Lazarides milczał i czekał. Już nocne wypadki i rozmowy zważyły mu humor, a poranne wieści wcale nie były lepsze. Nie miało znaczenia czy milicja trafiła na ich ślad dzięki nagle odzyskanym zdolnościom śledczym, dyskretnej pomocy życzliwych czy boskiej interwencji - mieli na pieńku z oficjelami. Opowieść Kumalu o “spontanicznej manifestacji” skupionej wokół tajemniczego “trybuna ludu” i trupie Łysego Abdula pogłębiła wściekłość półsmoka. W innych okolicznościach mógłby podziwiać taktyczną zagrywkę przeciwników, obrócenie przez nich ostrza jambiyi oskarżeń i skierowanie go przeciwko drużynie. Teraz jednak miotał nim wrzący gniew i Janos całą siłę woli skupiał na zachowaniu spokoju, do tego stopnia że wydawał się niemal pogrążony w letargu. Nie pomagało to że Aria uparła się by towarzyszyć mu na pustyni w oczekiwaniu na wykradzione - czy co tam w końcu prorok-mistyk z nimi wymyślił - wierzchowce. Potrzebował czegoś i wcale nie była to rozmowa czy towarzystwo. Miał ochotę zabijać, gołymi rękoma rozdzierać przeciwników na strzępy, skręcać karki i łamać kości. Wbrew wszelkiej logice miał nadzieję że Powietrzne Bestie czy ci… Władcy Mroku czy jak się tam zwali, wychyną w pościgu i będzie mógł ich rozszarpać w furiackim ataku. Otworzył oczy gdy Aria dała znać o grupce ludzi i zwierząt kierujących się ku ich kryjówce… co ze względu na okoliczności - było to miejsce uprzedniego spotkania Wściekłego Psa z dżinem - było swoistą ironią losu. Podniósł się na równe nogi i rozejrzał po ciemniejącym niebie. Potem spojrzał ku nadciągającej grupie. - Mam nadzieję że nie spróbują jakichś numerów - wymamrotał i uśmiechnął się blado do dziewczynki. Po prawdzie miał nadzieję że najmici będą się handryczyć czy kombinować, ale obok niego była wszak Aria a jej nie mógł narażać. Sięgnął po miecz. Może na pustyni będzie miał więcej okazji by się wykazać, bez konieczności ukrywania się na każdym kroku.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |