Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2015, 12:26   #20
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Ferrbeth, 5. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Niespodziewana, nocna potyczka sprawiła że drużynie nie dane było odpocząć i zregenerować sił. Dwa rozwścieczone i ogromne jak na swój standard tygrysy okazały się być groźnym przeciwnikiem i zapowiedzią tego, co czekało na wyspie. Długo można było się głowić co drapieżniki i ich ofiary robiły tak daleko od swojego naturalnego środowiska, jednak coś podpowiadało, że wiele pytań znajdzie swoje odpowiedzi w górniczej wiosce, w której niemal do bladego świtu płonęło pojedyncze, wielkie ognisko.

Obawa o powrót jednego z tygrysów nie pozwoliła się skupić na przygotowaniach do wymarszu, jednak ten najwidoczniej nie zamierzał wrócić. Nie było to dziwne biorąc pod uwagę, że ostatni cios Blod’whuna prawie odrąbał mu nogę. Ciężko ranna i wystraszona bestia widocznie pozwoliła wziąć górę instynktowi samozachowawczemu i zaszyła się gdzieś w puszczy. Co było równie dobre, truchło drugiego tygrysa nie powstało z martwych. Nie wiadomo czy było to spowodowane brakiem mózgu czy zbeszczeszczeniem ciała podczas szybkiej sekcji zwłok, a może po prostu animacja martwych kierowała się czystym przypadkiem? Nieco już spokojniejsi, poszukiwacze przygód skończyli zakładać pancerze, leczyć rannych (a w zasadzie tylko jednego rannego) i zbierać ekwipunek ze strażnicy. Na horyzoncie słońce zaczęło już wspinaczkę ku niebu, rozświetlając pierwszymi promieniami mroki nocy.

Droga prowadząca do wioski górniczej była jedna, szeroka i dość dobrze utrzymana. Nikogo to nie dziwiło biorąc pod uwagę, że musiał tędy przejechać wóz pełen żelaza i to zapewne nie jeden. Idący kilka metrów przed pozostałymi Jagan nasłuchiwał i wypatrywał jakiegokolwiek zagrożenia. Generalnie dżungla w niczym nie różniła się od innych porozrzucanych po świecie. Dość gęsto posiane palmy, bluszcz i wysokie rośliny o rozpiętych liściach zapewne bardzo utrudniały wędrówkę między drzewami, pozostawało więc tylko cieszyć się z faktu istnienia utwardzonej ścieżki, w dodatku dostatecznie szerokiej, by nie trzeba było iść gęsiego. To co Jaganowi i później pozostałym rzuciło się w oczy, to nienaturalna cisza panująca na wyspie. Nie słychać było ćwierkania ptaków, odgłosów zwierząt czy po prostu, dźwięków żyjącego lasu. Oczywiście po florze nic nie było widać, była zwyczajnie zielona i pełna innych kolorów. Żadnych odcieni szarości sugerujących spaczenie lub obumarłość. Fauna natomiast praktycznie nie istniała, co jako pierwszy zauważył Blod’whun, że nawet komary zazwyczaj obecne wszędzie, tutaj w ogóle nie kąsały. Co jakiś czas dało się dostrzec padlinę głębiej w lesie, jednak nikomu nie spieszno było zapuszczać się w drzewa w celu potwierdzania zgonu.

Cały czas przygnębiony Algow szedł ściskając w dłoni symbol Lathandera.

Zanim drużyna poszukiwaczy dotarła do wioski, słońce zdążyło już wdrapać się na nieboskłon i przygrzać solidnie. Ponieważ prawie wszyscy (poza skąpo ubraną Awilumą) zaczęli się pocić z gorąca, każdy szedł porozpinany jak się tylko dało. Najbardziej cierpiał kapłan w ciężkiej, metalowej zbroi i kolczudze na głowie, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Zanim jeszcze wioska ukazała się w pełni okazałości, dało się zauważyć że drzewa wokół niej były wycięte. Dotychczas gęste drzewa palmowe ustępowały, tworząc pierścień o szerokości mniej więcej dziesięciu metrów wolnej przestrzeni między dżunglą, a pierwszymi zabudowaniami. Co nie napawało zbytnim optymizmem, ów pierścień wręcz pełen był orczych ciał. Trupy porozrzucane były dosłownie dookoła, większość z nich ściskała w dłoniach miecze, topory lub łuki, jednak kilka znacznie odstawało od większości.
- Oni nie byli żywi w chwili ponownej śmierci - stwierdził fachowo Karnax, przyglądając się jednemu z ciał.
- Większość ożywiono jako zwykłych siepaczy, zombie bez wolnej woli - kontynuował - ale kilkoro z nich różni się od pozostałych. Widzicie ciągle tlące się płomyki w oczodołach? To rewenanci, istoty wskrzeszone w celu odnalezienia swojego zabójcy, ale co to ma wspólnego z wioską? - Zapytał sam siebie przywoływacz, spoglądając na pozostałych. Co wioskowi mogli mieć do wybicia orków? Ostatecznie czarodziej naliczył trójkę rewenantów: wielkiego orka umalowanego na czerwono, lekkozbrojnego siepacza dzierżącego krótkie ostrza i starego, pokrytego tajemnymi symbolami szamana.
- Demonologia, ten tutaj musiał wyznawać istoty z niższych sfer - stwierdziła Awiluma z łatwością odczytując większość inskrypcji wyciętych na ciele starego orka. Stojący z tyłu Blod’whun drgnął na stwierdzenie orków wyznających demony.

- Blod’whun chce iść do wioski orków - podsumował, patrząc pewnym wzrokiem na pozostałych, po czym skierował swe kroki ku wiosce górników.

Berserker nie uszedł daleko, zanim przed jego stopami wbił się bełt z kuszy. Dopiero teraz awanturnicy pozauważali pokrytych w palisadzie, cały czas ich obserwujących ludzi.
- Stójcie tam gdzie stoicie! Kim jesteście do dziewięciu piekieł!? - Wykrzykiwał ktoś zza drewnianych bali, po drugiej stronie dało się słyszeć poruszenie i odgłosy naciąganych kusz.

Sama górnicza wioska prawdopodobnie przeszła ostatnio sporo modyfikacji. Jedyne, co drużyna była teraz w stanie ujrzeć to pojedyncze, drewniane dachy wystające powyżej prowizorycznego, drewnianego muru. O palisadzie albo murze z prawdziwego zdarzenia nie można było tutaj mówić, raczej o zbitych i związanych drewnianych balach (lub nawet wyciętych na żywca drzewach) uniemożliwiających dostanie się do wioski. Przed zasiekami i na ich wysokości powbijano i pomontowano zaostrzone kije i pale mające jeszcze bardziej utrudnić ewentualny szturm. Sam mur miał niecałe trzy metry wysokości i zamiast otworów strzelniczych mieszkańcy wykorzystywali luki między łączeniami pni drzew, żeby tam się jakoś wcisnąć i celować do intruzów. Widoczna gdzieniegdzie, jeszcze świeża krew świadczyła o poważnej bitwie mającej miejsce tej nocy.

Wyróżniającym się punktem była brama, chociaż użycie tutaj tego nazewnictwa było mocnym nadużyciem. W pewnym miejscu mur po prostu się kończył i na jego miejsce wchodziła drewniana konstrukcja przytrzymująca dwa skrzydła wrót prowadzących do wioski. Vade, nawet spoglądając na szczyt wyspiarskiej myśli technicznej z daleka, mógł przysiąc, że wrota zrobiono z rozwalonych wozów wożących żelazo.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline