Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2015, 13:03   #621
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, obóz, koniec trzeciej warty


Całe to gówno zostało na głowie Grundiego kiedy tylko Detlef i Khaidar wkroczyli do południowego tunelu. Syn Fulgrimssona dostrzegał z pewnością powagę sytuacji gdyż Kyan leżał bez przytomności, do tego Roran, Dirk i Galeb byli szczelnie zabandażowani podobnie zresztą jak Huran, Dorrin ledwie poruszał prawym ramieniem a Thorgun był tak zmasakrowany że aż strach, pozostali więc tylko Ergan i Thorin, na tę dwójkę w razie walki można było jedynie stawiać. Przejebane! Warty były już ustalone dzień wcześniej i teraz zgodnie z planem pilnować miał Ergan, później zaś Grundi a po nim Dorrin i na koniec azgalczyk Alrikson i tak też się stało. Co się zaś tyczyło reszty, a raczej jej części to poszli oni spać. Zarkan uwalił się na kocu i przykrył płaszczem zupełnie jak gdyby nigdy nic, po chwili już chrapał jak stary niedźwiedź, Thorgun zaś w czasie zamieszania do którego doszło wcześniej w obozie wstał i kręcił się nerwowo trzymając w dłoniach Miruchnę teraz jednak siedział oparty o ścianę i trzymał swą broń na kolanach, nie minęła nawet chwila a głowa mu opadła i osunąwszy się po ścianie na rozłożone na skale pod nim futro, zwyczajnie zasnął. Roran także nie miał chyba zamiaru uczestniczyć w dalszym przebiegu obozowej trudnej sytuacji gdyż szybko jego ciało i umysł poddały się zmęczeniu i pragnieniu posyłając go do krainy snów gdzie cierpieć pewnie miał katusze będąc tam blisko źródeł wody i suto zastawionych stołów. Huran również niewiele mógł pomóc w planach które wyłuszczać począł już Thorin i Dirk, mając swój zaawansowany wiek, stare i bolące go kości oraz liczne rany które zebrał w czasie tej przeprawy pod górą, poklepawszy jeszcze tylko Thorina po ramieniu w przyjacielski sposób ruszył do swego plecaka i tam okrywszy się ciasno kocem ułożył się obok swej tarczy i trzęsąc się z zimna zasnął po kilku chwilach. Emocje wśród khazadów opadały spokojnie gdy tylko podniesiony alarm uznano za fałszywy, czy w rzeczywistości tak jednak było, czy północny tunel nie krył niczego wrogiego przed wzrokiem i słuchem brodaczy obozujących w jaskini?!

Ze stanem zdrowia Kyana nie było za ciekawie, bo choć kadrińczyk przeżył upadek bez złamania sobie czegokolwiek co uznać można było za cud to jednak liczne rozcięcia na głowie, podskórny wylew na połamanych wcześniej żebrach, przetarte do krwi wewnętrzne strony dłoni oraz obolałe ciało i nieprzytomność którą odzyskał dopiero po klepsydrze powodowały że czuł się gorzej niż źle. Gdy się wreszcie wybudził poczuł jak straszliwie boli go głowa i każdy ruch jaki nią wykonywał pogarszał tylko sprawę, do tego obraz przed oczyma mu falował przez chwilę a później był jakiś zamglony, co zaś było dość złowrogie to fakt iż owe zamglenie nie chciało odejść precz i Kyan widział jak przez mgłę. Siedząc pod skalną ścianą ledwie dostrzegał sylwetki swoich towarzyszy… chyba był tam Grundi, do tego Ergan i Dirk, co do tego ostatniego nie był pewien czy to on ale podłużny przedmiot przy pasie wskazywać mógł na miecz a w oddziale tylko dwie osoby nosiły miecze z czego tylko Dirk miał swój przy pasie. Jedyną osobą którą Kyan rozpoznał na pewno był Thorin gdyż ten zwyczajnie zauważył rozbudzającego się tropiciela i podszedł do niego, z każdym jego krokiem kontury stawały się ostrzejsze i dla Kyana zbliżający się medyk wychodził jakby ze mgły. Całe ciało miał obolałe a połamane żebra nie pozwalały wziąć w płuca większej ilości powietrza i dlatego Kyan musiał oddychać szybko i płytko co i tak sprawiało ogromny ból. Choć w jaskini było straszliwie zimno to Kyan tego nie czuł, siedział cały rozpalony a każda z ran paliła go żywym ogniem bólu. Tej nocy syn Thravara nie miał już co liczyć na spokojny sen jednak nie był w stanie też niczego zrobić. Nieopodal kadrińskiego śmiałka który niemalże wspiął się na na tak odległy i przerażający szczyt liny leżał Roran, zawinięty w bandaże niczym khemryjska mumia, mimo rozległych ran które miały naznaczyć go na resztę żywota spał on teraz spokojnie… czy Kyan też miał kiedyś wrócić do zdrowia? Pewnie tak jeśli bogowie byli w istocie łaskawi jednak najważniejszym chyba było to czy Thravarsson nie stanie się taki jak Roran czy Galeb, khazadem którego los by w rękach towarzyszy broni gdyż ze względu na obrażenia sami nie byli już w stanie dzierżyć toporów. W końcu członkowie oddziału znali się od dawna, Kyan zaś znał ich od tygodnia… kto wie, może to co nadchodziło miało stać się testem braterstwa dla zebranych w oddziale khazadów.

Wszyscy, bez wyjątków czuli się podle do tego języki i podniebienia suche ocierały o siebie niczym grys o żwir i nie było dobrej metody bo jakoś to opanować. Co prawda dzień wcześniej Kyan zaproponował by ssać małe oble kamyki co faktycznie znacznie pomogło ale kolejny dzień był inny, a głównym prowodyrem pogorszenia się sytuacji było jadło. Upieczone mięsiwo, zjedzone bez popicia go, później jeszcze cały dzień bez płynów i do tego noc, oczywiście zrozumiałym było to iż ktoś łaknący jedzenia i wody, mając choć jedno z dwóch bierze i gasi swój głód lub pragnienie ale to był drugi dzień bez wody i widać zapomniane zostały podstawowe zasady przetrwania stłumione pewnie życiem z powszechnym dostępem do wody czy piwa. Bezmocz był już powszechny wśród członków oddziału ale tylko Thorin to zauważył, nikt inny na razie nie połączył faktów na tyle by całkowity zanik wyjść na szczocha połączyć z pogarszającym się stanem zdrowia niektórych. Alrikson wiedział że to wszystko wina braku wody ale główny winowajca leżał pod ścianą, kawałki surowego, zamrożonego już mięsiwa które Thravarsson pociął w pasy, a którego było bardzo dużo. Wcześniej ktoś liczył chyba na to iż całą tą chabaninę uda się upiec nad ogniem ale to było wykluczone gdyż ogień płonął przez trzy klepsydry z górką i jedynie zdołano podpiec blisko czternaście funtów mięsa, tak by każdy się najadł do syta… na więcej zwyczajnie nie starczyło i czasu i paliwa, dlatego dziesiątki porcji mięsiwa leżało na skale i marzło, to ostatnie chyba było jedynym plusem całej tej sytuacji. Warto było wspomnieć że gdy Thravarsson skończył poprzedniego dnia z czyszczeniem i porcjowaniem mięsa okazało się że jest tego znacznie więcej niż można by przypuszczać. Krwawy ochłap z niedźwiedzia gdy oddzielono już od niego kości, wnętrzności i nadgryzione przez thaggoraki części stał się wielkim soczystym kawałem czystego mięsa, do tego wypatroszony i oczyszczony wąż również nie należał do małych, dlatego w sumie ponad setka funtów czystego, surowego jadła leżała i czekała na kogoś kto je upiecze i zje ze smakiem, problemem był jednak brak opału.

Część oddziału była na zwiadzie w tunelu a część poszła spać, ranna lub zmęczona straszliwie, na placu pozostali jedynie Thorin, Ergan, Dirk i Grundi oraz cierpiący katusze i niemogący się podnieść z zadka Kyan. Dowódca wcześniej zostawił Fugrimssona z wolną ręką co oznaczać pewnie mogło żeby albo szukać wyjścia albo zorganizować obóz, wystawić warty i iść spać ale sytuacja po owej godzinie uległa zmianie. Pierwej z północnego tunelu, tego samego w którym to Kyan ponoć słyszał wcześniej jakieś szuranie, do uszu wspomnianej wcześniej czwórki khazadów dobiegł odgłos osuwającej się sporej sterty kamieni. Grundi odwrócił się i chciał ruszyć przed siebie ale miast tego zatrzymał się nagle zgiął w pół i zwymiotował ostatni posiłek, czuł się bardzo źle, cholernie bolał go brzuch. Dirk i Ergan spojrzeli po sobie zdziwieni tym obrotem sytuacji ale choć padali z pragnienia to ich nic nie bolało, przynajmniej na razie. Thorin dostrzegł na czole Grundiego krople potu i od razu wiedział ze tamten ma gorączkę, a na domiar złego, azgalski medyk poczuł jak w bebechach coś mu zagrało, ten odgłos burczenia i kotłowania się kwasów, gazów i jadła w żołądku… to nie mógł być dobry znak.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Kompleks jaskiń na południowy zachód od pobojowiska


Thazor Detlef Thorvaldsson i Khaidar, córa Ronagalda kroczyli północno zachodnim tunelem już od klepsydry albo i lepiej nawet bo trza było odpalić kolejną pochodnię a te kyanowe łuczywa choć spełniały swoją rolę to nie płonęły przecież zbyt długo. Naturalne pękniecie w skale u podstawy Stalowego Szczytu stało się korytarzem biegnącym ku głębinom, tym samym którym podążała właśnie dwójka śmiałych zwiadowców. Być może z czasem Detlef poznać miał wszelkie tunele i jaskinie wydrążone przez naturę oraz dłonie krasnoludzkich górników pod Karak Azul, wszak zwędrował ich już tyle że stawało się to całkiem możliwe. Prawda, potrzeba by było jeszcze pewnie lat by poznać je wszystkie ale przecież byli między azulczykami tacy którzy nigdy nawet nie zeszli do kopalń w ciągu całego swego życia, a co tu dopiero mówić o jaskiniach i drodze na zewnątrz. Czas płynął a oddechy wędrowców stawały się co raz cięższe, Khaidar nie miała ochoty na dyskusje gdyż nie tylko była śpiąca i zmęczona ale przede wszystkim ranna w udo co znacznie ją spowalniało oraz odwodniona co wkrótce miało odbić się na jej samopoczuciu bardzo mocno. Tunel którym przyszło iść dwójce krasnoludzkich wojowników był dość szeroki, nie na tyle jednak by mogli iść obok siebie, wysokość jednak była zacna gdyż pęknięcie w skale pozwoliło płytom skalnym się rozsunąć i stworzyć strzelisty i wysoki strop. Droga wciąż biegła ku głębiom co pewnie nie było zbyt pocieszne, w pewnym momencie korytarz rozwidlał się i obrano prawą stronę, pół klepsydry później było kolejne rozwidlenie i znów wybranym kierunkiem był ten na prawo. Minęła druga klepsydra i jak się okazało na tyle tylko było pochodni by ledwie wrócić do jaskini gdzie obozowała reszta oddziału, co gorsza Khaidar czuła się wykończona i musiała odpocząć a Detlef miał się tylko odrobinę lepiej bo nawet jego odporność nie była tak wielka by pokonać brak wody przy takim wysiłku jaki prezentował. Córa Ronagalda musiał się zatrzymać gdyż szwy na udzie pękły a z otwartej rany sączyła się krew. Thorvaldsson niosąc na sobie masę stali nie dość że nie miał sił i był spragniony to jeszcze wypacał resztki wody z organizmu, tracił powoli kontakt z otoczeniem i gry Khaidar się zatrzymała ten ledwie to zauważył mając mroczki przed oczyma i sapiąc jak czołg parowy. To był właściwie koniec do tego podpisany wymownym stwierdzeniem Khaidar. - Mamy przejebane chłopie. - Mówiła i w tym samym czasie zaciskała dłonią krwawiąca ranę na udzie.

Siedząc tak i odpoczywając przy świetle słabo już tlącej się pochodni, Detlef poczuł coś na swej twarzy, jakby chłodny powiew powietrza, o tyle było to łatwe że sam był rozpalony niczym piec i każdy chłód był dla niego nad wyraz dobrze odczuwalny. Zebrawszy się jakimś cudem wstał i ruszył dalej ale już bez Khaidar… nie zaszedł dalej jak może sto a może dwieście kroków, trudno było mu zliczyć w takim stanie zdrowia i ducha.... tam czekała go niespodzianka. Stopa za stopą, oddech za oddechem i w końcu w płuca uderzyło lodowate powietrze a dłoń poślizgnęła się na skalnej ścianie która pokryta była cienkim lodem. Z każdym kolejnym krokiem lód na ścianach był grubszy, w końcu i skała pod nogami była zrobiona jak z lodu i Detlef zaliczył dwa upadki na śliskiej powierzchni nim dotarł do końca tunelu, a ten był tuż tuż, zaraz za zakrętem. Gdy tylko dowódca oddziału zniknął za winklem w jego twarz sypnął ciężki i lepki śnieg, zrobiło się straszliwie zimno, tak bardzo że twarz od razu pokryła się szronem. Ogniem pochodni szarpał na boki wiatr i robił to tak mocno że światło tańczyło w szaleńczym tańcu tym samym rozbijając je i znacznie zmniejszając jego zasięg. W końcu dotarł do końca tunelu niczego tam jednak nie zobaczył! Wszędzie była ciemność, pod nogami jakby przepaść i tylko na brzegu tunelu było oblodzenie, z prawej ciemność i z lewej także, to samo jeśli spojrzeć przed siebie. Z góry zaś padał na twarz i brodę Detlefa śnieg ale również tam była atramentowa czerń… zupełnie jakby tunel którym tu przyszedł kończył się w pustce, przeczył temu jedynie tylko owy padający śnieg oraz szalejący przed tunelem wiatr, jednak nie było gdzie zrobić kolejnego kroku. Pod nogami, stojąc na brzegu tunelu, Detlef bezwiednie rozkopał hałdę śniegu buciorami, po chwili zauważył jednak tam jakieś ślady, odepchnął resztę śniegu i jego oczom ukazały się głębokie i długie bruzdy wybite w lodzie, zupełnie jakby ktoś łupał tam kilofem lub czekanem albo długimi pazurami w akcie desperacji by tylko wejść do tunelu i nie spaść w ogarniającą wszech miar ciemność.
 
VIX jest offline  
Stary 07-02-2015, 21:19   #622
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pragnienie.

Nie mogąc wiele uczynić, musiał zdać się na towarzyszy, jednak teraz pragnienie doskwierało coraz bardziej. Jak żywo stanęły przed oczami Galeba wspomnienia z przed parunastu dni, kiedy sam przedzierał się przez korytarze najpierw z zamiarem odnalezienia zaginionych Runiarzy (czuwaj Thungni nad ich nimi), a potem już tylko z zamiarem przetrwania.

- Wody. - jego szept dobywał się z zaschniętego gardła - Wody...

***

Przebudził się. Sen dał ulgę ciału. O ile pozostali męczyli się i wykrwawiali i tracili w ten sposób zapasy zgromadzone we własnych ciałach o tyle Galeb tracił je na gojenie ran. Tego jednak było znacznie mniej. Widział jak wcześniej Dirk zdrapywał lód ze skał, aby uszczknąć chociaż łyk wody. Tak. Pragnienie obudziło w nim te same instynkty, które przebudziły się w trakcie samotnej wędrówki po tunelach. Był gotów nawet na picie własnego moczu, ale zdał sobie sprawę, że ucisku w pęcherzu nie czuł. Runiarz zazgrzytał zębami. Podniósł się ostrożnie i zaczął rozglądać się za towarzyszami. Jednak nikt go nie niepokoił. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt...

... Galeb znów poczuł smutek. Dokładnie taki jak wtedy kiedy stracił nogę. Poczucie bycia niepotrzebnym. Poczucie bycia balastem i braku możliwości jakiejkolwiek zmiany tego stanu rzeczy.

Zaraz jednak instynkt przetrwania zaczął wymuszać na nim powrót myślami do pragnienia.

Z góry po ściance, tam z otworu którym schodzili orkowie spływała leniwie woda. Bardzo cienka warstewka. Dosłownie krople...

... ale było to dość, aby przyciągnąć tam Galeba.

Ranny, okaleczony, był zmuszony dbać o własne zdrowie sam. Thorin widząc, że rany runiarza goją się dobrze mniej mu poświęcał uwagi, więc ten ostatecznie musiał sam o siebie dbać. Nie mówiąc już o tym że był chyba jedynym z rannych, który próbował odpoczywać tyle ile tylko był w stanie i nie nadwyrężać swojego stanu.

Ale ta wyprawa... braki w przygotowaniu wykazywała od dawna.

Z wielką ostrożnością Galeb wziął kawałek szmatki schowanej w skaveńskiej torbie którą nosił i przyłożył ją do ściany pozwalając jej nasiąkać powoli życiodajnym płynem. Kiedy to już się stało runiarz przyłożył ją do spękanych, spalonych ust i zaczął ssać. A potem powtórzył czynność. I tak w koło...

Koszmar ze skaveńskich tuneli powoli powracał. Galeb nie chciał znów się w nim pogrążyć.
 
Stalowy jest offline  
Stary 08-02-2015, 00:11   #623
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Zbliżał się koniec.

Kolejny zwiad i ciągnące się na wiele staj podziemne korytarze wysysały życie z krasnoluda, który zwykle śmiał się w obliczu niebezpieczeństwa i prowadził grę ze Śmiercią patrząc jej prosto w oczy. Pragnienie było jednak innym rodzajem przeciwnika. Takim, którego nie można powstrzymać gromkim krzykiem, ni ostrzem dzierżonym w pewnej ręce. Z takim wrogiem zhufbarczyk nie potrafił walczyć. Z każdym okupionym wysiłkiem krokiem coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że to już za chwilę. Nie starczy im sił na powrót do reszty. Może to i lepiej, bowiem patrzenie na umierających z pragnienia towarzyszy byłoby nieludzką karą dla Thorvaldssona.

Khaidar zatrzymała się, a on postąpił jeszcze kilka kroków i siadł ciężko opierając się o ścianę tunelu. Oczy khazadki błyszczały niezdrowo, a nogawica spodni była cała ciemna od krwi. W jej spojrzeniu dostrzegł rezygnację i pogodzenie się z losem. Była pewna, że właśnie tutaj przyjdzie jej zginąć. Odwrócił od niej wzrok czując się winnym tragicznej sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Zawiódł. Zawiódł ich wszystkich.

Zimny podmuch wytrącił go ze stuporu, w jakim zaczynał się pogrążać. Zdołał się podnieść, chociaż niemal przy tym upadł. Klęcząc na jednym kolanie nabrał powietrza i podźwignął się z klęczek. Ruszył dalej, przytrzymując się nierównych ścian tunelu.

Nie wiedział jak daleko odszedł od Ronagaldsdottir, gdy powietrze wokół niego zrobiło się zauważalnie zimniejsze. Raz czy drugi poślizgnął się na warstwie lodu i upadł, ale nawet tego nie poczuł. Wiedziony pochodzącą z krwi przodków, wpojoną przez rodzinę oraz klanowych braci i hartowaną w ogniu walki niezłomną wolą wstawał za każdym razem. Tego nie mógł mu nikt odebrać, ani zniszczyć. Hartu ducha i żelaznej woli. Były niczym kręgosłup pozwalający mu funkcjonować. Czyniły go tym, kim był.

Po kilku kolejnych krokach w twarz sypnął mu śnieg.

Śnieg!

Zdjął rękawicę i otarł pokrytą mroźną wilgocią twarz. Na gorącej dłoni drobiny śniegu topiły się błyskawicznie zamieniając w krople. Te z kolei łączyły się ze sobą i spływały wzdłuż bruzd zatrzymując na chwilę na krawędzi dłoni, by chwilę później spaść na pokryty śniegiem chodnik.

Detlef obserwował wszystko nie do końca rozumiejąc co się wokół niego dzieje. Dookoła były ciemność i pustka. Mroźny wicher sypał śniegiem i szarpał odzieniem, jakby próbując zgasić trzymaną przez krasnoluda pochodnię. Wiedziony jakimś impulsem rozkopał śnieg na krawędzi chodnika. Bruzdy w skale coś mówiły, jednak otępiały z pragnienia umysł nie potrafił wyciągnąć właściwych wniosków.

Kolejny podmuch wichru sypnął śniegiem w oczy. Przesunął spuchniętym językiem po spierzchniętych ustach smakując tę odrobinę wilgoci. Sięgnął w dół i wsadził sobie do ust garść śniegu, ssąc go i połykając zachłannie. Smakował wybornie. Mroźny wiatr i kilka łyków wytopionej ze śniegu wody zdziałały cuda. Thorvaldsson czuł, jak odzyskuje siły i nowa porcja energii rozlewa się po całym ciele.

Przypomniał sobie o Khaidar. Zebrał sporą garść śniegu i ulepił z niej grudę, by łatwiej było nieść. Z pochodnią w jednej i ze śniegiem w drugiej ręce jak najszybciej wrócił do khazadki. Była dalej, niż myślał. W otępieniu przebyta odległość zdawała mu się mniejsza, niż była w rzeczywistości. Najważniejsze było jednak, że miał dla niej wodę w postaci śniegu. I nadzieję, że z tego wyjdą.
- Khaidar! Ocknij się! Znalazłem, kurwa! Znalazłem wodę! To znaczy śnieg! Śnieg to woda, rozumiesz!? - Paplał do niej od rzeczy. - Pij! Jedz! No masz, kurwa! - palcami rozwarł usta khazadki i wcisnął grudkę śniegu. Ten zaczynał się już topić, ale wciąż było go pod dostatkiem. Oderwał kolejną grudkę i wtarł śnieg w twarz Ronagaldsdottir, nie przejmując się jej niemrawymi machnięciami ręki. Nie da jej spokoju. Nie teraz, kiedy ratunek był tak blisko!

Trochę trwało, nim doprowadził khazadkę do pełnej przytomności. Gdy tylko była w stanie sama wkładać sobie śnieg do ust, Detlef zajął się jej krwawiącym udem. Nie zamierzał jej tutaj zszywać, ale rolka płótna opatrunkowego zdołała zatamować krwawienie. Wkrótce oboje ruszyli do miejsca, gdzie ponownie mogli ugasić pragnienie.

Gdy odpoczywali, wkładając co chwila grudki śniegu do ust, zhufbarczyk pokazał Khaidar ślady, które znalazł na chodniku.
- Wyglądają jakby ktoś łupał kilofem - może było przejście na drugą stronę i ktoś je zawalił? Dookoła ciemno - światło pochodni nie sięga ścian. Mi to wygląda na jakąś rozpadlinę sięgającą powierzchni. Stąd ten śnieg i wicher.

Gdy już zaspokoili pragnienie Detlef zarządził powrót. Domyślając się w jakim stanie mogą być pozostali, nie zamierzał wracać z pustymi rękoma. W plecaku, nie licząc pustych bukłaków, wełnianego płaszcza i flaszki po spirytusie, którego ostało się zaledwie kilka łyków na dnie nie było właściwie nic. Gdy wyciągnął zeń płaszcz i zrolowany podał do niesienia Khaidar, wewnątrz zrobiło się mnóstwo miejsca na wodę. To znaczy śnieg. Z pomocą khazadki raz dwa napełnili detlefowy plecak śniegiem. I choć jakaś część tej zamrożonej wody rozpuści się i wypłynie z przemoczonego plecaka, to zhufbarczyk był pewien, że całkiem sporo zostanie. Oby tyle, by ugasić pragnienie towarzyszy w jaskini i móc zorganizować kolejną wyprawę po śnieg. No chyba, że będą bliscy wejścia na górę, gdzie być może czeka ich wyjście lub jakieś źródło wody?

To się miało okazać po powrocie. Z ciężkim plecakiem, ale z nowymi siłami i radośniejszymi umysłami dwójka khazadów wracała raźno na miejsce obozowania.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-02-2015, 20:23   #624
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Azulczyk bardzo ucieszył się ze znalezionego kawałka kolczugi , który mógł niebawem wykorzystać do naprawy. Niebawem, ponieważ najpierw trzeba było się stąd wydostać. Trzeba było się wspinać tylko jak?
-Coś tam się czai a nas mało aby coś z tym zrobić... odparł widząc i słysząc jakieś poruszenie w tunelu. Potem Kyan ruszył po linie w górę jak małpa. Szkoda tylko, że małpą nie był bo kiedy przyszło mu wejść na samą górę nagle... spadł i huknął o glebę.

Ergansson pokiwał tylko głową na widok Kyana rozbitego na ziemii.

-Siły mu matka natura nie poskąpiła ale rozumu to i owszem....

Wbrew pozorom Azulczyk bardzo martwił się o zwiadowcę aż do momentu kiedy ten rozwarł oczy i zaczął gadać. Przeżył, na szczęście. Podobny upadek Ergan widziałtylko u Detlefa tyle że Detlef to był właśnie krasnolud od upadków

Rzemieślnik chodził wkoło lin i przypatrywał się wiszącemu na nich orkowi. Cofnął się myślami do czasu budowania i konserwacji wielkich hal maszynowych. Przecie tam nie pracowali żadni zwiadowcy a czasem jak nie było dźwigu to trzeba było sobie dać radę. Wzory i trybiki przemykały w umyśle niedoszłego inżyniera. Rozkład sił, tarcie, nacisk... Jak to szło...
Ergansson widział jak budzący się Kyan i Thorin mamroczą coś o drabince i zawiązywaniu liny na linach. Wariactwo w ich stanie. Ergan podszedł do Hurana i poprosił go o znaleziony przez krasnoluda pas. Potem wygrzebał jeszcze jeden z pobojowiska. Oba sprawdził dokładnie pod względem uszkodzeń i wytrzymałości po czym zaczął zdejmować z siebie wszystkie graty poza podstawowym ubraniem i skórzanym pancerzem oraz splotem własnej liny i sztyletem. Kiedy wszystko było już ułożone w kupkę krasnolud podszedł do jednej z orkowych lin i zaczął pracować nad zabezpieczeniem do wspinaczki. Najpierw zamocował po kolei oba zdobyte pasy do liny tak aby się na niej zaciskały przy klamrze jeśli mocniej się szarpnie. Następnie pilnując aby odległość od liny do swojego pasa nie przekraczała dwóch stóp przywiązał oba zamocowane pasy pozostałymi końcami do swojego pasa i mocną szarpnął kilka razy aby się upewnić , że same się nie rozwiążą. Trzymały się solidnie.

-Komu w drogę, temu beczke piwa...Valayo, Grungni , prowadźcie mnie ku górze.. Rzekł zawadiacko a jednocześnie bardzo poważnie Ergan. Po czym zaczął się wspinać na orkową linę.

Ergan nie był zawodowym wspinaczem ale widział wielu konserwatorów sprzętu , którzy musieli pracować na wysokościach. Jego sprzęt był bardzo prymitywny w porównaniu do nich ale przynajmniej był podobny. No i Ergan pamiętał to i owo jak się zachowywali. Trzymając linę nogami i rękoma krasnolud wspinał się sukcesywnie w górę. Ciężar opierał na nogach i to nimi bardziej się wspinał niż rękami. To nogi zawsze służą do chodzenia a nie ręce. Krasnoludy to nie małpy czy drzewoluby. Rękami Ergan się bardziej przytrzymywał niż wspinał, poza tym większą moc miał w nogach niż w ramionach tym bardziej, że jedno nadal mu trochę dokuczało. Czas mijał a Ergan wchodził coraz wyżej. Skórzane rękawiczki chroniły jego dłonie a owe dwa pasy , które przymocował zarówno do siebie jak i do liny miały zabezpieczyć go przed spadnięciem. W razie zmęczenia Ergan miał zamiar po prostu się zatrzymać, trzymając linę między stopami i wychylając się na plecy tak aby przenieść ciężar na swoje biodra i owe dwa pasy które mocowały go do liny. Jednocześnie krasnolud cały czas trzymał by linę aby móc w każdej chwili powrócić do wspinaczki. Odpadnięcie od liny było niemożliwe a dotarcie na szczyt to była tylko kwestia czasu. Może Ergan nie miał go dużo ale nie zamierzał się też śpieszyć. Rozkładał siły aby spokojnie dotrzeć na szczyt i mieć jeszcze tyle mocy aby odczepić się na górze od liny. Krasnolud oddychał miarowo i w razie potrzeby przytrzymywał się liny także kolanami oszczędzając ręce na tyle ile tylko mógł. Jeśli uda mu się wspiąć na szczyt i nic się na niego nie rzuci wtedy będzie mógł zamocować swoją linę jako tę wspomagającą wchodzenie. Potem powinno być już z górki.
 
blackswordsman jest offline  
Stary 09-02-2015, 00:42   #625
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Do budzącego się Kyana podszedł Thorin. - Stój, nie wierć się tak, teraz mogę lepiej sprawdzić co ci się stało. Wiesz, nic tak nie mówi o obrażeniach wewnętrznych jak jęki rannego. - stwierdził z uśmiechem po czym począł obmacywać miejsca najbardziej podejrzane.

Już po upadku dostrzegł podskórny krwotok na boku Kyana, zakładał tez że dla połamanych wcześniej żeber, upadek także nie należał do najszczęśliwszych wydarzeń. Teraz jednak miał okazję sprawdzić lepiej. Każdy sygnał bólu i jęku dawał porcję wiedzy medykowi. - Musze przyznać że ta wspinaczka nie była najlepszym pomysłem, ale dzięki że się starałeś. Niewiele brakowało. - rzekł jeszcze w trakcie badań. Częściowo by zająć czymś umysł cierpiącego khazada a częściowo by wyrazić swą autentyczną wdzięczność. Już po wstępnych badaniach widząc duża ilość sińców i słysząc mniejsze jęki niemal w każdej części ciała , przyszykował jedną z buteleczek właśnie na tego typu obrażenia, ale zamierzał mu ją dać dopiero po skończonycm badaniu. Nie chciał by znieczulacz wpłynął na efektywność badania i skrył poważniejsze obrażenia przed czujnym okiem i uchem medyka.
Kyan leżąc na wznak spoglądał na badającego go medyka, każdy ucisk jego rąk wywoływał to kolejne fale bólu.

- Jak mam się nie fiercić jak uciskas mnie nicym dolodne cycki jakieś klągłej klasnoludicy,Gcie nie dotknies to napiepsa...nogi najmniej, więc mose będę mógł iść o własnych siłach. - rzekł krzywiąc się mocno
Gdy Thorin doszedł do prawego barku, oczy pacjenta aż wychynęły z oczodołów, a z gardła wydobyło się groźne warknięcie, twarz spazmatycznie zaczęła kreślić różne wzory.

- F suchą psitę… to bolało… Stalania to sa mało Tholinie, miałem jus ją plafie...cułem na palcach...ehhh…tak blisko… mam lekko samglone ficenie... - kontynuował zawiedzionym tonem…

- Ty się ciesz że sie nie skońćzyło gorzej - rzekł bez cienia żartu Thorin. - Niewiele brakowało, ale że nie kwilisz jak mała dziewczynka, to wnoszę żeś sobie niczego nie połamał. Chyba Valaya się nad tobą i nade mną zlitowała. Thorin jakby dla potwierdzenia zrobił ucisk , powodując krzywienie się Kyana z bólu - Widzisz? Boli i krzywisz się tylko, jakby było złamane to byś szczał z bólu i wył, a nie tylko się krzywił przy tym uciśnięciu. Widzę, że masz nadwyrężony prawy bark więc uważaj na niego, nie daj Valayo, jakby ci ścięgna miały w nim puścić, bo już więcej topora czy miecza nie utrzymasz, chyba że w lewej ręce. Nawet kuźki sobie nie potrzymasz jak zerwiesz ścięgna, więc choć ty jeden się słuchaj i nie pchaj się do walki gdzie machać przecie łapą trzeba. Chmmm może z kuszy co najwyżej wystrzelisz, ale nie wiem jak tam z ładowaniem będzie. Co byś nie robił, jakby miało boleć, to odpuść, bo nie wiele trzeba do prawdziwego nieszczęścia. Tu masz krwotok , - wskazał na prawy bok, - i niestety trzeba ciąć. Ale nie mocno nie martw się , tylko trochę. Reszta wydaje się być w porządku, przynajmniej nic poważniejszego, powinno goić się szybko, zakładając że nie będziesz pogarszał swojego stanu. Dobra a teraz wypij to i przewróć się na lewy bok, muszę zrobić to nacięcie zanim krwotok wewnętrzny narobi zamieszania.

Thorin zapodał Kyanowi Górski Arnik , wywar na stłuczenia i opuchlizny. Po czym zabrał się za nacinanie prawego boku, niewielkie nacięcia precyzyjnie i w odstępach pojawiły się boku pod którego skóra zbierała się krew. Na tyle płytkie by zagoiły się szybko, wcześniej jednak dokonując tego co medyk zamierzał - zmniejszenia obrzęku i przeciwdziałania skutkom gromadzonej krwi, która bez nacięć nie miała by ujścia.

- Powiedz czy potrafisz zawiązać taki węzeł, który pod naciskiem będzie się jeszcze bardziej zaciskał ? Chcę zrobić drabinkę sznurową , może i będzie to nieco czasochłonne, ale wspinaczka byłaby na pewno bezpieczniejsza. - zapytał jeszcze Thorin leżącego towarzysza.

Kyan przekręcił się na bok w oczekiwaniu na cięcie na żywca, patrzył przed siebie i rozmawiał dalej z Thorinem.

- Postalam się nie nadfylężać pses jakiś cas… fęsłóf seglalskich nie snam sbytnio, a tych jest najfiecej, pselosnej maści i one mogłyby być usytecne w tej chfili… Jednak parę fęsłóf fspinackofych snam, mose się udać ale muse być f stanie się lusać by to slobić. Opis dokładnie co chces usyskać i insynierek by się sdał splubujemy coś sbudofać...

Wszystko wskazywało na to iż Ergan mógł prześcignąć obu rozmówców w kwestii sposobu dojścia na górę. Pozostało życzyć mu szczęścia , niewiele więcej można było zrobić.
 
Eliasz jest offline  
Stary 12-02-2015, 16:59   #626
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Gdy Detlef i Khaidar ruszyli na zwiad, wszystko zostało na głowie Grundiego. Nawet jeśli reszta myślała inaczej to i tak gdyby coś się pojebało, Detlef najpierw zapyta Fulgrimssona dlaczego do tego doszło. Parszywa robota.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że większość z towarzyszy nie nadawała sieę do walki, ani nawet podróży, jednak nie mieli innego wyjścia. Najnowszy nieprzytomny pozamiatał się na własne życzenie. Jednak upór i dążenie do celu nie bacząc na nic, nie zawsze jest dobrą rzeczą, jak można było zobaczyć na poturbowanym przykładnie.

Przeniesiono więc obóz do ślepego tunelu. Niby była to pułapka z jednym tylko wyjściem, lecz przynajmniej wróg mógł atakować tylko z jednej strony, a nawet jeśli doszło by do odwrotu to i tak nie byli w stanie szybko się poruszać, ani nawet nieść rannego. Mieli przejebane, a nawet jeśli wróg miał się w końcu nie pojawić, niedługo i tak padną z odwodnienia. Byli teraz niczym umierający ślimak. Powolni i pozbawieni wody. W obecnej sytuacji robota na murach oblężonej twierdzy zdawała się bardzo przyzwoitą fuchą.

Lecz trzeba było stać na warcie i czekać aż Kyian dojdzie do siebie i jakoś się pozbiera. Tak stojąc i wpatrując się w mrok, Grundi czuł się coraz gorzej. Zimny pot zrosił jego twarz, a żołądek odzywał się tępym bólem. Fulgrimsson nie czuł się za dobrze od jakiegoś już czasu, lecz Thorin był wręcz urobiony po pachy z ciężko rannymi i Grundi nie chciał mu zawracać dupy jakimiś drobnostkami.
Gdy z podejrzanego korytarza dało się słyszeć osunięcie sterty kamieni, wszyscy wartownicy zerwali sie na nogi i postąpili parę kroków w przód, aby zbadać zagrożenie. Wtedy też Grundi poczuł ogarniającą nogi słabość i okropny ból w żołądku. Niemal natychmiast padł na kolana, zrzucił z głowy hełm i zwymiotował ostatni posiłek. Klęcząc tak nad kałużą rzygowin, obserwował krople potu odrywające się od jego twarzy. Dopiero teraz naprawdę zdał sobie sprawę z gorączki. Może to od jedzenia tych parszywych szczurów? A może to od tej rany zadanej przez orczy tasak? Ciężko było stwierdzić kiedy dokładnie się to zaczęło, bo od dłuższego czasu Fulgrimsson czuł się jak gówno.

Z pewnością w tunelu coś było, lecz wróg nie nadchodził. Może to był kolejny wąż, plątający się w okolicy legowiska? Skaveny czy orki już ruszyły by do ataku na osłabionych khazadów, nie marnując okazji kiedy oddział jest rozdzielony i wycieńczony. Więc to chyba nie to. Grundiemu dłuższą chwilę zajęło wstanie. Podpierając się styliskiem topora niczym kilkusetletni dziadek, poczłapał w tył, w stronę obozujących i przyciszonym głosem zawołał.

- Thorinie... Jak tak dalej pójdzie to pierdolne. Czuje się jakby mnie ork przetrawił i wysrał, mniej więcej w jednym kawałku, a poce się jak świnia w saunie. Może to być przez te szczury cośmy jedli? Albo od tego orczego tasaka? Ale bym się napił czegokolwiek. Kurwa... Sił zaczynało brakować nawet na przeklinanie, co nie było dobrym znakiem. Ale Fulgrimsson nie miał zamiaru się poddawać. Nie dopóki dycha.

- Co z Kyianem? Może iść? Jeśli nie wrócą w przeciągu kolejnej klepsydry, trzeba będzie za nimi ruszyć. Mogło im się coś stać.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 16-02-2015, 02:49   #627
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Róg Hemdira

Akt VII - Niezłomny Dowódca


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, obóz, początek czwartej warty


Grundi pomimo potwornego bólu brzucha zdołał jednak zbudzić wszystkich i wprowadzić ich do ślepego tunelu choć to nie było miłe dla żadnej ze stron gdyż ranni i senni towarzysze broni nie nadawali się do wspinaczki a sam Fulgrimsson ledwie ustał na nogach w czasie tej przeprowadzki. Wciągnięcie Rorana, Dirka czy Galeba do nawy było istnym piekłem, ze względu na ich rany, ale nie to było najgorsze gdyż jak się okazało i to zaraz po rozłożeniu posłań w tunelu, Erganowi udało się pokonać daleką i niebezpieczną drogę po linach na górę a to oznaczało że przeniesienie obozu do nawy było chyba niepotrzebne. Z całą pewnością Ergan nie postrzegał swego wysiłku i pomyślnej wspinaczki jako straty czasu, jego pomysł z uprzężą był trafiony jednak było to możliwe tylko i wyłącznie dzięki temu iż orkowe liny były grube niczym trzy krasnoludzkie powrozy a do tego było ich aż cztery, jedna obok drugiej. Droga w górę była dla Erganssona istnym piekłem, spragniony tak bardzo że bliski był chyba szaleństwa do tego niewyspany a przecież i uprzednio ranne ramię wyzdrowiało dopiero co i choć było w pełni sprawne to Ergan czuł ogromny ból świadczący o jego poważnym nadwyrężaniu. Sposób azulskiego rzemieślnika to jedno ale i los mu sprzyjał bo pomimo bólu i masy innych niedogodności ten w końcu wszedł na górę i ani raz od liny nie odpadł w tym czasie, jedno tylko w pamięci Ergana pozostać miało na zawsze, ta cholerna potworna wysokość która kosztowała go więcej strachu i potu niż sam wysiłek fizyczny i choć nie miało to odcisnąć na khazadzie piętna na całe życie to blisko sto stóp wysokości potrafiło zmniejszyć jajka i wywołać sraczkę nawet u największego twardziela, oczywiście nie dosłownie ale Ergan miał z pewnością dość wysokości na najbliższy czas. Gdy wreszcie jego dłonie chwyciły brzeg skały w stropie jaskini a głowa wyjrzała ponad poziom owej dziury która byłą celem wspinaczki, przed Erganem ukazała się całkiem nowa lokacja i z pewnością mogła ona napawać nadzieją.

~ *** ~

Całe wieki trwało nim pomysłowy rzemieślnik wspiął się na górę, tak to przynajmniej wyglądało z punktu widzenia Thorina i Dirka którzy stojąc na dole czekali na sukces lub porażkę towarzysza. Thorin co prawda miał już pomysł na to jak wspiąć się na górę i przygotował nawet do tego odpowiednie rzeczy ale jak się okazało nie było to już potrzebne, jednak wiedza nie zając i węzły które pokazał medykowi syn Thravara z pewnością mogły się jeszcze kiedyś przydać. Thorin czekając nie tracił jednak czasu, podzieliwszy się z Grundim miksturą zwaną potocznie sokolim okiem oraz aplikując mu także porcję maści na niestrawność liczył na poprawę stanu zdrowia, zdawałoby się chorego towarzysza, sam także przyjął porcję maści. Jeśli ktoś wątpił kiedyś w działanie lekarstw azgalczyka ten musiał przełknąć kulę goryczy bo nim dupa Ergana zniknęła z widoku na górze to Grundi czuł się już znacznie lepiej, a właściwie czuł się w pełni zdrowy. Czy było to jednak tak na prawdę dobroczynne działanie leków czy może zbieg okoliczności? Thorin widział znaczną poprawę u syna Fulgrima ale jemu samemu w kiszkach nie przestało grać, na szczęście ból był znośny i na razie Thorin mógł zająć się innymi sprawami.

Roran, Galeb, Thorgun i reszta rannych krasnoludów nie mogła już usnąć nie tylko ze względu na małą wspinaczkę do nawy jaką zaserwował im Grundi ale na to iż rozbudzili się widząc zmagania Ergana, co prawda nic nie mogli zrobić by mu pomóc ale szczery doping to zawsze coś. Z całą pewnością okaleczeni wojownicy cierpieli w duchu ale taki był ich obecny los. Tułacz był poharatany zębami bestii i nie miał sił, Huran ranny w okolice serca męczył się tak szybko że dwa wymachy toporem i już siedział na skale sapiąc jak maszyna parowa, były sierżant wciąż opatulony ciasno bandażami od stóp do głowy a runotwórca choć zdawał się być pełen sił i woli walki lub pracy to mógł jedynie cierpieć w duchu mając swe dłonie okryte bandażami, do tego jeszcze Dorrin który choć szybko wracał do zdrowia to wciąż miał jednak częściowo tylko sprawne ramię i broni czy tarczy utrzymać w nim nie mógł, na koniec zaś Kyan który o dziwo nie tylko przeżył upadek z dużej wysokości ale nawet się przy tym nie połamał, jednak wszystko go bolało, często wymiotował, miał masę wylewów i tracąc od czasu do czasu przytomność miał problem z widzeniem co mogło wskazywać na wstrząśnienie mózgu. Syn Thravara, jakby mało mu było ran, został z chirurgiczną dokładnością ponacinany przez Alriksona, ale w jakiś cudowny sposób zmniejszyło to obrzęk i osłabiło ból, na dodatek dziwna mikstura o wonnym zapachu spowodowała że mięśnie rozluźniły się Kyan zaczynał dochodzić do siebie ale czuł że potrzebuje snu, może wtedy gdy odpocznie wszystko wróci jakoś do normy. Tak też niemalże cała drużyna mogła tylko stać i spoglądać jak Ergan się wspina i od czasu do czasu puszcza wysiłkowego bąka lub przeklina jak szewc.

Zupełnie inaczej sprawa się miała z Dirkiem, który z zasady nigdy nie próżnował a jego alchemiczna dusza nakazywała mu ciągłe zgłębianie wiedzy. Prawdą było że zabandażowane dłonie nie ułatwiały pracy ale przy tym co robił syn Urgrima nie potrzeba było ni wielkiej siły czy zdolności manualnych. Czarny, dziwny i śmierdzący płyn w drewnianej tykwie, niegdyś należący do orka którego ciało leżało wciąż na stosie pod linami, teraz zaś owe znalezisko było w posiadaniu Dirka który niestety stał się polem bitwy między chęcią napicia się płynu a zdrowym rozsądkiem ostrzegającym go przed tym paskudztwem. Alchemik starał się zidentyfikować ciecz czy ta aby nie jest trująca ale nie miał takich możliwości na obecną chwilę i musiał zaufać swemu instynktowi. Zauważył że faktycznie w cieczy są kawałki jakichś roślin, prawdopodobnie grzybów ale już po filtracji przez płótno do miedzianego pojemnika uzyskał czarny klarowny płyn o bardzo rzadkiej konsystencji i zapachu sfermentowanego kompostu. Próba smakowa wypadła obrzydliwie bo choć Dirk zdołał przełknąć odrobinę wraz ze śliną to od razu skrzywił się i zmuszony był wypluć paskudztwo. Alchemik wiedział jak odparować ciecz ale w obecnych warunkach, trzymając naczynie nad pochodnią trwało to całe wieki i kiedy Ergan był już na końcu swej wspinaczki, Dirk miał dopiero łyk odparowanego płynu. Urgrimsson zaproponował Roranowi by ten spróbował czarnej cieczy a były sierżant nie odmówił i choć płyn śmierdział i wyglądał złowieszczo to odwodnienie jakiego doznał Roran, ze względu nie tylko na brak wody pitnej ale głównie z powodu regeneracji rozległych oparzeń na jego ciele, spowodowało że z wielką pazernością syn Ronagalda wypił zawartość miedzianego pojemnika. Poza wykrzywionymi w grymasie ustami nic się nie działo z Roranem, przynajmniej na razie… Dirk zabrał się więc do odparowania reszty płynu co w obecnych warunkach mogło trwać i ze dwa dni, jednak dla niego z pewnością by wystarczyło by przeżył.

Spośród całej drużyny która pozostała w jaskini, tak w okolicach wejścia linowego jak i w ślepym tunelu, jeden tylko Grundi miał dziwne przeczucie dotyczące korytarza z którego wcześniej Kyan słyszał jakieś odgłosy i gdzie kilka chwil temu obruszyły się jakieś kamuzy. Fakt, może nic tam nie było ale może czaił się wróg, nikt jednak nie zwracał uwagi na tę drogi odkąd Ergan wspiął się na górę i zniknął w ciemnościach. Fulgrimsson czuł że coś jest nie tak, pewny niemalże całkowicie że mrok tunelu skrywa jakieś zło od czasu do czasu rzucał nań okiem, niestety niczego nie widział i nie słyszał, a może stety… tak czy owak jego żołądek skręcał się ale już nie z bólu bo ten zniknął jak gdyby ręką odjął, powodem dziwnego samopoczucia było to wartownicze wrażenie, ta pewność że coś tam jest i czeka tylko na dogodną chwilę by wychynąć z tunelu i rzucić się w wir krwawej walki.

~***~

Ergana nie interesowało już za bardzo to co działo się na dole bo sam znalazł się w całkiem nowej sytuacji i być może czekały tam na niego kłopoty, jednak pierwsze co dało się wyczuć to nadzieja. Światło i to nie bijące od ogniska czy latarni, to było coś zupełnie innego… jasne i zimne światło dzienne bijące z głębi korytarza, towarzyszył mu też ogromny chłód który wstrząsnął ciałem Ergana pokazując mu że jest zbyt lekko odziany jak na owy mroźny czas. W dole, przez dziurę w skale Ergan widział swych towarzyszy krzątających się niczym pracowite mrówki i tak po prawdzie to wcale nie dużo byli oni więksi z tej perspektywy. Gdy Ergan rozejrzał się po grocie w której był dostrzegł od razu miejsce wygaszonego ogniska, ustawiony w nim na kamieniach duży orkowy hełm który był pokryty szronem, w środku hełmu był zaś lód, wokół ogniska leżało kilkanaście futer i skór we wszelkich kolorach i kształtach, jedynym co ich od siebie nie różniło to zaawansowany poziom zniszczenia… wyglądało to wszytko jak obóz, futra rozłożone po okręgu od ognia, stos drewna do tego kilka leżących na skale lub opartych o ścianę orkowych łuków i kilkadziesiąt strzał. W głębi niewielkiego pomieszczenia leżał kawał zamarzniętego na kość mięsa, obok leżał na kamieniu duży orkowy nóż o zakrzywionym ostrzu. Pod ścianami wszędzie były pokryte szronem odchody orków a ściany były ozdobione prześmiewczymi malowidłami uruk’azi które wykonano za pomocą kredy, węgla, krwi lub łajna. Wreszcie tunel… ten nie był długi, miał może dziesięć kroków jednak gdy Ergan zakręcił nim w prawo od razu w jego twarz uderzyła pełna moc dziennego światła. Oczy poczęły boleć jak diabli i dużo czasu upłynęło nim wzrok azulczyka nawykł do obecnego stanu rzeczy, po tym jego odkrycia były już szybkie i trafne. Pierwej wartym uwagi było to iż na końcu tunelu było rumowisko i ewidentnie widać było że ktoś przekuł się przez ścianę w tym miejscu otwierając tym samym drogę do groty z której teraz wyszedł Ergan. Gdy już rzemieślnik przekroczył próg dziury w ścianie wtedy znalazł się w rozległej jaskini, bardzo szerokiej choć dość niskiej, ślady kości oraz odchodów wskazywały iż być mogło to legowisko jakiegoś zwierzęcia. Na końcu owej jaskini była szczelina z której to właśnie biło białe światło, otwór nie był wysoki i podobnie jak sama jaskinia, szedł w szerokość, przypominał pęknięcie w skale. Brzeg otworu pokryty był śniegiem a skalne ściany wewnątrz jaskini były grubo oblodzone. Gdy w końcu Ergan przebył jaskinię i wspiął się po nasypie a później przekroczył próg i zatapiając dłonie w śniegu znalazł się na zewnątrz, mógł odetchnąć pełną piersią gdyż przed nim rozciągały się Góry Krańca Świata, gdzie okiem nie sięgnąć tam był śnieg i lód, aż po sam horyzont.

~***~

To był męka ponad wszelkie siły. Detlef stawiał krok za krokiem i choć ugasił pragnienie roztopionym śniegiem to i tak był straszliwie wykończony wędrówką, co do Khaidar to tak szła kilkanaście kroków za dowódcą i właściwie tylko siła woli pozwalała jej na dalszy wysiłek, z rany w udzie ciekła krew a opatrunek zrobiony przez Detlefa już całkiem przesiąkł. Oboje trwali w jakimś dziwnym stanie ciała i umysłu bo choć wiedzieli jak wrócić do jaskini i gdzie się znajdują na szlaku to i tak ze sobą nie rozmawiali tylko szli i odbijali się od czasu do czasu od ścian co było efektem zmęczenia. Maszerowali jak zahipnotyzowani uginając się pod ciężarem broni, pancerzy i reszty ekwipunku, sapiąc jak czterystuletni dziad który byłby chory na suchoty. Detlefowi po plecach i nogach płynęły strugi potu i wody, to drugie było efektem topienia się śniegu i lodu w detlefowym plecaku które to będąc ogrzewanymi przez plecy krasnoluda szybko zmieniały swój stan skupienia. W końcu po dwóch klepsydrach tułaczki Thorvaldsson i córa Ronagalda dotarli do jaskini gdzie obozowali ich towarzysze, od razu też zauważyli że coś się zmieniło, część khazadów stała w okolicy lin a gdzieś w połowie drogi na górę wisiały na powrozach plecaki i tarcze z każdą chwilą unosząc się. Wszystko było jasne… synowie Grungniego zdołali dostać się na górę! Z tego co zauważył Detlef to połowa członków oddziału była już na górze, nie pozostawało nic innego jak iść w ich ślady i szykować się do wspinaczki. W mokrym plecaku jak się okazało Detlef zdołał przytargać bryłę lodu i śniegu o wielkości jednej trzeciej jego pojemności, reszta roztopiła się ale nawet to co pozostało mogło napoić wielu kamratów.

~***~

Wszystko szło zgodnie z planem, liny opuszczono na dół, podczepiano do nich pakunki z bronią i innym wyposażeniem, później khazadzi jeden po drugim byli wciągani na górę lub sami na ile mogli starali się wspinać po grubych orkowych linach, zdawało się że robota pójdzie jak z płatka, tak się jednak nie stało. Jakiż wyraz zaskoczenia musiał malować się na twarzy khazada który miał wspiąć się na górę jako ostatni gdy ten usłyszał za sobą jakiś hałas, odwróciwszy się dostrzegł ruch w pobliżu jednego z tuneli, nagle wypadł z niego wielki i wściekły ork, runął jak oszalały byk trzymając w łapach dwa wielkie siekacze o ząbkowanych ostrzach. Bestia biegła na krasnoluda ale jej oczy zdradzały strach, nie przed brodatym wojownikiem ale przed czymś innym, widać to było po nerwowych spojrzeniach stwora które ten kierował w stronę lin i dziury w suficie… wiedział że jeśli nie teraz to nie będzie miał już drugiej szansy by wydostać się z tych przeklętych tuneli, postawił zatem wszystko na jedną kartę. Uniósł broń i ryknął potężnie, echo poniosło się po tunelach, khazadzi będący na górze od razu zwrócili uwagę na to co się dzieje w dnie jaskini… a ork biegł by walczyć i zabijać, by nawet zginąć, wszystko byle tylko nie zostać uwięzionym w trzewiach ziemi.



Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Jaskinia na wschodnim zboczu Stalowego Szczytu, świt


Na zewnątrz było straszliwie zimno, nie padał już chociaż śnieg, w zamian zza stalowych chmur wyjrzało słońce które w ten mroźny poranek grzało dość mocno jak na ten rejon Gór Krańca Świata, w sumie był początek lata ale tak wysoko w górach miało to bardzo małe znaczenie, na szczęście nie tego dnia. Huran trzymając prawą dłoń na sercu zamknął oczy i wciągał do ust i nosa świeże powietrze, po kilku takich wdechach i wydechach w końcu zakasłał raz czy dwa i spojrzał po swych towarzyszach podróży, po chwili kąciki ust uniosły mu się. Drużyna krasnoludów wyglądała tragicznie, zaschnięta krew, bandaże, paskudne rany, brudne od węgla dłonie i twarze, zmasakrowani ale wciąż żywi i choć wyglądem im bliżej było może do trupów górników to jednak nie poddali się i teraz mieli prawo być weseli. Huran sięgnął po garść śniegu i bez ogródek wpakował ją sobie do ust, syknął przeciągle i ułamek chwili później zmrużył oczy i nadymał prawy policzek.

- Kurwa. Zimne jak jasny chuj, dobrze robi na zęby, co? - Ironizował stary wiarus. Wziął w dłonie więcej śniegu i przetarł nim twarz tym samym rozmazując czerń jaka ją pokrywała, po tej czynności wyglądał na brudniejszego niż był przed chwilą. Wskazując ręką wprost na wschód, na wysokie i ośnieżone szczyty, powiedział. - To moja droga drodzy przyjaciele. Dwa, może trzy dni drogi stąd jest osada górnicza Mogura, tam zrobię postój jeśli to miejsce w ogóle jeszcze stoi, a później wprost do mojej rodzinnej osady kolejne trzy dni drogi przez śniegi ale skoro przeszliśmy pod górami to ten etap będzie dziecinnie prosty. Z chęcią przywitam was w moim domu i jeśli tylko chcecie iść ze mną na wschód to czujcie się zaproszeni, choć wymagać od was tego nie mogę bo moja umowa z Detlefem była jasna, mieliśmy wyjść z Azul i tak się stało. - Huran mlasnął głośno i przytaknął sam sobie.

- Poza drogą na wschód znane mi są jeszcze stąd cztery inne trasy. Jeśli ruszycie górską ścieżką na zachód to po zboczach Stalowego Szczytu zdołacie go obejść od południa, to jednak droga bardzo zdradliwa i zabrać może was w objęcia śmierci. - Tu stary khazad palcem pokazał niknący w chmurach szczyt Azul i ledwie widoczną ścieżynkę górską na zboczu góry. - Możecie iść na południe, to droga dość prosta i z pewnością po drodze traficie na roztopy, tam góry się obniżają a z czasem wejdziecie na ziemie ludzi południa gdzie skalista ziemia zamienia się w złoty piach, to jednak bardzo długa podróż choć po drodze jest opuszczony fort zwany Południowym, nie da się go nie odnaleźć bo widać go z stai lub dwóch.- Huran wziął głęboki oddech i po chwili mówił dalej, tym razem zwracając swoją twarz na północ. - Widzicie tę drogę na północ? Pół dnia marszu i na nią wejdziecie, skręcając w lewo traficie... chyba sami wiecie gdzie prawda? Wprost do wrót Azul. Idąc w prawo zaś skierujecie się na stary trakt który prowadzi na północny wschód ale tam choć ciepłe landy i bogate w zwierzynę lasy i równiny to jednak ziemia należąca do orków i przeklętych Dawi Zharr. - Sędziwy azulczyk splunął z obrzydzeniem wprost pod nogi Dorrina.

Rorinson rozsupłał nogawice i obnażył swoje przyrodzenie, począł szczać z wielką mocą i zupełnie nie jak krasnolud w jego wieku wesoło kreślił na śniegu żółte szlaczki. - Ostatnia droga bracia. - Kiwnął głową na północny wschód gdzie droga schodziła w doliny między wielkimi szczytami. - To czarne tam w dole, to lasy i choć trza iść ze dwa czy trzy dni to traficie tam na zieloną trawę, problem z tym miejscem jest taki że po pierwsze może czaić się tam wróg, wcale bym się nie zdziwił gdyby tak było… po drugie zaś, to dolina bez wyjścia. Owszem, odpocząć może i odpoczniecie jeśli nikt wam głów z ramion nie zdejmie ale co później? Ta dolina nie ma łatwego wyjścia, trza się wspinać po stromiznach by przejść na jej drugą stronę, jeśli by się jednak wam to udało to droga do Karak Grimstok stałaby przed wami otworem. Zróbcie jak uważacie ale ja najdalej w południe ruszam na wschód i jeśli życie wam miłe to radzę iść ze mną wtedy może uda nam się wyjść z wrogiego pierścienia wokół Stalowego Szczytu. - Huran skończył lać i po chwili rozpiął swój plecak, zaczął w nim czegoś szukać z wielkim zapałem.

Oddział Detlefa miał przed sobą poważne decyzje, do tego ponoć był to czas istotny dla wyboru dowódcy. Tak czy owak, coś i gdzieś trzeba było zrobić i iść bo stojąc na skalnej półce przy niewielkim płaskowyżu na pewno nie dało się przeczekać wojennej zawieruchy.
 
VIX jest offline  
Stary 16-02-2015, 18:14   #628
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Dorrin zaciągnął się głęboko świeżym, porannym powietrzem, tak słodko dującym pośród górskich szczytów. Stało się, opuścili kazamaty. Nie był z tego powodu bynajmniej zawiedziony, miło było zobaczyć niebo nad głową. Odetchnął raz jeszcze, rozmyślając spokojnie nad tym, co robić teraz będzie. Przetarł dłonią czoło, przeklinając swoje rany. Ale nie czas był to na użalanie się nad sobą, trzeba - na odchodne - załatwić spraw kilka, zwłoki niecierpiących.


~***~

Wysłuchawszy Hurana, Dorrin wyprostował się i rzekł:

- Jeśli ci to nie przeszkadza, Huranie - potarł zmęczone knykcie. - to ruszę wraz z tobą, przez czas jakiś. A potem... a potem zobaczy się. Tak więc, jeśli me towarzystwo ci nie przeszkadza, wezmę swe rzeczy i gdy zarządzisz, ruszę wnet i ja.

Odwrócił się ku towarzyszom.

- Wybaczcie, że opuszczam was. - rzekł po zastanowieniu się. - Mam jednak spraw do załatwienia parę, spraw, w które was mieszać nie chcę. Tedy wypada mi podziękowania wam złożyć, wszystkim, boście dobrzy towarzysze byli, zawsze. Dziękuję i... żegnajcie. Wszyscy. Nie zapomnę o was.

Gdy żegnał się z Thorinem, rzekł: - Pamiętam, że chciałeś kupić wisior... nadal chętnyś, hm?
 
Fyrskar jest offline  
Stary 18-02-2015, 13:04   #629
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin ucieszył się z widoku nieba, choć chyba jeszcze bardziej z powodu śniegu którym można było wreszcie ugasić pragnienie. „ Nie łapczywie, nie łapczywie" upominał się w myślach gdy zanurzał dłonie w zimnym , mokrym śniegu. Zasadniczo zwilżył nieco usta i przełknął garstkę roztopionego w ustach śniegu dopiero gdy go nieco rozgrzał. Na prawdziwe zaspokojenie pragnienia musiał jeszcze trochę poczekać. Nie inaczej było z jedzeniem, miał świadomość, że do skurczonego żołądku dostarczył za dużo pokarmu, nie inaczej było z Grundim i resztą, choć każdy organizm w innym stopniu reagował na problem.

Gdy usłyszał o odejściu Dorrina posmutniał nieco. Wszak znał go już dość długo i niejedno razem przeżyli. Jego wyczyny zadziwiłyby i zdumiały nie jednego, większość zresztą była skrupulatnie opisana w kronikach. Tracili najdzielniejszego wojownika , choć w ostatnim okresie zdrowie nie pozwalało mu pokazać co potrafi, to jednak większość oddziału dobrze to pamiętała. Cóż, takie życie. – Będzie mi cię brakowało przyjacielu. – powiedział szykując się z pożegnaniem.

Olbrzym miał jeszcze dla niego niespodziankę – zaproponował sprzedaż wisiora który już wcześniej Thorinowi – kolekcjonerowi wpadł w oko. Wiedział , że nie może zaproponować za niego tyle ile jest wart, z drugiej strony nikt pewnie nie oczekiwał, że cena dla przyjaciela będzie tożsama z ceną dla obcego. Poza tym kilkanaście złotych monet które opuściło sakwę medyka mogło się bardziej Dorrinowi przydać niż sam wisior. Dorzucił do tego fiolkę spirytusu i kilka bandaży , zresztą i tak nie chciał pozostawiać swoich podopiecznych bez choćby symbolicznego wsparcia. Sam nałożył wisior od razu na szyje ufając iż skoro do tej pory nie zgubił on poprzedniego właściciela to i jemu nie powinien on zaszkodzić.

Słysząc opis dróg o których mówił Huran , zabrał głos by przedstawić reszcie możliwości jakie sam widzi nim padnie jakaś ostateczna decyzja.

- Jestem za południowa drogą. Wydaje się najprostsza, dodatkowo z tego co niektórzy z was już wiedza, pozbawiona orków... choć to zasadniczo przypuszczenia. Kierując się na południowy zachód dojdziemy do mojej rodzinnej twierdzy Karak Azgal, a właściwie tego co z niej obecnie zostało czyli do Smoczej Skały. Osady - miasteczka pod górą, gdzie będziemy mogli odpocząć i nabrać sił przed dalsza podróżą. Thorin nieco wypiął pierś dumnie gdy przyszło mu powiedzieć dwa słowa o własnej rodzinie. – Mój klan należy do liczących się w osadzie. Wszelcy zamachowcy, bonarges, czy inni przeciwnicy dwa razy się zastanowią nim przypuszczą tam na nas atak wiedząc, że będziecie wraz ze mną pod opieką znamienitego klanu Rorgansona. Jeśli będziecie chcieli to możemy nawet wyprawić się w podziemia słynące z różnej maści przeciwników oraz skarbów. Ale to żaden plan obowiązkowy. Gdy odzyskamy siły z chęcią ruszę do Runkaraki Sverrissona , by uczynić zadość przysiędze złożonej w Azul. – Thorin skinął głowa w stronę Galeba, wiedząc, że w tej kwestii mają identyczne zdanie. - Chciałbym po drodze zahaczyć o południowy fort, doprowadzić sprawę przesyłki do końca i oczyścić się z podejrzeń że uciekliśmy z przesyłką. Sam jednak nie będę się tam wyprawiał, to musi być decyzja wszystkich i rozumiem ewentualne obawy czy zagrożenia wiążące się z stawieniem czoła temu co nas tam czeka.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-02-2015 o 09:40.
Eliasz jest offline  
Stary 18-02-2015, 15:47   #630
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dziękuję wszystkim za wspólną grę, powodzenia w dalszej części! :)

Thorgun, choć ręce mu drżały, w ciszy i milczeniu pielęgnował swoją Miruchnę. Był zmęczony, znudzony i jednocześnie szczęśliwy. Jaskinie, podziemia - nareszcie to miał za sobą, a nad nim świecił upragniony księżyc. Zimne powietrze wpadało mu przez nozdrza do płuc, ogromne i bezkresne niebo rozciągało się nad jego głową. Cisza i spokój, której tak bardzo pragnął i pożądał umęczony krasnolud. Twarz jego przepełniały jednocześnie radość i cierpienie. To pierwsze, bowiem istniała nadzieja, że przeżyją. To drugie liczne rany, jakie odniósł, dawały znać o sobie przy każdym ruchu, czy gwałtowniejszym wciągnięciu powietrza.
Żył jednak i to się liczyło.

Cisza nie trwała długo. Gdy przymknął oczy do jego uszu doleciało ciche kaszlniecie, a po nim padło jedno krótkie słowo, wypowiedziane niskim, ochrypłym głosem. Szybki komunikat wyrzucony na wydechu - suchy i oficjalny.
- Odchodzę.
Khaidar nie zamierzała bawić się w uprzejmości i strzepię języka po próżnicy. Miedzy bogami a prawdą, nie miała za bardzo pojęcia, jak w ogóle przekazać to, co ma do powiedzenia. Wolała się więc nie rozdrabniać i walnąć prosto z mostu. Ze wszystkich zawszonych, poranionych kompanów strzelca darzyła największą estymą - jeśli miała się z kimś żegnać, to właśnie z nim. Może i momentami irytował khazadkę, wzbudzając w niej najgorsze mordercze instynkty, jednak tego co między nimi zaszło nawet ona nie mogła od tak zignorować. Przykucnęła ciężko obok niego, starając się wyglądać normalnie: zupełnie jakby nic niezwykłego nie miało miejsca. Pożegnania nigdy jej nie wychodziły, zresztą inne formy komunikacji werbalnej również.

Wypowiedź kobiety spotkała się z ciszą. Białowłosy khazad uniósł lekko oczy ku swojej rozmówczyni, z lekkim zdziwieniem i niemym pytaniem. Nie wypowiedział jednak słowa. Sam nie wiedział co ma powiedzieć. Jego towarzyszka była uparta i wiedział, że jeśli wbije sobie coś do swojego zakutego łba nic jej nie powstrzyma. Czyszczenie broni ustało. Usta delikatnie rozchyliły się jakby chciały coś powiedzieć, ale po chwili zamknęły się.
-Nie będę cię zatrzymywał, bo o i tak nic to nie da. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego tak postanowiłaś? - padło pytanie.

Khaidar odwróciła głowę, spoglądając na wschód. Według Hurana do najbliższej osady mieli dwa-trzy dni drogi. Stamtąd już na spokojnie mogła obrać swój kierunek.
Gdzie się udać? - na ową chwile odpowiedź na to pytanie była oczywista: byle dalej od całej tej przeklętej wojny, braci khazadów, szczurów i pokręconych, podziemnych korytarzy. Może ruszy nad morze? Nigdy nie widziała morza...
Zaciśnięte pieści oparła o kolana i milczała uparcie przez dłuższą chwile, układając w myślach kolejne zdania. Była przygotowana na wyrzuty, złośliwości i całe wiadro pomyj, pomieszanych z gwałtownymi rękoczynami. Spokój i zrozumienie - tego się, kurwa, nie spodziewała. Wolała już krzyki i wyzwiska - dzięki nim wszystko stałoby się prostsze, a tak cholerny strzelec po raz kolejny wprawił ją w zakłopotanie... nienawidziła być zakłopotana.
- Thorgun - zaczęła, choć dziwna, kolczasta kula utkwiła jej w gardle - A czy to do ciężkiej kurwy nie jest oczywiste? Spójrz na mnie. To nie moja piaskownica, nigdy nią nie była. Gdyby nie Roran, nigdy nie pojawiłabym się w Azul. Cała ta rodzinna schadzka była o kant dupy potłuc. Zamiast uzyskać pomoc, wpakowałam się w jeszcze większe gówno, trudno. Nigdy nie należałam do wzorowych przedstawicieli naszej nacji. Wracam do siebie, do tego co znam i co jestem w stanie przyjąć na klatę. Nie zamierzam ginąc za coś, co lata mi koło chuja. Mam inne priorytety życiowe.

-Chcesz ruszyć sama , czy potrzebujesz towarzystwa - zapytał nieśmiało, wręcz półszeptem. O ile strzelanie nie było niczym trudnym, tak rozmowy z kobietami, a w szczególności z Khaidar nigdy nie były łatwe. Sam nawet nie wiedział czemu to wyszło od niego. Spoglądał więc teraz na Khazadkę w milczeniu.

Ta zamarła, a przez jej twarz przemknął dziwny grymas. Propozycja białowłosego ją zaskoczyła. Prędzej spodziewałaby się gromu z jasnego nieba, niż podobnych słów. Dlaczego cholernik to powiedział? Przecież pasował do oddziału skazańców - też miał swoje ideały, honor i cała resztę, za którą prawilny krasnolud bez wahania oddałby życie. Poczuła się dziwnie, znowu. Po raz kolejny Thorgun wprawił ją w zakłopotanie, oferując coś, do czego córa Ronagalda nie przywykła.
-Ruszam z Hurinem - zaczęła powoli, spoglądając na swoje ręce. Wyglądały zwyczajnie - ilość palców i rozłożenie plam brudu się zgadzały - Czemu pytasz? Jeszcze nie zbrzydło ci moje towarzystwo?

-Czemu? Mam dość tak naprawdę. I twojego brata, i całej tej afery. Nie widzę siebie umierającego gdzieś pod jakimś krzakiem, zapomniany przez Bogów, tylko dlatego że tak wyszło. Ty.. cóż są gorsze rzeczy od Ciebie, choćby Hydra. A w gruncie rzeczy, przyzwyczaiłem się do twego marudzenia. No i lepiej mieć kogoś przy sobie, kto umie ochronić twoją dupę.. - odparł z lekkim uśmiechem. Chciał być zabawny. Średnio u to wychodziło.

-Ochronić, czy obrobić? - spytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Prychnęła, potrząsnęła łbem i splunąwszy pod nogi kontynuowała - Już ty byś się moją dupą pozajmował, wiem o tym. Kurwa...rozumiesz teraz dlaczego unikałam Rorana przez tyle czasu? Musiałam za dużo wypić by sądzić, że tej zjeb będzie mi w stanie pomóc..albo za mocno oberwałam po głowie - jeden chuj. Stało się, to się stało. Nie ma co narzekać po fakcie. Chcesz to chodź, przecież nie połamię ci nóg żebyś tego nie uczynił i fakt...będzie raźniej. Ja pierdolę, nie wierzę, że to powiedziałam. - warknęła na koniec.

- Roran to idiota, i żałuję że go poznałem.Ale ty marudzisz, niczym koza co ma okres. No wiesz, rozumiem, że jesteś poddenerwowana, ostatnie dni były chujowe ale bez przesady. A twoją dupą chętnie się zajmę, bo dawno nikt jej nie okazywał chyba czułości - rzucił radośnie, klepiąc Khaidar w plecy po przyjacielsku.

Khazadka parsknęła, zezując na thorgunową kończynę opartą o swój bark. Z dwojga złego była to lepsza opcja niż topór w czaszce. Wzruszyła ramionami, zrzucając z siebie obcy balast.
- Uważaj, żebym ci rzyci rogami nie przebiła, różnie może się zdarzyć - wyszczerzyła się, co przy poparzonej, pokrytej bliznami gębie wyglądało dość upiornie - A podobno już się przyzwyczaiłeś do marudzenia. Pamiętaj o tym, jeśli dalej mamy szwendać się we dwoje. Będzie i bezpieczniej i kurwa zdrowiej. Tylko dokąd się udasz, gdy nadejdzie czas wyboru? Masz jakieś pomysły?

-Może jakieś miłe i przyjemniejsze miejsce niż Khazadzkie góry, czy podziemne fortece. Zawsze możemy udać się do Norski. Tam jest mój dom.Tylko czy nie odmrozisz sobie tam swojej słodkiej dupci.. - parsknął śmiechem Sam nie wiedział co nim powodowało, ale zmęczenie i to że był tak blisko śmierci uświadomiło mu, że jeśli miał umrzeć wolał by potem ktoś go pochował. Nie chciał umrzeć w zapomnianym miejscu, jako żer dla zwierzyny. To nie było godne. Choć co teraz było godne i honorowe. -Cóż..to gdzie się udamy, i czy razem się udamy, wszystko czas pokaże - rzekł poważnie.

-O ile się nie pomordujemy po drodze...może być ciekawie - westchnęła, podnosząc się ciężko. Rana na nodze zapiekła jak jasna cholera. Kobieta miała cichą nadzieję, że paskudztwo nie zacznie znów krwawić. Trochę tak głupio byłoby, gdyby wykrwawiła się właśnie teraz, po całym tym syfie który przeżyli - Przygotuj się więc.. -Darowała wiec sobie głupie deklaracje, zresztą i tak nie miałoby to najmniejszego sensu. Ruszyła przed siebie, trzymając się za zranione udo. Nim zniknęła miedzy cieniami rzuciła jeszcze przez ramię, mrużąc ostrzegawczo oczy - Wyruszamy o świcie, nie zaśpij.

Opuściła obozowisko, znajdując omszały kamień i usiadła na nim, kierując oczy ku górze.
-Kurwa…- westchnęła rozmarzona. Przez ostatnie tygodnie zdążyła stracić wszelką nadzieje na to, że ponownie będzie jej dane ujrzeć gwiazdy. Niby nic niezwykłego - ot kilka wkurwiających światełek, wiszących ponad ziemią i mrugających od czasu do czasu, jakby nie miały nic innego do roboty, leniwe kurwiesyny. Ich widok jednak koił serce Khaidar, niosąc spokój szalonej duszy.
Mętlik w jej głowie powoli ustępował, oddech stał się spokojny i miarowy, nerwowe napięcie ustało. Pozostało zmęczenie, oraz mdlący ból, promieniujący z każdej, najmniejszej nawet kosteczki i ścięgna.
Ostatni raz dała się wrobić w spotkania rodzinne. Z całej kabały wyniosła jedynie masę blizn, a jej problemy pozostały takie jak były - nierozwiązane.
Splunęła pod nogi, przeklinając siebie i brata na wszelkie znane sposoby.
Rodzina jest przereklamowana...
Czas mijał, a kobieta pozwoliła mu przelatywać przez palce. Obserwowała jak z każdą kolejną minutą niebo na wschodzie robi się coraz jaśniejsze. Głęboki granat ustępował powoli miejsca krwistej czerwieni, przechodząc stopniowo przez wszystkie odcienie różu i złota, aż do jasnego błękitu... lecz jeszcze nie teraz. Do świtu wciąż pozostawało parę chwil, khazadka zamierzała wykorzystać je w pełni. Choć zmaltretowana i obolała ponad wszelkie logiczne normy, nie udała się na spoczynek. Miała do załatwienie jeszcze jedną sprawę.
Powłócząc nogami przeszła kilka razy dookoła obozowiska, wyczekując na moment, w którym dane jej będzie przydybać brata bez świadków, a gdy moment ów nastąpił, bez zwłoki podtoczyła wymęczone cielsko w jego kierunku.

Brat siedział rozparty w miarę wygodnie i wgapiał w się w nieboskłon, którego nie widział tak dawno. Był to widok szczerze radujący jego serce, miał bowiem dość podziemi.Kobieta stanęła przed nim i krzyżując ręce na piersi gapiła się chwile w ciszy, mierząc go ponurym wzrokiem, a w jej głowie rozpoczęła się gonitwa myśli. Być może mieli ostatnią szanse by porozmawiać, bogowie przodkowie jedynie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś dane im będzie się zobaczyć. Khaidar chciała wykrzyczeć mu w twarz co o nim sądzi, lecz zmęczenie i rezygnacja wzięły górę. Miast zacząć wylewać wiadro pomyj, splunęła w stronę ognia.
- Zwijam się stąd - zakomunikowała burkliwym tonem. - Dośc tych rodzinnych przygód... a, i nie pisz do mnie przez najbliższe parę dekad. Sama się odezwę, o ile, kurwa, nie wyciągnę kopyt gdzieś po drodze.

- Nie dziwie ci się jakoś przesadnie - odburknął Roran, spoglądając na swoje spalone ręce. - Gdzie się zabierasz? Sporo się tu orków kręci… - Nie mówił zbyt wiele, no bo cóż mógł rzec, rozumiał ją doskonale. Gdyby nie jego obecna sytuacja i jego już by tu nie było.

Córa Ronagalda prychnęła, a spaloną twarz ozdobił grymas będący czymś pomiędzy złością i rezygnacją.
-Byle dalej od tej zaplutej kompanii - warknęła mrużąc kaprawe ślepia.- Na początek niech będzie wschód. Huran popiardywał coś o osadzie górniczej...dla mnie bajka. Widoku naszych pobratymców wystarczy mi do końca życia. Nigdy nie pasowałam, nie pasuje i nie będę pasować do tego cyrku. Moje miejsce jest jak najdalej od podziemi...przynajmniej się kurwa o tym przekonałam na własnej skórze.

Roran pokiwał wolno głową. Tu się zgadzali jak rzadko.
- Mnie to mówisz... dość mam tych jebanych lochów i korytarzy górniczych. Ja nie górnik, kurna. Co prawda zdziwię się jak ta osada cała z orkami pod bokiem ale... może, kto wie, to dziwna inwazja.

- Zachciało się polityki, co? - spytała jadowitym tonem, po czym ponownie splunęła i mówiła spokojniej - Moje plany znasz, a co z tobą? Masz jakiś pomysł na siebie, czy nadal będziesz brnął w to bagno? Jakoś nie wydaje mi się, żeby ten kurwidołek pod naszymi stopami tęsknił i spać po nocach nie mógł na myśl, że żadne z nas nie postawi tam więcej stopy.

- Nie przypuszczam...na razie z nimi polezę, potrzebuję Thorina a i muszę z Galebem sprawę czy dwie załatwić. A później? Zobaczymy. Nikt z was w to nie wierzy, ale oni naprawdę są w stanie na nas zapolować.. Tak więc cholera wie co będzie niedługo - odburknął cicho były sierżant, chcąc odruchowo przygryźć wąsa którego już nie miał.

- To niech sobie polują, zjebane łby. Powodzenia im życzę - Khaidar ściszyła głos, kucając obok brata - Nie oni pierwsi wystawią list gończy z moją mordą. Na dobrą sprawę w dużych, ludzkich miastach też nie mam się co pokazywać, pechowo w chuj co nie? W sumie już dawno miałam w planach opuścić ten kontynent. Za dużo syfu się porobiło. Tobie też to radzę, jeśli trzęsiesz gaciami o swoje bezpieczeństwo.

- Mnie to mówisz? Moje ryje wiszą dalej w całej Bretonii, o innych miejscach nie wspominając. Taaak, ten kontynent robi się coraz groszy... słyszałem o imperialnych placówkach handlowych w na południu i w Lustrii... myślę o nich czasem, tam mnie jeszcze nie bywało… ale chuj wie… długo tu raczej nie zabawię pokiwał głową, również ściszając głos. - Przy sumach jakie piszą na listach to ci tutaj wydali by mnie od razu.

- Nie kuś kurwa, bo zapomnę żeśmy z jednej matki wyszli. Brzdęku nigdy za mało - wesoły rechot wydobył się z gardła córy Ronagalda, lecz jej oczy pozostały zimne, zupełnie jakby kalkulowała czy podobny zabieg by się opłacał. Pokręciła ledwo zauważalnie głową - Reszta lepiej niech nie wie, przynajmniej głupie pomysły im się we łbach nie zaroją. Jeśli jakimś cudem zawędrujesz do domu, to przekaż ojcu... albo jebać go. I tak wie co o nim sądzę - w tej materii nic się nie zmieniło - prychnęła, prostując plecy. Tym razem obyło się bez syczenia i rzucanych pod nosem przekleństw.

-Thorin wie, reszta się nie dowie. Jak już mają mnie chować, niech choć wiedzą co wyryć w kamieniu, pha, jakby to miało znaczenie. Zresztą... spójrz na mój ryj, i tak by im by nie wypłacili kasy - zaśmiał się głośno a wrednie stary khazad.

- Nie jęcz, i tak zawsze byłeś równie paskudny, co bezmózgi. To u nas rodzinne chyba, ehhh... kurwa. Uważaj na siebie, rozumiesz? To, że za tobą nie przepadam nie oznacza, że ucieszyłaby mnie twoja śmierć. Jeśli ktoś ma cię nadziać na pal to tylko ja, jasne? - spojrzała na brata, starając się przybrać poważną minę.

- Nie planuję zdychać, o to się nie bój. To by było nudne - prychnął, rozbawiony tą czułością Ronagalsdon. - Znikasz bez słowa czy uprzedzisz resztę?

- Jebie mnie reszta, to nie ich sprawa. - syknęła przez zaciśnięte zęby - Wystarczy że wiesz ty. Co mnie obchodzą inni? Chociaż...pożegnaj ode mnie Thorina i Detlefa. Mam u nich dług, a nienawidzę pożegnań. Już wystarczająco się dziś nagadałam. - dodała, myśląc o strzelcu - I żadnych głupich komentarzy, bo urwę ci łeb przy samej dupie.

- Pożegnam - odparł krótko Roran. - Uważaj na siebie

-Ty też. - odpowiedziała sucho.
Więcej nie trzeba było dodawać. Wszystko zostało powiedziane.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172