Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2015, 15:06   #47
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. teraźniejszość

- Wybaczcie spóźnienie... mam nadzieję, że nic ważnego mnie nie ominęło? - Maerinidia obrzuciła wzrokiem salę i przysiadła na wolnym miejscu obok opata klasztoru Xaniqos z miną jasną mówiącą, że właściwie żadnej z poruszanych tu kwestii nie uważa za dość ważną, by w ogóle tu być. Niemniej Shryinda uparła się, że ma pilnować tej kwestii osobiście… więc nie miała innego wyjścia niż zanudzić się tu na śmierć. Była pewna, że to element jej zemsty za wcześniejszą niesubordynację. No i obiecała Ilivantarowi, że wszystkim się zajmie… więc się zajmuje.
- Jakieś istotne ustalenia do tej pory… hmmmm… jak Ci właściwie na imię? - zaczepiła szeptem mnicha z rozbrajającym uśmiechem na twarzy, nie sięgającym jednak oczu. Spojrzenie miała nieco nieobecne, jakby myślami była zupełnie gdzieś indziej.
- Opat Daerven… - przedstawił się uprzejmnie półdrow kłaniając się Maerinidii. A tymczasem mistrz glifów zaczął swoją tyradę na temat znaków i zabezpieczeń jakie należało wyryć na ścianach budowli mającej zabezpieczyć artefakt. Urlum zaproponował natychmiast, by wtajemniczyć w to runotwórców z Icehammar. Niestety od razu wywołało to opór wśród reszty drowów, w tym najbardziej mistrza glifów. Mnich nie wydawał się jednak poruszony tym sporem, ani zainteresowany.
- Na razie ustalono ile litrów krwi gorgony trzeba będzie zdobyć i które Domy powinny się tym zająć. - wyjaśnił uprzejmie mnich. - lub które kupić.
- I jakie są te ustalenia? - bez zbytniego zainteresowania zapytała iluzjonistka, bezwstydnie ocierając się o ramię opata, gdy przybliżała usta do jego ucha.
Miał sporo silnej woli, skoro opierał się tym delikatnym prowokacjom, nie dając po sobie nic poznać. - Okazało się, że Aleval ma zaskakująco spore zapasy tej krwi… ale domaga się opłaty przynajmniej za część posoki. Nie wszystkim to odpowiada.
- To akurat zrozumiałe… też bym nie oddała wszystkiego za nic. - Mae wzruszyła lekko ramionami - Osiągnięto jakieś porozumienie?
- Mniej więcej tak… podzielono koszty. - wyjaśnił mnich. - Teraz poruszana jest kwestia magicznych glifów i zbyt małej liczby runotwórczyń wśród kasty kapłańskiej.
- I tak nie damy rady utrzymać długo tej budowy w tajemnicy, ktoś zacznie się pałętać prędzej czy później… może zaproszenie szaraków do współpracy nie jest takie głupie, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka? - zastanowiła się głośno Mae. Dość głośno, by zostać usłyszaną jednak nie dość, by oficjalnie zabrać głos w dyskusji.
Propozycję Mae wzięto pod uwagę, co jednak nie zmieniło początkowego nastawienia dyskutantów, a jedynie osłabiło argumentację oponentów. Niestety. Urlum miał rację i Maerinidia też. Każda pomoc była potrzebna przy tym przedsięwzięciu. Możliwe że Thay też.
Jednak o ile pomoc Icehammer jeszcze była akceptowalna, o tyle Thay było zbyt jadowitą żabą do przełknięcia. Za bardzo interesowali się ilithidzką technologią, zbyt wiele drowy mogły stracić na tej współpracy. Dlatego trzeba było wyczerpać wszelkie inne możliwości, nim okoliczności zmuszą ich do wyciągnięcia ręki do Thay. Takie było zdanie Godeep, zwłaszcza, że z Icehammer miał całkiem niezłe stosunki handlowe i dyplomatyczne. Tego już jednak nie powiedziała głośno, pozwalając dyskusji już bez jej udziału wznosić się i opadać w miarę jak logika dyskutujących walczyła o lepsze z ich emocjami.
W końcu ustalono, że delegacja drowów pojedzie do Icehammer. Jak zwykle szczegóły mieli dopracować uczniowie, choć niewątpliwie to od Godeep oczekiwano jej poprowadzenia. Tak więc Maerinidia musiała zadbać o wybranie głównej dyplomatki na tą misję.
Będzie musiała porozmawiać z Zeyrbydą i Shryindą. Sama nie była specjalistką od kontaktów z brodaczami i nie zamierzała tym razem pchać się osobiście zwłaszcza, że wiedziała już, jak wyglądają negocjacje. Do kosztów wyprawy trzeba będzie doliczyć koszty nieformalnych “prezentów” i zabrać kilka dodatkowych “dyplomatek”... powinno sie udać.
- Co jeszcze pozostało na dziś do przedyskutowania? - doskonale obojętne pytanie, za którym nic się nie kryło, twarz, która nic nie wyrażała. Maerinidia była myślami przy innej wyprawie, którą musiała jeszcze przedyskutować z Matroną i to znacznie bardziej ją interesowało, niż budowa więzienia dla mythalu. Bo tym właśnie miał być ten budynek… więzieniem dla nieznanej im mocy. Dalsze rozmowy dotyczyły drobnych spraw i magicznych szczegółów i… były tak naprawdę drobnymi i nie interesującymi w ogóle Maerinidię detalami. Dlatego dość szybko zaczęła się nudzić na tym spotkaniu… aż dziw, że można o magii rozprawiać w tak mało zajmujący sposób.
- Jak Ty to znosisz…? - zaklinaczka znów nachyliła się konspiracyjnie do ucha opata, usiłując jednocześnie utrzymać na twarzy wyraz uprzejmego zainteresowania toczącą się rozmową. Przynajmniej jeszcze przez chwilę czymś się zajmie…
- Medytacja… oddzielam swe myśli od tego miejsca i doczesności. - uprzejmie poinformował mnich.
- Chcesz mi powiedzieć, że w ogóle nie słuchasz co się tu mówi? Genialne. - roześmiała się cicho - Że też sama na to nie wpadłam… chociaż… momentami tak się wydzierają, że ciężko usłyszeć własne myśli. - westchnęła - Wydajesz się być oazą spokoju i obojętności. Zawsze tak masz? Czy może czasami dajesz się ponieść emocjom?
- To część naszego treningu. Oddzielamy emocje, od myśli. Reakcje ciała, od świadomości. - wyjaśnił w odpowiedzi opat.
W sumie nic odkrywczego…
- Nadal mi jednak nie odpowiedziałeś, czy dajesz się czasami ponieść emocjom. - uśmiechnęła się Mae - Czy też wszystko robisz na zimno… a może żyjecie w celibacie? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… - przygryzła wargę w zamyśleniu, tylko w oczach zabłysły iskierki rozbawienia.
- Nie. Uprawiamy seks regularnie i długo, pozbywając się w ten sposób niepotrzebnego napięcia erotycznego i dostarczając miastu nowych członków. Po prostu nie traktujemy tego tak… emocjonalnie. To taka sama czynność jak jedzenie czy medytacja senna. Nie nadajemy przyjemnościom fizycznym głębszego znaczenia. - uprzejmie wyjaśnił opat bez ani cienia ironii w głosie.
- Zdecydowanie nie chcę zostać mniszką. - z dziecinną powagą skwitowała to wyjaśnienie iluzjonistka, zerkając na Daervena - Jesteś moim zupełnym przeciwieństwem. Ja jestem ogniem, Ty wodą… więc pewnie nie będziesz miał nic przeciwko temu, bym się oparła wygodnie o Twoje ramię? - zrobiła to oczywiście, nie czekając na odpowiedź, po czym zachichotała - Jesteś ciepły i wygodny… mogłabym tu się zdrzemnąć… mogę liczyć na to, że odniesiesz mnie do domu jeśli usnę?
- Zdecydowanie inny niż reszta drowów. - zgodził się z nią mnich i zapytał. - Jesteś pewna, że możesz mi zaufać na tyle, by dać się zanieść?
- A co możesz mi zrobić…? - uśmiechnęła się Mae - Nie masz powodu, by zrobić mi krzywdę zwłaszcza, że mój Dom z pewnością będzie szukał zemsty jeśli coś mi się stanie. - nie chwaliła się, po prostu stwierdzała fakt - Możesz mnie wykorzystać… ale czy to byłoby aż takie niemiłe i nieznośne? Co najwyżej smutne, bo beznamiętne. Mógłbyś mnie też próbować skompromitować, ale… co byś z tego miał poza zrobieniem sobie ze mnie wroga? - spojrzała opatowi w oczy - To nie jest kwestia zaufania tylko… kalkulacja. I pewnie jedna z niewielu okazji do poprzytulania się. - zachichotała, zakrywając usta dłonią.
- Jeśli otrzymałbym polecenie, to mógłbym cię zabić, pohańbić i uczynić cokolwiek nie dbając o konsekwencje. Moje życie jest bez znaczenia. Opactwo jest ważne. - wyjaśnił mnich i skinął głową. - Jednak przyznaję, że takiego rozkazu nie ma. A robienie z ciebie wroga nie jest w interesie mojego opactwa. I to nie jest tak, że nie czuję żądzy. Po prostu jest ona tak jakby… obok mnie. Na chłodno analizuję wszelkie emocje i reakcje mego ciała.
- Jesteś tylko małym trybikiem w wielkiej maszynie. - Mae skinęła głową w odpowiedzi - Częścią całości, która sama ma dbać o to, by działać bez zarzutu… Kiedy ostatni raz zdarzyło Ci się dać ponieść emocjom? Żądzy, gniewowi, czemukolwiek…?
- Kiedy byłem uczniem, to jeszcze nie będąc doskonały uległem im parę razy. Ale to było już dawno temu… usunąłem emocje z mego umysłu. - odparł opat.
- Moich wystarczyłoby dla nas obojga. - roześmiała się lekko drowka - Odprowadzisz mnie zatem? Znudziło mi się już wysłuchiwanie ich kłótni. - machnęła ręką w stronę sprzeczających się zawzięcie magów - Opowiesz mi trochę o życiu w klasztorze… i może wykorzystasz gdzieś w zaułku po drodze. - mrugnęła wesoło - Co Ty na to?
- To nie jest dobry pomysł. Jeśli miałbym cię wykorzystać to w wygodnym dla ciebie miejscu. Żebyś nie zemdlała w połowie z wyczerpania. - uprzejmie wyjaśnił mnich rozglądając się dookoła. - Najwyraźniej nas nie potrzebują. Możemy iść.
- Zaintrygowałeś mnie, Daervenie. - Maerinidia wstała i ruszyła do wyjścia, nie próbując nawet pożegnaniem przekrzykiwać panującego w sali hałasu - Zawsze doprowadzasz do końca to, co zacząłeś? - pytała dalej, gdy już opuścili mury Shi’quos - Jeśli bym nawet zemdlała z wyczerpania… poczekałbyś aż się ocknę i kontynuował? Nie dokończyłbyś sam lub z inną?
- Pewnie samotnie… - stwierdził szybko drow. - Nie miałbym czasu, by czekać, aż odzyskasz siły.
- Brzmi przerażająco. - roześmiała się czarodziejka - Umówmy się więc, że kiedyś Cię zaproszę do siebie i zobaczymy… ile czasu zwykle potrzebujesz, by… rozładować napięcie?
- Kilka dzwonów… bez przerwy. - wyjaśnił mnich krótko. - Bez żadnej przerwy.
- Nie szkoda wam czasu? Odrobina emocji i cały proces trwałby krócej… czemu służy tak długie uprawianie seksu? - w oczach drowki pojawiło się uznanie, niemniej nie wydawała się zbyt przerażona perspektywą kilkudzwonowego wykorzystywania. Choć mogło to być zwyczajnie nudne… zależy, czego się oczekuje.
- A może medytujesz w trakcie?
- Nie... oczywiście, że nie. W pełni się oddaję fizycznym doznaniom. W końcu po to między innymi to służy, by w pełni rozładować wszelkie napięcia i frustracje z całego dekadnia w jednej eksplodującej chwili. I móc oczyścić umysł na następny dekadzień. - wyjaśnił drow najwyraźniej mając odrobinę inne podejście do kwestii emocji i skracania czasu.
- Hmmm… ja zwykle robię to często i zwykle krócej, niż Ty. - zupełnie naturalnym gestem ujęła łokieć towarzysza, wyraźnie bawiąc się rozmową. Spotkanie z opatem było dla niej czymś kompletnie nowym, nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się mieć kontaktów bezpośrednich z mnichami i mniszkami. Ich filozofia okazywała się coraz bardziej zupełnym przeciwieństwem drowiej natury, przez co była niezwykle fascynująca.
- Rozładowanie napięcia polega tylko na samym akcie, czy pocałunki i szepty także mają znaczenie? - drążyła dalej, zaciekawiona.
- Pocałunki tak... szepty nie. - mruknął mnich. - Słowa są zbędne, to czyny się liczą.
- W takim razie jesteśmy umówieni, tak? - zaklinaczka uśmiechnęła się szeroko, a potem roześmiała dźwięcznie - Pokażesz mi swoją filozofię w praktyce. Miło było Cię poznać. - wspięła się lekko na palce, by żartobliwie skubnąć płatek ucha opata i “przypadkiem” otarła się o spodnie Daervena by sprawdzić, czy chociaż jego ciało reaguje na jej wdzięki, skoro umysł jest wolny od emocji.
On nie zareagował na jej pieszczotę nawet drgnięciem ust. Jego ciało natomiast tak niewzruszone nie było. Mae z satysfakcją wyczuła jego reakcję.
- Do zobaczenia, mnichu. - Mae przesłała mu żartobliwego całusa i nie czekając na odpowiedź przekroczyła bramy swej Twierdzy.


Tym razem to Shryinda zjawiła się w komnatach Maerinidii. Ubrana w czerwienie i z narzuconym na ubranie płaszczykiem z kapturkiem oraz z koszyczkiem przekąsek w dłoni.


- Pomyślałam, że jesteś…. głodna. - rzekła figlarnym tonem Matka Opiekunka.
- Jak wilk. - czarodziejka uśmiechnęła się drapieżnie, błyskawicznie zapominając o zwojach, które dotąd z niebywałą uwagą i zatroskaniem studiowała - Aż tak się zasiedziałam, że postanowiłaś nie czekać dłużej tylko wpaść do mnie?
- Miałam trochę wolnego czasu… pomiędzy jednym spotkaniem, a drugim… więc postanowiłam zajrzeć. - usiadła wygodnie na łóżku i prowokująco skubała ustami grono winogron z powierzchni. - Te całe przywódzctwo Domem, bywa nużące.
- Więc przyszłaś do mnie tylko w poszukiwaniu rozrywki dla zabicia nudy i monotonii? - Mae wydęła usta w żartobliwym grymasie nadąsania - Tym się stałam? Rozrywką? - prychnęła, nie odmawiając sobie jednak dokładnego zlustrowania postaci kapłanki.
- W końcu to mój Dom… więc jesteście tym czym chcę. - zaśmiała się głośno, próbując tonem naśladować zmarłą “Bestię”. Nie potrafiła jednak brzmieć groźnie, zwłaszcza kiedy w tym wymuszonym śmiechu jej kształtne i duże piersi hipnotyzująco falowały. - Jeszcze nie zdecydowałam… czy rozrwyką, czy też cię przywiążę do łóżka, obedrę z ubrania i wykorzystam w każdy możliwy sposób.
- Tak, moja Pani. - w odpowiedzi na tę deklarację zaklinaczka wstała i złożyła przed Matroną kpiący ukłon, tym samym zbliżając twarz do jej pełnego biustu i bezczelnie wdychając jego zapach - A rozmawiać będziemy przed… czy po?
- Jeszcze nie zdecydowałam… - przygryzając dolną wargę Shryinda chwyciła za ramiączko szaty czarodziejki i powoli zsuwała je z ramienia. - Może w ogóle nie będzie czasu na rozmowy?
Na chwilę nasunęła je z powrotem, by ponownie zsuwać w dół. - Targają mną tak ciężkie dylematy w tej chwili.
- Cóż… musisz zdecydować w takim razie. - Mae przyklęknęła przy nogach kochanki i oparła głowę o jej udo - Jest jednak parę kwestii, które chciałabym poruszyć, więc jeśli teraz nie starczy czasu na rozmowę, pójdę z Tobą na kolejne spotkanie i pod osłoną niewidzialności będę Cię rozpraszać pieszczotami. - zagoziła, uśmiechając się niewinnie.
- To lepiej zacznijmy rozmawiać… póki jeszcze wolę słowa od czynów. - mruknęła drowka pieszczotliwie wodząc po spiczastym uchu Maerinidii.- Potrafiłabyś się mną dzielić? Mevremas wspomniała, że samce można użyć do liczniejszych zabaw.
- Owszem, można. - przytaknęła drowka, uśmiechając się do wspomnień - A co do zazdrości… jeśli mi nie będzie mógł w żaden sposób zaszkodzić... powinno się udać. Potencjalnych rywali… - uśmiechnęła się drapieżnie, nie kończąc zdania, po czym uniosła pytająco brew - Skąd w ogóle to pytanie? Zamierzasz się przekonać do samców?
- Nie uważam samców, za pięknych… ale wypadałoby mieć z partnerem jakiegoś… potomka. Więc wolałabym… mieć mój pierwszy raz w twoim towarzystwie. Przynajmniej miałabym wtedy z tego jakąś przyjemność. - zachichotała wodząc palcami po szyi Maerinidii. - A o czym ty chcesz ze mną pomówić?
- Właściwie to dwie kwestie poruszyłaś już sama… chodzi o partnera… i o potomka. Partnera dla Ciebie, potomka… mojego. - skrzywiła się wyraźnie, ale szybko opanowała i znów lekko uśmiechnęła - Najpierw partner. Przetestowałam kandydatów Tormtor. - zachichotała - Vallochar, ich Naczelny Mag… trochę sztywny, trochę arogancki, jak to mag... - parsknęła śmiechem - ...na jedno Twoje słowo będzie do wzięcia. Drugi to kapitan Selakiir, spokrewniony w Verdeath. Też nieco sztywny, ale w inny sposób… jak to wojskowi. Za to dzielnie się starał, by mnie zadowolić. Wydaje się rozsądny więc nie powinien sprawiać problemów. No i jest całkiem przystojny. - w powietrzu zawisł iluzyjny obraz drowa - Myślę, że mimo ostatniej… wpadki... która tak naprawdę była próbą ratowania własnej dumy, warto się sprzymierzyć z Tormtor. To silny Dom.
- Aleval też ma swoich kandydatów, “Języczek” obiecała siebie dorzucić w pakiecie ze swoimi. Wiesz… w ramach nawiązania bliskich stosunków. - zachichotała Shryinda. - Czekam na ruch Shi’quos i Vae… bo Eilservs chyba nie mają nic godnego
Machnęła ręką przez iluzję. - Pokaż mi coś naprawdę seksownego, Mae.
- To za chwilę. - uśmiechnęła się iluzjonistka - Póki co… nadal pozostaje kilka kwestii… - westchnęła - Wiem, że ode mnie też oczekujesz tego samego, czyli wybrania sobie partnera politycznego i w ogóle. Oczywiście, jestem gotowa to zrobić. Tyle, że potomka z tego żadnego nie będzie, choćbyśmy nic innego nie robili tylko próbowali go spłodzić. - zakończyła smętnie, odwracając wzrok. Wciąż ciężko jej było o tym mówić.
- W zasadzie to nie chciałabym, żebyś szybko znalazła partnera… zabawne jest machać im przed nosem niejasnymi obietnicami. - Matrona pogłaskała delikatnie czarodziejkę po włosach.- A co z tym… dzieckiem?
- Nie mogę mieć dzieci. - wyjaśniła ponuro Maerinidia - Przynajmniej dopóki nie zdejmę z siebie klątwy, którą zostawiła mi w spadku moja kochana mamusia. Potężnej, dodam, gdybyś miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. Ona była mistrzynią i postarała się, żeby to było coś naprawdę paskudnego.
- Kochanie… tak mi przykro… wstań… usiądź. Chcę cię przytulić. - szepnęła cichutko kapłanka.
Cała złość i nienawiść do zmarłej rodzicielki przerodziła się nagle w ocean żalu, który musiał znaleźć ujście we łzach. Te zaś popłynęły wartko, jeszcze nim głowa Mae wtuliła się w miękki biust kochanki a ciałem drowki wstrząsnął rozpaczliwy szloch.
- Kochanie… jesteś młodziutka. Ilivantar na pewno znajdzie sposób na jej zdjęcie... w końcu. Nie przejmuj się. - pocieszała ją Matrona tuląc do siebie i głaszcząc po plecach.
- To nie... będzie... łatwe… - załkała czarodziejka, usiłując się jakoś uspokoić. Ten wybuch emocji nawet dla niej był zaskoczeniem. Może spowodowała go czułość Shryindy? Jej szczere współczucie? Jej zachowanie świadczące tak wyraźnie, że tak wiele głębokich uczuć je łączy?
Tak czy inaczej, szloch powoli cichł a na policzki wypłynął delikatny rumieniec - Wybacz, ja… - westchnęłą - ...po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiła.
- No... już... już… - Matrona pochwyciła palcami podbródek Mae delikatnie i uniosła jej oblicze ku swemu. Powoli czubkiem języczka z pietyzmem zlizywała łzy z jej twarzy. - Nie przejmuj się tym tak. Zapomnij o tym... nie ma się co tym zadręczać. Znajdziesz sposób. Obie wiemy, że ci się uda.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz. - czarodziejka uśmiechnęła się wreszcie i westchnęła - Pozostają więc jeszcze do omówienia dwie sprawy… dwóch wypraw. Do Icehammer i do Thay. Pierwsza wiąże się z budową klatki na mythal, druga z naszymi interesami. - uściśliła - Trzeba zdecydować, kogo wysłać do szaraków z wyprawą dyplomatyczną, bo potrzebujemy runotwórców… nasze kapłanki nie bardzo garną się do tego fachu… - przewróciła oczami - ...a na wyprawę do Thay zgłaszam się osobiście. Vae wysyła swoją delegację z reklamacją… nie dotarły do nich transporty niewolników, których my też potrzebujemy. Sereska osobiście obiecała mi preferencyjne warunki i będę mogła wybrać co lepsze kąski. To raz. Dwa, że pozostawiłam niedokończoną sprawę naszego przedstawicielstwa na Powierzchni. Trzy… że może… znajdę coś na tę moją klątwę… - dokończyła cicho.
- Mhmmm? - gdy Mae wyjaśniała sprawę, usta Shryindy już pieściły jej szyję, a dłoń bezczelnie wsunęła się pod szatę czarodziejki obejmując jej pierś i ugniatając pieszczotliwie. Przez chwilę zajęta zabawą drowka skupiona była bardziej na kuszącej bliskości Mae, niż na jej słowach. - Trzy? ...Znowu chcesz mnie opuścić?
- Tym razem w bezpieczne miejsce i w bezpiecznym celu. - czarodziejka wyprężyła się lekko, poddając pieszczotom - I nie na długo… nie wytrzymam długo bez Ciebie. - szepnęła czule.
- Zgoda... ale musisz mi to wynagrodzić. Dziś i po powrocie. - wymruczała drowka, kąsając delikatnie szpiczaste ucho czarodziejki. Jej palce zataczały kółka dookoła szczytu piersi Mae, delikatnie trącając go paznokciami. - Coś jeszcze chciałabyś omówić?
- Nic, co by nie mogło poczekać, kochanie… - Maerinidia nachyliła się i ujęła twarz kochanki w dłonie, by złożyć na jej wargach gorący, pełen czułości pocałunek - ...ile masz jeszcze czasu? - wymruczała, gdy ich usta wreszcie się sobą nasyciły i oderwały na chwilę od siebie.
- Dość, by zrobić wiele pikantnych rzeczy z tobą. - wymruczała Shryinda odsuwając dłoń od piersi Mae, tylko po to by stanowczym ruchem zsunąć ramiączko i uwolnić jej skarb od ciężaru materiału. Nachyliła się niżej i ustami zaczęła składać hołd urodzie kochanki, pieszcząc językiem jej sprężyste wzgórze.
Odpowiedziało jej głębokie westchnienie czarodziejki i dłonie, które wsunęły się we włosy Shryindy, zachłannie przyciągając jej głowę do piersi. Perłowe ząbki Mae delikatnie przygryzły końcówkę szpiczastego ucha kapłanki do wtóru kolejnego stłumionego jęku.
- Rozkazuj mi, moja Pani… - szepnęła, zsuwając dłonie na szyję i dekolt Matrony i pieszcząc je delikatnie - ...powiedz, jak mam Ci służyć…
- Chyba obie mamy za dużo na sobie, byś mogła mi właściwie służyć. - wyszeptała z chichotem Matrona spomiędzy piersi Mae. Czarodziejka czuła na swej skórze jej oddech jak i pieszczoty. - Choć... pewnie za pomocą magii... to by psuło zabawę. Lepiej odkrywać wszystko tradycyjnie.
- Mam się dla Ciebie rozebrać, czy wolisz sama zedrzeć ze mnie suknię? - ton głosu Mae i jej spojrzenie jasno mówiły, że sama ma ochotę zedrzeć ciuszki z kochanki… i nawet nie próbowała tego ukrywać.
- Mam ochotę być… rozpieszczona. Rozbierz nas... obie… - wymruczała zmysłowo Matrona i nachyliła się by pocałować usta Mae. - Acz uprzedzam… będę ci w tym przeszkadzać.
- Pozwól więc, że zacznę od siebie. Łatwiej Ci będzie mi przeszkadzać w rozbieraniu Ciebie… - zaklinaczka podniosła się kocim ruchem i zsunęła drugie ramiączko sukni, pozwalając jej opaść na ziemię. Pod szatą była niemal naga, jedynie skromna jedwabna bielizna osłaniała jej kobiecość. Widać było, że nie planuje ani nie spodziewa się odwiedzin kochanka lub kochanki. A potem pochyliła się uśmiechając zmysłowo, by szybkim ruchem pociągnąć za wiązania gorsetu sukni i odpiąć sprzączkę płaszczyka kapłanki, tym samym uwalniając także i jej piersi od okowów stroju.
- Niewiele więcej zdziałam, jeśli nie wstaniesz. - zamruczała, wyciągając zapraszająco jedną dłoń do kochanki a drugą zahaczając o krawędź własnej bielizny.
- Jesteś bardzo… przekonująca. Aż trudno się oprzeć takiej ofercie... tak ładnie acz skromnie opakowanej. - zamruczała Matrona nadal siedząc. Czubkiem kozaczka powiodła po bieliźnie Maerinidii. - Mam ochotę zatrzymać buty… i rękawiczki też… ale resztę… trzeba usunąć.
Wstała, jej dłonie spoczęły na piersiach czarodziejki, masując je. Usta Shryindy musnęły jej szyję, gdy mruczała. - Stęskniłam się za twoimi skarbami.
- Obowiązki… obowiązki… - westchnęła Mae, przywierając ustami do szyi kochanki, gdy jej dłonie zsuwały z bioder Matrony suknię razem z bielizną. Gdy się już z tym uporały, zsunęły także własną bieliznę, pozwalając dwóm rozgrzanym ciałom otrzeć się o siebie, wywołując cichy jęk przyjemności - Rozkazuj, zanim… dam się ponieść… - szepnęła wreszcie czarodziejka, ogrzewając ucho Shryindy ciepłym oddechem - ...mojej żądzy…
- Mam ochotę… cię posmakować… pobawić się tobą… - Matka Opiekunka mruczała do ucha Mae zmysłowym głosem, ocierając się swym biustem o jej i gładząc krągłe pośladki czarodziejki dłońmi w aksamitnych rękawiczkach. - Połóż się wygodnie, rozchyl nogi i pozwól mi pobawić się twoim ciałem, Mae.
- Jak sobie życzysz… - czarodziejka podeszła do łóżka i spełniła polecenie, drżąc lekko z niecierpliwości.
Shryinda powoli podeszła do Mae, jej dłonie zaczęły pieścić uda kochanki. Nachyliła się i z pietyzmem muskała języczkiem kwiat rozkoszy czarodziejki, potem sięgała głębiej i odważniej delektując się każdym ruchem swego języka i każdym smakiem który przynosił. Nie spieszyła się w tej zabawie, wielbiąc ciało Maerinidii, leniwymi acz czułymi pieszczotami.


Komnata Quevvyra przypominała prosty gabinet urzędnika. Nie było tu żadnych ozdób, żadnego rozmachu. Jedynie biurko, drewniana biblioteczka i barek z alkoholami. Sam Qevvyr był drowem dość starym, a sztuka praktykowana przez niego odbiła się na nim w postaci ostrych rysów jego oblicza wręcz wychudzonego. Czarna szata okrywała jego ciało... Mae wchodząca do jego gabinetu, była jego przeciwieństwem, suknia z turkusowego jewabiu odsłaniająca dekolt i ramiona kusiła także długim rozcięciem, przez które widać było zgrabną nogę i okrywającą ją siateczkową pończoszkę. Ułożone przez najlepsze fryzjerki włosy, wiły się figlarnymi lokami wokół jej szyi. Nawet na tym zasuszonym starcze ten widok robił wrażenie.
- Mój drogi Qevvyrze... mam problem i potrzebuję pomocy. - Maerinidia bez żadnych wstępów przeszła do rzeczy, siadając na rogu biurka drowa i robiąc bezradną minkę, zupełnie niepasującą do jej zachowania.
- Ja… - jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na nadmiernie odsłoniętej nodze Maerinidii. - Jakże Dom Shi'quos mógłby pomóc najpotężniejszej drowce Godeep? I czemu to nie Malovorn jest kuszony?
- Malovorn mi nie pomoże... - czarodziejka wstała i przeszła się nerwowo po pokoju - Sprawa jest dość delikatna... a przyszłam do Ciebie, gdyż dotyczy spraw, w których jesteś najlepszy. Oczywiście to, że nie plotkujesz na prawo i lewo także nie pozostaje bez znaczenia. - zaczęła ostrożnie, uważnie wpatrując się w reakcję maga - Mogę Ci zaufać?
Quevvyr zamilkł, przyglądając się podejrzliwie Maerinidii. Splótł dłonie razem mówiąc. - Zważywszy na twe znajomości i wpływy... i fakt, że mogłabyś mi zaszkodzić, gdybym nie okazał się dość dyskretny, oraz... fakt, że nasze aspiracje raczej nie kolidują ze sobą, to... tak, możesz mi zaufać.
- Dyskrecja jest w tym przypadku w interesie nas obojga... zwłaszcza Twoim. Bo mój problem dotyczy Twojej katedry. - uśmiechnęła się lekko Mae - Widzisz... od jakiegoś czasu po naszej dzielnicy kręci się jedna wesz. Tu ugryzie, tam ugryzie... niby nic nie znaczące ugryzienia, ale potwornie irytujące. Przegnaliśmy tę wesz, ale ona się kręci nie tylko tu... zbadaliśmy ją nieco dokładniej i wiesz co odkryliśmy? - zrobiła efektowną pauzę, opierając się obiema dłońmi o biurko i nachylając tak, by jej twarz znalazła się przed twarzą nekromanty, po czym szepnęła - Jest nieumarły...
- Nie każdy nieumarły jaki łazi po mieście to efekt działań Katedry Nekromancji. Sporo ich zostało w Nekropolis po zdradzie Keelsorona. To może być jeden z nich. - stwierdził w odpowiedzi Quevvyr spokojnym głosem, najwyraźniej pewny swego. - Jakiego dokładnie rodzaju to nieumarły ?
- Podobno to wampir... - Mae wróciła do krążenia po pokoju, kołysząc hipnotyzująco biodrami - ...i podobno dość potężny. A także nie do końca ostrożny. Nie zamierzam się za nim uganiać, ale jeśli pojawi się u mnie... cóż. Może się okazać, że to jeden z Waszych... a przecież nie chcemy niepotrzebnych niesnasek między naszymi domami, prawda?
- Nie odpowiadam za to, co w czasach przed wojną Akormyr wypuścił z trumien pozwalając łazić po Twierdzy. Niemniej jeśli to jeden z takich, który wykorzystał wojenną zawieruchę... oczywiście jestem gotów pomóc, w imię dobrych stosunków między naszymi... Domami. - odparł drow starając się nie rozpraszać ruchami jej ciała.
- Wiesz... są tacy, którzy bez wahania zwalą winę na Ciebie. - drowka pozornie obojętnie wzruszyła ramionami - Zwłaszcza, że taka wesz potrafi mocno napsuć krwi. Angażuje dodatkowe patrole, zabija... mamy i tak za wiele ofiar po wojnie. - uśmiechnęła się przepraszająco - Nie rzucę swoich uczniów w pogoń za kimś, kto być może przewyższa ich potęgą. A jeśli ja sama ruszę na łowy... sam rozumiesz. Jakoś niezręcznie by to wyszło. To jest mój problem. - wzruszenie ramion poruszyło jej dekolt, gdy siadała naprzeciw Qevvyra, z zatroskaniem wpatrując się w jego twarz z zatroskaniem w oczach.
- Więc miło mi, że w tak przyjemny dla oczu sposób, zrzucasz swój problem na mnie. - westchnął Quevvyr i wzruszył ramionami poddając się. - Dobrze... poślę kogoś na łowy na tego nieumarłego. Być może sam się wybiorę nawet. Jego pomioty niszczycie od razu?
- Żaden jeszcze nie wpadł mi w ręce więc albo ich nie zrobił albo są zniszczone... - uśmiechnęła się Mae - I nie bądź taki surowy dla mnie. Uznałam, że to... odpowiednie, byś o tym wiedział. Oczywiście dam znać, jeśli moje źródła coś jeszcze ustalą. - dodała, zakładając nogę na nogę i opierając się wygodnie zmieniła temat - Wielka szkoda, że nie było Cię na balu. Sporo straciłeś. - przekrzywiła zalotnie głowę, z roziskrzonym wzrokiem i łobuzerskim uśmiechem.
- W moim wieku i stanie przyjęcia tracą urok.- zaśmiał się ironicznie drow, spoglądając mimowolnie na jej nogi.- No... może nie wszystkie... uroki.
Podrapał się po podbródku. - Niemniej przyjęcia to nie miejsca dla mnie.
- Dlaczego? - w jej głosie brzmiała autentyczna ciekawość - Nie jesteś przecież aż tak... wiekowy, by nie móc się raz na jakiś czas... pobawić? - zamyśliła się i roześmiała - Ślicznotka jest chyba starsza?
- Cień pozostawił po sobie pamiątkę... w moim ciele, która czyni mnie dość niesprawnym.- wyjaśnił niechętnie Quevvyr i uśmiechnął się ironicznie. - Cieszy mnie komplement, ale jest na odwrót. Znałem matkę Inyndy, gdy była jeszcze młoda. Widziałem jak ginęła.
- Jakiego rodzaju... pamiątkę? - zainteresowała się Mae, opierając podbródek na dłoni i westchnęła - Cień pozostawił po sobie wiele pamiątek. Do tej pory mam dreszcze jak sobie przypomnę jego przelotną obecność w moim umyśle, kiedy ginął.
- Klątwę… paskudną i nieprzyjemną klątwę. - odparł z irytacją Quevvyr splatając dłonie razem. - Którą udało mi się nieco… przyhamować.
- Klątwę... przyhamować? - tylko lekki błysk w oczach zdradzał ogromne zainteresowanie poruszoną kwestią - Sam czy z czyjąś pomocą? - zapytała uprzejmie.
- Oczywiście, że sam. Na wygnaniu miałem sporo czasu dla siebie. - uśmiechnął się Quevvyr ironicznie. - Więc poczyniłem szereg badań i osiągnąłem pewne... efekty.
- A jakiego rodzaju jest ta... klątwa? - Mae zamyśliła się - Już nie jesteś na wygnaniu. Nie szukałeś pomocy u kogoś innego?
- Dość kłopotliwa i dość potężna. Nie przywykłem zresztą odsłaniać swych słabości przed innymi magami. A skoro udało mi się zatrzymać jej postępy, to jest szansa że ją zwalczę. - odparł dumnie nekromanta.
Czarodziejka obrzuciła drowa zamyślonym, ale nazdwyczaj uważnym spojrzeniem i przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć… jednak zamiast tego uśmiechnęła się ciepło.
- Życzę więc powodzenia w tej nierównej walce. - nie zachowywała się już prowokacyjnie, choć nie starała się też ukryć wyeksponowanych wdzięków. Widać było jednak, że zaczęła traktować maga nieco inaczej, niż na początku ich spotkania - Jeśli nie masz nic przeciwko, wpadnę jeszcze zapytać, jak idą łowy... Masz jakiś ulubiony trunek?
- Jestem tradycjonalistą, wolę nasze wina od tych nadziemnych. - wyjaśnił z uśmiechem Quevvyr.
- W takim razie znajdę coś… odpowiedniego. - uśmiechnęła się w odpowiedzi zaklinaczka - Miło było Cię poznać bliżej, Quevvyrze. - podeszła bliżej i z wdziękiem schyliła się, by pocałować starca w policzek - Do zobaczenia za kilka cykli… - machnęła wesoło dłonią na pożegnanie i z cichym szelestem sukni opuściła gabinet.
- Do zobaczenia. - odpowiedział uprzejmie nekromanta.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline