Wątek: Sen o Warszawie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2015, 16:49   #7
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Numer z flagą; pół roku wcześniej

- Ale tego się nie da zrobić… - zaoponowała smukła, ładna brunetka ubrana w letnią, cienką sukienkę. Dla mężczyzny z którym rozmawiała stała pod słońce przez co jej kształty ładnie zarysowywały się na tle lekkiego materiału. Nawet zupełnie przy okazji jego męskie oko, po raz kolejny wyłapało z przyjemnością te jej wszystkie wklęsłości, gładkości i krągłości. Odwrócił wzrok na drugą stronę ulicy i przypatrywał się budynkowi naprzeciwko.

- No nie patrz tam tak… Jeszcze zaczną coś podejrzewać i psy na nas naślą… - mówiła dalej dowodząc swoich racji. Jej kokieteryjny ton i uśmiech widział kątem oka. Ale oczami i umysłem już był przy płocie, na trawniku, ścianie i dachu…

- Paweł! No weź przestań! Nie wydurniaj się! To się nikomu nie uda. Nawet tobie… - położyła mu dłoń na ramieniu i zaczęła delikatnie zjeżdżać najpierw po rękawie podkoszulka a potem po nagim bicepsie, zgięciu łokcia, ramieniu…

- No, no… - pokiwał głową by zyskać na czasie. Co to kurwa ma znaczyć “nawet tobie”?! Co ona sobie wyobraża! Krótka uwaga, wypowiedziana cieplym, przyjemnym, kobiecym glosem wbiła szpilę poprzez jego dumę i ambicję wprost do serca. Sam nie wiedząc kiedy zacisnął szczęki a wzrokiem odpłynął gdzieś w dal. Tak naprawdę to oceniał, szacował, liczył, sprawdzał… Trudne tak… Biorąc pod uwagę systemy bezpieki pewnie bardzo trudne… A że pewnie nie wszystko widać i coś mogłoby się spieprzyć, kurewsko trudne… Ale… Niemożliwe? Dla niego? Nosz kurwa, co ona sobie myśli?!

- Paweł! - Zdążył coś mruknąć gdy jej dłoń pociągnęła go tak, że musiał się odwrócić i aby nie stracić równowagi zrobił krok do przodu. Nadja jednak nie cofnęła się, więc wpadł w jej usta i objęcia. - Chodź na lody. Ja stawiam. - wymruczała przymilnie czekając aż obejmie ją ramieniem. Dał się zaprowadzić. Potem rozmawiali, śmiali się, jedli te lody i jeszcze gofry, dotykali sie i całowali... A jednak cały czas gdzieś na granicy świadomości chodziła mu jedna myśl… Ja nie dam rady?!


---


Stał przy płocie. Wahał się. Jeszcze mógł się wycofać. W sumie nikt by nawet nie wiedział, że tu był. Nawet Nadji nie powiedział. Właściwie wyszedł na kolejną przebieżkę po mieście i jakoś tak zawędrował w ten rejon. Właściwie to miał się rozejrzeć, sprawdzić coś jeszcze… Myślał o tym przez ostatnie dwa tygodnie. “Jakby co” to wolał noc. Teraz był środek dnia, środek miasta, Aleje Ujazdowskie. Ale jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności miał na sobie bluzę ze swoim logo. Tak na wszelki wypadek. Przełknął ślinę, by zyskać na czasie. Teraz z bliska wszystko wyglądało na trudniejsze. A najtrudniej było zacząć i zrobić ten pierwszy krok.

Podjął decyzję. Zrobi to. Dziś w nocy. Zrobił już ze dwa kroki, by jak jeden z milionów mieszkańców miasta włączyć się ponownie w ruch. Kolejna mróweczka w mrowisku. Ale usłyszał za sobą głos.

- Przepraszam, czy mógłby zrobić nam pan zdjęcie? - Odwrócił się i dotrzegł jakąś parę starszych Azjatów. Pewnie zagraniczni turyści, może jacyś kuzyni od żółtków z Chinatown. Może nawet jakieś Vietkongi? Ale teraz wyglądali jak para starszawych turystów zwiedzająca świat na emeryturze. Co mu w sumie szkodziło cyknąć im fotkę?

- Pewnie. - Chwycił ich aparat i cyknął im tą fotkę i drugą i rzucił żartem i po chwili już nawet ustawił na kręcenie a starsza parka była najwyraźniej zachwycona uprzejmością młodego tubylca. Odstawił swoje pięć minut z kamerą i oddał im ją. Rozpromieniona parka spytała czy może mu zrobić zdjęcie. Uśmiechnął się, zgadzając bez wahania. Wskoczył na murek ogrodzenia i złapał za pręty, odchylając się leko w tył. W tej pozycji z trzymetrowego ogrodzenia pozostałoby mu do przeskoczenia trochę ponad metr. Tylko metr… Zaden problem dla niego. Wciąż się uśmiechał bawiąc się myślą o tym co zaraz zrobi oraz nieświadomością pary przygodnych przechodniów. Słyszał ich translatowane komentarze jak mówili i do siebie i do niego, że ładnie wyszedł, że ciekawa fotka będzie i takie tam.

- Ciekawa fotka? To ma być ciekawe? Chcecie zobaczyć coś ciekawego? Coś wyjątkowego? Coś co zostanie wam w pamięci do końca życia? - Zagadał niczym konferansjer jakiegoś show i widział, że gdy translatory przełożyły im jego słowa, zaintrygowani łyknęli haczyk, ciekawi, co ma im do zaoferowania.

- No to patrzcie! - krzyknął do nich zuchwale, chwycił obiema dłońmi pręty, wybił się nogami i w efekcie jednym susem przesadził ogrodzenie, lądując na zielonym trawniku po drugiej stronie. Wiedział, że ich zaskoczył słysząc zdumione okrzyki. Tak naprawdę zaskoczył również samego siebie, bo zadziałał pod wpływem impulsu. Zapewnezaskoczył też systemy i służby ochrony, lecz wiedział, że to nie będzie trwało wiecznie.

Ruszył pędem ku niskiemu blokowi z płaskim dachem. Zdołał wskoczyć na parterowe okna i łapiąc się gzymsów i parapetów odbić się ku wyższym piętrom gdy już zaczęły działać systemy ochrony. Błyskawicznie pokonywał jednak kolejne metry i piętra w pionie nie zważając na zaskoczonych ludzi pracujących w budynku. Gdy był na ostatnim piętrze widział już jakiś nerwowych facetów w mundurach i gajerach, sprawiajacych wrażenie, że mają usilną ochotę się z nim spotkać.

Wyskoczył wysoko z ostatniego piętra i wylądował na płaskiej powierzchni dachu. Spoza jego krawędzi widział już marines którzy biegli w jego stronę z wnętrza budynku albo krzyczeli spod bramy wjazdowej. Chwilowo był poza ich zasięgiem, ale mieli wkurzająco krótki czas reakcji na sytuację alarmową. A on jeszcze nie miał planu jak ich wyminąć w drodze powrotnej.

To na tą chwilę jednak nie było istotne. Z krawędzi dachu widział już swój cel. Trzepotał lekko na słabym wietrze. Paweł zerwał się jak sprinter do biegu na setkę i ruszył pędem ku pojedyńczemu masztowi po środku dachu. Wiedział, że pościg jest blisko, choć go jeszcze nie widział. Choć dojrzał wścibskie oczy kamer, słyszał też złośliwy wizg drona, który leciał już w jego stronę mając wybadać zamiary intruza. Małe, zwiadowczo - szpiegowskie gówienko w sam raz do patrolowania stosunkowo małego terenu jakim była posesja ambasady.

W biegu wydobył składanego multitool’a i gdy był już przy maszcie ostrze było gotowe. Gdy piłował linkę usłyszał stuknięcie drzwi. Już prawie przeciął gdy otwarły się z hukiem a z wnętrza wysypali się marines z wycelowaną w niego bronią. Darli się, by się nie ruszał. Zawzięcie machnął nożem po raz ostatni, przecinając wreszcie oporną linkę i odskoczył w bok, by choć częściowo schować się za wywietrznikami klimatyzacji. Za sobą usłyszał palbę broni. Było blisko, bowiem poczuł zawirowania powietrza jakie zostawiały za sobą pociski. ~ A kurwa ostrzegawczy w powietrze to gdzie?! Co za nędzne chujki! ~ pomyślał wściekle, choć był już nieźle przestraszony. Nie spodziewał się tak ostrej gry po oficjalnie “tych dobrych”.

Nie mógł a i nie było po co zostawać dłużej na tym nagle zatłoczonym dachu. Schody, windy, klatki schodowe i drabinki były dla nudnych mięczaków. Dla niego były gzymsy, piorunochrony, poręcze i parapety. Teraz więc po prostu skoczył w dół. Dla kogoś z zewnątrz mogło wyglądać jak samobójczy skok jakiegoś desperata, ale dla ludzi z branży było jasne, że każde ryzyko było skalkulowane i na akceptowalnym poziomie. Leciał w dół z sunącym za nim gwiaździstym sztandarem który trzymał w ręcę, bo nijak nie zdążył go schować.

Zanim prędkość spadania znacząco wzrosła złapał się w przelocie jednego z parapetów na drugim piętrze. Pozwoliło mu to nieco wyhamować prędkość i nie tracić kontaktu ze ścianą. Na pierwszym piętrze złapał się ponownie, tym razem jednak odbił się od ściany nogami i zrobił salto w tył, lądując na przygiętych nogach już na trawniku.

Zaryzykował spojrzenie w górę. Na kraniec dachu dobiegli właśnie ochroniarze i bez ceregeli zabierali się za celowanie do niego. Zauważył też tego “komara” który zlatywał na dół w ślad za nim. Aby utrudnić tym w górze robotę od razu z przysiadu wybił się i doskoczył z powrotem do ściany. Wiedział, że jesli będzie biegł tuż przy niej, faceci w górze musieliby się maksymalnie wyhylić poza krawędć dachu, na co nie każdy był aż tak zdeterminowany. Okazało się jednak, że ci w górze chyba byli bo kępki trawy zaczęły się rozbryzgiwać tuż przy jego butach. Na szczęscie zaraz był róg budynku a na dachu był w tym miejscu wywietrznik, więc zyskał trochę czasu.

Za rogiem czekała go niespodzianka. Przerażajaca niespodzianka. Zamierzał odbić do ogrodzenia zanim ci z dachu znów go przyblokują ostrzałem i prysnąć stąd czym prędzej. Jednak z paniką w oczach i sercu, zauważył, że pręty ogrodzenia nagle wyskoczyły w górę, praktycznie podwajając swą wysokość! ~ Ale kurwa jak?! ~ teraz zaczął się bać naprawdę. Czuł, że traci kontrolę na przebiegiem wydarzeń. Ok, wiedział, że te pręty da się wysunąć bo oglądał je jako przechodzień wcześniej, lecz uważał, że wysunięcie ich zajmie kilka sekund, może kilkanaście, jakby liczyć z reakcją systemu alarmowego i jego operatorów. A tymczasem na jego oczach one wystrzeliły w górę jak ostrze sprężynowca! Nagle więc z trzech metrów w pionie zrobiło się chyba z sześć. Wiedział, że jest zajebistym skoczkiem, ale takiej wysokości nie da rady przeskoczyć jednym susem. Trzeba było się wspiąć, lecz nie mógł tego zrobić bo w razie alarmu przez pręty puszczano napięcie. A wcale nie był pewny czy jego rękawice wytrzymają takowe. To co znalazł wcześniej w sieci podawało różne wartości zależnie od wariantu. W najsilniejszych mógł paść trupem przy dotknięciu, nawet poprzez rękawice. Generalnie nagle znalazł się w gigantycznej klatce pod napięciem! Tego się nie spodziewał.

~ Skup się! ~ biegł sprintem, na ile pozwalały mu płuca i mięśnie i gorączkowo próbował zaimprowizować jakieś wyjście z sytuacji. Musiał się odbić od czegoś, by przeskoczyć płot. Albo znaleźć dziurę o której wiedział, że takowej nie ma, bo bywał tu jak dumał o tym numerze. A więc punkt do odbicia. Nagle w oko wpadła mu brama wejściowa a dokładniej budka strażników. Miała dach gdzieś na wysokości dwóch metrów. Z dachu było jeszcze jakieś 4 metry do granicy płotu co było jednocześnie granicą jego możliwości. Jesli się nie uda… ~ Zamknij się! Uda się! ~ skarcił siebie w myślach. Zostawało tylko albo przeskoczyć albo dać się złapać. Skok był ryzykowny, ale możliwy dla niego.

Z zaciętym wyrazem twarzy odbił od ściany ambasady i ruszył na przełaj wprost ku budce marines. Dwóch z nich siedziało wewnątrz, jeden z kimś gadał przez komunikator a drugi złapał za broń i wyszedł na zewnatrz zatrzymać intruza. Pewnie sądził, że ten zamierza się wydostać w miarę standardowo przez ich bramkę, ale Paweł miał inne plany. Jeszcze ze dwadzieścia kroków, facet wyszedł na zewnątrz, piętnaście, facet dobył broni krzyknął, by się zatrzymał, z dachu hukneły strzały i śmignęły za nim. Paweł wiedział, że za chwilę szczęście może mu się skończyć i faceci z dachu zaczną go trafiać, ale był już tak blisko! Pięć kroków… Zabrakło mu tak z pięciu kroków…

Facet z pistoletem i w uniformie marines trochę zaskoczył parkorourowca zwlekajac z otwarciem ognia i gdy ze względu na stojących tuż przy ogrodzeniu gapiów, którzy jak zwykle zebrali się nie wiadomo skąd i kiedy, kazał go wstrzymać tym z dachu. Paweł nie zamierzał z tego powodu grymasić. Jeszcze dwa kroki i będzie mógł się wybić, by wskoczyć na dach wartowni a potem…

Nagle uderzyła go fala straszliwego gorąca. Było to tak nagłe i bolesne, że aż jęknął, stracił krok przechodząc z biegu w chwiejny, wręcz pijacki krok. Gorąc walił straszliwy od strony ogrodzenia. Zerknął na nie odruchowo przysłaniając dłonią oczy. Już wiedział co się stało. Antyzamieszkowa mikrofala! Wmontowana w podstawę murka ogrodzenia. Od zewnątrz praktycznie nie do zauważenia. Teraz waliła w niego tak, że nie szło wytrzymać. Tak zostało cholerstwo skonstruowane. Ludzie nie wytrzymywali i cofali się, bo z każdym metrem działanie promieni słabło. Wystarczyło się cofnąć… W głąb podwórza… Ale to jakby sam sobie założył kajdanki.

Wahanie drogo go kosztowało. Uległ skoncentrowanej mocy promienia i przykląkł na jedno kolano. Nie miał siły już stać, nie mówiąc o bieganiu czy skakaniu. Ciężko łapał oddech i czuł cholernie silne pieczenie skóry, zwłaszcza tej odkrytej oraz pragnienie napicia się czegokolwiek mokrego. Widział jak z głównego wejścia ambasady wybiegają marines i ci agenci w gajerach z bronią w rękach. Paru wciąż filowało na niego z dachu, nad nim krążył ten cholerny elektroniczny konus a on nie miał siły, by zrobić cokolwiek. Koniec był bliski… Zaskoczyli go, pokonali… Nie dał jednak rady...

- Ręce na kark! Ryj na ziemię! Ani mi kurwa drgnij, szmaciarzu! - Warknął ten strażnik, który wyszedł z wartowni. Jedną ręką wciąż trzymał broń a drugą sięgnął po kajdanki. - Co ty sobie kurwa myślałeś, Polaczku? Że kim niby jesteś? Nie wiesz kurwa z kim zadzierasz? - Pawłowi ciążyła już głowa, ale spojrzał na strażnika. I twarz i głos tamtego wyrażały pogardę i pewność siebie. Najwyraźniej uważał, że ma już sprawę z głowy. Zaraz mieli dołaczyć do niego koledzy a Paweł miał grzecznie skuty poczekać na przyjazd policji. Tak, tak to pewnie miało wyglądać jego zdaniem…

Ale… Skuty? Widok kajdanek wyostrzył zmysły Jasieńskiego. Miał dać się skuć? Złapać? Posadzić? On? Jeden z najlepszych freerunnerów w mieście? On, który się śmiał z grawitacji, pionowych ścian, śliskich powierzchni, który potrafił zjechać szybem windy prędzej niż winda miał dać się skuć i złapać? Miał oddać zdobyte trofeum? Noo iiii… Polaczku?! Co ten kurwa, jebany Forest se wyobraża! Testosteron, duma, złość i gniew pobudziły Pawła do działania.

- Jestem Black Horse cwelu! Nie zatrzymacie mnie! Nikt mnie nie zatrzyma! - Wycharczał przez zaciśnięte zęby spieczonymi ustami. Coś było chyba w jego spojrzeniu, bo marine nagle przestał grzebać przy kajdankach i zaczął cofać dłoń, by oburącz pewniej chwycić spluwę.

- Tylko nie… - zaczął, ale było już za późno. Parkourowiec, nim uległ mikrofali pokonał ostatnie parę strategicznie ważnychy kroków i teraz był tuż przy wartowni. Bez ostrzeżenia odbił się od, jak nagle się okazało, całkiem niezłej pozycji z przyklęku i poszybował na dach wartowni. Marines spróbował go złapać, ale zbyt wolno. Jednym płynnym ruchem Paweł odbił się dłońmi o kant dachu, minąl go nogami i już wylądował na jego środku znikając z oczu żolnierza ze stróżówki. Ale nie tych nadbiegających czy tych na dachu. Ich broń jednak milczała. Wciąż nie mogli strzelać, ze względu na stojących na ulicy, pozbawionych instynktu samozachowawczego gapiów, którzy cofnęli się tylko kilka metrów od bijącego gorącem ogrodzenia i filmowali wszystko holofonami.

Paweł zaś nie zamierzał tracić czasu. Pierwszy skok na dach wartowni od razu przeszedł w wybicie się i prawie pionowy skok ku górze. Odbił się, szybował i czuł, że albo z pospiechu albo osłabienia nie da rady, zabraknie mu z pół metra a wątpił, by dali mu szansę skoczyć drugi raz. A więc nie miał wyjścia.

Wolną ręką złapał się za pręt i od razu przeszył go paraliżujący ból, gdy prąd elektryczny wniknął w ciało. Rękawica jednak wzięła na siebie większą część mocy i uchroniła ramię swojego właściciela przed usmażeniem. Energia miała jednak taką moc, że Jasieński jęknął cicho a obraz mu się rozmył. Ciało wykonywało jeden z wyćwiczonych ruchów, czyli dobiło butami do prętów, korzystając z nich do kolejnego wybicia i przerzuciło drugie ramię z flagą przez krawędź ogrodzenia. To wystarczyło a dalej poszło na zasadzie balastu oraz grawitacji i skoczek runął prawie bezwładnie w dół. Ale upadł już po drugiej stronie.

Upadek z sześciu metów na chodnik wcale nie wspomógł samopoczucia czy kondycji freerunnera, lecz mimo osłabienia od mikrofali, z bezwładnym od porażenia ramieniem i obolałymi od upadku plecami widział jedno: wydostał się! Był po drugiej stronie!

Wstał ciężko próbując zorientować się w sytuacji. Widział jak marines już są przy bramie, ale chyba nie chcieli strzelać na zewnątrz. Przynajmniej jeszcze nie. Ten pierdolony moskit wciąż nad nim latał. Słyszał też dźwięk policyjnych syren. Wkurzające. Na jego starej dzielni by kurwa do rana nie przyjechali a tu, w rządowej dzielnicy, numeru nie można było dokończyć, bo już wpadali na interwencję. I pewnie policyjne drony tez się wkrótce zjawią. I te z telewizji. Wszystko wskazywało na to, że trzeba wiać i to natychmiast, mimo stanu w jakim się znajdował.

Ale wówczas wpadla mu w oko ta starsza para Azjatów. Na śmierć o nich zapomniał! Zdawało się, że rozmawiał z nimi całe lata temu a minęła może minuta. O tak! Czas na pewno jest względny. Co więcej, oni najwyraźniej o nim nie zapomnieli, bo dziadek wciąż trzymał kamerę i najwyraźniej nagrywał. Teraz gdy zorientowali się, że ten facet co ich wcześniej kręcił po takim numerze, wciąż z tą amerykańską flagą w dłoni patrzy prosto na nich, wyglądali bardzo niepewnie. Jakby zastanawiali się, czy nie zacząć uciekać.

Pawłowi wpadł do głowy pewien pomysł. Wyrzucił w górę, sprawne ramię z flagą i zamachał nią triumfalnie. Bardzo chciał pokazać wała Jankesom, lecz ponieważ nie dało się tego zrobić z bezwładnym ramieniem zacisnął tylko pięść, w której trzymał ich flagę i pogroził im. Zaś do starszej pary uśmiechnął się puszczając im oczko, po czym dał dyla spod płotu. Był czas najwyższy, bo zza rogu już wypadł pierwszy radiowóz na sygnale a brama się otwarła i na chodnik wybiegali rządni odzyskania flagi i honoru marines.



---


Pościg trwał długo. Paweł prawdopodobnie był w te klocki lepszy od jakiegokolwiek człowieka, cyborga, drona, robota, pojazdu czy psa jaki go w tej chwili ścigał. Ale system i organizacja pościgowców działała sprawnie i uzupełniali się wzajemnie. Tu w centrum miasta wszędzie były kamery i ciężko było mu zgubić trop, nawet jesli chwilowo gubił pościg. Gdy wymijał blokadę już organizowano nastepną, gdy próbował uciekać po ścianach był ścigany przez drony, które nic sobie nie robiły z przewag, jakie miał nad dwunogami. Do tego cały czas szumiało mu w głowie i czuł się słabo z powodu tej zdradzieckiej mikrofali, z każdą minutą narastało w nim pragnienie napicia się czegokolwiek. Nawet do jego wysportowanego organizmu zaczynało już docierać zmęczenie przedłużajacym się pościgiem. No i był praktycznie jednoręczny, co mu blokowało całą masę trików i technik, ograniczając dostępność terenu, w jakim normalnie mógłby się swobodnie poruszać.

Nie miał pojęcia ile czasu i kilometrów pędził nie zwalniając, poprzez te warszawskie mury, ściany, ulice, chodniki, podwórka, ogordy i dachu. Zdawało mu się, że całą wieczność. Obecnie cała przygoda z ambasadą była odległym epizodem sprzed nie wiadomo jak długiego czasu. Wiedział, że jak sfora psów zgoni nawet najwytrzymalszego wilka tak i gliniarze dopadną jego. Jedynym wyjściem było przedrzeć się na bardziej przyjazny teren. Taki z dziurami, starymi budowlami, magazynami, podziemiami i przede wszystkim bez systemów bezpieczeńśtwa które mogły go wyśledzić i nasłać kolejną falę pościgu. Potrzebował tylko tyle. Moment oddechu by ich urwać się i ich zgubić. Dalej już by sobie poradził.

Dlatego skierował się do metra. Zauważył prace drogowe i otwarty właz studzienki. Wiedział, ze doprowadzi go do systemu metra. Co więcej gliniarze nie mogli przewidzieć, że z niego skorzysta więc nie mogli go obstawić wcześniej. Kamery były przy wejściach i stacjach a nie w samych kanałach bo po co? Wszystko co tam się dostawało musiało przejść przez wejścia i stacje, nawet obsługa. Rozpaczliwie rzucił się ku włazowi a potem w dół, bardziej zjeżdżając niż zbiegając po szczeblach drabinki.

Dopiero na dole się zorientował w niebezpieczeństwie. Psów raczej jeszcze tu nie było, lecz trafił na bardzo długi odcinek pomiędzy stacjami. Jesli staną po dwóch stronach stacji to i tak go odetną. To już był finisz. Więcej nie miał siły biec. Albo zdąży dopaść do zbawczego wejścia do znajomych tuneli w których zniknie, albo nie. Jakby się udało mogłby chwilę odaspnąć. I napić się czegoś wreszcie. Rrrrany jak go suszyło! Język przypominał posypany popiołem kawałek drewna. Ale to potem, teraz rzucił się rozpaczliwym sprintem ku zbawczemu końcu tunelu. Prawie zdążył…

Widział już światła stacji w oddali, wiedział, że tam jest jego wejście do wolności. Widział też szereg ręcznych reflektorów i latarek i na hełmach, i w rękach, i w kieszeniach i na broni, ktore posuwały sie szpalerem wzdłuż tunelu. Odcięli go. Chwile się wahał, mógłby ich przeskoczyć i minąć, nawet w takim stanie wycieńćzenia w jakim był obecnie. Ale do tego tamci musieliby współpracować czyli nie przeszkadzać, co było nierealne.

Z wielkim rozgoryczeniem cofnął się w głąb tunelu. Ostatnią szansą była jeszcze straczeńcza nadzieja, że przy drugim końcu będzie inaczej albo chociaz uda mu się wydostać z powrotem na powierzchnię. Ale zaraz za pierwszym zakrętem natknął się na podobny świetlny szpaler. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Tak się starał, tyle przetrwał, tak się nakombinował a teraz koniec? ~ Nie, to nie może się tak skończyć… ~ nie mógł uwierzyć, nie chciał uwierzyć, to było takie niesprawiedliwe, aż się chciało wyć z bezsilnej wściekłosci.

- Nie ruszaj się! Na kolana i ręce na kark! Jesteś otoczony! Nie masz szans! Poddaj się! - Krzyknął pewnie dowodzący pościgiem gliniarz gdy w końću go zauważyli, ściaśnili go do na tyle, że pewnie widzieli przeciwny szpaler swoich kolegów nawet jeśli nie samego zbiega. Ten zaś przycupnął za wręgą tunelu i rozpaczliwie się rozglądał, ale wszędzie widział to samo, brudne, wilgotne ściany, beton, tory, kratka ściekowa, jakieś rury, klosze lamp, filary no i nic gdzie można by było się schować czy czmychnąć.

~ Kratka ściekowa? ~ wzrok powrócił mu do niedużego, metalowego prostokąta w podłodze. To był odpływ nadmiaru wody, która była standardowym problemem w metrze i wszelakich podziemnych kompleksach. Przecisnąłby się prawie na pewno. Tylko co dalej? Nie wiedział gdzie to prowadzi. Mogło się skończyć ślepym korytarzem albo mógł trafić na jakąś kratę czy tyle wody, że się udusi albo prąd mogl go nadziać na jakieś pręty lub… Możliwości śmierci i kalectwa widział nagle calkiem sporo. Wahał się czy warto ryzykować dla jakiejś flagi.

Decyzje pomogli podjąć mu gliniarze, którzy nagle zbliżyli się na tyle, że lada chwila musieli go zobaczyć, nawet za tym filarem. Jeśli nie chciał dać się złapać musiał coś zrobić! Wolna przestrzeń zaczęła się kurczyć z każdym gliniarskim krokiem. Gdy doszedł go odgłos nie tylko kroków, ale i stukot elementów ich ekwipunku o pancerze nie wytrzymał presji ~ A jebać to! ~ pomyślał i rzucił się do kratki.

Strach dodał mu sił a może stara kratka była do reszty przerdzewiała, bo wyskoczyła jak korek z wanny. - Tam jest! Stój! - usłyszał zaskoczone okrzyki jakiegoś gliny a on sam został złapany w okręg świetlnej plamy latarki. Ale już dążył się prawie przecisnąć na drugą stronę, tak że pewnie widzieli już tylko jego wystające ręce i głowę, a on sam czuł już lodowaty pęd, śmierdzącej, gęstej wody na nogach. Widział jeszcze tylko zamazaną plamę kratkowego przejścia gdy mignęła mu przed oczami, usłyszał huk wystrzałów wzmocniony podziemnym echem, jego opadajace ku dziurze dłonie obsypały jeszcze odłamki, albo żwir rozrzucony pociskami i już w końću pogrążył się w cuchnącym, lodowatym pędzie ciemności.



----


Burza nastąpiła następnego ranka. To znaczy dla reszty świata zaczęła się ona w czasie realnym czyli razem z zuchwałym wykradzeniem przez “nieznanego sprawcę” flagi z ambasady amerykańskiej w biały dzień w centrum stolicy wcale nie najbiedniejszego kraju UE. Tyle, że Paweł miał trochę inne priorytety i okazał się opóźniony w stosunku do reszty świata.

Poprzedniego dnia okazało się, że szczęscie mu sprzyjało i nie tylko się nie utopił, nie udusił, nic sobie nie złamał, ale nawet sztandaru nie zgubił. Zatrzymał się w jakimś zbiorniku retencyjnym i tam odpoczywał dłuższą chwilę. Chyba nawet skrajnie wycieńczony przysnął lub zapadł w półletarg, ale po ciemku i bez znaków orientacyjnych ciężko było mu być tego pewnym. Gdy wyszedł na powierzchnię i dostał się do siedziby Czerwonego Świtu, gdzie zastał Nadję i jej kompanów, był już wieczór.

- Ej, Paweł jak ty wyglądasz? I jak cuchniesz! Brałeś prysznic w szambie czy jak? - Zaskoczony jego stanem strażnik powitał go pół żartem pół serio. Paweł kiwnął tylko głową i wymruczał jakąś monosylabę w odpowiedzi, nie miał bowiem siły mówić. Facet wprowadził go na zaplecze gdzie mieli siedzibę, ale dopytywał się cały czas czemu tak wygląda i po cholerę przylazi w takim stanie. Pawłowi nie chciało się gadać ani tłumaczyć. Wyjął zza pazuchy mokrą, i zabłoconą szmatę i uniósł nad sobą pozwalając jej sie rozwinąć. Wówczas zebranym ukazał się cienki i uwalany błotem materiał, w którym jednak mimo to dało się rozpoznać czym jest. W miarę jak tak stał z tą wyciągniętą w górę pięścią, z której spływała jego zdobycz i trofeum narastała cisza i zaskoczenie wśród zebranych. Stopniowo wszyscy milkli i z wyraźnym zdumieniem wpatrywali się w umęczoną i zabłoconą postac w bluzie z logiem czarnego, szachowego konia, która z trudem przypominała tę skaczącą po dachu ambasady, przez płot albo umykającą pościgowi przez miasto - dumną, sprawną i czystą postać jaką ogladali w holowiadomościach. Nie było jednak wątpliwości, ze to ta sama postać. I że trzyma tę samą flagę.

- Wiedziałam, że to ty! Wiedziałam, że ci sie uda, że można na ciebie liczyć! - Rzuciła radośnie Nadja wtulając się w niego. Reszty prawie nie pamiętał. Coś mówił, oni się pytali, gratulowali, klepali po ramieniu, Nadja cała w skowronkach nie opuszczała go ani na chwilę, wypił parę toastów, chyba dali mu jakieś ubranie na zmianę, bo obudził się w cudzym, ktoś go odwiózł tam gdzie chciał, ale generalnie wszystko potem mu się zlało w jeden zamglony ciąg. Po powrocie do “Nory” zapadł w sen prawie od razu i spał dobre dwanaście godzin. Jak sie obudził było już rano czyli południe dla błękitnych kołnierzyków.

Był jednak świadom tego czego dokonał i miał swietny humor. Tak naprawdę to pęczniał z dumy. Wbrew wszelakim przeciwnościom dokonał tego! Dał radę! ~ Mowilem jej… ~ uśmiechnął się w myślach do lustra, wycierając włosy ręcznikiem a wspominając pozornie swobodną rozmowę z Nadją parę tygodni temu. No dobra, tak naprawdę to jej nie mówił, ale i tak w sumie, tak jakby jej to obiecał… To było skomplikowane ale… chrzanić to, udało mu się! Teraz powinni być ok i z Nadją i w ogóle. Właczył holo by pooglądać swoje wyczyny i posłuchać co o tym różni ludzie mówią i normalnie nagły go szlag trafił.

- … do wczorajszego zuchwałego napadu na ambasadę USA przyznała się organizacja terrorystyczna “Czerwony Świt”. Przypominamy, że wczoraj o godzinie 13:23 nieznany sprawca wdarł sie na teren ambasady i skradł flagę amerykańską… -

Stał i słuchał zszokowany. No obraz się zgadzał. Tego się spodziewał. On sam w roli głównej, w swojej bluzie, ze swoim logo, ze swoim skokami i kłopotami, w różnych ujęciach z różnorakich kamer, i przed akcją i z ambasady, i potem podczas pościgu, i z dronów, i od przechodniów, i nawet od tego starszawego Azjaty, i różne pozy, zwłaszszcza stopowali obraz w mometnach skoków gdy rozwiana flaga była ładnie widoczna aż po ostatnią scenę, pewnie z gliniarskich HUDów jak się desperacko przeciska przez kratkę i znika w ciemnosci… Tak. Obraz się zgadzał. Tego właśnie sie spodziewał. Tym zamierzał sie napawać teraz w domowym zaciszu odpalając schłodzone piwko. Spokojnie mógł sobie pozwolić na świętowanie i nawet żarciki z Alex. Zasłużył sobie. Obraz się zgadzał. Tylko słowa… Słowa były w ogóle bez sensu!

- E! Magducha! Jaki kurwa Czerwony Świt, co?! Co ty pierdolisz! To ja! Ja to zrobiłem! Black Horse a nie żaden jebany świt! Ślepa jesteś!? Widzisz tam jakiegoś palanata w czerwonym?! - zawył wściekle rzucając w wyświetlany w holo obraz ładnej blondprezenterki puszką, którą dopiero co zdążył otworzyć. Kłócił się z nią tak dobrą chwilę zupełnie jak z żywą osobą albo jakąś SI, aż wreszcie poszedł po rozum do głowy i przełączył na inny kanał a potem jeszcze na inny i jeszcze zaczął grzebać w sieci, ale wszędzie było to samo: to Czerwony Świt dokonał takiej brawurowej akcji. Nawet mieli jakieś nagranie z oświadczeniem, że to “za sprawę”, że wolność i takie tam głupoty a głównym dowodem było holo flagi. Jego flagi!!! Rozpoznawał ją bo, wciąż był pocięty fragment, tam gdzie ją upitolił multitoolem, jak ją kitrał z masztu.


Może powinien się jakoś przygotować, ale gorąca krew napędzana uczuciem krzywdy, zdrady i oszustwa nie chciała czekać. Udał sie do siedziby Czerwieńców i nie przebierając w słowach zapytał o wyjasnienie “tej błazenady”, chciał by wydali oświadczenie czy sprostowanie, w końcu, by chociaż wspomnieli o nim. Najbardziej zawiódł się na “ukochanej”, która próbowała do pewnego momentu coś mu tłumaczyć, ale ponoć się wczoraj zgodził i teraz jest rozczarowana jego roszczeniami i pretensjami. Miał tego dość, zarządał wydania mu flagi, jego flagi do kurwy jasnej, jak są tacy cwani to dziś już tam wisi następna to jak z nich takie Kozaki to niech se ją zgarnął. Ostatecznie jednak “wyszedł” przy pomocy kilku krzepkich towarzyszy, bez Nadji i flagi, za to odprowadzany jej zdegustowanym spojrzeniem, że okazał się “nie wystarczająco zaangażowany” w Sprawę i generalnie ponoć był jedną wielką pomyłką i rozczarowaniem. Potem się jeszcze okazało, że gliny przeprowadziły nalot na właśnie tę siedzibę, z czym Paweł nie miał nic wspólnego, bo kapusiem nie był, ale wsród byłych towarzyszy na pewno dodano dwa do dwóch. Prywatnie przypuszczał, że flaga mogła mieć jakiś czip czy nadajnik na takie właśnie okazje. Póki była pod ziemią i w kanałach to luz, ale na powierzchni mogła złapać sygnał. A może jednak przypadek albo ktoś inny sypnął, czy też jeszcze co innego? Nie wiedział, ale po tym wszystkim kompletnie ich nie żałował. Pocieszające, że nie odnaleziono samej flagi. Freerunner bowiem nie zamierzał rezygnować ze swojego trofeum i czekał tylko na okazję, by je odzyskać.
 
Pipboy79 jest offline