Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2015, 15:51   #18
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Miasto było w poważnym bałaganie. Wszędzie roiło się od wojska, a białowłosych skuwano w kajdany bądź mordowało na wszelki wypadek. Ulice spływały krwią.
Mushi zaprowadził Sycheę prosto do pałacu królewskiego. Para musiała przejść przez bramę, następnie schodami w górę, aż znaleźli się na placu głównym. Wszędzie roiło się od niespokojnej straży. Wszyscy wiedzieli, że niedługo zbliża się bitwa. Doświadczenie z kolei mieli najpewniej ograniczone. Ciężko było sobie wyobrazić inne prawdzie zagrożenie dla wyspy poza Wakashim.
-Pomyślałby kto, że wszystko kręci się w okół drzewa. - westchnął Mushi, gdy dwójka zaczęła zbliżać się do olbrzymiej rośliny na środku placu. Co ciekawe strażników nie było pod samym drzewem. Ustawiali się głównie pod bramą i na murach.
Dłoń Sychey spoczywała na zapełnionej kilkoma sztyletami kaburze. On zaś spoglądał na drzewo, pozornie ignorując znajdujących się w koło strażników. Był tak blisko centrum tego starcia, czy raczej pretekstu, który pozwolił ludziom ukazać swą prawdziwą naturę. Nie czuł współczucia, dla tych, którzy dzisiaj zginą, był znacznie bardziej zaciekawiony siłą, jaką może uzyskać.
- Tak właściwie, czemu księżniczka sprzeciwstawiła się Mokou za pierwszym razem? - zapytał, zaś dalsza względem Mushiego dłoń znalazła się w przeznaczonej nań kaburze.
-Hę? Nie jestem pewien. - przyznał Mushi. - Była już przywiązana do drzewa. I zdecydowanie nie chciała końca wampiryzmowi. Ten naród opiera się na nim od wieków. - wyjaśnił. - Musiałbyś pewnie spytać ją albo Mokou.
- Skoro to rodzeństwo, to on pewnie też był przywiązany do drzewa? - zapytał, zaciskając dłoń na jednym ze sztyletów. Wpatrywał się w drzewo pustym wzrokiem. Ciekawe, co stało się z Ellemaremi jego zamkiem?
- Oh. Zawsze przywiązana była tylko jedna osoba. - wyjaśnił Mushi. - Nawet nie jestem pewny, czy mogą być dwie. Nawet gdyby były, oznaczałoby to dwie osoby z prawem do korony.
- W takim razie wyższość księżniczki i prawa do dziedzictwa były pewne, po co więc cały fortel? - zadał kolejne pytanie. Nawet, jeśli wędrowny handlarz nie był tego pewien - właśnie rozgrywały się losy jego istnienia.
-Jaki fortel? - spytał Mushi. - Wszystko zaczęło się od tego, że Mokou chciał zmienić ustrój. - przypomniał. - Chciał usunąć niewolnictwo. Przynajmniej tyle wiemy ja, jako mieszkaniec. - wzruszył ramionami. - Udało mu się uciec za pierwszym razem. Skoro wrócił, pewnie jest gotowy się nas pozbyć.
- Mhm - Sychea przytaknął. Jego głowa kiwnęła się nieznacznie, zwiększając siłę jego słów. Szybkim ruchem wyciągnął sztylet z kabury, drugą ręką zdzielając Mushiego w żebra. Następnie wprawnym ruchem przebija krtań wędrownego handlarza. Pierwszy etap planu zakończony. Nie było to szczeólnie piękne zagranie, jednak właśnie zyskał tarczę zdolną wytrzymać kilka ataków straży. Złapał go za głowę i zamierzał wykorzystać jako zasłona. Drugą dłonią spróbował dobyć miecz i ściąć drzewo.
Strażnicy podnieśli się niemal natychmiast gdy rozbrzmiał krzyk Mushiego. Byli dość powolni i niepewni siebie.
Sychea sięgając po miecz dostrzegł coś za drzewem. Czyjeś oko. Chwilę potem poczuł znaczny ból, a sam Mushi przybił się w jego ciało. Sychea został odsunięty dobre kilkanaście kroków w tył. Szafa na plecach Mushiego została zniszczona, a jej zawartość rozpadła się i porozbijała po podłodze.
- Poważnie...Zarżnąłeś zwykłego wampira, aby zdradzić swoje intencje? - spytał, dość leniwie wyglądający osobnik.
Był bardzo wysoki, Sychea nie sięgał mu głową do szyi. Garbił się jednak, wyrównując różnicę z mutantem. Miał jasne, nieco niebieskawe włosy, czerwone oczy i nieco przyduże ubranie. Jego zęby były ostre, każdy jeden.
Na jego plecach znajdowało się ostrze. Niemal równie wysokie co on oraz bardzo szerokie.
- Mikado. Lord trzeciego dystryktu. 23 miecz imperium, wybrany przez obecną księżną. - przedstawił się. - Więc idź sobie. Muszę mieć siłę na Mokou.
- A jednak jego truchło zamortyzowało twój atak. - Sychea uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej będąc niesawocie dumnym ze swej decyzji. Nie należał do osób, które robiły cokolwiek po kryjomu, a krzyk Mushiego był idealną deklaracją swych intencji. Dusza wampira odchodziła do piękniejszego świata, a były strażnik królewski nie poświęcił jej nawet sekundy swych rozmyślań. Dobył swego nowego ostrza i rzucił się na przeciwnika, siła nawyku aktywując znajdujące się w jego butach klejnoty, zyskując odrobinę prędkości.
Ciął od prawego dolnego rogu, chcąc przeciąć całe ciało przeciwnika. Na ułamek sekundy przed ewentualnym zetknięciem się ich ostrzy, Sychea chciał wypuścić cześć swej magii na zwenątrz.
Mikado wykonał prosty acz skuteczny odskok w tył, stając nieco dalej od drzewa. Przechylił głowę patrząc na Sycheę. Jego miecz wciąż na plecach.
Samotny buntownik, czy raczej szalony kamikadze, którym z pewnością było demoniczne dziecie, uważnie obserwował przeciwnika, czekając na jego ruch. Sam zaś, powoli okrążał drzewo, by w zupełnie losowej chwili spróbować je ściąć. Próba zostania drwalnem była jednak głównie chęcią skuszenia przeciwnika do skrócenia dystansu w suboptymalny dla niego sposób.
Mikado, nie zmniejszając dystansu kręcił się w okół drzewa za Sycheą, pilnując aby ten przypadkiem za nim nie zniknął. Gdy ten udeżył w kóńcu w drzewo, tamten dobrą sekundę stał w miejscu. Nalge jednak ruszył pochylony do przodu. Widząc pocisk pochylił się lekko i zmieniając zdanie zatrzymał, obracając plecami do Sychea. Kula udeżyła w ogromny miecz na plecach przeciwnika, odpychając go mocno w tył z grymasem bólu na twarzy. Wydawało się jednak, że nie oberwał zbyt mocno.
Patrząc na wcięcie stworzone w drzewie, Sychea zauważył, że jest ono stworzone z diamentów. Przynajmniej wewnątrz, jego kora była klejnotem, którego wcześniej nie widział.
Sychea zerwał znajdujacy się na piersi wisiorek, oplatając go wokół swe jlewej dłoni. Elemear był tym, który ukazał mu drzewo, jednym z “ojców” jego własnej formy. Czyż wykorzystanie pamiątki w ten sposób, nie było najlepszym możliwym uczczeniem? Poza tym, nie była to “byle przejściówka”, o której wspominał elf, a katalizator dalszej ewolucji Sychea.
Dotknął tajemniczego klejnotu, najpierw próbując przesłać swą zwyczajną manę, potem, w razie braku efektu, aktywując go neutralną maną.
Szczęśliwie - do tego typu zadań nie musiał angażować całej swej uwagi, jej większa część mogła skupiać się na przeciwniku.
Mikado przyglądał się Sycheai, czekając na dogodną okazję. pilnujący go Venganza, w pewnym momencie ujżał nagły, krótki uśmieszek. Było już jednak za późno. Poczuł nagły, niesamowicie palący ból zaraz po wysłaniu neutralnej many w klejnot. Oderwał rękę opażony, spróbował odskoczyć, ale i tak został kopnięty w bok głowy przez Mikado, odlatując kilka kroków w bok, obolałym.
-Nie radzę. To najbardziej żrąca magia jaką znam. - zaśmiał się Mikado.
- Ohh… - westchnął, rozprostowując nieznacznie lewą dłoń. Uniósł ją nad głowę i założył wisiorek na swoje miejsce. Najwyraźniej te rany były karą od Elemeara.
- Drugiej szansy tego typu już nie dostaniesz - Venganza uśmiechnął się szeroko. Na arenie znajdowała się ich dwójka, reszta była tylko widzami. Przynajmniej, nim do równania nie dołączy ktoś wystarczająco silny.
- Czyli jednak muszę cię zabić? - dodał, oblizując górną wargę językiem. Złapał drugą dłonią za ostrze i doskoczył do przeciwnika, atakując opadającym cięciem.
-Nie musisz nawet tu być. - zauważył Mikado, obracając się niezwykle zwinnie, unikając w pirułecie cięcia i ponowie odkopując na bok Sycheę.
- Też zaczniesz chrzanić o Ryiu, czy innej pierdole? - zapytał lądujący z zaskakującą lekkością Venganza. Przynajmniej jak na kogoś, kto stąpa po ziemi twardym, silnym chodem, który często odkształca podłoże, zmieniając otoczenie.
Doskoczył do przeciwnika, tym razem atakując z lewej strony podłużnym cięciem. Czekał na moment, w którym Mikado rozpocznie unik, by nieznacznie zmienić chwyt i spróbować wyprowadzić pchcięnie.
Ku irytacji Sychea, tym razem Mikado postanowił uniknąć wyskokiem w górę, a konkrentiej niezwykle wysokim saltem w tył. - Coś w tym stylu. - odparł znudzonym głosem. - Po chuj tu jesteś i czego ty w ogóle chcesz, że nie możesz poczekać pięć minut aż ludzie faktycznie będą to drzewo ścinać. - wyjaśnił. - Nie wiem czy wiesz, ale nikt cie tu nawet nie zna. Każdy ma swój problem.
- Najpierw próbowaliście odebrać mi wolność i godność - szatyn przechylił lekko głowę, zaś jego długie włosy opadły jeszcze niżej niż zwykle. - Potem pod postacią dobrowolnej oferty rzuciliście mnie na pewną śmierć. - dodał, przymykając na chwilę lewe oko. Cała jego sylwetka wróciła do normy po chwili przerwy.
- Czy naprawdę nie jest to wystarczający powód by zechcieć pomieszać w waszych sprawach? - zapytał.
Venganza przerzucił ostrze do prawej dłoni, lewą oddzielając siebie i przeciwnika. Powolnym krokiem cofał się w kierunku drzewa, po raz kolejny chcąc je ściąć. Całą swoją uwagę skupiał na przeciwniku, by w odpowiednim momencie przeciwdziałać.
- Jesteś zły na Khuna, że nie ufa nieznajomym, czy zły na mnie, że proszę cię o pomoc w sprawach, w których nikt inny nie dał sobie wcześniej rady? - Mikado zdziwił się, gdy dostrzegł w drzwiach do pałacu księżniczkę. - Jestem pewna że nie robiliśmy nic, co miało na celu umniejszenie twojej, nieistotnej dla nas osobie. Twój egoizm jest zaskakujący. - przyznała. - Twoje ofensywa nie może nic zniszczyć, najwyżej...umniejszyć elegancji. Twarz kata w egzekucji nie zmienia jej przebiegu, chłopcze.
Obecność królewny nieco rozkojarzyła Mikado, który nie zdążył przez to zaplanować doskoku. W desperacji chłopak pochylił się w przód, wystrzeliwując się w stronę sychea i sięgając po miecz, aby przechylić go w stronę nadchodzącego ataku, przyjmując nań cięcie. Chroniąc drzewo w efekcie.
- Nie zrozum mnie źle, zgodnie z moją wiedzą wasze królestwo i tak przestało już istnieć. A przynajmniej tak stanie się nim zajdzie słońce - stwierdził. - Ja tylko zbieram elementy, które mogą mi się przydać. - dodał, aktywując klejnoty w jego nogach. Półkrok w stronę przeciwnika i cięcie wykonywane po klindze miecza, zbliżając się reki celu. Sychea nie wierzył w sukces tego zagrania, czekał tylko na reakcję przeciwnika, by spróbować złapać go jedną ręką.
Będąc w niedogodnej pozycji, Mikado czy to spanikował, czy też przejął się księżniczką, ale postanowił zwiększyć dystans. Niemal równie szybko co doskoczył wcześniej do Sychea, odsunął się od niego, stając w miejscu aby zdjąć w końcu miecz z pleców, ustawił go na ziemi i pochwycił za rękojeść. Chyba spoważniał.
Ruchem ręki, księżniczka kazała mu stać w miejscu.
- Śniłam, że nieznajomy zza morza pokona Wakashiego. Śniłam że feniks powróci aby zmienić ten pałac w pył. Nie musisz mi wiele tłumaczyć Venganzo. Wiem, co nastąpi. - uśmiechnęła się. - Jeżeli tak mnie nienawidzisz, może po prostu zabij mnie tu i teraz? - zaproponowała, spokojnie siadając na ziemi. - Dla mnie i tak nie ma już przyszłości.
- Jeśli dobrze rozumiem, to ścięcie drzewa i tak pozbawi cię żywota? -zapytał, powoli obchodząc drzewo. Szukał miejsca, w którym już wcześniej atakował, niszcząc korę. Cała jego uwaga skupiona była na Mikado.
-Oh. Pewnie nie zdążysz. Mokou nie jest daleko. - odparła spokojnie. - Możesz zacząć, będzie miał szybciej.
- Gdy zetnę drzewo, jego energia wzmocni ścinających. Czemu nie pozwolisz Mikado mi pomóc, a w dwójkę może damy radę Mukou? - zapytał, atakując we wcześniejszą lukę w korze. - Możesz czekać na swojego brata, pozwolić mu wygrać, czy tez kompletnie zniszczyć twe siły, tak, by królestwo nie mogło się obronić przed moimi rodakami. - Sychea był wyraźnie rozbawiony, a jego ostrze wykonywało kolejne cięcia.
- Albo zaryzykować wszystko, dać mi ściąć drzewo, bez którego obaj najeźdzcy nie będą mieć żadnego celu w dalszej demolce. Może i twój brat zechce wyżyć się na okolicy, przy odrobinie szczęścia może go zatrzymamy, a twoje królestwo, pozbawione niewolników, nie przestanie istnieć. - stwierdził, poważniejąc z każym wypowiedzianym słowem.
- Pozwolę sobie zadać to pytanie w inny sposób: Co cenisz sobie bardziej, królestwo, czy bycie jego królową? - zapytał, uśmiechając się prowokacyjnie.
Królowa przyglądała się przez jakiś moment Sycheai, po czym zwróciła wzrok na ziemie. - Doprawdy, co za ignorancja. Niby czemu ścięcie drzewa miałoby dać ci cokolwiek? - zapytała. - Nie ma żadnej różnicy między wejściem w otwarty a zamknięty kanał magiczny. Przyjmując, że wypicie czystej many cię nie zabije, na pewno nie wzmocni na tyle, aby powstrzymać Mokou. Nie tego, którego widziałam. - odpowiedziała królowa. - Jesteś prawie równie dużym lunatykiem co on. Na ten moment nic mnie nie obchodzi. Ani królestwo, ani stopień.
- Oh, cóż więc jest twym celem? - zapytał, łapiąc miecz w dwie ręcę i rozpoczynając natarcie ze zdwojoną siłą.
- Nie mam żadnego. - wzruszyła ramionami.
Sychea znowu trzymał dłoń tylko w prawej ręcę. Ustabilizował swój oddech, przyjął idealną wręcz sylwetkę i skupił się na sobie. Na wym organiźmie, na wnętrznościach. Królowa nie miała dla niego żadnego znaczenia, ignorowal nawet Mokuo.
Jego świadomość skupiła się na mięśniach, na ich pracy. Próbował wyczuć sposób w jaki działają i wzmocnić je magią. Wzmocnić następne uderzenie od wewnątrz.
Sychea poczuł energię jaka przeszła przez jego ciało, cięcie które wykonał było niesamowicie potężne, ostrze przeszło jużp przez ponad połowę drzewa, które zaczęło się przechylać, a jego kora zaczęła pękać od siły uderzenia. Niepewny sytuacji Mikado był zadziwiony tym widokiem.
Wtedy też u bramie do placu pojawiła się grupa osób. Część z nich Sychea już znał, z swojej wycieczki po bambusowym lesie. Ostatniej jeszcze nie znał osobiście.
Z szalonym spojrzeniem, ogromnym ciepłem, ogniem pod stopami, niechlujnym i byle jakim ubraniem, długimi, wierzgającymi się białymi włosami związanymi pojedyńczą kokardą.
Fujiwara no Mokou wkroczył na scenę.
- Czy mógłbyś...poczekać z tym krótką chwilę? - spytał, patrząc Venganzie prosto w oczy.
Jego zaawansowane zmysły zaczęły wołać alarmowo.

































- Ehh, Mokou, tak? - Sychea wyraźnie nie był zadowolony z takiego rozwoju sytuacji. Oddychał jednak spokojnie, powoli. Jego umysł szalał pod wpływem nagromadzonej tutaj energii. Samo istnienie sojuszników Mokou było uspokajające - opowieści Mushiego o jego sile musiały być przesadzone, inaczej przyszliby tutaj na mord i krematorium. W pakiecie promocyjnym, dwa w cenie jednego, a to pierwsze za darmo.
- Może ty wytłumaczysz mi, jak dokładnie działa to ścinanie drzew? - zapytał, brzmiąc tak nonszalancko, jak tylko było to możliwe w tym właśnie momencie. Ile czasu mógł zyskać?
-Ta, za moment. Już to rozgryzłem. - obiecał, powolnym krokiem zaczynając zbliżać się do królewny. Jego sojusznicy postanowili pozostać pod bramą, z poważnymi wyrazami twarzy.
- W sumie, ciekawi mnie, jak to się rozwinie - mruknął na tyle głośno, by usłyszelito wszyscy liczący się aktorzy tego przedstawienia. Sam skupił się na odpoczynku.
 
Zajcu jest offline