Całkiem niewygodny kamień wydawał się jedynym rozsądnym miejscem na spoczynek po wielu godzinach nieprzerwanego marszu przez bagno. Głaz wystawał nad miałkim terenem wyglądając jak wyspa pośrodku oceanu błota i dzikiej zieleni. Walbrecht starł mech rosnący na jego powierzchni, rozsiadł się sprawdzając czy buty zdały egzamin i nie przemokły – na szczęście nie. Czerwonymi oczami omiótł miejsce przyszłego obozowiska i w jednej chwili uderzyła go myśl, że zaraz zostanie zawezwany aby zajął się kuchnią. Sam nie miał zamiaru się wyrywać, zresztą nikomu nie spieszyło się by poznać jego zdolności kulinarne. Rozprostował nogi. Całą drogę trzymał się na uboczu, idąc po trochę bardziej zarośniętym, przez co bardziej litym terenie.
Huk wystrzałów wybudził Walbrechta z zadumy. Szlachcic zerwał się z miejsca wyciągając z kabury, zdobiony licznymi ornamentami, pistolet. Chwilę później dostrzegł cielska najeźdźców, przygnanych zapachem świeżego ludzkiego mięsa. Padły kolejne wystrzały, tym razem miej liczne. Wszędzie zapanował chaos. Kapitan wrzeszczał i klął na swoich podwładnych. Medyczka kuliła się ze strachu w cieniu przeciwnika.
- Dawaj to! – krzyknął Walbrecht wyrywając pochodnię z ręki jednego z przebiegających piratów.
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn. |