Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2015, 21:47   #119
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tahir gestem tyleż teatralnym, co ceremonialnym, opieszale prawą ręką zdjął zawiniętą jak szal pelerynę, jak na drodze. Odsłoniwszy święty symbol Myrkula, choć egzotyczny, choć wykonany niewątpliwie daleko i dawno, zrobiony w złocie i drogim lazurowym barwniku, startym latami, wyznawca w świątyni-przybytku wyglądającym na miejsce zbiórki uchodźców wyglądał jak by miał dokonać dzieła zaczętego gdzie indziej.

Oczywiście było to złudzenie, choć poczucie groźby w pełni opancerzonego, uzbrojonego osobnika ostentacyjnie jawiącego się ze swoim wyznaniem mogło zmrozić krew w żyłach. Podszedł do młodszej kapłanki, jak wszystko co robił, powoli. Dopiero obrócił hełm, chyba spoglądając nań z przeziernicy. Mierzył kobietę tak wzrokiem chwilę, nim odezwał się donośny szept.
- Gdzie jest wysoka kapłanka, dziecię? - tonem, który zdradzał w równej mierze wzgardę i pobłażanie.
Kobieta zacisnęła zęby i próbowała opanować oddech, który przez moment zamarł.
- Czego potrzebujesz, nieznajomy? Może ja mogę pomóc i nie trzeba nikogo więcej… kłopotać. - wysiliła się na uśmiech, ale wypadł on nadwyraz blado.
Przez chwilę emisariusz, w pancerzu pozornie zupełnie nieruchomy, rozważał - w powietrzu emanowało leniwe rozważanie, w jaki sposób się zachować, czy wymusić posłuszeństwo na kobiecie, czy zdecydować się na odrobinę kurtuazji. Wnet się zakończyło.
Poszukuję Widzących… i jestem nad wyraz zainteresowany, co wydarzyło się w Domu Księżyca.
- Mogę wiedzieć czemu… pytasz? Po co są Ci potrzebne te informacje… panie? - kapłanka starała się zachować pozory niewzruszenia, ale nie wychodziło jej to tak, jakby tego pragnęła. Niemniej wyraźnie nie ufała Tahirowi, a jednocześnie obawiała się go.
Najwyraźniej to była granica. Mimo zbroi, mimo bezruchu, kobieta poczuła chłód nim zorientowała się, że emisariusz wyciągnął pancerną rękawicę, by ująć jej podbródek - z szybkością niemal, niemal przeczącą ludzkim możliwościom. Chłód zaś… był bardziej dotkliwy niż w metalu.
Ponieważ twa bogini cię opuściła, Srebrna Siotro, możesz mi pomóc tyle co żebrak z naprzeciwka. Zakłopocz swoją panią, i powiedz, i nie zapomnij… bo słowa te są dla niej, nie dla ciebie, że Tahir ibn Alhazred, rycerz Esabha, którego zwiecie Myrkulem, chce z nią mówić. - zakończywszy mowę, rozluźnił nie ciasny, ale żelazny uchwyt, umożliwiając kobiecie uwolnienie się. Jak gdyby w tej samej chwili stracił nią zainteresowanie, i ruszył do zaimprowizowanego ołtarza przed którym klęknął, obok innych, się modlić.
Kobieta przez dłuższą chwilę stała w bezruchu, nawet nie zauważywszy, że trzęsły się jej dłonie. Zrzuciła jednak z siebie odrętwienie, aby ruszyć w stronę kwater kapłańskich. Zatrzymała się jeszcze na moment, aby spojrzeć na modlącego się kapłana, po czym puściła się, prawie, biegiem w odpowiednim kierunku.
Tahira dość szybko doszły nowe kroki, które zatrzymały się nieopodal, ale nie przeszkadzały mu w modlitwie. Inni modlący się obok Tahira z jakiegoś powodu zrozumieli, że czas ich nagli i musieli opuścić świątynię.
Kiedy Tahir uniósł głowę zobaczył kobietę o kasztanowych, długich włosach o twarzy młodej dziewczyny. Ubrana była w srebrną szatę przeplataną jedwabnymi, ciemno niebieskimi wstęgami. Na piersi miała wyszytymisternie symbol Selune, a przy pasie podobny srebrny symbol.
W momencie, gdy zauważyła, że Tahir podniósł się skłoniła głowę i rzekła.
- Witaj, Tahirze ibn Alhazredzie. Jestem Milania Desner. Słyszałam, że chciałeś ze mną porozmawiać.
- W rzeczy samej, pani. - puścił święty symbol Myrkula, trzymany do modlitwy w lewej dłoni, i wstał z przyklęknięcia - Porozmawiać o niewiernych, żerujących na duszach, i o tym co zaszło w Świątyni Srebra.
- Słyszałam, że poszukujesz Widzących… - zaczęła ostrożnie. - … ale nie wiem na ile mogę ci pomóc w tej kwestii. Ta sprawa wypłynęła dość… niedawno, chociaż słyszało się ich głosy na ulicach.
- Czyż to nie oni, lub zwiedzeni ich bluźnierstwami odpowiadają za Dom Księżyca? - zapytał z łagodnością węża Tahir - I czyż doprawdy tutaj będziemy rozmawiać?
- Tak, tak… Chodźmy… - Milania trzymała się o niebo lepiej od młodszej kapłanki, chociaż było czuć u niej napięcie, jak i w ruchach, jak i w słowach.
Zaprowadziła Tahira w boczny korytarz, którym pokierowała do dużych rozmiarów pomieszczenia, w którym przyjmowano tych potrzebujących duchowego wsparcia lub po prostu rozmowy. Pomieszczenie było puste, jak i w sumie opustoszała sala główna od momentu, gdy pojawił się Tahir. Kapłanka wskazała Tahirowi ławę, chociaż nie wiedziała czy on będzie miał zamiar usiąść, po czym kontynuowała.
- Na to wychodzi, że zwiedzeni odpowiadają…
Miała rację. Emisariusz stał.
- Głupców i naiwnych trzeba odwrócić z tej ścieżki, przywrócić im bogobojność. Nasi boscy władcy nie muszą żyć w zgodzie, lecz atak bezwiernych na jedną świątynię to atak bezwiernych na boski majestat w ogóle. Trzeba ich odnaleźć, trzeba strachem zawrócić tych, których się ku ich właściwemu przeznaczeniu; resztę osobiście poślę na Ścianę. - emisariusz mówił tonem nie tak miękkim, teraz ostrzejszym acz delikatnym, jak pojedyncze ziarna piasku niesione szybkim wiatrem, nie dość jednak by utworzyć burzę. Spokój, pewność i pewna… nonszalancja jakimi rezonował nie pozostawiały wątpliwości co do jego przekonania do wydeklamowanych działań, czy rzeczywistego zamierzenia ich spełnienia.
Kapłanka również nie usiadła najwyraźniej woląc nie powiększać jego przewagi wzrostem nad sobą. Już tak było… nieciekawie.
- Sądzę, że nie wszyscy są tak samo winni… Niektórym mógł zostać zabrany wybór.
- Młoda pani… ZAWSZE jest wybór. - wypowiedział rycerz, nie ukrywając przez swoje słowa momentalnie utraconego szacunku.
Kapłanka przymrużyła oczy.
- Zawsze jest wybór, jeżeli wola nie jest spętana. - odpowiedziała siląc się na spokój. - Ale co jeżeli zostaną założone na osobę magiczne okowy?
- Wówczas wybór nie zostaje zachwiany, a choć można dyskutować, czy magia jest w stanie sprzeciwić się prawdziwej wierze… - nisko zaśmiał się, jeden raz, nieomal jak chrząknięcie, lecz bardziej metaliczne - pocieszenie można znaleźć w tym, że ich dusze odnajdą ich patronów. Pan Śmierci o to zadba.
- Ukarałbyś starego kapłana, który oszalał przez działania Widzących? I odwrócił się?
- Nie przybyłem tu, by karać. Lunatycy są do wyleczenia przez twoje siostry, Wysoka Kapłanko, lecz nie zapominaj, że w szaleństwie widać więcej. Może na tym polega magia Widzących. - wyjaśnił zniecierpliwiony Tahir, wyciągając dłoń by uciszyć ewentualną odpowiedź - Nie jestem zainteresowany zabijaniem niewinnych i postronnych, tylko tych, którzy odpowiadają za te magiczne okowy, tych, którzy snując bluźnierstwa dopuszczają się do ataku na WSZYSTKICH bogów. A ty wiesz o takich okowach, wiesz coś więcej lub znasz kogoś, kto wie. - emisariusz opuścił dłoń, podchodząc nieco, jak gdyby by wzbudzić więcej zaufania.
- Zdradź mi.
Milania patrzyła na Tahira w napięciu przez chwilę zastanawiając się. W końcu odezwała się cichym głosem tak, aby emisariusz nie słyszał jego drżenia.
- Znam kogoś, kto może wiedzieć, ale… nie możesz z nim porozmawiać.
- Dlaczegoż, Wysoka Kapłanko? - zapytał z troską skorpiona rycerz.
- Nie jest w stanie na… rozmowy. Jest w naprawdę złym zdrowiu.
- Ktoś ci bliski, pani?
- Nie rodzina, ale ktoś bliski nam wszystkim. - odparła kapłanka cicho.
- Zatem nie chciałby, aby służkom Selune stała się krzywda, prawda? - choć od tych słów Tahira można było odnieść różne reakcje, emisariusz, najwyraźniej niepomny na dwuznaczność mówił dalej - Gdyby mógł pomóc rozwiązać kwestię Widzących… czy nie tego by chciał? Czy nawet w złym zdrowiu wola nie powinna być jego? Jesteś głową tego konserwatorium głosu jej sług, jesteś pierwszą spośród srebrnych; nie pozwól by troska o jednego przesłoniła ci obraz sytuacji. - Tahir odsunął się nieco, dając kobiecie przestrzeń do poczucia bezpieczeństwa. Osoba zdolna wychwycić też emocje rozmówcy po samym tonie głosu mogłaby się zorientować, że teraz mówi z prawdziwym przejęciem, nawet jeśli objawiającym się głównie przez gniew wobec Widzących… i kogoś z innego czasu, innego miejsca.
- Ty i twoje siostry jesteście ofiarami konfliktu osób, nie baczących na skazywanie dusz postronnych. Zaatakowali raz, nie zawahają się znowuż, być może wspomożeni przez inne szumowiny głodne ochłapów zwycięstwa, jedni by zabić wiarę, drudzy by okraść cokolwiek wartościowego możecie mieć, lub dla rozrywki, lub choćby dla twoich sióstr; taka sytuacja jest jak wojna, a wojna jest miescem grozy, której zapewne nie dane było poznać twoim siostrom, lecz teraz, gdy pozbawione są łaski Selune… myślisz, że straż tego miasta ochroni was przed osobami, które magią potrafią zniewolić umysły? Z każdą chwilą każda z kapłanek jest w wielkim niebezpieczeństwie, każdy z kapłanów może zostać zamordowany. Na pewno też teraz, na pewno w każdej chwili gdyby Widzący chcieli dokończyć dzieła. Na pewno w każdej chwili, gdy zwykli mordercy i reketerzy i wrogowie twojej wiary uzyskali naocznie przyzwolenie od Selune, przez jej nieobecność, gdy Dom Księżyca płonął.
- Tarnius… - wyszeptała kapłanka, po czym dodała już z większą nutką pewności. - Gdyby był tu Tarnius dowiedziałbyś się więcej… On… stanowił głowę naszej części kościoła, aż… to szaleństwo się nie stało.
- Powiedz jak go odnaleźć, dziecko. Nie skrzywdzę waszego Wysokiego Kapłana, gdy zostałyście same, gdy bogowie milczą. - rycerz w zbroi koloru nocy powiedział jasnym tonem, i choć w jego zapewneniu jasne było, że w innej sytuacji zapewnienie mogło być konieczne, że bez takiego zapewnienia temu człowiekowi obojętnym by było czy wspomniany Tarnius przeżyje rozmowę z nim czy nie, jasnym również było dla każdego kto choć trochę znał się na ludziach, że emisariusz był sługą Myrkula w takim samym stopniu jak sługą honoru.
- W przytułku dla… obłąkanych. - odpowiedziała kapłanka. - Ale nie wpuszczą Cię do niego, panie. Mało kogo wpuszczają.
- Potrzebuję wiedzieć tylko, jak go odnaleźć, i w którym jest pokoju. Nikt mię nie zobaczy. I… jakiś drobiazg od ciebie, Srebrzysta Pani. - dodał po pół sekundy namysłu - By nie uznał mnie za jedną z nocnych mar, by miał dowód, że istnieję.
- Jest to przytułek “Chroniącego Światła” i znajduje się w centrum, niedaleko stąd. Pokój… Wydaje mi się, że to pokój Pyłu. - odparła kapłanka. - Znajdę coś zaraz, przepraszam. - dodała kobieta zbyt młoda na swoje stanowisko i opuściła pomieszczenie. Minęły może dwie minuty, kiedy wróciła trzymając w dłoni drobny, srebrny wisiorek nie w kształcie księżyca, ale białego ptaka, zapewne gołębia. - Tarnius podarował mi go kiedyś… - podała wisiorek Tahirowi. Ten przyjął wisiorek, chowając go do ukrytej kieszeni około szalowej części płaszcza, jak wisiorek Widzących.
- Dziękuję, pani. Postaram się go przywrócić wam, a nawet jeśli nie, dowiem się o Widzących. - powiedział Tahir, jednym gestem zakręcając znów pelerynę jak szal by zakryć kieszenie.
- Dziękuję… Tylko proszę cię panie, abyś był pobłażliwy dla niego… To wspaniały człowiek i wielce oddany Selune, tylko sprowadzono na niego szaleństwo...
Emisariusz skinął tylko głową, ale odezwał się jeszcze, by ściągnąć uwagę kapłanki.
Jest jeszcze jedna rzecz, w związku ze wszystkimi zaszłościami i wszystkim, o czym mówiliśmy. - Tahir dobył prawą dłonią sejmitara, dość niezgrabnie i nienajszybciej. Klęknął jednak, może nie dając czasu kobiecie na reakcje, a może nie dbając, opierając klingę sztychem o podłoże, a prawą dłoń, przeciwnę tej od modlitwy, o rękojeść, przyklęknąwszy również na przeciwne kolano.
Jakożcie bezbronne, przyrzekam chronić tę świątynię i jej mieszkańców, do czasu zniknięcia zagrożenia ze strony Widzących, wezwania przez Esabha lub aż znajdziesz lepszego obrońcę, Wysoka Kapłanko. - schyliwszy głowę, powstał, chowając ostrze.
Za pozwoleniem, udam się teraz, do Tarniusa, pani. Powrócę najszybciej, jak będzie to możliwe. - zapewnił chłodno jak noc na pustyni.
Zszokowana tym kapłanka, która jeszcze przed chwilą sądziła, że Tahir chce ją wysłać do swojego boskiego patrona ukłoniła się lekko.
- To… My… Jesteśmy zaszczycone… - wydukała nie panując nad drżeniem ciała spowodowanym wizją sejmitara w ręku Tahira. - Udaj się więc do Tarniusa…
- W międzyczasie, pani, naucz się władać i rozkazywać. - zawinąwszy płaszczem w ukłonie jak egzotyczny emisariusz, którym był, Tahir cofnął się o krok nim pozwolił sobie na odwrócenie i ruszenie do wyjścia. Przystanął tuż przed nim.
- Przekaż proszę, pani, jeśli byłabyś łaskawa, swej siostrze… moje najdonioślejsze przeprosiny. Minęło zbyt wiele lat odkąd dane mi było rozmawiać z żywą duszą. - przekazał, po czym opuścił pomieszczenie, i świątynię.

~~~~

Pokój, w którym znajdował się Tarnius był bezpieczną wysepką dla zmąconych umysłów w tym strasznym świecie. Mimo, że posiadał swoje wygody to jednak z jakiegoś powodu przypominał celę. Wyraźnie był bardziej przystosowany dla agresywnych pacjentów, nie zaś tych, którzy byli niegroźni, co dawało do myślenia o stanie Tarniusa.
Pacjent miał tutaj zapewnione proste łóżko, jak i niewielki regał z książkami, które (sądząc po tytułach) zostały przeniesione z jego zbiorów. z małego, zakratowanego okienka w drzwiach sączyło się blade światło dnia, zaś z jedynego, niewielkiego okienka płynął leniwym nurtem odblask słońca, który jednak nie dochodził do skulonego na łóżku, wciśniętego w ścianę Tarniusa. Stary kapłan trzymał się cienia. Dla osoby posiadającej odpowiednie możliwości, dostanie się do takiego zwyczajnego pomieszczenia, trudnością większą było jego znalezienie. Jednak tym samym sposobem co do Pokoju Pyłu, Tahir dostał się wcześniej do samego Chroniącego Światła i odnalazł właściwe, nazwane nie przypadkiem pomieszczenie nie wzbudzając niepotrzebnych niepokojów.
Może poza poruszeniem kilku szaleńców, którzy go widzieli.
Więc. - stojąca nagle pod nie otwartymi drzwiami, jednak wewnątrz pomieszczenia postać emisariusza niby zmaterializowała się, wydając urywane dźwięki metalicznego kroku gdy raptem dwa zabrały go do wnętrza pomieszczenia. - Teraz jesteś bezwiernym, hmm? - zapytał emisariusz jeszcze okryty peleryną, przekręcając w stawie jeden z palców zbroi by go rozprostować. Jego ton był prawie przyjacielski, jeśli można tak nazwać kpiarstwo wypowiedziane umierającemu z pragnienia przez mistrza oazy.
Stary kapłan odwrócił głowę w stronę głosu, żeby zawiesić spojrzenie na Tahirze. Spojrzenie pełne smutku i… irytacji?
- Odejdź, maro. Mam was dość. - rzekł i machnął ręką, jakby chcąc odegnać orzybysza.
- Masz dosyć nas, czy twojej… bierności? - zgrobowiał emisariusz - Czy Selune cię porzuciła? Czy ty porzuciłeś Selune, nie wiedząc, co czynisz? Bo pewnym jest, że porzuciłeś wszystkich swych wychowanków, Tarniusie.
- Moich wychowanków… - szepnął do siebie Tarnius. - Wiesz, że dał mi symbol? - wyciągnął rękę i otworzył dłoń prezentując kunsztowny symbol Selune. - To dobry chłopak, taki dobry...
- Teraz może umrzeć, wraz z całą resztą, gdy Widzący powrócą dokończyć dzieła. - z pewnością odparł Tahir, nie musząc wiedzieć, o kim mowa - A ich kłamstwa… bo wiesz, że to kłamstwa, wystarczyły, byś porzucił zarówno ich, Srebrną Panią, jak i własną duszę, gdyż wiesz, co Cię za to czeka.
- Te słowa… jego słowa… - Tarnius przymknął oczy. - Miały siłę. - zamilkł na chwilę, ale zanim Tahir się znowu odezwał dodał jeszcze. - Nie można być wiernym, kapłanem, i zdradzić swojego boga… - potwierdził cicho ściskając w dłoni symbol Selune.*
- Och, ależ można. Srebrna Pani i inni wybaczają, co zgaduję jest nieuniknione. Pomyśl o wyznawcach, choćby, Trójcy, czy o sługach Furii. Gdyby Srebrna Pani miała zwyczaj okrutnie testować swych wiernych, nagłą ciszą, milczeniem, samotnością, byłbyś o tyle lepiej na to przygotowany… jedyne na co pozwalasz, to triumfować im, bo dla nich to czas, jaki znają. Oni nie zawahaliby się wobec tych słów, a ty? Czy choćby je pamiętasz, czy choćby rozumiesz to, co spopieliło twą wiarę?
- Chciałem mu tylko pomóc… Ukoić cierpienie i strach, a on je na mnie sprowadził… - położył na łóżku symbol, aby spod koca wyjąć drugi, który teraz znajdował się w dwóch częściach.
Emisariusz podszedł do samego skraju łóżka, również w dużej mierze zasłonięty cieniem, może z fragmentem koloru nocy jego zbroi widzianym w mdłym i niewyraźnym promieniu dziennego światła.
To co chciałeś jest teraz nieistotne, Tarniusie. To co jest istotne, to że uwierzyłeś w słowa, które wiesz, że są kłamstwem. I twoi współwyznawcy… twoje dzieci za to zapłacą.
- Nie! - uniósł głos Tarnius. - Nie zapłacą, tylko ja zapłacę! - stanął na łóżku patrząc Tahirowi prosto w… oczy? Jego spojrzenie było wzburzone i przepełnione desperacją, a nie… strachem.
- Też byś uwierzył w te słowa… Jak każdy.
- Och tak, usprawiedliwiaj się, usprawiedliw swą słabość przed samym sobą. Po tym świecie chodziły osoby, Tarniusie, jakich sobie nie wyobrażasz. I gdyby nie nieobecność Selune, nawet ty nie uwierzyłbyś, gdyż nie zadziałałyby na ciebie magiczne sztuczki. Ale tego też już się domyśliłeś, nieprawdaż? Jakkolwiek by nie było, ty jesteś tutaj, bezpieczny, a twoi podopieczni tam, czekając bez swej bogini, bez swojego Wysokiego Kapłana, aż Widzący, którzy obrali Dom Księżyca na cel dokonają ich przeznaczenia. A może, gdy widać ich bezkarność wobec bogów, poczynią to zwykli grabieżcy. Żałosny koniec dla oddających cześć jednej z pierwszych bogin Torilu, której splendor wraz ze światłem gwiazd nie opuszcza cię nawet w tej celi - powolnym uniesieniem ręki emisariusz wskazał drobne okienko - nawet gdy ty się od niego odsuwasz jak tylko możesz.
- Czego ty ode mnie chcesz, maro? Jesteś moim wyrzutem sumienia, próbą ukarania samego siebie?
- Jestem rozwiązaniem. Możesz nie być już Najwyższym Kapłanem Domu Księżyca… Możesz nie być już w ogóle kapłanem. Ale wciąż możesz ich ochronić…
- To dobre dzieci… - szepnął Tarnius nie do Tahira, nie do kogokolwiek, ale w przestrzeń. - Ale to wciąż dzieci… Należy je chronić, ale czy ja mogę? Czy nie zdradziłem wszystkiego w co wierzą, ich samych? Czy mam siłę się opierać? Jestem tylko starym idiotą, jak powiedział mój syn… To dobry chłopak, mówi wprost rzeczy… - spojrzał na zniszczony symbol. - Selune, Selune…
- Prostota nieraz bywa ograniczeniem młodych. Z pewnością… pamiętasz. To dla niego jedyna obrona, to dla nich jedyna obrona, zwać cię miłościwie starym głupcem, lub szalonym, zostawić tutaj i prosić boginię, byś wydobrzał, gdy sami w to nie wierzą. Nie są głupi, nie wierzą, gdyż przeczuwają jak jest naprawdę. - Tahir przykląkł na jedno kolano obok kapłana, wyciągając dłoń by obejrzeć zniszczony symbol.
- Wiedzą, że to nie szaleństwo, tylko wybór, a od wyborów, które dokonamy, nie ma odwrotu Tarniusie. Dałeś im najgorszy możliwy przykład jako wierny Srebrnej Pani, lecz… Skoro mają cię za szaleńca, skoro nigdy więcej nie spojrzą na ciebie by cię naśladować… Możesz zrobić rzeczy, których nie mogłeś nigdy wcześniej. - pancerna dłoń się otworzyła, i medalion wypadł z niej, swobodnie, na podłogę.
- W tym twe rozwiązanie. W tym ich ocalenie.
Tarnius zakrył dłońmi twarz, ale za chwilę je odsunął i wyprostował się dumnie.
- Żadnemu z moich dzieci nie stanie się krzywda, póki mnie śmierć nie zabierze.
Mara spojrzała z dołu na wyprostowanego Tarniusa, z cieniem uznania wypisanym w odruchu.
Lecz teraz jesteś tutaj, w zamknięciu, a oni są tam, z twoimi dziećmi. Wciąż werbują zdesperowanych, gdyż skoro ty tak im uległeś, choćby na chwilę, cóż ze zwykłymi osobami? Co, jeśli zwerbują twoje dzieci? Co zrobią tym, których nie zwerbują? Obrali Dom Księżyca nie przypadkiem, i chyba nawet ty nie wierzysz, że na tym poprzestali…
Również emisariusz się wyprostował, patrząc Tarniusowi w oczy, mówiąc z zachęcającą ekscytacją? Pasją.
Nie, twoje dzieci nie będę bezpieczne, nie dopóty ty żyjesz, lecz dopóki Widzący sieją swe kłamstwa i rozpalają ognie. Ty wiesz o nich tak wiele, ty możesz, jako człowiek wiary i starzec autorytetu zbawić tych, których można, i odesłać całą resztę na Ścianę Niewienych, nim będzie ich więcej. A twoje dzieci… może nie będą ci wdzięczne, może nigdy nie zrozumieją, nigdy nie pochwalą i z pewnością zrzucą to na szaleństwo, lecz… - w samym tonie Tahira SŁYCHAĆ było wykwitający uśmiech:
Będą bezpieczne.
- Będą bezpieczne… - stary Tarnius powtórzył jak echo za Tahirem. - Nie mogą dalej rozsiewać kłamstw, nie omamią moich dzieci. One zasłużyły na lepszy los…
- Więc, jak widzisz, musimy zabić Kłamcę, w walce o dusze twoich dzieci, i wielu innych. - zakończył emisariusz, kładając powoli rękę na sejmitarze i powoli dobywając ostrza. Przełożył je peleryną, bardziej z nawyku aniżeli potrzeby, i podał oburącz staremu kapłanowi… Najwyższemu Kapłanowi.
Tarnius przyjął broń, powoli wyciągając po nią drżące ręce, ale uchwyt, jakim złapał sejmitar był mocny i stanowczy. Oczy przez moment zaszkliły się, kiedy szeptał:
- Mój syn… Ocero… Nie zrozumie.
- Nikt nie zrozumie. Ale chełpliwość zrozumienia jest luksusem, a ty masz jeno powinność chronić swą rodzinę, pierwszą powinność każdego męża każdej nacji całej historii Faerunu.
Kapłan uniósł wyżej oburącz otrzymany sejmitar i powiedział:
- I z tej powinności się wywiążę. - odparł z całkowitą pewnością w głosie.
- Widzę, że nie muszę cię uczyć jak dzierżyć ostrze. Przypomnę ci więc jak zabijać, gdyż jako starzec masz ostrożność i rozwagę i doświadczenie jakiej brakuje brutalnym, nieokrzesanym i młodym, by wypełnić zadanie potrzebujesz więc jeno tego, czego brak tchórzom… woli zabicia. - wyjaśnił Tahir.
- Jeżeli zatem jesteś gotów… opuśćmy to miejsce i razem zabijemy Widzącego… Kłamcę.
Zanim Tarnius zdołał odpowiedzieć ich obu doszedł osobliwy dźwięk od strony drzwi, jakby drapanie o ich powierzchnię. Później rozlegy się ciche, dość rozbawione słowa wypowiedziane przez kobietę:
- Maro, maro… Czemu męczysz ślepego kapłana? A może widzi? Trzeba rozszarpać mu oczy?
Tahir spojrzał momentalnie na Tarniusa, próbując wywnioskować po jego mimice, czy głos był mu znany. Bez względu na rezultat ruszył natychmiast w stronę drzwi, skupiając swój słuch, sięgając do zawsze wyłamanego palca rękawicy, gotów przejść przez nie jak gdyby ich nie było.
- Bernis… - szepnął Tarnius wyraźnie znający ten głos, który po chwili rozległ się ponownie:
- Maro, maro… Czy wydrapiesz im oczy?
Tahir z zewnątrz słyszał tylko ciche drapanie w drzwi i urywający się oddech. Nie słyszał nawet innych szaleńców zamkniętych w podobnych pokoikach.
Niczego już dla niej nie zrobisz. Opuśćmy to żałosne świadectwo mocy kłamstw.
- A więc postanowione.... - odezwał się cicho głos zza drzwi, po czym usłyszeli cichy śmiech. - Przygotuj się. To ważne.
Tarnius patrzył na drzwi trochę skołowany i zaniepokojony. Tahir czekał zaś cierpliwie na ruch mężczyzny, wyciągając doń opancerzoną dłoń, koszmar będący jedynym drogowskazem. Otwierając zaś dłoń, ukazał w niej srebrny wisiorek w kształcie gołębia.
Stary kapłan otworzył szerzej oczy i wyciągnął rękę, aby palcami przesunąć po powierzchni wisiorka, po czym wyszeptał:
- Milania… - podniósł spojrzenie na “marę”. - Co się jej stało?
- Powiedziała mi o tobie. Ciężko jej się odnaleźć w roli Wysokiej Kapłanki, to jeszcze dziecko. Ale nauczy się. - Tahir upuścił wisiorek w dłoń Tarniusa, po czym dodał - Niech ci przypomina, za co walczysz.
- Nie jesteś marą, złudzeniem… - Tarnius spojrzał w oczy Tahira stając przed nim bez strachu. - Kim jesteś?
Rycerz śmierci ruchem lewej ręki zrzucił szal by stał się peleryną, odsłaniając symbol Myrkula.
Jestem Tahir ibn Alhazred, sharif miasta, o którym nigdy nie słyszałeś, przybyły na polecenie Króla-Kapłana Piramidy, by odnaleźć bogów, gdyż wobec braku mojego pana, kłopoty żyjących są niczym w porównaniu z problemami umarłych. I gdy tu jestem, nie pozwolę by żadni bezwierni atakowali wiarę, w Srebrną Panią, lub kogokolwiek.
- Rozumiem już… - dodał szeptem Tarnius zakładając na szyję wisiorek. - I chcesz, abym to ja ci towarzyszył. Dlaczego?
- Gdyż widziałeś Widzącego, gdyż utraciłeś wiarę, i gdyż przez twój wiek mam do ciebie dość szacunku, by w ogóle złożyć taką propozycję. Nie jest to częste.
Tarnius skinął głową i uśmiechnął się, ale był to uśmiech szaleńca.
- Musimy to zrobić.
 
-2- jest offline