Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2015, 19:39   #73
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację




Золa oglądała panoramę. Czarne niebo okopcone granatowym smogiem. Łunę nad budynkiem, języki płomieni wystające z okien, liżące ściany. Podpalaczy nie dostrzegła. Może odjechali, może siedzieli przyczajeni, obserwowali pożogę. Elizjum zostało zniszczone, ale jedyne uczucie nieodżałowania wynikało z niemożności posłania granatów pomiędzy kanistry w rękach Sabatników. Przez moment skupiła się na osobach stojących przy furgonetkach. Na ubiorze, gestach, twarzach. Rysach niemieckiego mężczyzny. Odzianego w mundur SS, z trupią czaszką szczerzącą się z czarnego otoku. Trwającego na spalonej ziemi.

[MEDIA]http://i.dailymail.co.uk/i/pix/2014/07/16/article-2694629-1FAF9D9A00000578-846_964x300.jpg[/MEDIA]

~*~*~*~

- Przyszliśmy za późno! - padł krzyk zagłuszony eksplozją. Spojrzała przez lornetkę. Obrazem szarpały wybuchy. Wizję przesłaniał kurz, opadający pył. Złowrogi cień znikał we wnętrzu śmigłowca. Mogła przysiąc, że patrzy na nią z politowaniem. Uśmiecha się, zadufany w swojej bezkarności. Zignorowała ból przestrzelonego ramienia. Zaciskając zęby, łapiąc palcami brunatne grudy, wspinała się na szczyt moździerzowego krateru. Spod świeżego opatrunku sączyła się krew, gdy stając między wyschniętymi konarami wyciągała rękę w stronę zbiega. Dwieście, trzysta metrów, za dużo by sięgnąć. Nigdy za wiele by próbować. Skupiała się na maszynie, przez ból, przez łzy, przez bród na twarzy i zmęczenie w mięśniach. Kosz wirnika topniał smagany jęzorami ognia. Żar wypływał spod powiek dziewczyny, wirował we wnętrzu dłoni, rozgrzewał powietrze, osmalał mundur, gdy na tle czarnego nieba, okopconego granatowym smogiem przemierzała pogorzelisko.

~*~*~*~

- Przyszliśmy za późno - powtórzyła zdezorientowana. Niepewnie chwytając się ostatniego punktu zaczepienia. Przetarła ręką oczy, zamarła. - Они сделали, как они хотели, teraz wloką się w kolejne miejsce - grała na zwłokę, powoli wracając do siebie - Będą jak wrzód na dupie - oceniła sytuację.

Wycofała się w głąb dachu. Rozejrzała, sprawdzając, czy i ona nie jest obiektem czyjegoś zainteresowania. Tylko wiatr, cienie, pokrzykiwania strażaków, migotliwe światła. Zmysły milczały na temat zagrożeń, co i tak nie dawało żadnej gwarancji bezpieczeństwa.

- Gdy trafimy na sforę - zagadała do Nosferatu. Musiała się upewnić - twoje zwierzęta będą w stanie ich śledzić?

Usiadła, odetchnęła, w spokoju obserwowała wędrówkę chmur.

- Нам не нужно героической битвы. Chce ich nękać, wrednie i nieczysto. Aż po świt, aż będą musieli schować napchane frazesami łby przed radosnym spojrzeniem słońca. Wtedy... chciałabym, aby chłopaki Devila wiedzieli, w które drzwi wjechać cysterną.

Miejsce było znajome, to tutaj postanowiła sprawdzić Kainitów. Czy posunęła się wtedy za daleko, może. Scully więcej nie wracał do tematu. Mimo to czuła, że coś jest na rzeczy. Zadra głęboko pod skórą. To dlatego nie pozwoliła zginąć Veronice? Życie za życie, parsknęła. Działanie, które nic nie zmieni, absolutnie nic. Naprawa świata wymagała czegoś więcej niż granatnik, który trzymała w dłoniach. Czegoś dużo większego, co zatrzęsie nim w posadach, zniszczy i pozwoli się odrodzić. Przebuduje, zaczynając od istoty człowieka. Robota dla bogów, nie dla wampirzycy, przytłoczonej tym co widziała, widzi i będzie oglądać, aż do samego końca. Coraz bardziej zmęczonej nieustanną walką. Tylko frakcje zmieniały nazwy, reszta pozostawała dobrze znanym, czystym skurwysyństwem.

~*~*~*~

Grupa żołnierzy zajmowała pomieszczenie zaadoptowane na przyfrontową kantynę - najlepsze w okolicy, miało trzy ściany i kawał sufitu. Wystające pręty zbrojenia, obdarte z cementu, wyginały się na wszystkie strony, tworząc niedocenione dzieło sztuki nowoczesnej.

- Po raz kolejny ich widziano - mężczyzna z blizną na połowę twarzy żuł zaschniętą, chlebową piętę. - Za każdym razem są kurewsko lepsi.
- Doktor Frankenschwein nie śpi - zawtórował mu soldat o sympatycznej aparycji, jasnych włosach, niebieskich oczach i budzącym zaufanie uśmiechu. Zajęty był czyszczeniem rozłożonego na części karabinu. Wyćwiczonymi ruchami sprawdzał mechanizmy. - Najpierw atakowali w nocy. Wpadali w okopy, w szale siali pogrom, aż do nagłego zgonu. Już wtedy byli piekielni do ubicia.
- Zamiast spustu - młoda dziewczyna zasiadała w kącie. Rzeźbiła w drewnie figurkę. - zwalniają blokadę magazynka. Mylą zwolnienie zawleczki ze zwolnieniem zwieraczy. Nic dziwnego, że nic nie mogą ubić.
- A ta zawsze wie lepiej... - blondyn odfuknął. - Młoda zrób nam przysługę, idź - machnął ręką na zachód - zabij pies-go-trącał fuhrera. Zakończ wojnę, a uwolnisz nas od wszy, wilgoci i swojego towarzystwa.
- No przecież - nastolatka uśmiechnęła się pod nosem, ostrożnie wycinała kły w rozdziawionej paszczy niedźwiedzia. - A co do wszy, lepiej trzymaj się z daleka - wstrząsnęła rudą czupryną.

Do pomieszczenia wpadło trzech piechurów. Wtoczyło się wesoło, bo i przerwa w natarciu, a i jeszcze żyją, a i wchłonęli nieco procentów. Początkowa chęć zawarcia przyjaźni minęła po spojrzeniu na rękawy obecnych. Czarne nietoperze na niebieskich tarczach, GRU SV-8 wyszyte na rantach. W pośpiechu opuścili "lokal", potykając się o własne nogi.

- Chyba nie jesteśmy zbyt popularni - jasnowłosy przerwał niezręczną ciszę. Poorany parsknął, opluwając się okruchami, wkrótce reszta do niego dołączyła, jakby usłyszeli najlepszy dowcip od czasów cara Mikołaja.

~*~*~*~

Wyłoniła się z ciemności za plecami Willego. Urywając się postrzępionym cieniom. Blada i posępna.

- Młody, dobrze ułożony, a zadaje się z mordercą - przyciągnęła uwagę chłopaka głosem chłodnym jak wnętrze lodowca. Poczekała aż się odwróci. - Dobrze znasz Heimdalla, co? Przekaż mu: dusze twych ofiar pragną krwi - cedziła. - I odbiorą ci wszystko, kawałek po kawałku, cierpliwie, wszystko co ma dla ciebie wartość. Zmiażdżą w trupich szczękach, wyplują i zdepczą.

Rozpływała się w ciszy zaułka, rozmazana w wyziewach krat kanalizacyjnych. Mrok pożerał jej sylwetkę. Ostatnie były zęby. Biel kłów wyszczerzonych w nienawistnym grymasie. - Zgadnij od czego zaczną? - zachichotała, pozostawiając w trzewiach młodzieńca nieprzyjemne, pełzające uczucie.

[MEDIA]http://www.fimfiction-static.net/images/story_images/237154.jpg[/MEDIA]

 
Cai jest offline