Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2015, 21:10   #20
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Mokou, powolnym, miarowym krokiem zbliżył się do królewny. Stanął przed nią z pełnym obłędu spojrzeniem.
- Ostatnie słowa?
Nie odpowiedziała. Nie kiwnęła nawet głową. Zwyczajnie, patrzyła mu się w oczy. Wyciągnął przed siebie dłoń i położył na jej głowie. Uśmiechnął się.
Jego ręka nagle wybuchła płomieniem, który połknął królewnę i bez wachania zaczął rozprzestrzeniać się dalej i dalej, szybciej i szybciej. Po tarasie pałacu, po trawie na placu, po ścianach, wspinając się i na sam pałacowy dach który pękał. Pękał w ciszy. W porównaniu z jękiem i bólem jaki wydał się z gardła królowej tego państwa nie było dźwięku w zakresie wielu kilometrów, którego nie można byłoby nazwać cichym. Pośród wszystkich zgromadzonych zaczęła pojawiać się trwoga, przestrach. Mikado, wcześniej niedbały był teraz wyprostowany i sztywny, bladł na widok tego, co działo się z jego królewną. Przyjaciele Mokou, byli lordowie i oddani sprawie ludzie, po raz pierwszy zaczęli czuć chęć rezygnacji, wrażenie, że może nie robią tego co należałoby zrobić, że to oni mogą być w błędzie. Bo przecież zawsze, zawsze mimo pozorów, nawet najlepsze rozwiązanie może okazać się gorsze, gdy pojawi się w rzeczywistości.
Na całym jednak placu, pośród tego zgromadzenia, oprócz samego Mokou była jeszcze jedna osoba, która zachowała swój spokój. Przynajmniej poniekąd. Umysł Venganzy krzyczał, błagał go aby przestał być sobą, aby rezygnował z swoich zamysłów i celów, bo są inne drogi i inne sposoby.
Ten jednak wiedział co chce zrobić. Miał przeczucie, że jest coś, czego nie może tem kraju darować. Był wbłędzie i ciężko byłoby komukolwiek określić, czy był tego świadom. Liczyło się jednak to, co on uważał.
Z wielką powagą zamachnął się raz i drugi na drzewo, ścinając je w końcu. To zaczęło powoli opadać na ziemię, gdzieś w płonącym placu. Zaledwie kilka sekund po odcięciu ostatniego kawałka drzewa od jego pnia, piekielny krzyk ustał.
Nastała niesamowicie satysfakcjonująca cisza.
- Oi, Mikado, znasz ten cały rytuał, co mam teraz zrobić? - zapytał z zaskakującą wręcz, dominującą wszystko szczerością. W jego słowach była również powaga, jednak blakła względem nonszalancji. Jego uwaga skupiała się na Mokou, a nogi wykonały pierwszy krok w kierunku pozostałości po drzewie.
- Raczej nie masz zbyt wiele czasu na podzielenie się tą informacją - dodał.
Mikado nie rejestrował nawet, że Venganza się do niego odzywa. Mokou przyglądał się martwemu ciału u jego stóp. Ledwo dotknął je nogą, a te rozsypało się na popiół. Nieznajomy trwał tak w zadumie, nie odzywając się przez pół minuty. Nikt się nie odzywał, nikt oprócz Sycheaii nie miał w sobie tyle siły, aby odezwać się nim Mokou im na to pozwoli. Białowłosy obejrzał się na Venganzę. - Imię? - spytał.
Były strażnik królewski, który pełnił teraz rolę… avant-garde. Czy może raczej rzeźnika, który z własnej woli rzucił się na ogromnego zwierza, słysząc, że jego mięso jest smaczne. Sychea już dawno stracił nadzieję, że którąkolwiek decyzje podejmie w pełni świadomie, czy nawet znając większość możliwych czynników. Coraz bardziej skupiał się na instynkcie.
Nie, to nie jest odpowiednie słowo. Prymitywne, naturalne podszepty świadomości miało jawno ustawiony priorytet - przetrwanie. Sychea? Niekoniecznie. Jedynym powodem, by ujrzeć słońce wschodzące następnego dnia była chęć rozerwania się. Zapewnienia sobie ekscytacji, która przewyższała nierealne, niezagrażające nikomu sny i opowieści.
- Venganza - stwierdził, krocząc w kierunku centrum drzewa. Przelał całą swoją manę do lewej dłoni, delikatnie gładząc runiczne ostrze. To zaś, z przyjemnością miało przyjąć posiłek.
- Całkiem ładny spektakl, słyszałem że panienka - siostrzyczka nie była dla ciebie miła w przeszłości? - zapytał, chcąc zyskać nieco czasu.
- Ah...ładne imię. - odparł Mokou. - Ale za dużo mówisz. Więc stul pysk. - poinstruował, nie odwracając się nawet w stronę wojownika. - Połóż dłoń na pniu, wprowadź swoją świadomość do wnętrza. Reszta przyjdzie sama. - dodał po chwili, o dziwo już nieco...spokojniej.
- Oi, a nie zabijesz mnie w trakcie tego rytuału? - zapytał, kładąc dłoń na pniu. Jego usta wyszeptały jeszcze słowa. - Mikado, jeśli ceniłeś życie księżniczki, czy może cenisz to królestwo, zapewnij mi chwilę bezpieczeństwa.
Pierwszym który odpowiedział, był właśnie Mikado. - Eh? - składało się na całą jego wypowiedź, komunikując wielkie niezrozumienie i dopiero pierwsze przejawy wyjścia z szoku. Drugą osobą był Mokou, który upadł w siad na ziemi, oparł się rękoma z tyłu i zaczął podziwiać płonący pałac. - Huj mnie to obchodzi? - spytał, obojętnie.
- Eh, podobasz mi się. - Sychea uśmiechnął się, wprowadzając swą świadomość w pień. Prawdę mówiąc, wspominał teraz moment, w którym zaufał Diamondusowi. “Przecież i tak mógł mnie zabić, a jednak tego nie robi”.
Sychea powolnie, mimowolnie, mrugnął.
Ukazał się przed nim ciemny bezkres, pozbawiona koloru, czyli światła czy jakiejkolwiek innej zawartości przestrzeń. Za wyjątkiem jednej, prostej linii, która przez nią przechodziła
Była to linia światła, dążąca z jednej strony byzkresu w drugą, wydawała się wręcz płynna. W jej wnętrzu wiło się wiele dziwnych, nieznanych Venganzie stworzeń. Było tutaj cicho i spokojnie...
Sychea zbliżył się do dziwnej… Formacji krajobrazowej? Garstki żyjących? Stada? Szatyn nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Włożył jedną dłoń w świecącą, prostą linię, badając jej konsystencję i zachowanie istot.
Kreatury zaczęły uciekać od Venganzy. Opływać go łukiem, nie wchodząc mu w drogę. Samo zaś światło...wydawało się płynem. Faktyczną, świetlistą wodą.
Intruz tego dziwnego wymiaru wszedł dalej w strumień światła, by po chwili zanurzyć się tylko na chwilę. Chciał je poczuć całym sobą, nie miał innych zamiarów. Rozkoszował się chwilą. Widząc brak wszelakiej reakcji, spróbował napić się cieczy.
Napój zdawał się nie mieć żadnej fizycznej formy. Sychea miał wrażenie, że oddycha przez usta. Energia spływała po nim, aż nagle zaczęła go bezlitośnie piec. Najpierw gardło, potem sam brzuch. Coś go paliło, żarło. Chciał się wić...ale po chwili się uspokoił. Poczuł nagłą ulgę. Poczuł też jak coś w nim zaczęło rosnąć, budzić się i szaleć, choć zarazem uspokajać i walczyć. Czuł się jakby był czymś więcej, jakby jego świadomość powoli się poszerzyła, rozrosła. Po czym wróciła do stanu wyjściowego. Całe wrażenie zaczęło zamierać.


***


Malie czekał dość długi maraton, przynajmniej z dziesięć minut nieprzerwanego biegu na ścierzce otoczonej płonącymi, bogatymi domami. W końcu jedna dwójka dotarła do bramy pałacowej, wpadła na plac i ujrzała odpoczywające na nim zgromadzenie.
Niewielka grupa ludzie stała w okół siedzącego na ziemi Mokou, który przyglądał się z zamiłowaniem płonącemu pałacowi. Ścięte drzewo za nimi.
Malie odetchnęła z wyraźną ulgą widząc że Andy jest cały i zdrowy. Wyglądał jednak inaczej niż gdy ostatni raz go widziała. Do tego stopnia że ledwo udało jej się go rozpoznać. Nie była pewna czy jej się to podoba. Zbliżywszy się na kilkanaście metrów, nabrała w płuca powietrza i uniosła do góry zaciśniętą pięść okutą w metalową rękawicę, a wraz z nią zaczęła lewitować jedna z leżących nieopodal płonących skrzyń.
- Andy!! - ryknęła nagle rozgniewana, ciskając przedmiotem prosto w głowę białowłosego. - Co ty do cholery wyprawiasz!? Nigdy więcej nie znikaj tak bez słowa!! Wiesz ile się za tobą musiałam nabiegać!!?
Andy nie zaregował. Obejrzał się to w lewo, to w prawo. Jego oczy zatrzymały się na nieznanym Malie osobniku. - Venganza, tak? - odezwał się, sięgając pod koszulę i wyjmując glinianą butelkę przewiazaną sznurem. - Chcę spalić ten świat. Dołączysz się? - zaproponował, z czystego widzimisię.
- Niby nie mam nic szczególnego do roboty, jednak spalenizna - tutaj szatyn wciągnął nieco powietrza w swe nozdrza, by po chwili potrząsnąć gwałtownie głową. - Strasznie śmierdzi, wiesz? - dodał, rozkładając ręce na boku w geście bezradności, najwyraźniej przepraszając za takie rozwinięcie sytuacji.
-Ok. - nie przejął się odpowiedzią i zaczął samodzielnie delektować się zawartością butelki.
- O czym ty pieprzysz, Andy? - zapytała Malie już nieco spokojniej, z wyraźnym wahaniem zbliżając się do Mokou. - Zrobiłeś swoje, zabawiłeś się i zemściłeś na kim chciałeś. Nie zamierzasz teraz wrócić do nas? Zamiast tego pieprzysz jakieś pierdoły o spaleniu świata. Przecież wiesz że to nie zabawa. Jesteśmy w stanie wojny z najeźdźcami.
- Wybacz że pytam, ale czy ty czasem nie najeżdżasz tego państewka? - Sychea wbił swój miecz w ziemię, by po chwili oprzeć cały swój ciężar na broni. Malie, to chyba jej głos. Jeśli jest przygotowana, może razem zdołają pokonać Mokou? Ot, dla samej przyjemności i doświadczenia.
Mokou poczęstował Malie niezwykle obojętnym spojrzeniem. - Nawet nie znasz mojego imienia. Chyba, że ktoś się wygadał. - zauważył. - Zacząłem się interesować własnym życiem, więc spieprzaj. I tak wiecznie tylko cie okłamywałem. - uśmiechnął się.
- Nie takim tonem, chłopcze - ostrzegła Malie. - Pamiętaj kto cię żywił i zapewnił ci byt przez ostatni rok. Dalej jesteś nam winien więcej niż spłaciłeś. Mogę przymknąć oko na tą sprawę z Marrickiem jeśli do nas wrócisz. Powiedzmy że jeśli pomożesz nam pokonąć Vendiego i odzyskać Rubię, do której porwania też notabene częściowo się przyczyniłeś, to uznam że spłaciłeś swoje długi i rozstaniemy się w przyjaznych stosunkach. W przeciwnym razie zrobisz sobie potężnego wroga. Proszę, chociaż raz w życiu pomyśl racjonalnie. Nawet ty sam jeden nie dasz rady pokonać całego królestwa, nie wspominając już o Sidhe.
Mężczyzna nie podniósł się z ziemi. Patrzył na Malie. Myślał nad czymś. Uśmiechnął się w końcu. - W Ferramentii jest tylko jedna rodzina, której wolno kontrolować wampiry. Zgadnij która? - podał zdanie, które wcześniej wypowiadał Marrick.
- Kontrolować? - zdziwiła się Malie, w końcu rozważając tą kwestię. - Jedyny inny wampir którego znam to Amens i nie wydaje mi się by Rubius w jakikolwiek sposób go kontrolował. Ja również traktowałam cię jak wolnego człowieka, czyż nie? O czym konkretnie mówisz?
-Wszystkie ferramenckie wampiry nalerzą do rodziny królewskiej. Oficjalnie bądź nie. Pozdrów Rubię, jak już ją znajdziesz. Niech mnie pocałuje w dupe. - łyknął alkoholu z butelki.
- Jeśli to rzeczywiście prawda, to zmienię to - oświadczyła stanowczo gwardzistka. - Ferramentia to cywilizowane państwo którego poddani nie tolerują niewolnictwa. Jestem pewna że pozostali liderzy gildii poparliby mnie w tej sprawie. Jeśli zależy ci na losie ferramenckich wampirów, to również powinieneś mi w tym pomóc - zauważyła.
Mokou wybuchł śmiechem. - Jak durna możesz być!? - spytał, donośnym głosem. - Sama to zauważyłaś. W ferramentii były tylko dwa wampiry. Wielce mi geniusz. Daj mi święty spokój.
- Nie ma znaczenia ilu ich jest - wyjaśniła poważnym tonem Malie, nawet na moment nie zmieniając wyrazu twarzy. - Jeśli trzeba będę walczyć o wolność nawet jednego człowieka.
To powiedziawszy zmierzyła wzrokiem Sycheę od stóp do głów, oczywiście nie poznając w nim dawnego królewskiego strażnika.
- Jesteś tutejszy? - zapytała obojętnie. - Jeśli tak, to nie masz się czym przejmować. Chyba widzisz, że nie przybyłam tu z armią. Choć jeśli zajdzie taka potrzeba, to mogę ją wezwać.
- Mówisz, że w Ferramentii nie ma niewolnictwa? - Venganza śmiał się silno i głośno. Spojrzał w kierunku głosu strażniczki królewskiej z czymś w rodzaju rozbawienia, czy może oburzenia. Jego wzrok był niewiarygodnie potężny, przepełniony, jak cała jego istota, żądzą mordu.
- To, że nie nazywasz kogoś “niewolnikiem”, nie znaczy że jest wolny. - rozwinął głosem, który przebijał się nawet przez odgłosy ognistego ringu. Zarzucił włosy na bok, łapiąc się lewą dłonią za grzywkę. - Ale co szlachcianka może wiedzieć, w twoim świecie faktycznie nie ma ludzi pozbawionych wolności. - odparł.
- Nie wiem skąd wiesz jakie stosunki polityczne panują w Ferramentii, ale jeśli masz na myśli brak anarchii, to rzeczywiście ludzie nie są całkowicie wolni. Za łamanie prawa zostaje się ubezwłasnowolnionym, bądź w inny sposób ukaranym - przytaknęła Malie. - Jednak zapewniam cię że żaden człowiek nie jest z góry pozbawiony jakichkolwiek praw. To prawda że wysoko urodzeni mogą posiadać więcej przywilejów, jednak w żaden sposób nie ogranicza to prawa do wolności reszty poddanych. Każdy kto uzurpuje sobie prawo do ograniczania wolności drugiej osoby bez wyroku sądu, robi to bezprawnie. Nawet rodzina królewska nie jest tutaj wyjątkiem.
- Tak, zapomniałem. - Venganza udawał w pełni zaskoczonego swym błędem, ogromną pomyłką, której przecież nie popełnił. Delikatnie poprawił swą posturę, jakby chciał podkreślić swą własną osobę. Spełnił to, co zamierzał, równie dobrze mógł teraz opuścić to miejsce. Wolał jednak zostać jeszcze kilka chwil, zobaczyć, a nóż ktoś będzie chętny do śmierci z rąk szatyna.
- Wszyscy rodzą się, przez pierwsze 15, czy 20 lat otrzymują wzorową edukację, własny warsztat i jedzenie na stół. - dodał, z wyraźną ulgą. - I po kolejnych pięciu zostają docenione przez rodzinę królewską.
- To są właśnie przywileje o których mówiłam - wyjaśniła kobieta. - Ty zaś mówiłeś o wolności. To że ktoś ci czegoś nie daje, to nie niewola. Wręcz przeciwnie. Gdyby ktoś miał obowiązek pracować na ciebie po to byś miał zapewnione godne życie, to on byłby twoim niewolnikiem, czyż nie?
- Kiedyś zrozumiesz, strażniczko - wywodzący się niegdyś z biedniejszych nawet niż chowane pod ziemią truchła mężczyzna nie zamierzał ujawniać swojej historii. Nie miał ku temu powodów. Nie zamierzał również niszczyć światopoglądu Malie, jego wystarczająco wiele razy musiał być odbudowywany.
Ta zaś wzruszyła ramionami i zwróciła się ponownie do Mokou.
- Więc jak będzie, Andy? Nie będę prosić cię dwa razy. Powiedz mi co zamierzasz zrobić i odejdę stąd. Z tobą, czy bez ciebie - oznajmiła ze spokojem. - Jednak jeśli zrobisz coś co zaszkodzi nam w tej wojnie, to ostrzegam że nie zawaham się przed zrobieniem ci krzywdy.
Andy milczał, przyglądając się ogniu. Z jego twarzy Malie mogła wyczytać coś uspakającego. Szaleństwo zdawało się powoli go opuszczać. Może potrzebował chwili dla siebie? - Spokojnie. - odezwał się w końcu. - Pierwszym, co zlikwiduję, będą sidhe. - obiecał. - Zobaczymy, czy przetrwam, aby myśleć dalej. W końcu nie ma tu nic potężniejszego, tak? - zauważył. - Jaki sens ma walka, jeżeli ostatecznie nie sprosta się największemu wyzwaniu.
- Skoro tak… - zastanowiła się Malie, chyba dostrzegając jakąś szansę na przekonanie Mokou. - To dlaczego nie popłyniesz z nami? Samemu ciężko ci będzie zwrócić na siebie ich uwagę, a ja nie mam nic przeciwko żeby wskazać ci gdzie znajduje się serce ich bazy gdy tylko je odkryjemy. Jeśli będziesz chciał to nie będziemy się wtrącać i pozwolimy ci działać samemu. Jak to brzmi?
Mokou uśmiechnął się, podniósł z ziemi, chowając ręce w kieszeniach. Powoli odwrócił się w stronę Malie. - Nie jestem sam… - odparł. - ...Przecież jestem królem.
Zgromadzeni, uklękli. Każdy oprócz Venganzy i samej Malie.
Ta skierowała wzrok na drugą stojącą osobę i przekrzywiła głowę lekko zdziwiona.
- Skoro tak, to postarajmy się nie wchodzić sobie w drogę. Obyśmy jeszcze się spotkali. Andy - pożegnała się ze swym dawnym przyjecielem, po czym odwróciła się do niego plecami i zaczęła odchodzić w kierunku wyjścia z pałacu.
- Strażniczko, mam kilka Membrańczyków i tych… sidhe do zabicia. Podrzucisz mnie do następnych? - zapytał, wyciągając miecz z ziemi i pakując go z powrotem na plecy. - Albo drzew do ścięcia. Po prostu zawieź mnie do jakiegoś rejonu, który chcesz zniszczyć - dodał, pozbawiony kszty skromności.
- Oh, czyli jesteś… najemnikiem? Czy tak jak Andy chcesz sprawdzić swoją siłę? - zapytała i machnąwszy ręką dała znak mężczyźnie by za nią podążył. - No i jak się nazywasz? Ja jestem Malie Bigsworrth, ale i tak dziwnie dużo o mnie wiesz. Zakładam że Mokou powiedział ci o mnie i o Ferramentii.
- Oba. - Sychea uśmiechnął się prowokacyjnie. Ruszył powolnym krokiem w stronę doków, zamierzając na kilka chwil wchłonąć magię z blokującej wyjście ściany ognia.
- Jestem Venganza. - przedstawił się, kiwając nieznacznie głową.
- Cóż, naszym następnym przeciwnikiem co prawda nie są Sidhe ani Membrańczycy, ale jeśli chcesz się sprawdzić to powinen okazać się znośnym wyzwaniem. Pewnie nie słyszałeś o Vendiem i Marricku którzy porwali księżniczkę naszego królestwa. Ale tym drugim już się zajął Andy, więc jeśli chcesz pokazać że przynajmniej mu dorównujesz, to możesz spróbować pokonać Vendiego, czyli jego brata który podobno jest od niego silniejszy - przedstawiła sytuację gwardzistka. - Właśnie płyniemy w miejsce gdzie powinniśmy go znaleźć. Ostatnio znajdował się na środku morza, więc zakładam że korzysta z latającego statku na którym uciekł z Ferramentii.
 
Zajcu jest offline