W głowie Meriel, gdy przemierzała tę zapomnianą przez bogów osadę, kotłowało się wiele pytań. Co musieli zmalować jej mieszkańcy, a przynajmniej jakaś ich garstka, że los tak okrutnie z nich zakpił? Dlaczego, widząc zagrożenie nie opuścili wyspy? Co wspólnego z zombiakami mieli archeologowie, którzy jakiś czas temu pałętali się po wyspie? Od natłoku myśli zaklinaczkę o mało co rozbolała głowa. O mało, gdyż nie była ona jednak jedną z wymuskanych panienek, które od byle niedogodności dostawały ataku migreny, od byle wiaterku zapalenia płuc, a od byle kuksańca siniaków.
- Jak rozumiem, mości Isherwoodzie, jesteś sołtysem tej osady? - zapytała Meriel, by ustalić osobę, której należało zadać tych kilka bardzo ważnych pytań. - Mamy nadzieję, że rzucisz nam nieco światła na to, co działo się na wyspie. Niestety, marynarze, którzy tu ostatnio byli, a którzy zaalarmowali naszego mocodawcę, nie byli w stanie zbyt wiele powiedzieć. Nie dotarli do Telflamm w jednym kawałku. - zaklinaczka uznała, że należy od razu przejść do sedna. - Sołtysem? - Roześmiał się brodacz na wieść o awansie społecznym - sołtys, o ile takowy w ogóle istniał, leży tam - wskazał palcem dogasające palenisko. - Ale jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć, pytaj mnie. Jestem jednym ze starszych i lepiej zorientowanych mieszkańców, więc mam nadzieję uda mi się zaspokoić ewentualny głód wiedzy.
Dopiero po chwili Isherwood się zreflektował, słysząc o niefortunnym losie marynarzy. Wśród pozostałych mieszkańców wioski zapanowało niewielkie poruszenie, jedni szeptali coś do drugich. - Craven i cała jego załoga nie żyją? Psia mać, odesłaliśmy ich z pustymi rękami właśnie po to, żeby uchronić ich przed klątwą, czy co do cholery dzieje się na wyspie - Meriel słuchając odpowiedzi Isherwooda i wzmianki o odesłaniu ekipy marynarzy zauważyła coś, co dotychczas jej umykało. Lwia większość mieszkańców wioski nie wyglądała na takich, co pierwszy raz trzymała broń w ręce. Co prawda zaklinaczka nie widziała żadnego z nich w boju, jednak służąc w wojsku człowiek uczy się rozpoznać kogoś, kto czuje się swobodnie z mieczem u boku.
- To może od początku, kiedy to się zaczęło? - A mnie bardziej od kiedy interesuje, jak to się zaczęło. - Elanka nie bawiła się w formalności, nikomu nie jaśniepaniła ani nie mościła. Po prostu przeszła do meritum. Wszystko, co zobaczyła do tej pory na wyspie utwierdziło ją w przekonaniu, że nie jest to miejsce, w którym przeżywa się przygodę życia a umiera zapomnianym przez los. Na śmierć ani zapomnienie nie była gotowa. - Nie chcecie się stad wydostać? - Dodała po chwili szczerze zaskoczona, że pierwszą reakcją mieszkańców wioski nie była prośba o ratunek i transport z wyspy. Przecież każdy normalny człowiek wiał by ile sił w nogach a oni się tu barykadują… dziwne. -Swoją drogą czy nie wypadało by jeszcze ostrzec kapitana Olega? Czy oni nie chcieli czasem o poranku przybić do portu? Mogą nie być gotowi na to co spotkają na brzegu- dodał Karnax trochę nie uprzejmie wtrącając się do rozmowy.
Vade przytaknął Karnaxowi: - Im prędzej tym lepiej. Tych pasiastych bestii może być znacznie więcej. Nie wspominając o ich mniej świeżych wariantach.
- Jeżeli chodzi o mnie, Panie Isherwoodzie, to interesuje mnie kopalnia. Czy wybuch hmm… - bard poszukał w myślach odpowiedniego słowa: - tej plagi, miał coś wspólnego z wydobyciem żelaza? Spostrzegliście jakąś zależność? I co z tymi orkami? Widzieliśmy całą masę orkowych ciał. -Słyszeliśmy też coś o archeologach którzy już jakiś czas byli na tej wyspie, wie Pan co z nimi, czego szukali? Co znaleźli?- doda swoje Karnax, ale bez pośpiechu, nie chcąc zalać lawiną pytań Isherwooda.
__________________ W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć. |