Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2015, 10:28   #2
Dekline
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Mniej więcej na środku wsi znajdował się dość spory plac, służący jako miejsce spotkań mieszkańców. Z daleka widać było unoszący się nad nim dym z palenisk. Na klepisku ustawiono, kilka kamiennych kręgów z których biło ciepło ogniska. Nad ogniem wisiały garnki z parującą wodą. Sołtys zadbał aby ludzie byli wstanie go wysłuchać nie zamarzając, przy okazji, na kość. Pomimo iż zamiecie ustały, niska temperatura pozostała, co było widać po ubraniach mieszkańców. Z czasem gdy, zdaniem sołtysa, zebrała się już cała wieś, ten stanął wraz ze swoją prawą ręką na podwyższeniu i jął mówić:

–Drodzy moi! Nie będę Was oszukiwał, zresztą sami widzicie co się dzieje.

Ludzie, którzy pomimo pogody, na widok sołtysa jakby odżyli i zaczęli wiwatować, ponownie zamilkli. Gdzieniegdzie odezwali się malkontenci:

„ - A dziwisz się?”
„ - Tyle sami wiemy!"
„ - To Twoja wina!”


Głosy sprzeciwu szybko zostały stłumione, większość ludzi wierzyła włodarzowi i nie dawała mówić o im źle. Jednakże znalazł się mężczyzna który miał do powiedzenia więcej aniżeli bezpodstawne i bezsensowne oszczerstwa:

- A może czas aby w końcu otworzyć się na innych? Nawet jeśli przeżyjemy tą zimę to co dalej? Kolejne chude lato i równie sroga zima a zostaną z nas tylko kości. Ludzie się starzeją, młodzi wyjeżdżają. Ile tak pociągniemy?

Ingwar jeden z najstarszych mieszkańców Armutsiedlunga powiedział swoje i odszedł. Wraz z rodziną zajmowali się bartnictwem, lecz z uwagi niezbyt bogatych mieszkańców, zyski ze sprzedaży miodu rzadko wystarczały na pokrycie potrzeb, tak więc konieczna była praca w polu, czym zajmowała się większość ludzi. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Poplecznicy sołtysa natychmiast zaczęli wykrzykiwać oskarżenia skierowane do rodziny bartników jako osób łasych na zysk. Natomiast z drugiej strony podniosły się głosy uznania dla słów Ingwara. Jedni i drudzy mieli swoje rację; izolacja uniemożliwiała sprzedaż nadmiaru dóbr, z których zysk przypadłby, co oczywiste rodzinom zajmującym się czymś więcej aniżeli prosta praca w polu. Rozgardiasz przerwał sołtys ponownie zabierając głos:

– Czyście do końca szczadzieli? Ludzie, na boga! Nie czas nam na kłótnie. Oskarżanie siebie nawzajem nic nam nie da. Musimy działać, może zabrzmi to dziwnie ale Ingwar ma rację.

Ludzie zgromadzeni na placu zamilkli momentalnie, tak że słychać było iskrzenie się palonego drzewa.

– Tak, dobrze słyszeliście. Niestety, nie uda nam się dłużej utrzymać izolacji. I niech nie cieszą się moi przeciwnicy, wyjście do ludzi to nie tylko zalety. Musimy liczyć się z wieloma trudnościami, lecz jeśli chcemy dożyć następnej zimy to konieczne jest podjęcie wyzwania. Do tego celu potrzebujemy ochotników którzy udadzą się w podróż. Nie powiem, jest to wymagające zadanie, nikogo nie mam zamiaru zmuszać na siłę, ale mam nadzieje że wśród naszej społeczności znajdzie się grupka odważnych ludzi, gotowych podjąć wyzwanie. Tak więc, kto chętny?

Większość ludzi stojących na placu oniemiała z wrażenia. Philipp, człowiek znany ze specyficznego podejścia zarządzania wsią nagle całkowicie zmienia i odwraca swoje poglądy. Z amoku zostali wyrwani przez przebijających się pomiędzy nimi. Słychać było szepty zarówno chwalące odwagę jak i potępiające głupotę ludzi którzy z różnych stron nadchodzili do podestu na którym stał sołtys. Philipp na widok ochotników uśmiechnął się do nich szczerze:

– Witajcie, dobrze że jesteście moi mili. Rzeknę jeszcze kilka słów do ludu i pójdziemy do mojej chaty, opowiem Wam szczegóły mojego planu.

Sołtys zdążył jedynie otworzyć usta by kontynuować przemowę, lecz nie było mu dane wyrazić swoich myśli. Po lego lewej stronie, do jest od strony lasu, gdzie stało zdecydowanie mniej ludzi słychać było krzyk. Każdy zapatrzony w sołtysa i słuchający jego słów nie zauważył watahy wilków zbliżających się od strony lasu. Żaden trzeźwo myślący człowiek nie spodziewałby się że te zwierzęta zdolne są zaatakować wieś, z ogromną w porównaniu do liczby wilków ilością ludzi i do tego w biały dzień. Musiały być naprawdę głodne i zdesperowane. Pomimo przeszywającego zimna i zmęczenia nastąpiło poruszenie, ludzie w dzikim pędzie zerwali się i pobiegli w stronę domostw oraz pól. Pięć wychudzonych zwierząt rzuciło się pędem stronę sołtysa oraz ochotników. Obok stał tylko Jonas, jego strażnicy znajdowali się na całym placu, zajęci byli pilnowaniem palenisk oraz rozdzielaniem gorących napoi. Pierwszy wilk chciał rzucić się na sołtysa, lecz stojący obok Herszt zamachnąwszy się swoim młotem zmiótł agresora który kwiląc poleciał kilkanaście stóp w bok. Drugie zwierzę miało więcej szczęścia, obiegło podest i zaatakowało z innej strony wykorzystując porażkę pierwszego którym zajął się już Jonas.
 

Ostatnio edytowane przez Dekline : 15-02-2015 o 14:42.
Dekline jest offline