Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2015, 00:11   #623
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Zbliżał się koniec.

Kolejny zwiad i ciągnące się na wiele staj podziemne korytarze wysysały życie z krasnoluda, który zwykle śmiał się w obliczu niebezpieczeństwa i prowadził grę ze Śmiercią patrząc jej prosto w oczy. Pragnienie było jednak innym rodzajem przeciwnika. Takim, którego nie można powstrzymać gromkim krzykiem, ni ostrzem dzierżonym w pewnej ręce. Z takim wrogiem zhufbarczyk nie potrafił walczyć. Z każdym okupionym wysiłkiem krokiem coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że to już za chwilę. Nie starczy im sił na powrót do reszty. Może to i lepiej, bowiem patrzenie na umierających z pragnienia towarzyszy byłoby nieludzką karą dla Thorvaldssona.

Khaidar zatrzymała się, a on postąpił jeszcze kilka kroków i siadł ciężko opierając się o ścianę tunelu. Oczy khazadki błyszczały niezdrowo, a nogawica spodni była cała ciemna od krwi. W jej spojrzeniu dostrzegł rezygnację i pogodzenie się z losem. Była pewna, że właśnie tutaj przyjdzie jej zginąć. Odwrócił od niej wzrok czując się winnym tragicznej sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Zawiódł. Zawiódł ich wszystkich.

Zimny podmuch wytrącił go ze stuporu, w jakim zaczynał się pogrążać. Zdołał się podnieść, chociaż niemal przy tym upadł. Klęcząc na jednym kolanie nabrał powietrza i podźwignął się z klęczek. Ruszył dalej, przytrzymując się nierównych ścian tunelu.

Nie wiedział jak daleko odszedł od Ronagaldsdottir, gdy powietrze wokół niego zrobiło się zauważalnie zimniejsze. Raz czy drugi poślizgnął się na warstwie lodu i upadł, ale nawet tego nie poczuł. Wiedziony pochodzącą z krwi przodków, wpojoną przez rodzinę oraz klanowych braci i hartowaną w ogniu walki niezłomną wolą wstawał za każdym razem. Tego nie mógł mu nikt odebrać, ani zniszczyć. Hartu ducha i żelaznej woli. Były niczym kręgosłup pozwalający mu funkcjonować. Czyniły go tym, kim był.

Po kilku kolejnych krokach w twarz sypnął mu śnieg.

Śnieg!

Zdjął rękawicę i otarł pokrytą mroźną wilgocią twarz. Na gorącej dłoni drobiny śniegu topiły się błyskawicznie zamieniając w krople. Te z kolei łączyły się ze sobą i spływały wzdłuż bruzd zatrzymując na chwilę na krawędzi dłoni, by chwilę później spaść na pokryty śniegiem chodnik.

Detlef obserwował wszystko nie do końca rozumiejąc co się wokół niego dzieje. Dookoła były ciemność i pustka. Mroźny wicher sypał śniegiem i szarpał odzieniem, jakby próbując zgasić trzymaną przez krasnoluda pochodnię. Wiedziony jakimś impulsem rozkopał śnieg na krawędzi chodnika. Bruzdy w skale coś mówiły, jednak otępiały z pragnienia umysł nie potrafił wyciągnąć właściwych wniosków.

Kolejny podmuch wichru sypnął śniegiem w oczy. Przesunął spuchniętym językiem po spierzchniętych ustach smakując tę odrobinę wilgoci. Sięgnął w dół i wsadził sobie do ust garść śniegu, ssąc go i połykając zachłannie. Smakował wybornie. Mroźny wiatr i kilka łyków wytopionej ze śniegu wody zdziałały cuda. Thorvaldsson czuł, jak odzyskuje siły i nowa porcja energii rozlewa się po całym ciele.

Przypomniał sobie o Khaidar. Zebrał sporą garść śniegu i ulepił z niej grudę, by łatwiej było nieść. Z pochodnią w jednej i ze śniegiem w drugiej ręce jak najszybciej wrócił do khazadki. Była dalej, niż myślał. W otępieniu przebyta odległość zdawała mu się mniejsza, niż była w rzeczywistości. Najważniejsze było jednak, że miał dla niej wodę w postaci śniegu. I nadzieję, że z tego wyjdą.
- Khaidar! Ocknij się! Znalazłem, kurwa! Znalazłem wodę! To znaczy śnieg! Śnieg to woda, rozumiesz!? - Paplał do niej od rzeczy. - Pij! Jedz! No masz, kurwa! - palcami rozwarł usta khazadki i wcisnął grudkę śniegu. Ten zaczynał się już topić, ale wciąż było go pod dostatkiem. Oderwał kolejną grudkę i wtarł śnieg w twarz Ronagaldsdottir, nie przejmując się jej niemrawymi machnięciami ręki. Nie da jej spokoju. Nie teraz, kiedy ratunek był tak blisko!

Trochę trwało, nim doprowadził khazadkę do pełnej przytomności. Gdy tylko była w stanie sama wkładać sobie śnieg do ust, Detlef zajął się jej krwawiącym udem. Nie zamierzał jej tutaj zszywać, ale rolka płótna opatrunkowego zdołała zatamować krwawienie. Wkrótce oboje ruszyli do miejsca, gdzie ponownie mogli ugasić pragnienie.

Gdy odpoczywali, wkładając co chwila grudki śniegu do ust, zhufbarczyk pokazał Khaidar ślady, które znalazł na chodniku.
- Wyglądają jakby ktoś łupał kilofem - może było przejście na drugą stronę i ktoś je zawalił? Dookoła ciemno - światło pochodni nie sięga ścian. Mi to wygląda na jakąś rozpadlinę sięgającą powierzchni. Stąd ten śnieg i wicher.

Gdy już zaspokoili pragnienie Detlef zarządził powrót. Domyślając się w jakim stanie mogą być pozostali, nie zamierzał wracać z pustymi rękoma. W plecaku, nie licząc pustych bukłaków, wełnianego płaszcza i flaszki po spirytusie, którego ostało się zaledwie kilka łyków na dnie nie było właściwie nic. Gdy wyciągnął zeń płaszcz i zrolowany podał do niesienia Khaidar, wewnątrz zrobiło się mnóstwo miejsca na wodę. To znaczy śnieg. Z pomocą khazadki raz dwa napełnili detlefowy plecak śniegiem. I choć jakaś część tej zamrożonej wody rozpuści się i wypłynie z przemoczonego plecaka, to zhufbarczyk był pewien, że całkiem sporo zostanie. Oby tyle, by ugasić pragnienie towarzyszy w jaskini i móc zorganizować kolejną wyprawę po śnieg. No chyba, że będą bliscy wejścia na górę, gdzie być może czeka ich wyjście lub jakieś źródło wody?

To się miało okazać po powrocie. Z ciężkim plecakiem, ale z nowymi siłami i radośniejszymi umysłami dwójka khazadów wracała raźno na miejsce obozowania.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline