Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2015, 13:03   #621
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, obóz, koniec trzeciej warty


Całe to gówno zostało na głowie Grundiego kiedy tylko Detlef i Khaidar wkroczyli do południowego tunelu. Syn Fulgrimssona dostrzegał z pewnością powagę sytuacji gdyż Kyan leżał bez przytomności, do tego Roran, Dirk i Galeb byli szczelnie zabandażowani podobnie zresztą jak Huran, Dorrin ledwie poruszał prawym ramieniem a Thorgun był tak zmasakrowany że aż strach, pozostali więc tylko Ergan i Thorin, na tę dwójkę w razie walki można było jedynie stawiać. Przejebane! Warty były już ustalone dzień wcześniej i teraz zgodnie z planem pilnować miał Ergan, później zaś Grundi a po nim Dorrin i na koniec azgalczyk Alrikson i tak też się stało. Co się zaś tyczyło reszty, a raczej jej części to poszli oni spać. Zarkan uwalił się na kocu i przykrył płaszczem zupełnie jak gdyby nigdy nic, po chwili już chrapał jak stary niedźwiedź, Thorgun zaś w czasie zamieszania do którego doszło wcześniej w obozie wstał i kręcił się nerwowo trzymając w dłoniach Miruchnę teraz jednak siedział oparty o ścianę i trzymał swą broń na kolanach, nie minęła nawet chwila a głowa mu opadła i osunąwszy się po ścianie na rozłożone na skale pod nim futro, zwyczajnie zasnął. Roran także nie miał chyba zamiaru uczestniczyć w dalszym przebiegu obozowej trudnej sytuacji gdyż szybko jego ciało i umysł poddały się zmęczeniu i pragnieniu posyłając go do krainy snów gdzie cierpieć pewnie miał katusze będąc tam blisko źródeł wody i suto zastawionych stołów. Huran również niewiele mógł pomóc w planach które wyłuszczać począł już Thorin i Dirk, mając swój zaawansowany wiek, stare i bolące go kości oraz liczne rany które zebrał w czasie tej przeprawy pod górą, poklepawszy jeszcze tylko Thorina po ramieniu w przyjacielski sposób ruszył do swego plecaka i tam okrywszy się ciasno kocem ułożył się obok swej tarczy i trzęsąc się z zimna zasnął po kilku chwilach. Emocje wśród khazadów opadały spokojnie gdy tylko podniesiony alarm uznano za fałszywy, czy w rzeczywistości tak jednak było, czy północny tunel nie krył niczego wrogiego przed wzrokiem i słuchem brodaczy obozujących w jaskini?!

Ze stanem zdrowia Kyana nie było za ciekawie, bo choć kadrińczyk przeżył upadek bez złamania sobie czegokolwiek co uznać można było za cud to jednak liczne rozcięcia na głowie, podskórny wylew na połamanych wcześniej żebrach, przetarte do krwi wewnętrzne strony dłoni oraz obolałe ciało i nieprzytomność którą odzyskał dopiero po klepsydrze powodowały że czuł się gorzej niż źle. Gdy się wreszcie wybudził poczuł jak straszliwie boli go głowa i każdy ruch jaki nią wykonywał pogarszał tylko sprawę, do tego obraz przed oczyma mu falował przez chwilę a później był jakiś zamglony, co zaś było dość złowrogie to fakt iż owe zamglenie nie chciało odejść precz i Kyan widział jak przez mgłę. Siedząc pod skalną ścianą ledwie dostrzegał sylwetki swoich towarzyszy… chyba był tam Grundi, do tego Ergan i Dirk, co do tego ostatniego nie był pewien czy to on ale podłużny przedmiot przy pasie wskazywać mógł na miecz a w oddziale tylko dwie osoby nosiły miecze z czego tylko Dirk miał swój przy pasie. Jedyną osobą którą Kyan rozpoznał na pewno był Thorin gdyż ten zwyczajnie zauważył rozbudzającego się tropiciela i podszedł do niego, z każdym jego krokiem kontury stawały się ostrzejsze i dla Kyana zbliżający się medyk wychodził jakby ze mgły. Całe ciało miał obolałe a połamane żebra nie pozwalały wziąć w płuca większej ilości powietrza i dlatego Kyan musiał oddychać szybko i płytko co i tak sprawiało ogromny ból. Choć w jaskini było straszliwie zimno to Kyan tego nie czuł, siedział cały rozpalony a każda z ran paliła go żywym ogniem bólu. Tej nocy syn Thravara nie miał już co liczyć na spokojny sen jednak nie był w stanie też niczego zrobić. Nieopodal kadrińskiego śmiałka który niemalże wspiął się na na tak odległy i przerażający szczyt liny leżał Roran, zawinięty w bandaże niczym khemryjska mumia, mimo rozległych ran które miały naznaczyć go na resztę żywota spał on teraz spokojnie… czy Kyan też miał kiedyś wrócić do zdrowia? Pewnie tak jeśli bogowie byli w istocie łaskawi jednak najważniejszym chyba było to czy Thravarsson nie stanie się taki jak Roran czy Galeb, khazadem którego los by w rękach towarzyszy broni gdyż ze względu na obrażenia sami nie byli już w stanie dzierżyć toporów. W końcu członkowie oddziału znali się od dawna, Kyan zaś znał ich od tygodnia… kto wie, może to co nadchodziło miało stać się testem braterstwa dla zebranych w oddziale khazadów.

Wszyscy, bez wyjątków czuli się podle do tego języki i podniebienia suche ocierały o siebie niczym grys o żwir i nie było dobrej metody bo jakoś to opanować. Co prawda dzień wcześniej Kyan zaproponował by ssać małe oble kamyki co faktycznie znacznie pomogło ale kolejny dzień był inny, a głównym prowodyrem pogorszenia się sytuacji było jadło. Upieczone mięsiwo, zjedzone bez popicia go, później jeszcze cały dzień bez płynów i do tego noc, oczywiście zrozumiałym było to iż ktoś łaknący jedzenia i wody, mając choć jedno z dwóch bierze i gasi swój głód lub pragnienie ale to był drugi dzień bez wody i widać zapomniane zostały podstawowe zasady przetrwania stłumione pewnie życiem z powszechnym dostępem do wody czy piwa. Bezmocz był już powszechny wśród członków oddziału ale tylko Thorin to zauważył, nikt inny na razie nie połączył faktów na tyle by całkowity zanik wyjść na szczocha połączyć z pogarszającym się stanem zdrowia niektórych. Alrikson wiedział że to wszystko wina braku wody ale główny winowajca leżał pod ścianą, kawałki surowego, zamrożonego już mięsiwa które Thravarsson pociął w pasy, a którego było bardzo dużo. Wcześniej ktoś liczył chyba na to iż całą tą chabaninę uda się upiec nad ogniem ale to było wykluczone gdyż ogień płonął przez trzy klepsydry z górką i jedynie zdołano podpiec blisko czternaście funtów mięsa, tak by każdy się najadł do syta… na więcej zwyczajnie nie starczyło i czasu i paliwa, dlatego dziesiątki porcji mięsiwa leżało na skale i marzło, to ostatnie chyba było jedynym plusem całej tej sytuacji. Warto było wspomnieć że gdy Thravarsson skończył poprzedniego dnia z czyszczeniem i porcjowaniem mięsa okazało się że jest tego znacznie więcej niż można by przypuszczać. Krwawy ochłap z niedźwiedzia gdy oddzielono już od niego kości, wnętrzności i nadgryzione przez thaggoraki części stał się wielkim soczystym kawałem czystego mięsa, do tego wypatroszony i oczyszczony wąż również nie należał do małych, dlatego w sumie ponad setka funtów czystego, surowego jadła leżała i czekała na kogoś kto je upiecze i zje ze smakiem, problemem był jednak brak opału.

Część oddziału była na zwiadzie w tunelu a część poszła spać, ranna lub zmęczona straszliwie, na placu pozostali jedynie Thorin, Ergan, Dirk i Grundi oraz cierpiący katusze i niemogący się podnieść z zadka Kyan. Dowódca wcześniej zostawił Fugrimssona z wolną ręką co oznaczać pewnie mogło żeby albo szukać wyjścia albo zorganizować obóz, wystawić warty i iść spać ale sytuacja po owej godzinie uległa zmianie. Pierwej z północnego tunelu, tego samego w którym to Kyan ponoć słyszał wcześniej jakieś szuranie, do uszu wspomnianej wcześniej czwórki khazadów dobiegł odgłos osuwającej się sporej sterty kamieni. Grundi odwrócił się i chciał ruszyć przed siebie ale miast tego zatrzymał się nagle zgiął w pół i zwymiotował ostatni posiłek, czuł się bardzo źle, cholernie bolał go brzuch. Dirk i Ergan spojrzeli po sobie zdziwieni tym obrotem sytuacji ale choć padali z pragnienia to ich nic nie bolało, przynajmniej na razie. Thorin dostrzegł na czole Grundiego krople potu i od razu wiedział ze tamten ma gorączkę, a na domiar złego, azgalski medyk poczuł jak w bebechach coś mu zagrało, ten odgłos burczenia i kotłowania się kwasów, gazów i jadła w żołądku… to nie mógł być dobry znak.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Kompleks jaskiń na południowy zachód od pobojowiska


Thazor Detlef Thorvaldsson i Khaidar, córa Ronagalda kroczyli północno zachodnim tunelem już od klepsydry albo i lepiej nawet bo trza było odpalić kolejną pochodnię a te kyanowe łuczywa choć spełniały swoją rolę to nie płonęły przecież zbyt długo. Naturalne pękniecie w skale u podstawy Stalowego Szczytu stało się korytarzem biegnącym ku głębinom, tym samym którym podążała właśnie dwójka śmiałych zwiadowców. Być może z czasem Detlef poznać miał wszelkie tunele i jaskinie wydrążone przez naturę oraz dłonie krasnoludzkich górników pod Karak Azul, wszak zwędrował ich już tyle że stawało się to całkiem możliwe. Prawda, potrzeba by było jeszcze pewnie lat by poznać je wszystkie ale przecież byli między azulczykami tacy którzy nigdy nawet nie zeszli do kopalń w ciągu całego swego życia, a co tu dopiero mówić o jaskiniach i drodze na zewnątrz. Czas płynął a oddechy wędrowców stawały się co raz cięższe, Khaidar nie miała ochoty na dyskusje gdyż nie tylko była śpiąca i zmęczona ale przede wszystkim ranna w udo co znacznie ją spowalniało oraz odwodniona co wkrótce miało odbić się na jej samopoczuciu bardzo mocno. Tunel którym przyszło iść dwójce krasnoludzkich wojowników był dość szeroki, nie na tyle jednak by mogli iść obok siebie, wysokość jednak była zacna gdyż pęknięcie w skale pozwoliło płytom skalnym się rozsunąć i stworzyć strzelisty i wysoki strop. Droga wciąż biegła ku głębiom co pewnie nie było zbyt pocieszne, w pewnym momencie korytarz rozwidlał się i obrano prawą stronę, pół klepsydry później było kolejne rozwidlenie i znów wybranym kierunkiem był ten na prawo. Minęła druga klepsydra i jak się okazało na tyle tylko było pochodni by ledwie wrócić do jaskini gdzie obozowała reszta oddziału, co gorsza Khaidar czuła się wykończona i musiała odpocząć a Detlef miał się tylko odrobinę lepiej bo nawet jego odporność nie była tak wielka by pokonać brak wody przy takim wysiłku jaki prezentował. Córa Ronagalda musiał się zatrzymać gdyż szwy na udzie pękły a z otwartej rany sączyła się krew. Thorvaldsson niosąc na sobie masę stali nie dość że nie miał sił i był spragniony to jeszcze wypacał resztki wody z organizmu, tracił powoli kontakt z otoczeniem i gry Khaidar się zatrzymała ten ledwie to zauważył mając mroczki przed oczyma i sapiąc jak czołg parowy. To był właściwie koniec do tego podpisany wymownym stwierdzeniem Khaidar. - Mamy przejebane chłopie. - Mówiła i w tym samym czasie zaciskała dłonią krwawiąca ranę na udzie.

Siedząc tak i odpoczywając przy świetle słabo już tlącej się pochodni, Detlef poczuł coś na swej twarzy, jakby chłodny powiew powietrza, o tyle było to łatwe że sam był rozpalony niczym piec i każdy chłód był dla niego nad wyraz dobrze odczuwalny. Zebrawszy się jakimś cudem wstał i ruszył dalej ale już bez Khaidar… nie zaszedł dalej jak może sto a może dwieście kroków, trudno było mu zliczyć w takim stanie zdrowia i ducha.... tam czekała go niespodzianka. Stopa za stopą, oddech za oddechem i w końcu w płuca uderzyło lodowate powietrze a dłoń poślizgnęła się na skalnej ścianie która pokryta była cienkim lodem. Z każdym kolejnym krokiem lód na ścianach był grubszy, w końcu i skała pod nogami była zrobiona jak z lodu i Detlef zaliczył dwa upadki na śliskiej powierzchni nim dotarł do końca tunelu, a ten był tuż tuż, zaraz za zakrętem. Gdy tylko dowódca oddziału zniknął za winklem w jego twarz sypnął ciężki i lepki śnieg, zrobiło się straszliwie zimno, tak bardzo że twarz od razu pokryła się szronem. Ogniem pochodni szarpał na boki wiatr i robił to tak mocno że światło tańczyło w szaleńczym tańcu tym samym rozbijając je i znacznie zmniejszając jego zasięg. W końcu dotarł do końca tunelu niczego tam jednak nie zobaczył! Wszędzie była ciemność, pod nogami jakby przepaść i tylko na brzegu tunelu było oblodzenie, z prawej ciemność i z lewej także, to samo jeśli spojrzeć przed siebie. Z góry zaś padał na twarz i brodę Detlefa śnieg ale również tam była atramentowa czerń… zupełnie jakby tunel którym tu przyszedł kończył się w pustce, przeczył temu jedynie tylko owy padający śnieg oraz szalejący przed tunelem wiatr, jednak nie było gdzie zrobić kolejnego kroku. Pod nogami, stojąc na brzegu tunelu, Detlef bezwiednie rozkopał hałdę śniegu buciorami, po chwili zauważył jednak tam jakieś ślady, odepchnął resztę śniegu i jego oczom ukazały się głębokie i długie bruzdy wybite w lodzie, zupełnie jakby ktoś łupał tam kilofem lub czekanem albo długimi pazurami w akcie desperacji by tylko wejść do tunelu i nie spaść w ogarniającą wszech miar ciemność.
 
VIX jest offline