Roran po potężnym ataku który położył sierżanta poprawił chwyt na swoich toporach i dokładnie przyglądając się przeciwnikom starał się znaleźć odpowiedni moment na atak, który dałby im przewagę liczebną.
Niespodziewał się aż tak potęznego ataku magicznego po Felixie.
Sam się nie przestraszył miał z magią dużo do czynienia. Od pewnego momentu to ciągle ją w sobie czuł a gdy patrzył w lustro na swoją szarą parszywą gębę przypominała mu o sobie jeszcze bardziej....
Przez te myśli rozkojarzony źle wybrał moment ataku lub po prostu był za wolny i jego ataki dwoma brońmi przecięły powietrze.
Był pewny swego, miał o co walczyć i o co się złościć. Przypomniał sobie pysk Bhazera i twarz Moritza aby jak najwięcej złości, którą miał w sobie przelać na swych przeciwników.
Poczekał i powtórzył manewr atakując obu przeciwnków. Jednego lewym a drugiego prawym toporem.
W ferworze walki słyszał jak ktoś krzyczy jego imię ale nie rozpoznał głosu choć wydawał mu się znajomy. Krzyczał o niezabijaniu przywódcy, niestety nim doszło to tak naprawdę do Rorana leżał on już w swojej krwi...
Tak czy siak ktoś im pomagał po przez ataki dystansowe. Był bardzo ciekaw komu ci najemnicy jeszcze nadepnęli na odcisk... |