Wątek: Sen o Warszawie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2015, 21:10   #3
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Spróbujcie zrozumieć! To nie tak, że przegrywam specjalnie, po prostu nie mogłem przepuścić takiej okazji. Usłyszałem, że Różalski ma się podłożyć, z bardzo wiarygodnego źródła, nie mogłem nie zaryzykować. Mogłem w jeden wieczór zarobić na waszą przyszłość!
- Ale Ci nie wyszło, co nie, ojciec? - spytał z przekąsem Damian. Zaciskał mocno pięści, lecz nozdrza jeszcze mu nie drgały. Na szczęście, to by oznaczało, że jest źle.
- Nie rozumiesz, on musiał... Nie wiem, może ktoś dał mu więcej, albo... Sam nie wiem, jak to się stało! - Jakub wyglądał coraz bardziej żałośnie, z tą swoją miną zbitego psa, tak sztuczną, że Modest sam się sobie dziwił, jak mógł wcześniej go nie przejrzeć. Tak to jest, gdy się komuś ufa, wszelkie racjonalne alarmy są wysyłane bezpośrednio w próżnię. Bo przecież komu ufać, jak nie rodzonemu tacie?
- Jesteś żałosny - powiedział Modest na głos. Dotąd tylko stał i słuchał, podobnie jak Marko, który ich tu przywiózł. Właściwie Jakub rozmawiał tylko z Damianem, ale to młodszego syna próbował omamić swoimi minkami i gestami. Myślał, że jego może mu się udać przeciągnąć na swoją stronę. Srogo się mylił, teraz to zrozumiał. Pobladł na twarzy, wzrok utkwił teraz w Marko.
- To Ty! Ty, kurwa, nastawiłeś ich przeciwko mnie! - Ocho, zmiana taktyki, teraz będzie zgrywał waleczną ofiarę. - Moich synów, moją krew, przeciw mnie!
- Powinni być we szkole. Uczyć się, a niet, zarabiać na ojcowską głupotę. - Marko był spokojny, wystarczyło tylko jego spojrzenie, żeby spacyfikować Jakuba. Nie odpysknął, Ukrainiec kontynuował. - Twoja wina, Twoje długi, Ty za nie zcierpisz, niet maluczyki. Ja się nimi zaopiekuję. Taras obmówi z Tobą spłatę narobionych przez Ciebie długów. Idziemy.
Nikt nic nie powiedział, ani w mieszkaniu, ani w drodze do ich nowego domu. Słowa były zbędne, każdy wiedział swoje.

***

Ojciec był słaby i głupi. Jak większość przeciętniaczków, nie wiedział, że do hazardu trzeba mieć dużo kasy już na starcie. Nikt nie siada z drobnymi i nie wychodzi z tysiącami czy milionami. Nawet jak wygra sporą sumę, to tylko po to żeby zaraz ją przegrać, a każda wygrana tylko dodaje mu wiary w siebie. Więc co robi dalej? Gra, oczywiście. Aż przegra wszystko. Zaciągnie długi. Sprzeda samochód, nie na długi, ale na kilka kolejnych partyjek, kilka zakładów, gonitw, walk, meczy, będzie obstawiał kto podczas rajdu zaliczy dachowanie, albo który pływak pobije rekord niepokonanego Powersa. I będzie przegrywał, bo nawet jak wygra, będzie obstawiał dalej. Żeby przegrać. Bo nawet jak wygra sumę pokrywającą wszystkie długi, i drugie tyle na czysto, dalej będzie grał. I ponownie, wszystko jak krew w piach.
Trzeba panować nad sobą, mieć co przegrać i mieć za co żyć.
Nie popadniesz w nałóg - wygrasz.

Klasyczny Texas Hold'em, z dwudziestoebaksowym bounty za 7-2. Taras upierał się, że często trafia mu się właśnie ten najsłabszy układ, dlatego mu dziś nie idzie. Modest zaproponował więc pulę poza stołem, krewniak się zgodził, i wtopił już sześć dychi, bo mu nagle przestała ta ręka przychodzić, a Kocurowi wręcz przeciwnie, i też on potrafił te rozdania rozegrać. I napięcie przy stole jeszcze większe, niczym przedmiesiączkowe, i Taras gładzi nerwowo brodę, zaciska mocno szczęki, pomrukuje groźnie, gdy dostaje karty. Jeszcze chwila i wyjdzie z niego ziółko, ten skrywany zew natury. Zwierzęce usposobienie, które nie przeszłoby nawet w górnych strefach Siczy. Może nie był obłąkany, może nie był psychopatą, ale Modest wiedział, że było blisko i że tamten musi się non stop kontrolować. Dzięki Ci, nieistniejący stwórco, za moją opanowaną i wrażliwą zarazem duszę. Nie ma nic gorszego niż furiat ze słabymi rękami w dwudziestu turach pod rząd.
Darski nie wiedział, na ile mógł liczyć, że Taras go nie uderzy. On sam był raczej przeciętnego wzrostu i budowy, co znacznie pomagało mu w jego rodzaju pracy, i mimo iż wysportowany, to raczej nie dałby rady tej kupie mięśni siedzącej teraz przed nim, z pulsującą skronią. Jak bomba, widoczne z jego miejsca tętno niczym odliczanie do finalnego zagrania mistrzów barowego pokera, czyli wyjebania stołu przez okno i triumfalnego wrzaśnięcia "I kurwa pozamiatane!". Modest już zaczął rozważać, czy by nie odpuścić paru partii Ukraińcowi, ale to nie w jego stylu.

I nie musiał, wystarczył jeden ful, żeby kanciasta mordka się rozpogodziła.

I przyszła pora na konkrety. Wejść do gniazda żmij w owczej skórze, jak to mawia stara indiańska legenda, tak to miało w skrócie wyglądać. Obejdzie się bez biegów na setkę czy przemocy innej niż intelektualna. Czysty Bollywood, maska ciuch i do przodu, może nawet zatańczyć przed wejściem, nie ma problemu. Brzmiało to ciekawie, tym bardziej, że jego poczynania miały być zsynchronizowane z osobną grupą. Taras jeszcze nie przestał mówić, a on już chciał się zgodzić. Krótki czas przygotowania dodawał tylko pikanterii całej akcji.

Dyskretne eglasy zamgliły mu obraz komunikując o połączeniu przychodzącym od Marko. Wiedział, czemu dzwoni, właściwie chyba tylko po to był mu jego numer. Wolał rozmawiać z nim bez pośrednictwa żadnej technologii, techfonicznie tylko zapowiadał swoje przyjazdy. Ale teraz był jeden dodatkowy czynnik - dowiedział się o Kamilu, synu Kocura, którego istnienie ten dotychczas ignorował. No, nie całkiem, ale nie poczuwał się jakichkolwiek obowiązków wobec niego, w końcu ustalił to z jego matką już na wstępie, i nie sądził, że po latach coś się zmieni. Ale zmieniło się, dzieciak się dowiedział, a Modest wpadł w pułapkę ciekawości. Ale co tam, najwyżej zniechęci do siebie młodego i będzie miał znowu spokój.
Okazało się, że nie musi. Mieli za sobą tylko jedno spotkanie, a Modest już był pewien, że chłopak ma więcej z niego, niż z Julii. Mógł być dobrym kumplem, chociaż może nieco zbyt młodym. Ale nie robił w pieluchy, nie gryzł wszystkiego, co mu w łapki wpadło, był już niemalże dorosłym człowiekiem, świadomą siebie istotą, więc można było już z nim pogadać. Znacznie przerastał jego oczekiwania, w związku z tym dał się ponieść chwilowej ekscytacji i powiedział o nim Tarasowi. W sumie tylko on wiedział, i teraz Marko, którego przy najbliższej okazji i tak sam by powiadomił.

Marko był jedyną osobą, której ufał, chociaż i tak nie całkowicie. Nawet do Tarasa nie odwraca się tyłem gdy ten sporo przegra, a co dopiero inni ludzie, równie randomowi i niepewni co prognoza pogody. Zapowiadali na dziś dzień słońce i bezchmurne niebo, a i tak przelotny deszcz złapał Modesta akurat w drodze z auta do wejścia na Fieldorfa, mocząc mu marynarkę, czego bardzo nie lubił. Suszyła się teraz przy grzejniku.
Spotkania w "Pierestrojce" nie mógł odmówić. Nie po takim czasie, i nie Wujowi. Nie mógł, i nie chciał.

- Już się cieszę na nasze spotkanie, wuju - odpowiedział po wyjściu Tarasa. Postaram się wyciągnąć młodego z domu, ale raczej nie powinien robić problemów… Bo wiesz, dopiero od niedawna wie, że jestem jego ojcem, widzieliśmy się zaledwie raz, ale chyba go zaintrygowałem. Zresztą, on mnie też - zaśmiał się krótko do słuchawki. - Tylko on nie wie zbyt wiele o mnie, o mojej prawdziwej pracy, ani o swoim kozackim dziedzictwie, chociaż tego ukrywać nie trzeba. Wolałem zachować dystans na początku. Trzeba będzie ostrożnie przy nim ze wspominkami. Gdyby jego matka się dowiedziała kim jestem, mogłoby być nieciekawie - zawiesił głos na moment. - A mogę spytać, cóż to za prezent dla niego uszykowałeś, wuju?
- Szaszkę - odpowiedział tubalnym, lekko zachrypniętym głosem. - To jest szablę kozacką. Replikę znaczy, nieostrą, choć można i naostrzyć. W jego wieku lubiłem szermierkę to pomyślałem, że może on też...ale nie wiedziałem czy mu się spodoba to kupiłem też komputer, do tej...wirtualnosti - miewał problemy z wymową "ści". - Wszystkie dzieciaki lubią komputery, nie? Nie znam się na tych nowych ustrojstwach to wziąłem najdroższy jaki mieli. Myślałem jeszcze o aucie, ale dzieciaków nie wolno rozpieszczać, bo się zepsują, jak Taras - zaśmiał się. - Spodobają się, myślisz, prezenty?
- Aha, czyli to jeszcze nie rozpieszczanie? - zaśmiał się Kocur. - Znając Twoją rozrzutność, z komputera będzie zachwycony, zapewniam. A co do szabli, to sam jestem ciekaw jego reakcji… No, a wracając… Ustalmy, że jesteś biznesmenem, międzynarodowy handel… czym tylko chcesz. Nie wiem, czy da się na to nabrać, ale przecież nie możemy mu tak po prostu powiedzieć o Siczy. Nie jestem w stanie przewidzieć, jak zareaguje. A propos Siczy, wpadasz do Polski w interesach, czy masz chwilę wolnego?
- Trudno mnie teraz powiedzieć, może będzie więcej czasu na prywatne sprawy, może nie. Niedobrze się u was dzieje. Z tym biznesmenem dobry pomysł a i prawda przecie...my wszyscy teraz biznesmeni - zachichotał krótko. - Handel tymi komputerami może być. Twój chłopak kiedyś się prawdy dowie, ale nie trza się z tym śpieszyć. Modest, ja wiem, że on się z innymi chował, trudno, tak w życiu bywa. Ale to nasza krew. Dostałeś szansę, nie zawal jej. Rozumiesz?
- Oczywiście, wuju. - Nie rozumiał. Rodzina, im bliższa, tym bardziej go zawiodła, nie licząc mamy, rzecz jasna. Dlaczego syn miałby tu coś zmienić na lepsze? Miał nadzieję, jasne, ale żeby od razu wielkiego tatusia po szesnastu latach zgrywać? Nie, nic z tego. Marko inaczej postrzegał te sprawy, i chwała mu za to. Wychował Modesta i Damiana, dał im szansę, jakiej sami by sobie nie wypracowali. Ale Kamil miał rodzinę, normalnych rodziców, kolegów, nie potrzebował niczego do prawidłowego rozwoju i samodzielnego podbijania świata. Modest mógł być tylko jego starszym kumplem. A może tylko tym chciał być? - Nie zabieram ci więcej czasu, do zobaczenia wieczorem.
- Ano, muszę się jeszcze spakować. Widzimy się wpół do dziesiątej w "Pierestrojce". Do zobaczenia, Modest!

Taras wrócił właśnie z toalety i widząc, że Darski zakończył rozmowę, rozłożył ręce, robiąc minę niewiniątka.
- Wstawiony raz akurat byłem a pytał co u ciebie to wypaplałem. Nie żyw urazy. Żebyś słyszał jak się stary ucieszył...
- Nic się nie stało, naprawdę - zaśmiał się lekko. Obaj obawiali się, że zrobi z tego aferę, ale przecież to nie w jego typie. Nawet gdyby się złościł, nie okazałby im tego. To zabawne, jak bardzo się różnią, szczególnie w kwestii rodziny, więzów krwi, i takich tam, a mimo wszystko dobrze się dogadują. Wszystko dzięki maskom. Modest udaje, oni udają, wszyscy udają, tylko każdy co innego.
- No dobra, to pokazuj te plany. Wiesz coś o, że tak się wyrażę, personelu i ich sprzęcie? - spytał, dopijając resztki koniaku. Czasu było mało, musiał jeszcze zadzwonić do Kamila. Chociaż, może lepiej załatwić to przez Julię? Ech, później. Najpierw rzeczy najważniejsze, czyli zlecenie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 15-02-2015 o 19:38.
Baczy jest offline