Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2015, 20:06   #19
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie dotarła lotnią prosto na pokład dowodzącego okrętu. Lot zajął jej długo. Była dość wycięczona i nie czuła się najlepiej. Mimo swojej efektywności lotnia nie nadawała się na długie podróże. Kobieta nie będzie w stanie wiele zdziałać, jeżeli nie odpocznie.
Gdy tylko pojawiła się na okręcie, jeden z marynaży zameldował się przed nią i natychmiast zaprowadził do kajuty w której znajdował się Amens z Eabiosem. Siedzieli oni przed stołem, wpatrując się w odręcznie narysowną mapę, której Malie wcześniej nie widziała. Po paru sekundach zorientowała się, że musi to być szkic okolicy.
-Witaj. Usiądź, diabelnie wyglądasz. - przywitał się Amens, gdy Eabios wyłącznie skinął głową. Wyglądał na zbyt zamyślonego, aby dbać o swoje maniery. - Widzę że podłapałaś wiatr, skoro już tu jesteś. O cokolwiek tu chodzi, Andy prowadzi zamach stanu przeciw tutejszej władczyni. Nieco nakłamał, wyłącznie nie chcąc, abyśmy się w to mieszali. - streścił ich punkt widzenia, gdy marynarz pomagał dziewczynie usiąść.
Eabios podjął dalej, swoim ciężkim głosem. - Niestety nie zamierzamy się mieszać. Zmobilizowałem armię. Poczekamy, zobaczymy kto wygra. Było, nie było, to małe miasto-pańśtwo skończy w ruinie. Wtedy wprowadzimy wojska aby ściąć drzewo. - zaprezentował plan dwójki.
- Oczywiście że podłapałam - prychnęła kobieta i ignorując marynarza sama gwałtownym ruchem odsunęła krzesło, co sprawiło że na moment zakręciło jej się w głowie, jednak zdołała opaść na nie nim straciła równowagę. - Kłamstwo to najmniejsze co zrobił. Andy zdradził mnie… nas i zabił Marricka którego udało mi się pojmać. Muszę się z nim zobaczyć. Czy wiecie gdzie się obecnie znajduje?
-Jakiś czas temu słyszałem, że udaje się do lasu nieopodal miasta. Choć może już być w drodze do pałacu. - poinformował Amens.
- Dobrze. W takim razie niedługo wyruszę. Sama - rzekła, ostatnie słowo wypowiadając z wyraźnym naciskiem. - Będę potrzebować kopii mapy i wymiany klejnotów w skrzydłach - dodała, zwracając się do jednego z marynarzy. - Udało wam się czegoś dowiedzieć o tutejszym królestwie? - zapytała jeszcze Amensa.
Amens chciał zacząć wyjaśnienia, ale Eabios podniósł dłoń. - Na tej lotni przyleciałaś? Nie lepiej przesiąść na konia? Nie wyglądasz mi na przesadną atletkę...choć tak długi lot już brzmi jak wyzwanie. Przepraszam, kontynuuj.
- Ekhm...Wygląda na to, że śą tutaj dwa typy ludzi. Mało zwierzęcy membrańczycy, oraz...wampiry. Tutejsi znaleźli sposób na umyślne wybycie duszy z człowieka. Nie mam do niego dostępu, więc nie wiem nic więcej. Jego ścięcie albo ocali ich wszystkich...albo zabije.
- Jeśli zdążyliście oznaczyć główne trakty to wezmę konia - zgodziła się Malie. - Jak wyglądają obecnie nasze relacje? - zapytała ponownie Amensa. - Musieli do tej pory zauważyć naszą flotę i dać nam przynajmniej pozwolenie na cumowanie. Czy mamy również zgodę na przemarsz wojsk?
-Mamy dwa dni na “naprawę okrętów i zaopatrzenie ładowni”. W dodatku po mieście może poruszać się jednocześnie do dziesięciu nieuzbrojonych cywili naszej frakcji. - wycytował Amens. - To i tak dobrze. Mało który port pozwoliłby całej armii zatrzymać się u bram.
Ledwo skończył zdanie, a jakiś marynarz zaczął pukać do drzwi. - Tutejszy lord przyszedł na rozmowę. Nie chce złożyć broni. - poinformował przez drzwi.
- Tutejszy lord? - zapytała techniczka, unosząc brwi, po czym przeniosła wzrok na wampira. - Co to znaczy? Nie mówiłeś że nasz dotychczasowy plan zakładał niemieszenie się w konflikt?
Amens wzruszył ramionami. - Może się przejęli naszą obecnością, skoro szykuje się powstanie? - zgadł, odwracając się do drzwi. - Niech wejdzie z mieczem przyłożonym do szyi. - zaproponował.
Do pomieszczenia weszło dwóch marynarzy, z wyjętymi brońmi pilnowali uważnie ruchów nieznajomego.
Osobnik, który dołączył do zgromadzenia był wysokim mężczyzną o bladej cerze, białych włosach sięgających do szyi, pokaźnym siwym zaroście na twarzy i przedziwnych, przypominających lisie uszy. Był dobrze zbudowany. Miał wiele czerwonych tatuaży, a jego strój był bardzo zdobny. Do obi przewiązaną miał katanę, o którą opierał jedną dłoń. Jego koszula, tutaj zwana kimonem, zwisała bezwładnie z ramion.
Na zgromadzonych spoglądał miłym, łagodnym spojrzeniem.

- Nazywam się Mikado Titipu, jestem dwunastym lordem, dwudziestym drugim ostrzem pałacu, obecnie w stanie spoczynku. Odpowiadam za port. Oraz ewakułację. - przedstawił się i ukłonił nisko. - Jestem w sprawie obecnego zamknięcia miasta i likwidacji królesta.
- Brzmi poważnie - zauważyła dziewczyna, podnosząc się z krzesła. Również ukłoniła się lekko lordowi. - Malie Bigsworrth, liderka gildii techników, dowódca królewskiej gwardii i admirał floty. Co ta sytuacja oznacza dla naszych okrętów? Czy mamy w tej chwili opuścić port i jeśli tak to czy jest na wyspie inny do którego moglibyśmy się skierować?
- Nie musicie. - określił się lord. - Ale powinniście. Księżniczka postanowiła poddać królestwo narosłej opozycji. Każdy bez zapisów kryminalnych otrzymuje pomoc w opuszczeniu wypsy. Do kontynentu nie jest daleko. W dodatku obecnie królestwo bezbarwnych stacjonuje zaledwie tydzień rejsu stąd. Może nawet mniej, przy dobrych wiatrach. - wyjaśnił. - Możecie zostać, ale spodziewajcie się, że królestwo przed jutrem zmieni flagę.
- Cóż, dopóki nie jesteśmy oficjalnie zaangażowani w tutejszy konflikt, nie widzę powodu byśmy musieli się czymkolwiek przejmować - stwierdziła, zwracając się bardziej do Amensa i Eabiosa. - Sądzę że powinniśmy poczekać na dopłynięcie reszty naszej floty nim wyruszymy, a w międzyczasie zdążylibyśmy dokończyć uzupełnianie zapasów i zająć się niedokończonymi sprawami. Czy macie coś przeciwko?
-[i] Jeżeli chcecie wejść na trzeciego, nie będzie wam łatwiej.[i] - odezwał się nagle Mikado, skupiając na sobie wzrok zarówno Amensa jak i Eabiosa. - Przyszedłem was ostrzec. Nie będzie bitwy. Wszyscy dołączą do Mokou. Królewna umrze. Kto będzie się bał o swoje życie, odpłynie. Jeżeli przyszliście tutaj po nasze ziemie, sytuacja nie zmieni się niezależnie od tego, kiedy podniesiecie broń. - mówił dużo bardziej stanowczo. Nie chciał bawić się w obchody.
- Do Mokou? To ci rebelianci? Ten który próbuje przeprowadzić zamach stanu? - próbowała upewnić się o kogo chodzi Malie. - Andy planował coś takiego? Nic dziwnego że o niczym mi nie powiedział - przyznała, gdy układanka w jej głowie była już prawie ukończona. - Czy to znaczy że jesteś po jego stronie? Zabrałbyś mnie do niego? Przez ostatni rok przebywał w naszym królestwie jako członek gwardii. Jeśli to możliwe, planujemy uniknąć wtrącania się w konflikt, ale muszę się z nim rozmówić.
- Wychowałem go. - przyznał. - Ale nie stoję po jego stronie. Stoję po stronie ludzi. Oni chcą wyłącznie świętego spokoju. - przecząco pokiwał głową. - Wiem którędy będzie szedł, ale znając życie złapiemy go dopiero w pałacu.
- W takim razie wyruszę natychmiast - oświadczyła kobieta, robiąc krok w kierunku wyjścia. - Póki co trzymajmy się planu, ale bądźmy ostrożni - dodała jeszcze w stronę pozostałych dwóch dowódców. - Jeśli w mieście dojdzie do zamieszek, albo walk, niech flota wypłynie na morze, ale pozostańcie w zasięgu opali bym mogła się z wami skontaktować - poprosiła.
-Powodzenia. - wzruszył ramionami Amens, niespecjalnie przejęty.
Mikado powolnym krokiem ruszył w stronę pałacu, starając się nie iść zbyt szybko. - Co konkretnie łączy cię z Mokou?
- Łączy? - zastanowiła się gwardzistka. Wysoko nad nimi szybowały dwa uzbrojone w ciężkie działa drony. - Był moim podwładnym przez ostatni rok. Ponadto byłam jego żywicielką i osobą która miała go za bliskiego przyjaciela. A teraz nagle postanowił zdezerterować i uciec bez jakichkolwiek wyjaśnień. Choć powiedziałabym, że to bardziej sprawa osobista, niż polityczna. Nie mogę go tak po prostu zostawić i o wszystkim zapomnieć.
- To może być cięzkie. - stwierdził Mikado. Grzebiąc pod swoim kimonem, z jakiejś wewnętrznej kieszeni wyjął fajkę. - Nie wiem kim był i co robił w waszym królestwie Mokou. Ale tutaj jest królem, którego bezprawnie pozbawiono tronu. Kimś zupełnie innym, niż sługa na cudzym utrzymaniu.
Dziewczyna rozważała przez moment słowa lorda, udając że obserwuje okolicę przez kamery wznoszących się nad nimi machin.
- Skoro tak to dlaczego postanowił odejść w taki sposób? - zapytała, nie odwracając wzroku od trzymanego w dłoni monitora. - Dobrze wiedział że bym mu nie zabroniła. Mało tego, chętnie bym mu pomogła. Jeśli nie jako przyjaciel, to przynajmniej jako król powinien dbać o relacje z innymi królestwami. Jakoś nie potrafię wyobrazić go sobie w tej roli - westchnęła, kręcąc głową. - Choć muszę przyznać, że jest równie narwany i lekkomyślny co nasz władca. Nie żebym jako jego gwardzistka go za to chwaliła…
Mikado szedł w milczeniu jeszcze pewną chwilę. W końcu zatrzymał się, aby zapełnić i zapalić fajkę. Zaciągnął się nią, wypuścił powietrze i odezwał ponownie. - To mi coś przypomina. Była jedna rzecz której zawsze unikał. Przyznawanie się do kłamstw. Może faktycznie poszło coś więcej. - podrapał się w głowę. - Nie dość że sam jest problemem, to jeszcze przyciągnął z sobą masę innych.
- Czyli wiesz o czym mówię. Chyba rzeczywiście dobrze go znasz - pokiwała głową Malie. - Dobrze się sprawuje dopóki ma kogoś kto mówi mu co ma robić. Cóż, w przypadku króla byliby to doradcy… mówiłeś wcześniej że wszyscy staną po jego stronie? Dlaczego ktokolwiek miałby wspierać przywódcę rebelii, który zniknął na ponad rok i nagle pojawił się znikąd? Czyżby posiadał aż tak znaczną renomę?
- Ten kraj stoi na jednej z największych żył magicznych. Ma kontakt z samą duszą planety. Wielu ludzi jest przekonanych, że jeżeli raz kogoś zabili, a ten powraca jak widmo, to jakaś siła wyższa tego chce. - uśmiechnął się Mikado. - A poza tym, królewna już się poddała. Więc po co ją wspierać?
- Więc też zdołał ją przerazić jeden powracający wampir? - prychnęła z rozbawieniem Malie. - W takim razie dobrze zrobiła ustępując. Ktoś taki nadaje się na władcę jeszcze mniej niż Andy. A skoro uważasz że ludzie go poprą, to rzeczywiście nie ma się czym przejmować. Wiecie w ogóle w jakim celu przybyła tu nasza flota? W sensie, zza morza.
-Krążą plotki, że już nie jest wampirem. Jeżeli to prawda, to jest czego się bać. - ostrzegł Mikado. - Zgadywałem, że przybyliście na wezwanie bezbarwnych. To mówił mi też wasz kapitan, choć nie chciałem mu wierzyć...miał dobre argumenty, ale ciężko ufać komuś kto wygląda jak wampir, a mimo to dowodzi całą armią.
- Dlaczego? Macie jakieś problemy z wampirami? - zaciekawiła się Malie, zarówno stwierdzeniem odnośnie Amensa, jak i Andiego. - U nas są rzadko spotykane, ale nie mamy nic przeciwko nim. Traktujemy to bardziej jak chorobę, niż zagrożenie.
- Oh. My ich niewolimy. Zabieramy dusze młodym dzieciom, karmiąc drzewo. Tania siła robocza, która nie może żyć bez ciebie. No, Mokou zawsze chciał to obalić, więc pewnie zaraz się ten system skończy. - uśmiechnął się. - Dla was może to brzmić okrutnie. Dla nas to była rzeczywistość przez epoki.
- Cóż, znam jeden barbarzyński kraj który praktykował niewolnictwo, więc potrafię to sobie wyobrazić - westchnęła kobieta. - Ale jeśli ich dusze są związane z drzewem, to czy ścięcie go nie zabije wszystkich wampirów? Czy może Andy odkrył sposób jak wszystkich uleczyć nim to zrobi?
- Nie mamy pojęcia. Albo wszyscy umrą, albo wszyscy zostaną wyleczeni. - stwierdził. - Ci co przeżyją, mam na myśli. - dodał, gdy dwójka weszła w dzielnice mieszkalne, której ulice pełne były od spływającej krwi.
- Wygląda na to że ktoś jednak znalazł powód by bronić księżniczki - zauważyła Malie. - Czy może to zwykli szabrownicy wykorzystujący zamęt?
-Nic z tych rezczy. - skrzywił się Mikado. - Jeżeli całe życie niewoliłaś osobę, która może nagle być od ciebie niezależna, nie bałabyś się o siebie? - spytał. - To krew wampirów.
- Jeśli wiedziałabym że władczyni którą wspieram podda się buntownikom, to czym prędzej opuściłabym królestwo na najbliższym okręcie - stwierdziła techniczka, przeglądając na swym ekranie wykonaną przez roboty mapę okolicy by upewnić się że w pobliżu nie czai się nikt kto mógłby im zagrozić. - Przecież teraz spadnie za to na nich gniew straszliwego Mokou, czyż nie?
-Cholera go wie. - westchnął - Przecież nie wyrżnie każdego mieszkańca. Wtedy nie będzie miał kraju.
Ulice przed nimi wydawały się puste. Chwilowo. Kawałek stąd, boty miały widok na nietypową osobę, siedzącą na środku drogi.


- Przed nami znajduje się kobieta o króliczych uszach uzbrojona w długi miecz - poinformowała Malie swego towarzysza, spoglądając na niego znad ekranu. - Powinniśmy ją ominąć? Wygląda jakby na kogoś czekała.
Mężczyzna z zaciekawieniem przyjżał się obrazowi z dziwnego ustrojstwa Malie. - Jeżeli chcemy ją obejść, to czeka nas kilka godzin stromej wspinaczki. Znam ją. Pewnie Mokou kazał jej pilnować, aby nikt się nie mieszał. To tak zwana droga pałacowa.
- Dlaczego miałaby nas nie przepuścić jeśli nie mamy zamiaru mu przeszkodzić? - zapytała dziewczyna. - Zresztą co miałoby dziać się tam na tyle ważnego skoro księżniczka już się poddała? Dogadywanie warunków kapitulacji?
-Zobaczymy. - westchnął Mikado. - Sama mówiłaś. Prawie nic nie ma tu sensu.


Kobieta siedziała na środku drogi z kataną opartą o ramię, wyglądała na dość znudzoną, pełną niewykorzystanej energii. Na widok Mikado, lekko się zdziwiła. - Ty miałeś tu być?
- W sumie nie, ale ostatecznie mogę przynajmniej zobaczyć jak to wyjdzie.
Przytaknęła skinieniem głowy, po czym spojrzała w górę. Dostrzegła dwa kształty nalerzące do Malie. - Ty jesteś z ferramentii? Jak tak to nie ma przejścia. Jak nie to i tak nie ma, bo cię nie znam. - zdecydowała.
- Ale ja znam Mokou i muszę się z nim zobaczyć - stwierdziła dobitnym tonem gwardzistka, gdy jeden z dronów odłączył się od drugiego i zaczął sunąć powoli w kierunku pałacu, wyszukujących wszystkich ludzi jakich tylko były w stanie dostrzec jego sensory. Malie udawała, że kompletnie nie zwraca na niego uwagi, w pełni skupiona na króliczycy. - Powiesz mi przynajmniej co takiego tam robi i ile mu to zajmie?
- Ma randkę z siostrą. Prywatną. - określiła się kobieta. - Jak już się skończy powstanie, to możesz się do niego dobijać. - stwierdziła. - Chyba nie jest dla ciebie aż tak istotny, co?
- Tak się składa że jest - odparła Malie, mierząc mieczniczkę badawczym spojrzeniem. - Cóż, nie będę mu przeszkadzać w prywatnych sprawach jeśli uważa że jest bezpieczny. Ale jeśli potrwa to zbyt długo, albo w pałacu zacznie dziać się coś groźnego, to ostrzegam że nie zatrzymasz mnie przed wejściem - uprzedziła ją poważnym tonem, po czym oddaliła się kilkanaście metrów w stronę leżącego na trakcie przewróconego wozu na którym usiadła ze skrzyżowanymi nogami i zaczęła wpatrywać się w trzymany w dłoniach przenośny ekran.


Minęło kilka, może kilkanaście minut ciszy w której zarówno Mikado jak i Malie grzecznie czekali na rozwój wydarzeń, obserwowani przez króliczouszą kobietę. W końcu jednak jak sam grom z jasnego nieba wybuchnął ogromny pożar. W zaledwie kilka sekund cały pałac stanął w ogniu, który rozprzestrzeniał się nawet pozań. Pożerając jedno domostwo za drugim. Wraz z ogniem, rozległ się...krzyk. Ogromny, donośny krzyk, który rozniósł się na całą wyspę. Był młody, kobiecy, delikatny i przepełniony okrutnym, niekończącym się cierpieniem. Ktokolwiek został dotknięty tym ogniem, u każdej osoby na wyspie wywołał wewnętrzne zadowolenie, że nikt inny nie był daną ofiarą. Nawet sama strażniczka, pilnująca aby Malie nie weszła w ulicę pałacową, zamarła w miejscu wyraźnie sparaliżowana strachem. Mikado starał się nawet nie spoglądać na ogień.
Cokolwiek się tutaj działo, miało w sobie zawarte samą esencję gniewu, wypalaną na czyimś ciele. Ku zadowoleniu zebranych, ryk tak samo nagle jak się rozpoczął, tak samo nagle zamarł.
- Zakładam że póki co wszystko idzie zgodnie z planem? - zapytała Malie, spoglądając to na lorda, to na króliczycę, to na płomienie które bardziej niż przerażały wprawiały ją w zdumienie. - Nie spodziewałam się że Andy dostał takiego kopa od ściętego drzewa. A może rok temu nie walczył ze mną na poważnie? - zastanowiła się na głos.
-Przeciwnie, wydaje się równie silny, co dawniej. Nie widzę w tych płomieniach niczego...ponad jego możliwości. - określił Mikado. Panienka królik nie odpowiadała. Malie nie musiała się zastanawiać. Kobieta pewnie sama nie wiedziała, czy wszystko poszło jak trzeba.
- Nie zamierzacie sprawdzić co się dzieje? - zadała kolejne pytanie gwardzistka, dotrzegając reakcję kobiety. Następnie wskazała palcem nad unoszącą się w powietrzu nad ich głowami dronę. - Ta zabawka należy do mnie. Ostrzegę was jeśli ktokolwiek zacząłby się zbliżać do pałacu. Andy to również mój przyjaciel i nie chciałabym żeby stała mu się krzywda.
Mikado wzruszył ramionami. - Ja tu jestem tylko przez ciebie, żebyś się nie zgubiła na ulicy. - jego wzrok skierował się na królika który...bardzo niemrawo zaprzeczył kręcąc głową. Ktoś się nie spodziewał, że Mokou może mieć lekko przechylone pod sufitem.
- Tylko mówię, że znam Mokou od jakiegoś czasu i wiem że potrafi być lekkomyślny - dodała Malie, pozornie obojętnym tonem. - Kto wie co mu strzeliło do głowy? Ktoś taki jak on potrzebuje doradców którzy utrzymają go w ryzach. Czy jest w tej chwili przy nim ktoś taki?
- Zdecydowanie nie ma. I wątpię aby słuchał się kogokolwiek. - stwierdził Mikado. - Chcesz to leć. Coś czuję, że nasza koleżanka straciła powołanie do swojej roli. - zaśmiał się.
- W takim razie dziękuję za pomoc - odparła techniczka, zeskakując z powozu i ostrożnie mijając króliczycę rzuciła jej pytające spojrzenie. - Idziesz? Możliwe że Mokou przyda się i twoja pomoc.
Niemrawo przytaknęła, ruszając za Malie.
 
Tropby jest offline