Tytytha - 116 centymetrowa halflindzka dziewoja o rudych włosach, pulchnej budowie ciała, niezwykłych oczach i szerokim, radosnym uśmiechu, charakterystycznym tylko dla tej rasy Starego Świata
do tego obciążona plecakiem niewiele mniejszym od niej samej - przemierzała ulice Schwartzhafen w poszukiwaniu swoich znajomych najemników, z którymi dotarła aż tutaj. Codziennej radości z pięknych chwil popołudniowego słońca nie psuła jej nawet wizja porzucenia jej samej przez grupę w głębi tajemniczej Sylvani. Nie miała im za złe osamotnienia. Nie miała nic przeciw znalezieniu się w samym środku magicznej krainy, za jaką uważała te rubieże Imperium. Chciała jedynie zapytać dawnych kompanów, czy może jeszcze liczyć na tego pegaza, o którym jej opowiadali całą drogę od Krainy Zgromadzenia i dla którego z nimi wędrowała taki szmat drogi. Pewnie nie mogła, ale za samo zadanie pytania nikt jej w głowę nie da przecież, a lepiej mieć pewność niż zmarnować okazję! Każda z okazji na poznanie czegoś nowego może się wszak nie powtórzyć! A to może być jedyny pegaz w Sylvani, więc nie ma co wybrzydzać trzeba iść popytać reszty! O ile jeszcze jakaś reszta tutaj została... - roztrząsała w myślach najważniejsze dla siebie kwestie Titi.
Wtem gwar jakiś, ruch i zamieszanie. Dom stojący w płomieniach, ale ogień jakiś taki niemajestatyczny. Przygasły odrobinę, za to z plonem zacnym - dwóch nieboraków osmalonych i bez pomocy. Dziwny ten kraj, ale nawet w takim, niziołków zwyczaje takie same! Dziewczę truchtem podbiegło do leżących, rozsuwając gapiów łokciami i wielgachnym plecakiem, który przy każdym jej kroku wydawał z siebie melodyjny, rytmiczny dźwięk srebrnego dzwoneczka przyczepionego do burty niziołkowego wspomagania grawitacyjnego. Jednoczenie nie pozwalając przegapić malutkiej, rudowłosej burzy energii, dobrych chęci i bezinteresowności znajdującej się teraz przy
Atosie i Hansie. W mgnieniu oka zrzuciła z ramion plecak, chwyciwszy go kolanami pochyliła się nad nieprzytomnym i sprawdziła czy jeszcze dycha. Dychał! To już dobrze wróżyło i im obu i samej Titi. Choć matka Esmeralda nie dała dziewczynie czterech rąk, to od razu z tłumku wychwyciła największego z drabów, co najbardziej zmartwioną minę miał i wskazawszy na niego krótkim, pulchnym paluszkiem, odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu:
- Ty, wody mi przynieś. Dwa wiadra, zimnej i czystej! - wprawiając większość zbiegowiska w zdziwienie, a na pewno zaskakując samego
Johanna, do którego mówiła. Do reszty poza samymi ofiarami pożaru nie odzywała się wcale, ale wyjmując z bagażu kilka pakunków, wyraźnie, ruchem rąk oznajmiła im, że chorym potrzebne jest miejsce.
Nim poluzowało się w okół niej, Titi stała przy
Atosie i mówiła do niego pół szeptem:
-
Jestem cyrulikiem, ale nie rzeźnikiem, jak Ci wasi. Pomogę wam. Muszę rozciąć twoją śliczną kurtkę, bo dostaniesz zakażenia. - sięgnęła po sztylet do pasa i ze szczerym, rozbrajającym uśmiechem, nim zaczęła rozcinać ubiór szlachcica, szepnęła mu do ucha ciszej -
Tak, będę Cię rozbierać i robić Ci dobrze...
Nim główny zainteresowany zdołał zareagować, nienadpalone części kaftana opadły na ziemię w strzępach, a na jego ramieniu wylądował namoczony wodą z manierki jedwab katajski chłodzący rany i przynoszący ulgę poparzonej skórze. Niziołka mimo swojej wagi poruszała się nad wyraz sprawnie i szybko.
-
Dalej zabawiasz się sam, bo nie umrzesz mi tu przez ten ułamek klepsydry, ale temu tam może się to przydarzyć. Na ciebie popatrzę, czy tak jak trzeba moczysz szmatkę i nie robisz sobie więcej krzywdy niż pożytku, ale do niego muszę iść. Poza tym ja zawsze miałam słabość do tych bardziej chrupiących kawałeczków o nieznanym pochodzeniu w daniach mojego tatki. - powiedziała nie mogąc ukryć kipiącej w niej radości i przysuwając się już do
Hansa, wiedziała, że musi go rozebrać ze wszystkiego co miał na sobie, a co nie wtopiło się jeszcze w skórę, ale niestety musiała czekać na wodę, z którą się grzebał wielkolud. Nie miała zamiaru zdzierać niczego na siłę, ani zostawiać nieszczęśnika nagiego na ulicy, a tym bardziej tam go na poważnie opatrywać. Chciała jedynie zdjąć z niego to co się da, owinąć namoczonym płótnem i przenieść do najbliższej karczmy, gdzie będą bardziej cywilizowane warunki do leczenia tego typu ran. One wszak potrzebowały czystości, zimna, spokoju i czasu... i prosiły się o troskliwą opiekę, a Titi na takiej się znała, jak na niczym innym na świecie.