiem. Niczym kleszcze wszczepiły się w okolice głowy i karku tygrysa. Dwa z nich dziki zwierz zdołał trafić, a jeden pozostał całkiem nienaruszony, ciekawym było, co zrobią. Lecz Karnax chociaż mógł tak obserwować interesujące go żyjątka godzinami, musiał skupić się na bitwie. Wydawało się, że drużyna zyskiwała przewagę, uznał więc, że nie będzie marnował silniejszych czarów, lepiej było je zachować na późniejsze zagrożenia. Prosty gest, jedno słowo i z jego dłoni w kierunku tygrysa walczącego z Blodwynem poleciała niewielka kulka kwasu. Pocisk trafił, Karnax dobrze wymierzył, a jego przyzwany żubr wyzwolony z morderczego uścisku tygrysa szykował się do ataku. Spojrzał jeszcze na zwłoki sarny, te jak na razie nie wydawały się ożywiać. Dawało mu to jaką taką nadzieję, że po walce z tygrysami nie trzeba będzie zabijać ich po raz drugi.

W czasie, w którym psioniczka wyczekiwała dogodnej chwili na atak, jej przyzwane larwy ucztowały w najlepsze. Już po kilku sekundach jedna z nich wyrwała swoimi mackami mózg drapieżnika sprawiając, że ten padł martwy na ziemię. Dwie pozostałe zaczęły pełzać ku drugiemu tygrysowi w czasie, gdy pierwsza oddawała się makabrycznej kolacji, a może już śniadaniu?

Drugi tygrys też nie miał z resztą lekko. Wreszcie uwolniony z morderczego chwytu Blod’whun pokazywał w najlepsze co to znaczy zadzierać z berserkerem i ciął potężnie przez bok zwierza, ohydnie go rozrywając. Narastający strach, emanacja pancerza półorka wreszcie pokonała wolę nocnego łowcy i tygrys bez zastanowienia rzucił się do ucieczki. Na odchodne dostał jeszcze raz toporem, prawie się przewracając. Z tak poważnymi ranami, będąc na skraju śmierci, można było spokojnie założyć, że bestia szybko nie wróci. Drużyna mogła się cieszyć chwilowym zwycięstwem, jednak to były dopiero pierwsze godziny spędzone na Ferrbeth.

Awiluma czym prędzej odwołała larwy, zanim te zdecydowały się pożywić mózgami któregoś z jej towarzyszy. Żubr pognał za tygrysem w las, jednak zanim zdążył go dogonić, zniknął w blasku przyćmionego drzewami światła. Chwilę później jego śladami poszedł niebiański lew oraz przywołana święta broń, emanacja Lathandera na planie materialnym.

Psioniczka ostrożnie wyszła ze strażnicy rozglądając się uważnie czy przypadkiem zbiegła bestia nie zamierza wrócić przyczajona. Powoli krok za krokiem, bardzo nieufnie zbliżyła się do trupa tygrysa. Niby nie miał mózgu ale o ile wiedziała żywym trupom nie był on szczególnie potrzebny.

Vade schował miecz, nim zdążył go użyć - i całe szczęście. Przerwał swoją pieśń i zaczął badać czy z wszystkimi jest w porządku.

Meriel nie dane było zaprezentować całości swego kunsztu, ledwo się rozkręciła, a walka już była skończona. Zaklinaczka opuściła kuszę, która w tej potyczce okazała się zupełnie zbędna i także wyszła ze strażnicy rozglądając się uważnie.

- Warto by obejrzeć ścierwo, a potem spalić, tak dla pewności, że nie wstanie z martwych - zawyrokowała podchodząc bliżej tygrysiego truchła.
Jagan który szykował się do spektakularnego skoku przez okno strażnicy, zatrzymał się w kuckach na parapecie patrząc na uciekającego tygrysa.
W głębi serca cieszył się, że majestatycznemu zwierzęciu udało się uciec. Cywilizacja zabiła już wystarczająco dużo tych pięknych zwierząt dla skóry, czaszki i innych części ciała. Wychowawszy się w Thesku, Po widział jakie ceny te przedmioty osiągają.
Przez moment jeszcze wpatrywał się we wracającą do życia puszczę nasłuchując i szukając zagrożeń. ~ Ciekawe, czy ta dwójka była parą? Jak sobie poradzi zwierzę bez partnera? ~ zastanawiał się. Z rozmyślań wybudziły go głosy towarzyszy zebranych wokół trupa.

Karnax ze smutkiem patrzył jak tajemnicze malutkie szkarady zniknęły, a czarodziejki powoli skierowały się w stronę truchła tygrysa. Nie uważał tego za rozsądne biorąc pod uwagę, że w każdej chwili mogą mieć do czynienia z nieumarłym monstrum, ale postanowił, że do nich dołączy. Pośpiesznie zszedł po drabinie i skierował się do towarzyszek.
-Drogie Panie, to trochę niebezpieczne, może chociaż niech kapłan nam asystuje albo sprawdźmy sarnę, która zginęła wcześniej, dotąd nie wstała - spojrzał w kierunku truchła zwierzęcia zabitego przez tygrysa.

- I właśnie dlatego Karnaxie nie pozwolisz słabym niewiastom aby same rozcinały truchło i badały jego wnętrznosci… prawda? - Jej głosem można by w tym momencie smarować grzanki do śniadania tak był słodki i gładki. Kończąc mrugnęła porozumiewawczo do Meriel.

-Na pewno nie pozwolę!- odpowiedział głośno Geth, a Meriel westchnęła cicho, bo już wiadomo było, że krwawa zabawa z rozcinaniem bebechów je ominie. Karnax miał nadzięje że podniesiony ton zamaskuje jego wątpliwości. Wyjął sztylet i przyklęknął nad martwą bestią.
-Zacząć od mózgoczaszki, czy klatki piersiowej, drogie Panie?-
- Od piersi, w czaszce nic nie znajdziesz… już nic nie znajdziesz. - Tym razem to Awiluma westchnęła myśląc o tym, że najskuteczniejszy ze sposobów pozbawienia bestii życia być może również pozbawił ich informacji o tym, co dzieje się na wyspie.
- Nic nie znajdę? Więc te małe, urocze stworki zaatakowały mózg? Jak się nazywają? No i rozpocznę nacięcie od szyi wzdłuż linii środkowej ciała.- rzekł czarodziej Karnax do towarzyszek i czekał na odpowiedzi z wyjętym sztyletem i poprawiając ułożenie zwłok.
- Nie za głęboko, bo uszkodzisz narządy - zasugerowała Meriel.
- Naprawdę nie chcesz o nich wiele wiedzieć. - Awiluma zbyła maga. - Ważne tylko, że żywią się mózgiem. A teraz skupmy się na wszelkich anomaliach jakie możemy znaleźć. Ten zwierz był ogromny i chyba po za swoim terenem?
-Postaram się na ile mogę narządów nie uszkodzić, chociaż miejcie wyrozumiałość, nie mam profesjonalych narzędzi- odpowiedział Karnax i wziął się do sekcji zwłok, wcześniej zdejmując płaszcz i wkładając jakąś szmatę w kołnierz.

- Postaraj się nie naruszyć skóry. Może być sporo warta - powiedział Jagan, który chwilę wcześniej pojawił się za towarzyszami dosłownie wyskakując z chmury cienia.

Sekcja zwłok nie wykazała niczego odbiegającego od normy. Jasne, tygrys był prawie dwukrotnie większy od normalnych przedstawicieli swojego gatunku, ale każdemu z magów znane były wynaturzenia zwane przez wieśniaków złowieszczymi odmianami swoich gatunków. W cywilizowanych krainach były one dość rzadkie, jednak tutaj, na Ferrbeth cywilizacja nie postąpiła tak daleko, by urządzać na cokolwiek obławy. Tutaj to człowiek był intruzem i musiał dostosować się do swojego miejsca w łańcuchu pokarmowym.

Co nie zmieniało faktu, że polujące zazwyczaj w gęstej dżungli tygrysy nie były częstym widokiem na piaszczystych plażach. Coś musiało sprawić, że drapieżnik opuścił swoje terytorium.

Karnax po oględzinach zwłok tygrysa wstał i wyprostował się. Dużo im to badanie nie dało, ot przerośnięta odmiana swojego gatunku.
- Może mamy do czynienia z czymś zaraźliwym przez kontakt fizyczny?- powiedział i używając kuglarstwa oczyścił się z krwi trupa.

- Może klątwa? - Zasugerowała Awiluma po czym chwilę pomyślała i dodała. - Nieważne co, i tak dobrze było by spalić zwłoki. Tylko to może potrwać.

- Nie mam pomysłu jak je spalić, czy zakopać nie marnując dużo czasu. Opcjonalnie można je rozczłonkować, jak pan Blod'whun miałby na to ochotę. Lecz znów pan Jagan mówi by nie naruszyć skóry. W każdym razie proponuję wyruszyć natychmiast do wioski. Coś te przerośnięte kociaki z dżungli wypłoszyło. Ta osada może być w niebezpieczeństwie.- dodał czarodziej kierując się do strażnicy by móc jeszcze raz dostrzec ogniska.

Czarodziej czym prędzej wspiął się na drabinę i skierował swój wzrok na północ. Nie rozczarował się, ognisko płonęło, tyle że w tej chwili zamiast kilku mniejszych (jak w nocy), płonęło jedno wielkie, a może były to po prostu te mniejsze połączone w jedno, potężne?

- Towarzysze proponuję ruszać! Coś się dzieję w tej wiosce! - Krzyknął Geth do pozostałych z wieży, nie przejmował się już że takie coś zdradzi ich pozycję. Zszedł i czekał na decyzję innych.

- Jeśli uważasz, że koniecznie trzeba iść w tej chwili. - Awiluma miała minę jakby właśnie zaproponował jej zjedzenie tłustej białej larwy. - Nie jestem tylko, pewna czy chcę znaleźć się w takim samym niebezpieczeństwie jak owa wioska. Nie to było w umowie. Przyjechać, zobaczyć, wrócić z żelazem. Może wy o tym nie myślicie, ale ja nie chcę umierać, zwłaszcza TU umierać.

- Spokojnie, nie damy Ci umrzeć - wrącił się niewysoki pół-Shou. - Zwiążmy go i schowajmy w strażnicy, albo przebijmy serce kołkiem. -
Jagan spojrzał w niebo. Przejaśniało się, wstawał nowy dzień, mieli około godziny, maks półtorej do świtu.
- Trzeba się ruszać. Jest dla nas wystarczająco widno. Zanim dojdziemy do wioski będzie już świtać. - Mężczyzna poprawił swój plecak i ruszył w kierunku wioski sprawdzając teren. Zanim drużyna się zbierze, awanturnik sprawdzi drogę i być może znajdzie jakieś informacje co tutaj się właściwie stało.
Jego krótki miecz idealnie nadawał się do wycinania gęstej roślinności.

-Uważam, że dobrze było by wyruszyć jak najszybciej, ale jesteśmy drużyną musimy podjąć tą decyzję wspólnie. Opcjonalnie ja mogę iść z chętnymi już teraz, ranni czy zmęczeni niech zostaną tutaj. Mogę im pomóc, mam taki czar, nazywa się sztuczka z liną. Stworzy pozawymiarową w miarę bezpieczną przestrzeń w której będziecie mogli się schować przez kilka godzin. - powiedział Karnax do obecnych

- Dobrze, już dobrze. Możemy iść już teraz. - Elanka poddała się woli większości. Bo i zostawać sama w tym miejscu nie miała ochoty. - A zwierza można zostawić jak jest, wiązanie go raczej niewiele pomoże jeśli wstanie z martwych.

Vade przyglądał się z boku sekcji zwłok tygrysa. Jego wiedza medyczna właściwe nie istniała i wolał w tej materii nie zabierać głosu. Nie skomentował upiornych larw, które raczyły się mózgiem zwierząt. Czymże (oprócz estetyki) różniły się one od innych sposobów zadawania śmierci?
- Mości Algowie, wydaje mi się, że pan Blod’whun odniósł poważne rany. Może przed wyruszeniem doprowadzimy się do porządku?
Spojrzał w tropikalny brzasko noc. Mnożące się punkty światła nie napawały go spokojem. Przeczucie podpowiadało mu, że we wsi szaleje pożar. - Gdy tylko opatrzymy nasze rany powinniśmy ruszać czym prędzej. Tam mogą znajdować się ludzie potrzebujący naszej pomocy.

Na słowa Algowa w głowie Meriel zaświeciła myśl, że tak właściwie, to nie ratowania ludzi w potrzebie dotyczył ich kontrakt, lecz drogocennego kruszcu. Nie podzieliła się jednak swymi przemyśleniami ze współtowarzyszy, bo i po co. Niczego by ta riposta nie zmieniła. Podobnie jak nie zmieniłoby niczego, gdyby z wyruszeniem do wioski zaczekali do świtu. No może z wyjątkiem tego, że zdążyliby odetchnąć chwilę i odnowić siły do następnej walki. Bo co do tego, że ta nadejdzie szybko, Cormyrianka nie miała najmniejszych wątpliwości.

Blod’whun odniósł z nich największe rany. Gwoli ścisłości, jako jedyny odniósł jakiekolwiek. Nie mniej jednak bard miał rację, należało go uleczyć przed wyruszeniem do wioski. Kapłan chyba również dostrzegł słuszność tej sugestii, bowiem bez słowa wykonał prośbę. Już po chwili w miejsce niedawno poniesionych ran na ciele półorka widniały blizny. Blod, jak to ork, ani trochę nie wydawał się niezadowolony ich obecnością. Wręcz przeciwnie, gdy reszta drużyny przyglądała się efektom pracy Algowa, dumnie prężył pierś.

Korzystając z chwilowego opóźnienia Meriel postanowiła przygotować się nieco do następnego niespodziewanego spotkania. Porzucony przez tajemniczego złodzieja miecz nie był zwykłym kawałkiem stali, czy raczej srebra, mógł bowiem pomieścić jedno zaklęcie. Kobieta miała kiedyś do czynienia z takim orężem, ale dość dawno, jeszcze za czasów służby w armii Cormyru. Kiedy teraz taka gratka wpadła jej w ręce, zamierzała z niej skojrzystać przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Gdy zaklinaczka dotykała srebrnego ostrza nasączając je zaklęciem, dosłownie czuła jak zimny metal zasysa moc spływającą z opuszków jej palców. Widziała maluteńskie iskry elektryczne przeskakujące z jej palców na ostrze i rozpływające się dalej wzdłóż głowni. Było w tej magii swego rodzaju piękno.

Niebawem półork został uleczony, a Meriel trzymała przy pasie magiczny miecz. Grupa z wolna zebrała manatki, mogli wyruszać.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline