Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2015, 21:02   #236
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Lato płynnie przeszło w jesień i gdy wjechali już w lasy Gór Dawnych Szlaków, te przywitały ich zółcią i czerwienią. Podróż szła niespiesznie, bo Irga dosiadała muła, który miał swój plan na tę podróż. Karawana posuwała się jednak ciągle naprzód a sama droga nie dłużyła im się, bo raz że okoliczności przyrody były przepiękne, dwa że po przeżytych przygodach w końcu mieli czas na odrobinę oddechu, a w końcu trzy - leniwa wędrówka sprzyjała również rozmowom, które znacznie skracały czas między świtem a zmierzchem.
Jedynym milczącym towarzyszem podróży okazał się Garou. Nie odstępował też Neny na parę kroków. Był jej cieniem. Tam gdzie pojawiała się druidka, tam można było się spodziewać małomównego mężczyzny. Irga wyczuwała w nim jakąś tajemnicę, ale tajemnice wyczuwała w większości poznanych jej osób a ten człowiek nie dał jej żadnego powodu do podejrzeń. Jedynie jego nadopiekuńczość w stosunku do dziewczyny wydawała jej się nienaturalna. I chyba tylko jej. Dlatego też i ona dała sobie w końcu spokój.

Wędrowali bez przeszkód i bez zbędnych przestojów. Zaopatrzeni dobrze na drogę. Ta Która nie Chce Odejść zorganizowała wszystko. Nie sama. Wystarczyło, że rzekła a słowo stawało się ciałem. Znalazł się muł, juki, prowiant, wszystko czego im było trzeba do wyprawy. Arnuk zaś, zgodnie z obietnicą starej, robił za przewodnika. Im głębiej wjeżdżali w góry tym okolica stawała się dziksza, temperatura spadała z każdym kolejnym wzniesieniem a ich przewodnik coraz bardziej trwożliwie rozglądał się wokół i coraz tęskniejszym wzrokiem za siebie.

Po drugim tygodniu wędrówki z ich ust wydobywały się kłęby pary. Opatuleni w skóry nie odczuwali tak zimna, jednak mroźny wiatr wiejący ze szczytów odbierał im czasami oddech. Gdy za kolejnym wzniesieniem zauważyli słup dymu Arnuk wskazał im to miejsce mówiąc.

- Wypełniłem swoje przyrzeczenie. Tam zaczynają się tereny łowieckie Batu. Ludu zamieszkującego te nieprzyjazne ziemie. Zostawiam wam prowiant. Niech mądrość przodków będzie z wami.

Z wyraźną ulgą zawrócił, zostawiając ich samych.

***

Batu mieszkali w niewielkich osadach złożonych z kilku, kilkunastu sferycznych, obszernych szałasach. Drewniany, primitywny szkielet przysłaniano gałęziami i skórami zwierząt, nie znanych nawet Cathil, z którymi żadne z nich nie miało ochoty spotkać się oko w oko. Z każdego namiotu unosił się dym. Sami mieszkańcy byli dzikimi, rosłymi istotami humanoidalnymi, z których najniżsi byli o głowę wyżsi od Garou, najwyższego z ich drużyny. Mieli szerokie twarze z kłapciastymi, owłosionymi uszami, płaskie, trójkątne nosy i sztywne włosy przysłaniające wystające łuki brwiowe. Zachowywali się prymitywnie i porozumiewali mieszaniną krótkich okrzyków i chrząknięć. Ich broń stanowiły przeważnie drewniane pałki nabijane kamieniami i równie prymitywne toporki z kamiennymi ostrzami. Zrozumieli obawę ich przewodnika z kamiennego miasta.

Po krótkiej naradzie, zgodzili się z Garou, że wpierw spróbują sami odnaleźć Wieżę Czterech Wichrów a kontakt z Batu będzie ostatecznością.

***

Na ślad Wieży trafili zupełnie przypadkowo. Dwójka tubylców wyruszyła z wioski ciągnąc coś na kształt sań, na których przykryte skórami leżały poły suszonego mięsa i gliniane garnce z nieznaną zawartością. Poszli śladem wyprawy, w bezpiecznej odległości. Jakież było ich zdziwienie gdy po niecałym dniu wędrówki ukazał im się samotny szczyt wieży wyłaniający się zza kolejnego wzniesienia. Wśród śnieżnych szczytów gór stała budowla wzniesiona na nagim, skalistym wzniesieniu, odsłoniętym ze wszystkich stron. Wiatr wiał tam z niespotykaną siłą, jęcząc między załomkami skał i podrywając w górę łachy piachu, które wirowały wokół samotnej iglicy, zamiatając nagą skałę we wszystkie strony. Sama wieża wznosiła się ponad tą zawieruchę. Wyglądała na starą i opuszczoną. Puste otwory okienne ruiny ziały czernią. Jej szczyt tonął w chmurach, które sunęły szarpane wiatrem. Tylko stado kruków krążyło tuż pod poziomem kłębiastych chmur.

Batu szli prosto na nią. Prosto w objęcia wichrów tańczących u jej stóp. Przygięci do ziemi, ciągnąc swe sanie, kuląc się przed podmuchami wiatru. Wkrótce zniknęli im z oczu w piaszczystej kurzawie.

Zajęło im kilka godzin, nim pojawili się ponownie. Tym razem wracając ze znacznie lżejszymi już saniami. Cali pokryci siwym piachem. Minęli drużynę zaledwie o kilkadziesiąt metrów, wracając w kierunku wioski.

Nie mieli na co czekać dłużej. Wieża Czterech Wichrów, bo to była ona, nie mieli już wątpliwości, była na wyciągnięcie dłoni. Cel ich wędrówki.

Zdawało się, że wiatr chciał zepchnąć ich z obranej drogi. Sypał piachem w oczy, wciskał się w usta i uszy. Nie sposób było mówić, ni widzieć chociażby gdzie idą i czy nie zboczyli z obranego celu. Muł ostatecznie odmówił posłuszeństwa i Irga zdecydowała się zsiąść i iść o własnych siłach, bojąc się groźnego dla niej upadku ze zwierzęcia. Zakryli usta ubraniami i szli jeden za drugim. Przodem Cathil pochylona nisko, starając się wyczytać coś z wypolerowanej piaskiem skały. Za nią, chowając się za jej płaszczem niziołek, którego zielonej kamizeli uczepiony był Garou ciągnący za sobą drugą ręką Nenę, jakby bał się, że ją straci w tej zadymce. Później człapała starucha, okutana cała w szmaty, po omacku, zawierzając idącym przed nią. Pochód zamykała Imaryjka pilnująca by szeptunka nie oderwała się od reszty. Wiatr stawał się nieznośny, nie dawał im wytchnienia i nie pozwalał nabrać powietrza. Nie wiedzieli już jak długo szli ani jaki dystans pokonali. Zdawało im się, że krążyli w kółko i prawdopodobnie tak właśnie było. Tropicielka nie widząc gruntu, po którym stąpa opadła na czworaka i po omacku badała drogę przed nimi. To uratowało ich od zguby, gdy natrafiła na przepaść, w którą niechybnie by wpadli przy zerowej praktycznie widoczności. Skręciła w prawo. Na chybił, trafił. Licząc na łut szczęścia, gdy już nie mogła zaufać swym zmysłom. Zginą niechybnie - przeszło jej przez głowę.

Orin nie widział nic. Rękę kurczowo zaciskał na płaszczu. Bojąc się, że jeśli rozluźni palce, zostanie tutaj na zawsze, na zatracenie. Wiatr wył dziko a wirujący wokół piasek wydawał układać się w przedziwne figury. W pewnym momencie, gdy cały pochód przystanął, gdy upadł na kolana, gdy przewodniczka tracąc siły i nadzieję, wtuliła głowę między ramiona, chcąc osłonić je przed cisnącym się piachem, malec podniósł drugą rękę do twarzy i osłaniając oczy spojrzał. Zdawało mu się, że za zasłoną piasku widzi kobietę. Piękna dziewczyna stała i zdawała się przywoływać go ręką. Wszystko nie trwało długo, zaledwie mgnienie. Wtedy w głowie Sorleya odezwał się głos: “Podążaj za śpiewem i pięknem dziewczyny”. Niziołek zrobił coś niezwykłego. Wstał. Czepiając się ubrania Cathil doszedł do jej głowy i przekrzykując ryk wiatru krzyknął jej prosto w ucho: “idziemy!”, po czym szarpiąc ją za ubranie, pewny swego ruszył w kierunku, w którym znikła zjawa.

Nagle wszystko ucichło, gdy przez puste odrzwia wpadli do wnętrza Wieży, która okazało się była zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym zwątpili. Wiatr dalej szalał na zewnątrz, lecz tutaj było cicho. Poupadali na podłogę, krztusząc się i wymiotując piaskiem, wypluwając go i wysmarkując. Kimkolwiek był mag, jasnym było, że bronił swej prywatności. Po tym co przed chwilą przeszli, nie mieli pewności, że przyjście tutaj było dobrym wyjściem, lecz nie było odwrotu. Drogi powrotnej mogliby nie przeżyć. Kurzawa najbardziej nadwątliła siły Irgi, która opadła po prostu na ziemię, nie zdolna ruszyć się dalej.

- Poczekam, idźcie, nigdzie się nie ruszę - przekonywała słabym głosem. - Nie marnuj na mnie swej mocy Brzozo, tobie może przydać się bardziej.

Wnętrze wieży emanowało bladym, niebieskim światłem rzucanym na kręcące się w górę, spiralne schody.

,~*~’



Nad stołem zarzuconym rozłożonymi w nieładzie pergaminami, kałamarzem z wetkniętym w niego orlim piórem, rozwartą księgą, której czas nadkruszył strony, nachylał się człowiek w szpiczastym kapeluszu z szerokim rondem. Siwe włosy, broda i wąsy spływały mu na piersi. Potargane i w nieładzie. Skrzydełka kartoflowatego nosa drgały lekko przy każdym oddechu. Przetarł dłonią szklaną kulę. Zmatowiała pod dotykiem jakby ktoś wdmuchnął do niej dym z fajki. Dym wewnątrz zawirował, obkręcił kilka razy piruet, po czym rozlał się po wnętrzu tworząc fantazyjne wzory. Człowiek zajrzał do środka. Wzory wewnątrz kuli, z początku chaotyczne zaczęły powoli układać się w kształty a te nabierać kolorów. Z kształtów wyłoniła się postać mężczyzny. Mężczyzny ze szpiczastym kapeluszem na głowie i długimi rozpuszczonymi, siwymi włosami. Poznał w tej postaci siebie.

Mag trzymał się za brzuch obiema rękami. Z niedowierzaniem patrzył na swoje palce, spomiędzy których wypływała brunatna ciecz. Krew była ciepła i lepka. Spojrzał przed siebie. Kobieta, która stała przed nim trzymała w ręku zakrwawiony sztylet.

Wizja rozmyła się. Mag zmróżył oczy. Na jego twarzy zagościł grymas niezadowolenia. Ciągle ta sama, niezmienna wizja. Mimo całego wysiłku, który włożył w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy aby ubiec przeznaczenie, te nie zmieniło się ani trochę. I ta dziewczyna. Już ją miał w garści. Wtedy, w Denondowym Trudzie, w tym gnieździe żmij. Wszystko miał pod kontrolą, gdy nagle sznurki, którymi pociągał ktoś wyrwał mu z ręki. Czy to możliwe, że myśliwi z Bergh Bersei wpadli na jego trop? Nie… Odgonił od siebie tą natrętną myśl. Był przecież taki ostrożny.

Jakieś przeczucie, nagłe ukłucie świadomości oderwało go od biurka. Nadstawił uszu, wokół była cisza. Z korytarza nie nadchodził żaden dźwięk. Czuł jednak jakiś dysonans w tej idealnej ciszy. Wstał, wyszedł z gabinetu na spiralnie schodzące w dół schody. Wychylił się przez barierkę spoglądając w dół. Nagłe poruszenie za jego plecami zwróciło jego uwagę. Odwrócił się gwałtownie.

Z mroku wyłoniła się twarz dziewczyny, dziewczyny z wizji, która przypatrywała mu się z ciekawością.

,~*~’

Nena patrzyła z zaciekawieniem na Maga, w którego twarzy wyraźnie ujrzała strach, jakby ujrzał przed sobą ducha. Uniósł dłoń do góry. Rękaw obszernej szaty zsunął mu się z ręki ukazując chude przedramię z wytatuowaną runą, która jarzyła się bladym światłem. Z cienia wyszedł Garou idąc w stronę mężczyzny w szpiczastym kapeluszu, który najwidoczniej go nie zauważył, skupiając całą swoją uwagę na dziewczynie. W dłoni pobliźnionego coś odbiło światło świec.

- Nie! - nagły krzyk Decair rozdarł ciszę.

Podbiegła do maga odpychając go. Po schodach wbiegła zdyszana Cathil. W powietrzu świsnęła strzała. Szpiczasty kapelusz spadł z głowy mężczyzny staczając się ze schodów. Mag upadł na podłogę. Nena podeszła do niego. Spojrzał na nią oskarżycielsko. Spomiędzy jego palców ciekła krew. Za łuczniczką pojawiła się Kesa. Podeszła do starego.

- To tylko powierzchowna rana - stwierdziła po krótkich oględzinach, - chociaż krew wygląda na zatrutą.

Potem spojrzała na ciało Garou ze sterczącą z piersi lotką i krwawym sztyletem zaciśniętym w prawej dłoni.

,~*~’
- A więc też jesteś Bilauryjką - rzekł mag, oglądając tatuaż Neny, identyczny z tym jaki sam miał wytatuowany na ręce.

Siedzieli wszyscy w obszernym gabinecie mężczyzny. Ogień miło palił się w kominku. Ciepły trójniak przywracał siły i szumiał lekko w głowach.

- Gdybym wiedział, gdybym to wszystko wiedział wtedy… No tak… Nie wiesz? Nie rozumiesz? Niewielu wie… Należą ci się wyjaśnienia…

,~*~’


Wysoko w Górach Zmierzchu przez wiele wieków mieszkańcy małego miasta Bilauri żyli spokojnie i gromadzili wiedzę i bogactwa. Miasto było niezwykłe, osadzone na skałach domy kryształowe. Władcy tego miejsca specjalizowali się we wpływaniu na ludzkie umysły. Najpotężniejsi z nich potrafili przejąć władzę nad umysłami osób o mniejszej sile woli. Utrzymywali jednak swe umiejętności w tajemnicy i nie używali ich bez wyraźnej potrzeby.
Dar przekazywany był z pokolenia na pokolenie a dzieci obdarzonych po narodzeniu były naznaczane tatuażem na ramieniu. Gdy dochodziły do wieku, w którym ich dar się uaktywniał, wtedy wytatuowany run rozbłyskał bladym światłem. Tatuaż miał magiczną moc i wzmacniał dar osoby, która go nosiła.

Niestety królowie ludzcy Calijah Potężny i Denond Wielki dowiedzieli się o pięknym mieście i zdolnościach jego mieszkańców i zapragnęli posiąść takie umiejętności. Wpierw wysyłali posłów do władz miasta, a gdy te odmówiły współpracy postanowili przejąć miasto siłą by pojmać jego mieszkańców. Próba ta jednak nie powiodła się. Doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy zdominowali umysły żołnierzy i powstrzymali atak.
Wtedy to królowie prawdziwie przekonali się o prawdziwej mocy ich przeciwników i przerazili się iż mogą stracić władzę. Założyli więc tajną instytucję Bergh Bersei - Ostrza Śmierci szkolącą oddziały zabójców niepodatnych na ataki mieszkańców Bilauri. Wiedzę o tym zakonie zachowali dla siebie i przekazali ją tylko swoim dziedzicom. Oni to dokończyli dzieła ojców finalizując szkolenie zabójców, których ulubionym sposobem zabójstwa była zatruta broń. Trucizna bowiem uniemożliwiała koncentrację ich przeciwnikom i pozbawiała ich jedynej obrony. Posłano oddziały tychże zabójców by wkradły się do miasta i zabiły jego władców. W powstałym chaosie armia zaatakowała a mieszkańcy nie byli w stanie stawić zorganizowanego oporu i ginęli jeden po drugim. Część mieszkańców zbiegła jednak wysłano za nimi pogoń. Ścigającymi byli owi wyszkoleni zabójcy. Poszukiwali oni ludzi z charakterystycznym tatuażem. Królowie chcieli mieć pewność, że ze strony mieszkańców Bilauri nie będzie juz żadnego zagrożenia. Po dziś dzień zabójcy szukają takich osób.

Jak widać jeden z nich dotarł do mnie, przez moją własną głupotę.

Ale po kolei...
Po pogromie znalazłem schronienie w opuszczonej wieży. Jej poprzedni właściciel musiał być potężnym magiem, bo czary broniące dostępu do Wieży działają po dziś dzień. Miejsce było doskonałe. Odludne a miejscowe plemię na tyle prymitywne, że dało szybko się omamić i już niedługo byli moją strażą i dostarczali niezbędne do życia produkty.

Nie wiem co stało się poprzednim właścicielem Wieży, lecz pozostały po nim pewne akcesoria. Między innymi kula, która pokazywała przyszłość. Nie… nie całą przyszłość, tylko pewne obrazy. Często zamglone i niejasne. Zawsze niejasne. Jeden znich zaniepokoił mnie. Widziałem w nim, jak mi się wtedy zdawało, swoją śmierć a mordercą byłaś ty, Neno.

Poświęciłem więc swój czas na odszukanie mego przyszłego mordercy. Grzebanie w umysłach ludzi na tak dużą odległość jest… ech… nie tyle nie możliwe, co wymaga wiele zachodu. Jednym ze sposobów jest odszukanie osoby o odpowiednich predyspozycjach aby została przekaźnikiem i swego rodzaju wzmocnieniem sygnału. To skąplikowana sprawa ale miałem czas. Mnóstwo czasu. Nikt mi nie przeszkadzał. Mogłem poświęcać temu całe dnie.

Znalazłem cię przez przypadek. Od tego czasu robiłem wszystko, by ludzie których napotkałaś zwrócili się przeciwko tobie. Prawie mi się udało w Denondowym Trudzie. Już widziałem oczyma wyobraźni jak… i wtedy wszystko się urwało. Straciłem kontakt i panowanie. Jak się domyślam Bergh Bersei wyczuł mój wpływ na umysły. Szukał przekaźnika i powodu tego całego zamieszania. Gdy już znalazł, zlikwidował i…

Zapomniałem wtedy o ostrożności i to mnie zgubiło. To się chyba nazywa samospełniająca się przepowiednia?

Tak na prawdę nie jestem magiem. Jestem tylko ostatnim z Bilauryjczyków, który ma moc mieszania innym w umysłach. Nie zaprzeczam. Sami widzieliście jak wielka to broń. Niestety jednak nie mogę wam pomóc w kwesti zaklętego dzwonu. Nie bezpośrednio przynajmniej…

W Bilaurii bowiem, w Wielkiej Bibliotece Bilauryjskiej, znajdowała się kula rozproszenia, która dezaktywowała wszelką magię. Nie, nie sądzę aby została zabrana. Aby dostać się do pomieszczenia, w którym była zamknięta trzeba było posiadać specjalne moce, niedostępne Bergh Bersei. Ona ciągle tam jest, tak jak i inne skarby Bilaurii.

KONIEC
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline