Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2015, 19:13   #16
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Lotnisko; 2017.06.02 godz 13.25; 34*C



Lance "Styx" Vernon, Marek Kwiatkowski i Jeremy Newport




Dzięki profesjonalnemu zachowaniu kontraktorów nerwowa sytuacja z czujnymi, podejrzliwymi i zdenerwowanymi pracownikami lotniskowej ochrony wyjaśniła się dość gładko. Obydwu strażnikom wyraźnie ulżyło, że nie będzie kłopotów z brodatymi, uzbrojonymi, facetami. Zaś konkraktorom ulżyło, że nie trzeba będzie spędzać x - czasu na papierki i dokumenty. Pakistańska biurokracja była chyba ewenementem na skalę światową. Nawet Marek musiał przyznać, że rodzime, polskie biurwy mogłyby tu przyjeżdżać na szkolenia z zakresu uprzykrzania życia społeczeństwu. Zwłaszcza obcokrajowcom ciężko było znosić wszelakie zezwolenia, pozwolenia, licencje, kotnrole, sprawdzanie wiz i paszportów. O ile człowiek siedział w hotelu to jeszcze było nawet fajnie. Ale jak tylko ktoś chciał pojechać gdzieś w inny rejon kraju czy nie daj Boże przedłużyć wizę, zaczynał się cyrk.

Tym razem jednak przez sito dwóch ochroniarzy przeszli sprawnie i mogli dość gładko spotkać się z klientem. Co więcej szybko się okazało, że jego objęta kontraktem narzeczona też tu jest więc mieli komplet.

- No cóż, panie Newport, jeśli uważa pan, że to konieczne... Nalegam jednak by wrócił pan do ambasady razem z nami. Nie mogę panu zagwarantować bezpieczeństwa jeśli oddzieli się pan od naszego konwoju. - rzekł do przewodniczącego komisji z ambasady sierżant Dobson. Wciąż mówił oficjalnym, nienagannym tonem zgodnym z procedurami regulaminem ale Jeremy widział, że nie aprobuje jego decyzji. W jego oczach nie dość, że tracił kontak z najważniejszym członkiem komisji to jeszcze jakby ten jawnie postawił zarzut jemu i jego ludziom, że nie potrafi zadbać o bezpieczeńśtwo czyli wywiązać się ze swoich obowiązków skoro woli jechać z dwoma prywatnymi ochroniarzami. Reszta zespołu, również nie wydawała się zadowolona z tego, że ich lider go opuszcza. Był jednak wyznaczonym na tą misję szefem więc na nic sobie więcej pozwolić nie mogli.



Costance Morneau



Okazało się, że ten świat jest całkiem mały. Gdy się "przypadkiem" przeszła obok ochroniarzy i pary brodaczy, przemknęła jej się w oku jakieś ich legitymacje na których wyłowiła logo "Blackwater". Na więcej jednak nie miała czasu.

Planowała już wychodzić gdy od terminalu skąd zaczynała całą zabawę wraz z resztą koleżanek i kolegów po fachu doszły ją jakiś podejrzane "ochy i achy". Teraz już z tej pierwotnej grupy zostli nieliczni. Uzupełniało ją trochę przypadkowych pasażerów których nie wystraszyła strzelanina oraz pracowników lotniska. Obecnie głównie obserwowali jak przebiega akcja ratownicza strażakom. Gdy Connie przebiła się na miejsce akurat ujrzała jak ci nadal robią swoje ale gigantyczna tylna rampa transportowca jest już otwarta. Przez moment widać było tylko ciemny prostokąt i trochę wydobywającego się z niego dymu. Zaraz potem wyskoczyła ze środka jakaś figurka, stanęła obok rampy i zaczęła machać rękami gestykulując zawzięcie.

Gestykulacja pobudziła jakąś reakcję bo najpierw w ciemności błysnęły światła pojazdu. Dźwięku z tej odległości nie było słychać ale bez trudu można było sobie go wyobrazić jako ryk ożywionego właśnie silnika. Prawie od razu z ciemności nie tyle wyjechał ile wręcz wyskoczył humvee w pustynnym kamuflarzu. Przez rampę prawie przeskoczył by bujając się ostro przy pierwszym podbiciu o wyschniętą trawę lotniska, wzbić jej tuman kurzu i popędzić czym prędzej byle dalej od eksplozyjnego środkowiska. Zaraz za nim wyjechało jeszcze dwa hummery, w podobnym stylu jednak już było wiadomo czego się spodziewać więc aż takiego wrażenia nie robiło to już na widzach.

Za to wrażenie od nowa wzbudził czwarty hummer. Ten bowiem był biernie sunięty przez dużo potężniejszą maszynę która szorowała nim o posadzkę samolotu a potem rampę jak prowizorycznym lemieszem. Terenówka nie była małym pojazdem ale przy dużo większym ośmiokołowym BWP-ie wygladała mizernie. Zaś większej maszynie chyba to zupełnie nie przeszkadzało bowiem niczego nie traciła ze swojej mechanicznej siły i werwy. Raźno rzuciła się ku pochylonej rampie i spychając samochód przed sobą. Ten pchany zaczął w końcu sunąć burtą do przodu i zsuwac się po rampie. Odciążony nagle przód transportera podskoczył nagle i w efekcie grzmotnął czołem od góry, w sunący przed nim samochód. W efekcie uwięziło to mniejszy pojazd pod nim i jechali tak zczepieni razem póki rampa się nie skończyła. Wówczas przyblokowany hammer nie miał wyjścia niż zmienić się w cel do rozjechania dla kilkunastotonowego, opancerzonego monster cara. Stryker przejechał po tym mechanicznym pagórku nieznacznie jedynie zwalniając i nie wyglądało na to by doznał przy tym jakiegoś uszczerbku. W końcu jednak dołączył do uwolnionych trzech hammerów które zatrzymały się przy grupce obserwujących to wszysto żołnierzy i dwóch ciężarówkach które ich wcześniej przywiozły pod drugą maszynę.

Dziennikarka NYT, mogła sobie pogratulować nosa. Miała obfotogafowaną ładną akcję ratunkową amerykańskiego sprzętu w wykonaniu amerykańskich żołnierzy. Na przekór przeciwnościom, atakom, terrorystom, piękny przykład zaradności i generalnie zagrania na nosie tym którzy zaplanowali i przeprowadzili ten atak. Był tylko jeden szkopuł: miała fotki z dość daleka. Za to gdzieś tam, po drugiej stronie lotniska widziała błyskające flesze i sylwetki z optoelektronicznym sprzętem do dokumentacji. Teraz sytuacja trochę sie odwróciła w porównaniu do tego co się działo podczas strzelaniny. Miała fotki i nawet shota ale sytuacja już się zmieniła. Pojawił się materiał na nowy news, co prawda nie było to porównywalne "kalibrem" do strzelaniny ale świetnie się z nią komponowało i uzupełniało.

Więcej ciekawych rzeczy chyba nie zamierzało się tu dziać. No chyba, żeby Gobemaster raczył wybuchnąć... Jakby wybuchł to by było coś! Wybuchy zawsze się ładnie prezentują i są efektowne i przykuwają uwagę i ładnie się prezentują. Jednak obecnie nie było to pewne. Żołnierze zdawali się przegrupowywać i formować w konwój więc chyba też zamierzali opuścić lotnisko. No i czas uciekał jeśli nie chciała nawalić z terminem wysłania materiału.

Odwracając się od barierki widziała wychodzących głównym wejściem z terminala tych dwóch brodaczy z Blackwater i o dziwo atachee prasowego ambasady amerykańskiej oraz tę jej nowopoznaną blondkoleżankę po fachu. Parę pobieżnych gestów czy spojrzeń wystarczyło jej by stwierdzić, że Amerykanin i Francuzka znają się nie tylko z widzenia czy konferencji prasowych.



Islamabad; Ambasada USA; 2017.06.02 godz 15:35; 34*C




Lance "Styx" Vernon, Marek Kwiatkowski i Jeremy Newport




Mimo, że droga początkowo zapowiadała się lekko, co było spowodowane tym, że przy samym lotnisku panowały pustki gdy ludzko - zmechanizowana fala szukająca ucieczki przed niebezpieczeństwem niczym odpływ ruszyła w zbieżnym ku nim kierunku to jednak zaraz niczym fala przypływu natknęli się na falę powrotną. Śpieszyły ku lotnisku głównie służby mundurowe z ambulansami, policją i dodatkowymi jednostkami straży pożarnej jadącym ku lotnisku.

Dodatkowo w całym mieście od razu zarządzono alarm i blokady. To nie było akurat szczególnie trudne bo już od paru tygodni patroli, block pointów i kontroli było co raz więcej. Teraz po prostu jak na zawołanie wszystkie uruchomiono na raz, zwłaszcza przy sektorach i drogach sąsiadujących z lotniskiem. To zaś momentalnie wywołało gigantyczne korki. Zwłaszcza, że samochód z czwórką zagranicznych gości, ubranych na tubylczą modłę z tego tak dobrane środkowisko jak kontraktorzy, dyplomaci i dziennikarze wywoływało szczególne zdziwienie a więc i podejrzenie. Sprawdzano ich dokumenty i słowa za każdym razem. Procedura i trasa do ambasady okazała się być więc wyjątkwo długa i uciążliwa.

Jednak przebieranka jaką zaproponował Lance a Jeremy przystał opłacała się. Dość zwyczajny samochód najemników nie rzucał się tubylcom w oczy tak jak "świecące" z daleka wypolerowane, elegancke maszyny dyplomatów z dyplomatycznymi blachami i oznaczeniami. Zwłaszcza siedzący z przodu dwaj brodacze wyglądali dla mijajacych przechodniów i użytkowników drogi mało egzotycznie. Dało się to odczuć zwłaszcza gdy wjechali w krótszą uliczkę na której musieli zwolnić. Zauważyć się dało tłum. Sami mężczyźni. Dość nerwowo wykrzykujący i gestykulujący. Gdy podjechali bliżej dało się zauważyć tu i ówdzie błysk kałachowatych automatów. Sprawiali wrażenie typowego zarzewia jakiejś demonstracji. Ale kto ich tam wiedział? Jak kałach był prawie w każdym domu rónie dobrze mogli ponarzekać sobie razem na coś tam, postrzelać w powietrze i rozejść się do domów. Tak też sie zdarzało. Teraz w każdym razie zmuszony do wolnej jazdy pickup zaliczył mnóstwo nieprzychylnych spojrzeń od krzyczących i na nich, i do nich, i do siebie nawzajem mężczyzn ale żadna lufa nie została w nich wymierzona i najwyraźniej nie zostali rozpoznani.


---



Mimo więc, nerwów spowodowanych i atmosferą, i zdarzeniami na lotnisku, i ciągłymi kontrolami i samym opóźnieniem bo droga zajęła im ponad dwie godziny ale ostatecznie wyladowali całą czwórką razem w amerykańskiej ambasadzie. Zwłaszcza Jeremy wsród znajomych, czystych i co najważniejsze chłodoznych kontów mógł sie czuć wreszcie swobodnie, bezpiecznie no i jak w domu. Zwłaszcza, że prawie jak za dotknięciem różdżki znikały także dźwięki rozwrzeszczanego, roztrabionego i pogrązonego w gorączce dnia i rewolucji metropolii a witała go prawie cakowita cisza, tak charakterystyczna dla pogrążonych w pracy biurze.

Ledwo przeszli jednak przez próg i zdołali trochę odetchnąć Newport został bez ceregieli wezwanie do starego. Stary czyli Anthony White, który prywatnie pozwalał do siebie współpracownikom mówić per Tony, wyglądał na zdenerwowanego i wściekłego. Biorąc pod uwagę, że był najwyższą cywilną władzą nad amerykańskimi obywatelami w tym kraju w obecnej sytuacji nie było się co dziwić jego zachowaniu.

- Siadaj. Wody? Napij się, przyda ci się. - rzucił krótko wskazując na stojące przy stole krzesło. Oprócz niego po pokoju łaził Adams i nawijał coś intensywnie przez telefon, Mike Brandon który był specem od łączności i Emil Johanson który był atachee wojskowym czyli był oficjalnym szefem amerykańskichszpiegów w tym kraju. Wszyscy zdawali się być pochłonięci swoja działką i jedynie skinieciami głowy czy machnięciem przywitali speca od wizerunku.

- Czemu się oddzieliłeś od reszty? To nie wygląda dobrze... A pownni szczególnie tobie zależeć, na tym byśmy dobrze wypadali. Pracujemy w zespole Jeremy a nie osobno. Nie lubimy indywidualistów. Work team Jeremy, work team. I wizerunek nas i naszego kraju. Nie zapominaj o tym nawet w takiej chwili. Zwłaszcza w takiej chwili. - zaczął White krótko nie bawiąc się w gierki i patrząc wyczekująco na podwładnego. Najwyraźniej nie był zachwycony jego postawą. Również jednak nie był to główny punkt jego wezwania tutaj.

- Co tam się stało? Reszta jeszcze tu jedzie. Jest normalnie jak w ewakuacji Sajgonu. Prawie. Co za syf... - rzekł nawiązując do urosłej wręcz do miana współczesnego symbolu, przeprowadzanej w chaotycznej atmosferze nacierających komunistów ewakuacji amerykańskiej ambasady w '75. Pokręcił przy tym głową i pocierając ze zmęczenia skronie. Nie wyglądał zbyt budująco. Zmęczony, spocony i zestresowany starszy od Newport'a mężczyzna naprawdę wygladał na chorego. A podobno cierpiał na wrzody co przy tym zawodzie jakoś rzadkością nie było. Słuchał co pierwszy naoczny świadek z komisji który wrócił z lotniskowych wydarzeń ma do powiedzenia. Oczywiście był też zaciekawiony osobistym odbiorem doświadczonego w sprawach prasy i Bliskiego Wschodu dyplomaty oraz co ma do zaproponowania wględem oświadczeń. W końcu we dwóch musieli naszykowac jakieś oficjalne oświadczenie dla prasy, rodaków i reszty świata jakie powinien złożyć juz sam abmbasador czyli White.

- Dobra a teraz słuchaj bo to nie koniec syfu. Pamiętasz ten zaginiony śmigłowiec z rana? Znalazł się. Tak jakby. Mamy fotki, nie pytaj skąd. Sam zobacz. - rzucił ku niemu jakąś teczkę. Po otwarciu widać było rozbitego Chinooka w barwach USAF. Zdjecie było zrobione z góry, pewnie z samolotu, drona albo nawet z satelity. - To nie wszytko. Otóż... Okazuje się, że na pokładzie było... Hmm... Jak to sprecyzować Emil? - zwrócił się do szperającego w swoim lapie chudego faceta w okularach.

- Pewnie urzadzenie. Którego nie powinno tam być. Właściwie nie powinno go być w tym kraju. Właściwie w ogóle nie powinno opuścić terenu kontynentalnych Stanów. Właściwie to w ogóle nie powinno istnieć. A właściwie to nie istnieje. A tak w ogóle to jakie było pytanie? - zwróćił się do nich na końcu z bladym uśmiechem Johanson. - Ogólnie ze względu na dobro kraju zostały wysłane myśliwce do zbombardowania wraku. Już tam lecą. Niszczenie wraków by ich aparatura nie dostała się w rece wroga jest standardową więc to nic dziwnego. Jeśli zdążymy to wybuch zatrze wszelkie ślady. - rzekł z dejmując okulary i przecierając je chusteczką. Następnie założył je i kontynuował dalej.

- Ale minęło prawie dwanaście godzin. Ktoś ciekawski mógł już sie pofatygować do środka i narobić smrodu. Zwłaszcza, że nie wiemy co z zalogą. Na razie nikt się nie zgłosił z rządaniem okupu ani nie nawiazali kontaktu z żadną sojusznicza jednostką. Zkładamy więc na tą chwilę, że zginęli podczas katastrofy. Tak to obecnie wygląda. - rzekł Emil najwyraźniej kończąc swoje sprawozdanie.

- Otóż to, dziękuję Emil. - White ponownie przejął pałeczkę. - Tu wkraczasz ty do akcji Jeremy. Będzie baaaardzooo ale to baaardzooo źle, jeśli się wyda, że mieliśmy tego smroda na terenie najważniejszego sojusznika w regjonie bez uzgadniana tego z nim. Twoja działka jak sprawę załatwisz. Ale Ameryka nie może być powiązana z takimi brudami. Tak urób opinię publiczna i te dziennikarskie hieny, żeby w najgorszym razie brali to za zwykłą katastrofę zabłąkanego śmigłowca. W górach i na pograniczu to nie taka rzadkość. Jeśli się pojawią jakieś rządania okupu to standardowa procedura na takie okazje. Póki co pozstaje to jako poboczny wątek, tego co się działo na lotnisku. To co, chcesz coś jeszcze spytać czy możemy zacząć pracę nad oświadczeniem w sprawie tych wydarzeń na lotnisku? - spytał podnosząc kubek z woda i czekajac na reakcję podwładnego.

- Tony, ambasador rosyjski na linii... - Adams wtrącił się do ich rozmowy z wyciągniętym telefonem. White przeprosił na chwile i odebrał telefon. Sądząc z rozmowy jego rosyjski odpowiednik zapewne składał wyrazy ubolewania i współczucia. Było to o tyle pocieszające, że w języku dyplomacji oznaczało to, że Moskwa przynajmniej oficjalnie potępia zamach i wyrzeka się współudziału w nim. Słuchając tej wymiany zdań Jeremy miał czas na przemyślenie nowych rewelacji.


---



Lance, Marek którego najczęściej wołano jako Mark, oraz francuzka dziewczyna ich klienta mieli dość czasu by rozgościć się w pokoju gościnnym ambasady. Prawie od razu dało się znać, że Nicole nie jest tu po raz pierwszy bo ze starszą, pulchna recepcjonistką była na ty i bez przedstawiania mówiła jej Alice. Jednak obie wzięły na siebie obowiązki gospodyni i doć szybko pojawila się na stoliku i kawa, i herbata, i cola, i krakersy a orzeszki chyba stały tu w standardzie. Do tego przy ścianie stał automat ze słodyczami i napojami. Jednak chyba Jeremy'ego wcięła firma na amen bowiem człowiek zdążyłby wypić herbatę ze dwa razy a kolesia nie było i nie było.

Przy okazji jednak nasłuchali się i naoglądali i wiadomości i neta i radia. Atak na amerykański samolot transportowy, jego ostrzał podczas podchodzenia do lądowania, potem szaloną jazdę dwóch ciężarówek z żołnierzami widać było na wszystkich kanałach. Tylko w newsach firmowanych przez NYT widać było wyraźnie pokrwawiony kokpit samolotu, strzelajacych amerykańskich żołnierzy i dwójkę brodatych facetów strzelających się samotnie z tuzinem terrorystów. Widząc to na twarzy blondynki pojawił się wyraz zrozumienia gdy skojarzyła kto ją odwiózł z lotniska.

Założyła jedna zgrabną nogę na drugą jeszcze zgrabniejszą, wyjęła dyktafon, spytała czy może nagrywać no i była gotowa wysłuchać opowieści dwóch dzielnych kontraktorów. Była ciekawa jak sie tam znaleźli i tam przy lotnisku, i w ogóle w Islamabadzie, jak im się pracuje w Blackwater, co robili wcześniej, kogo podejrzewają i ten zamach, jak jako profesjonaliści go oceniają. W końcu i tak czekali na Jeremy'ego więc mieli czas. Szczerze mówiąc urokowi niebieskookiej, ładnej blondynki o łagodnym i ciepłym głosie ciężko było się oprzeć. A faktycznie czekali i niewiele innych mieli alternatyw do spędzania czasu we trójkę.




Islamabad; dom Ramiz'a; 2017.06.02 godz 15:35; 34*C



Costance Morneau



Droga do domu życzliwego tubylca przedłużała się niepomiernie. Na pustej drodze maszyna dziennikarki mogłaby pewnie osiągnąć cel w 20 min, może nawet 15... Ale ledwo wyjechała z lotniska prawie od razu wpadła w objęcia skwaru i korka jaki wytworzył się przed punktami kontrolnymi. Co prawda pomiędzy nimi mogła nadrobić lawirując pomiędzy samochodami i tuk tukami ale przy blokadach znów była stopowana. A nerwowe ruchy bronią policjantów nie nastrajały zbyt optymistycznie. Ponadto mijając jedną blokadę często już na widoku była następna. Nieco czasu zaoszczędziła lawirując pomiędzy znajomymi już trochę uliczkami ale i tak powrót zajął jej ponad godzinę.

W domu powitał ją Ramiz który jak chyba większość Pakistańczyków swoich gości uważał za świetość i martwił i troszczył i dbał o nich szczerze. Powitały więc ją biel wyszczerzonych, w szczerym uśmiechu zębów ciemnoskórego mężczyzny.

- Connie... Ty tak więcej nie rób... Co sąsiedzi sobie pomyślą? Pomyślą, że o ciebie nie dbam. Dzwonił do mnie ojciec i pytał o ciebie. Musiałem się tłumaczyć czemu cię zostawiłem samą. Jak tak będziesz robić to wyjdzie, że nie umiem o ciebie zadbać. Stracę twarz. Następnym razem pojadę z toba dobra? - dodał po pierwszej radosnej reakcji. Mówił niby żartem ale była obyta w pakistańskiej kulturze na tyle by wiedzieć, że coś normalnego na Zachodzie tutaj mogło być powodem upokorzenia jej gospodarza. To, była kolejna specyficzna cecha miejscowych. Z jednej strony bez problemów przyswajali sobie nwinki czy mentalność Zachodu a z drugiej na co dzień jednak zwyczajowo trzymali się tradycji. Czasem efekty były zabawne, czasem meczące czy irytujące a czasem groźne. Dla większości obcokrajowców stanowiły mętne tło budzące niepweność co do czytelności zachowań i odbioru miejscowego społeczeństwa

Straciła na dojazd mnóstwo czasu. Teraz więc musiała klikać w klawiaturę jak szalona jeśli miała się wyrobić na czas z materiałem. Gdy klikneła w końcu przycisk "wyślij" mogła wreszcie przeszukać sieć i neta by porównać swój material do konkurencji. Z dumą musiała przyznać, że zarówno pierwszy shot jak i obecny materiał, zwłaszcza dzięki fotkom prezentował się zdecydowanie ponadprzecietną. Docenił to sam Zimmermann bo zaraz pewnie po przeczytaniu wysłał jej krótkiego sms: "Co tak późno? Bardzo dobre. Pracuj dalej. Nie odpuszczaj.". Czyli całkiem wylewna pochwała z jego strony.

Okazało się, że żołnierze w konwoju poprzedzanym i kończonym przez wozy pakistańskiej armii i policji przedarły się w końcu przez miejskie korki i dotarły do koszar. Wszyscy czekali na oficjalne oświadczenie ambasadora White'a który raczej powinien skomentowac te zajście osobiście. Kto wie, może nawet sam prezydent się wypowie. W necie wprost niektórzy odbierali ten atak jak drugie WTC. Ogólnie póki nie było oficjalnego oświadczenia narastała stopniowa histeria i podejrzliwość gdzie wszyscy oskarżali wszystkich a teorie spiskowe się powtarzały, klonowały i zamierały na różnorakich stronach, komentach i blogach. Chaos w sieci, wywołany niepwenością rósł prawie z kazdym kwadransem.

Jednym z ciekawszych wypowiedzi było oficjalne oświadczenie ambasadora rosyjskiego, który wyraził ubolewanie z powodu ataku na amerykańskich żołnierzy, kondolencję z powodu zabitych oraz wyraził chęć współpracy i wszelakiej pomocy dla Amerykanów. Aby wyrazić solidarność obu mocarstw publicznie zaproponował oficjalne spotkanie dziś wieczorem obu ambasadorów.

Znawcy tematu tacy jak Connie musieli przyznać, że facet był nie w ciemię bity. Ale w końću szefem zagranicznej placówki rzadko zostawał dureń. Oświadczenia i jego treści można się było spodziewać. Każde państwo którego ambasada lub rząd nie wyraziłby czegoś podobnego zostałby na arenie międzynarodowej uznany za amerykańskiego antysojusznika lub wręcz za współorganizatora zamachu. Chęć pomocy była dosć dwuznaczna. Z jednej strony każde państwo uchodzące za mocarstwo wolało udzielać pomocy niż ją odbierać bo było jakby oficjalnym podważeniem silnej pozycji w regionie a z drugiej odrzucenie było mało taktownym rozwiązaniem. Jednak propozycja wieczornego spotkania było mało standardwoym trikiem i budziło zastanowienie.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 09-02-2015 o 18:03. Powód: Poprawki i literówki
Pipboy79 jest offline