Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2015, 00:18   #20
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Islamabad Serena Hotel; 2017.06.02 godz 21:15; 28*C



Costance Morneau



Ledwo puściła skrócony materiał do porannej gazety a zadzwonił telefon. Dzwonił Daniel z biura. Ostrzegł ją, że "Stary" się ostro wkurzył czekając na ostatnią chwilę. Ograżał się, że albo ją odwoła albo jeszcze kogoś podeśle. Znała i Hill'a i Zimmermana i standardy prasy. Wiedziała, że zdążyła na ostatnią chwilę bo żelazne zasady każdej gazety mówiły, że nie można wstrzymać całego wydania dla jednego, choćby pulizer artykułu. System był sprawny i niezawodny o ile stosowało się do jego reguł. A złożenie artykułów w całość, posłanie do drukarni, druknięcie, potem rozesłanie do hurtowni a z tamtąd do punktów sprzedaży zajmowało te parę nocnych godzin. Gdy się posypał jeden element gdzieś na początku układanki cała reszta szła się sypać również.

Znała też jednak i Zimmermana. Był zrzędliwy i marudny ale znał wartość i swoją, swojej gazety, swoich dziennikarzy jak i materiału jaki przysyłają. Zatrudniał najlepszych i płacił im najlepiej i z reguły wstawiał się za nimi czy przed zarządem czy w razie jakichś innych kłopotów. No ale też i wymagał od nich konkretnych efektów Zależało mu na tym by ich gazeta była najlepsza na świecie. Nie trzeba było zbytniej wyobraźni by widzieć go jak chodzi po swoim biurze zły jak osa czekając na materiał z Islamabadu z newsa dnia. Odesłanie czy przysłanie kogoś jeszcze, przynajmniej do Islamabadu, raczej nie musiała się obawiać. O ile takie opóźnienie się nie powtórzy.

Znała też Daniela. Czuła, że dzwoni nie tylko z tą plotką. Bo w sumie była to plotka, gdyby Zimmermann coś na serio do niej miał już by była na telefonicznym dywaniku u niego a nie wysyłał jej krótkiego sms'a z gratulacjami, zachętą i ostrzeżeniem. Więc może i otarła się o krawędź ale jednak nie spadła. Ostrzeżenie Hilla było więc na pewno szczere, uczciwe i uprzejme podyktowane troską o nią ale wyczuwała, że jest coś jeszcze. - Słuchaj, kończę bo zaraz zjadę na parking. Trzymaj się ciepło, pa! - rzekł na koniec. Pewnie chodziło mu o podziemny parking u nich w firmie, tam faktycznie nie łapało już zasięgu.


---



Ramiz obudził ją trochę po 18. Czekało już na nich obojga jakaś obiadokolacja przygotowana przez jego siostrę. Dodał, też, że planuje wyjechać o 19 by mieć zapas czasu na dojechanie na miejsce. Spotkanie ambasadorów miało się odbyć w hotelu położonym w rządowej dzielnicy a więc o rzut beretem od obu ambasad. Tak dokładniej to miał to być ISH czyli islamabadzka filia pięciogwiazdkowych hoteli Serena rozsianych po całym świecie. To gwarantowało obsługę i zaplecze na odpowiednim poziomie. No i było rzut beretem dla dyplomatów.

Zapakowali sie do małej, taniej i niezniszczalnej hondy Ramiza który ten dumnie nazywał "Gold Arrow". Dla Conie, jako Amerykanki i mieszkanki Wielkiego Jabłka, i dumnej właścicielki jednosladowego wyścigowego rumaka, jego toczydełko nie robiło żadnego wrażenia. Ot, mały, miejski samochód za parę dolców na zakupy czy Mac'a albo na dojazd do pracy. Co innego tutaj. Ramiz jako właściciel samochodu w dość młodym wieku czuł się jednym z tych lepszych mieszkańców miasta. Do tego jadąc z nim czy w sumie jakimkolwiek tubylcem za kułkiem pozbywała się kłopotów z ruchem ulicznym. Na ulicach bowiem pod względem włączania się do ruchu, poruszaniu się w nim czy jego opuszczaniu dla człowieka z Zachodu, panował absolutny chaos i prawa dźungli. Niby były jakieś znaki, światła, przepisy i policja by je egzekwować no ale w praktyce przeciętny zachodni turysta widział totalną samowolkę kierowców.

Już prawie pod hotelem doszła ich informacja z radia, że spotkanie było przełożone z 20 na 21. Nagle więc zamiast się stresować czy zdążyli na czas okazało się, że mają go aż nadto. Ale przynajmniej mogli spokojnie zaparkować i rozejrzeć się w hotelu. Z radia też dowiedzieli się, że strażakom na lotnisku udało się w końcu ugasić pożar Globemastera ale jego stan określano jako ciężki. Obecnie był odgrodzony kordonem policji. Osoby którym jakimś cudem wpadły w ręce jakieś rzeczy lub miały materiały pomocne w śledztwie były proszone o kontakt z policją. Lotnisko miało wznowić swoje funkcjonowanie w bliżej nieokreślonym "w krótce". Kumplowi i szoferowi nowojorskiej dziennikarki bardzo spodobała się ta informacja. Skoro samolot nie wybuchł to wciąż tam był i można było rzucić okiem. A skoro pilnowała go policja no to miał tam jednego kuzyna...

Samo zaś przesunięcie o godzinę konferencji również młodemu, pakistańskiemu dziennikarzowi pasowało jak najbardziej bo, jak zwywkle, okazało się, że ma w hotelu kuzyna czy kolegę. Gadał z nim przez telefon już podczas drogi po ichniemu, strasznie szybko a machał przy tym rękami zupełnie jakby rozmówca mógł to zobaczyć. Z rozmowy wywnioskowała, że chce się upewnić w którym pomieszczeniu ma być konferencja i jak to na miejscu wygląda. Ale gdy doszedł do etapu "czy w razie czego..." to chyba stanęło na tym, ze trzeba spotkać się na miejscu i pogadać.

- Ależ to moja droga przyjaciółka Conie! Wpadłaś na te piwo? - usłyszała męski głos z klasycznym brytyjskim akcentem. Zaraz też zoczyła przy jednym ze stolików w barze Roba Harringtona. Faktycznie spłacił swój dług całkiem sprawnie. Prawie zaraz po jej sms'e przysłał jej w odpowiedzi MMS'a z dwoma fotkami. Na jednej złapany był wyskakujący z ładowni hummer z zapalonymi światłami na drugim Stryker, sunący przed sobą na wpółzgniecionego humvee. Zdjęcia były zdecydowanie lepsze niż te które ona zrobiła z daleka i swiadczyły, że reporter BBC widocznie był w tej grupie przy rozwalonym transporterze. To, że uważał swój dług za spłacony świadczył krótki tytuł MMS'a "To jesteśmy kwita".

Teraz siedział za jednym ze stolików w barze, zażerał się jakąś miseczką z lodami i chyba popijał to herbatą. Po angielsku czyli z mlekiem i pewnie wiadrem cukru do tego. No i filował na wejście do pokoju konferencyjnego przy którym już latali jak w ukropie pracownicy hotelu, spychani obecnie na bok reporterzy którzy już przybyli na miejsce, jacyś gajeracy, prawie na pewno jakies służby ochrony z ktorejś z ambasad i generalnie panował budrel. Harrington temu wszystkiemu się przyglądał z nonszalanckim spokojem i od czasu do czasu pykał fotkę tu czy tam po czym odstawiał aparat na stolik.

Mogli obserwować jak w przejściu instaluje się bramkę do wykrywania metalu co jasno wskazywało na gorączkę tych wieczornych godzin. Wyglądało też na to, że chyba każdy wchodzący będzie sprawdzany całkiem dokładnie. Najwyraźniej na serio obawiano się powtórnego zamachu czy ataku i sprawę bezpieczeństwa potraktowano poważnie. Wyglądało na standard jaki zazwyczaj panował na lotniskach przed wejściem do samolotu.




Jeremy Newport



- Nie - możemy - oddać - ulic - terrorystom... - White powoli i dobitnie powtórzył zdanie wypowiedziane przez swojego atachee prasowego zupełnie jakby sprawdzał jego smak. Nagle wyszczerzył się i chlasnął radosnie Jeremy'ego w ramię - Tak! I to jest właśnie świetne hasło na tą kampanię! Rzuć to każdej dziennikarskie hienie jaka cię znajdzie! A ja to powtórzę na konferencji z Ruskimi. - odrzekł zadowolony ze swojego pracownika szef amerykańskiej ambasady.


- Detale kontaktów z prasą i miejscowymi władzami zostawiam tobie i Adamsowi. Zajmicjie się tym proszę. Ja wezmę się za Ruskich. I prezydenta. - rzekł kwitując resztę pomysłów Newporta. Jeremy wiedział, że za kontakty z miejscowymi jest odpowiedzialny głównie Adams właśnie zaś on był od mediów. Jednak Adams reprezentował zawsze oficjalną linię ambasady czyli tę ustaloną przez White'a i Newport'a. Należało więc ustalić co i jak Adams ma rozmawiać z poszczególnymi władzami i organizacjami.

---


Gdy Jeremy znalazł chwilę by zejść na dół do Nicole i wynajetych kontraktorów wyszła sprawa kamizelek luloodpornych. Całkiem słuszna biorąc pod uwagę co się działo na mieście. Z samymi kamizelkami nie było problemu. W końcu byli w ambasadzie. Kwestia była jaką założyć. Lekka, cywilna kevlarówka była dyskretna i pod garniturem ciężka do wypatrzenia. Nie krępowała też aż tak ruchów mimo, że na ciepłotę ciała działała jak zimowa kurtka przy trzydziestu stopniach powyżej zera. Chroniła jednak tylko przed odłamkami i bronią krótką. Dla kałacha czy czegoś większego to tak jakby tego nie było. Mogli założyć też z Nicole coś cięższego, choćby na podobę tego co mieli na sobie dwaj brodacze. Ale wówczas widać by to było z daleka. No a odbiór przez media i widzów dyplomaty w pancerzu mógł być zastanawiający. Stawali więc przed klasycznym dylematem czy postawić na efekt czy bezpieczeństwo, na względy polityczne czy wojskowe.

Dotarł też w końcu do ambasady konwój z resztą komisji. W końcu przedarli się przez miasto, przybyli prawie godzinę później niż czwórka z pickupa. Zarówno powitano ich jak i oni sami się czuli jakby wrócili z wojny czy oblężenia. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i widok znajomych ścian ambasadu witali z ulgą. W końcu oni, tak samo jak Jeremy, byli na nogach od rana, gdy szykowali się do wyjazdu na lotnisko.

Newport widział jak sierżant Dobson ogląda jeden zpojazdów. Okazało się, że widać na nich dwa postrzały. Nie zorbiły nic groźnego ani maszynie ani pasażerom i nawet sam marine był raczej zdania, że to przypadkowo oberwali bo nie było niczego podobnego do zasadzki ale kilka razy w pobliżu dało się słychać palby z broni palnej.


---



Pierwotnie spotkanie miało się odbyć o 20. Czas morderczo krótki jak na przygotowanie takiej imprezy. Zwłaszcza "lotniskowa" część załogi była zmęczona. Jeremy bezpośrednio pracował tylko z Monicą i Dobsonem. Monica znikła gdzies po przyjeździe gdzieś na pół godziny ale pojawiła się przebrana, pachnąca szamponem i z jeszcze mokrymi, ciemnymi włosami ale za to z werwą jakby to był znów poranek. Jej przybycie od razu dało się zauważyć gdy jak zawsze, zaczęła z pamięci sypać potrzebnymi danymi, adresami, datami, nazwiskami jakby miała w głowie otwarty notes z zapisanymi danymi.

Zaś sierżant Dobson pojawiał się to tu to tam i jako szef ochrony nad kolejną dyplomatyczną wyprawą ustalał potrzebne detale z ekipą przebywającą już w "Serenie". Ale tym razem, z racji rangi wydarzenia wyprawą miał dowodzić kpt. Parker, on też ustalał niezbędne detale ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami i kierownictwem hotelu. Choć osobistą ochronę nad nad najbliższym otoczeniem Jeremy'ego nadal sprawować miał srg. Dobson.

Spotkanie jednak przesunięto bo nagle wręcz wprosił sie ambasador chiński. Przedstawiciel Pekinu zdecydowanie nie życzył sobie być pominięty w tym spotkaniu na szczycie czego pierwotnie ani Rosjanie ani Amerykanie nie planowali. Anthony prawie, ze wisiał na telefonie by ustalić z Romanowem co robić i jak to potraktować. Ostatecznie wyszło więc, że spotkają sie we trzej. Taka jedność mocarstw wobec terrorystów będzie ładnie wygladała w mediach. Ale za cholerę z dodatkowymi komplikacjami nie dało się wyrobicna 20 więc o godzinę przesunięto termin, przepraszając za opóźnienie.


---



Nie było mowy, by jeden z najważniejszych członków amerykańskiego przedstawicielstwa jechał osobno. Dlatego Jeremy, wraz z White'm, Niezapominajką i kpt. Parkerem z jednym marine jechali słuzbową limuzyną w dyplomatycznym konwoju. Długo nie jechali bowiem "Serena", pięciogwiazdkowy hotel leżał przy tej samej ulicy co wszystkie trzy ambasady i o odległość którą możnaby spokojnie dość szybko pokonać marszem nie wspominając i samochodzie. Ale przecież nie po to zostawało się dyplomatą by zasuwać z buta. No i jakby to wyglądało...

"Serena" była neutralnym miejscem więc żadne z mocarstw nie obawiało się, że "przychodzi w łachę" do sąsiada. Na miejscu powitały ich flesze reporterów, kordon stworzony przez wspólne siły wszystkich trzech dyplomatycznych sużb bezpieczeństwa oraz pracownicy obsługi hotelowej którzy sprawnie przejęli znamienitych gości dbając o ich potrzeby i zachcianki.

Nastąpiła ładna sesja fotograficzna gdzie przedstawicielstwa trzech dyplomacji, uśmiechały się do siebie, podawały dłonie, klepały po ramieniach i wyrażały swoje współczucie dla zaatakowanych Amerykanów i potępnie działań terrorystów. Następnie nastąpiła główna część tego wieczornego spotkania gdzie dominowali dyplomaci, dziennikarze ich ochroniarze i kręcaca się dyskretnie między tym wszystkim obsługa hotelowa dbająca o swoich gości.

White powiedział to co wcześniej uzgodnił z ambasadą. Jego zdanie, że nie można oddać ulic terrorystom wzbudziło powszechne uznanie i aplauz. Równie stanowczy był ambasador Romanow i zapowiedział przybycie rosyjskich żołnierzy czym wywołał niemałe poruszenie. Moskwa wyrażała żywe zainteresowanie ostatnio tym co się dzieje nad Indusem. Mówiło się co prawda, że może się zdecydować na taki krok ale nikt nie wiedział na pewno a Kreml jak zwykle pozostawał nieprzenikniony. Po dzisiejszej strzelaninia na lotnisko deklaracja przysłania rosyjskich żołnierzy była bardzo sporym zaskoczeniem i świadczyło, ze Moskwa dobitnie i otwarcie wyraża zainteresowanie tym regionem.

Podobne oświadczenie wydał przedstawiciel Pekinu, Jung Lung. Niewysoki Azjata w eleganckim, granatowym garniturze, z poważną miną oświadczył, że Pekin wyraża gotowość wsparcia swojego południowego sąsiada "wszelką potrzebną pomocą". A z krótkiego nawet opisu tej oferty dało się rozpoznać pomoc w górskich walkach przez doborowe górskie oddziały Chińczyków, parasol powietrzny nad nimi oraz "pomoc materialną" która przy wspólnym pakistańsko - chińskim programie myśliwca i tak już miała paroletnią tradycję. Zaś mowa o górskim pograniczu w kontekscie Pakistanu prawie automatycznie wywoływała skojarzenie z Kaszmirem o które pomiędzy nim a Indiami trwała zimna wojna przetykana od czasu do czasu gorącymi momentami.

Połączone oswiadczenia trzech, oficjalnych dyplomacni wywołały burzę wśród zgromadzonych reporterów. Nawet jeśli ktoś przewidywał taki przebieg zdarzeń to jednak nie to samo co usłyszenie oficjalnego potwierdzenia od przedstawicielstw rządów. Wyglądało na to, że każde z nich chce przeciągnąć ten kraj na swoją stronę i to bardzo. Chińczycy byli w pakistańskim rządzie całkiem pozytywnie odbierani. Amerykanie jako tradycyjny główny partner Islamabadu w czasach postkolonialnych zazwyczaj miał całkiem znośne notowania. Jednak nowy rząd chciał chyba udowodnić rodakom, że nie jest waszyngtońskim psem łańcuchowym i szukał wyglądało na to, że rozgląda się za nowym partnerem strategicznym. I tu wpadał w silne, rosyjskie ramiona. Bowiem zezwolenie na jakby wyrównanie masy i przylot rosyjskiego kontyngentu był odebrany jako zielone światło dla Kremla.

Jeremy złapał przez moment poważne spojrzenie White'a. Nie tak sobie planowali te spotkanie. Wyglądało na to, że ich kraj dotąd miał kluczowe znaczenie w regionie ale chyba zbliżali sie do kulminacyjnego momentu gdzie wszystko mogło ulec zmianie. Obecnie grali o dominującą pozycję w tym kraju a musieli przekonać i pakistański rząd i społeczeńśtwo, że amerykańska liga jest tą najoptymalniejszą opcją. Na razie jednak musieli się zająć dziennikarzami którzy gdy przyszła pora na zadawanie pytań rzucili się do tego niezwłocznie.




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Francuzka dziennikarka podziękowała im za wywiad najwyraźniej bardzo z tego zadowolona. Zaraz jednak podeszła do Lance'a i spytała co z jego nogą. Zresztą niezbyt czekała na odpowiedź czy wykręty.

- Alice! Ten pan jest ranny. Czy może na to zerknąć wasz lekarz? - pupaśna Murzynka zrobiła najpierw wielkie oczy, opieprzyła całą trójkę, że dopiero teraz mówią i wzięła się za telefon. Zaraz też prawie przybiegł lekarz. Najwyraźniej sądził, że ktoś mu tu krwawi i umiera, uspokoił się dopiero widząc już założony opatrunek. Lance został zabrany do ambulatorium. Zdjętu mu spodnie, opatrunek po czym lekarz uważnie oglądał ranę.

- Masz farta. Trzy kule a żadna nie drasnęła kości. Bo już byś sobie nie pofikał. - rzekł patrząc na roengenowskie zdjęcie które mu w międzyczasie wykonano. Zaraz jednak zabrał się za swoją robotę, dezynfekując, zszywając, opatrując ranę i dodatkowo serwując zastrzyk przeciwtężcowy. Ambulatorium było dość małe ale najwyraźniej wyposażeniem i obsługą odpowiadało w pełni wyposażonej, nowoczesnej sali operacyjnej z zapleczem. Facet też zdawał się wiedzieć co robi. Na koniec najzwyczajniej w świecie wypisał mu receptę jaką można było zrealizować w standardowej aptece. Na środki przeciwbólowe, na antybiotyk, na środki krwiotwórcze i jeszcze witaminy na szybkie zdrowienie. I oczywiście miał nie biegać. Bo może być jakiś krytyczny uraz, że zacznie mu się coś syfić i zostanie już na dłużej a może i na zawsze.


---



Gdy Marek czekał aż przywiozą mu kumpla z ambulatorium zadzwonił telefon. Żona. W Polsce musiała być już noc ale wiedział, że skarżyła mu się, że podczas ciąży w ogóle jej spanie sie rozlegurowało. I generalnie właśnie wstała. Odpaliła telewizor a tam cały czas o tych walkach w Islamabadzie. Mówiła, że jak zobaczyła go w telewizji, to z daleka ale wiedziała, że to on. I się strasznie bała o niego. Bo nie było pewne co się dalej stało. Więc dzwoni. Bo się boi. O niego. Więc chce wiedzieć czy jest cały. No i żeby wrócił. Też cały. A nie w ołowiowej trumnie. No i się rozpłakała jeszcze ale i na sam koniec choć prawie całą rozmowę jak słyszał powstrzymywała łzy. No ale w końcu przy tej trumnie nie wytrzymała i się rozpłakała.


---


Sprawa z kamizelkami dla dyplomaty i dziennikarki została załatwiona dość sprawnie. Pozostawało pytanie co dalej. Wyglądało na to, że Jeremy ma obecnie urwanie głowy i jego plany stały się kompletnie nieprzewidywalne. Przynajmniej powrotu do domu. Na pewno nie dało się nic zrobić do czasu zakończenia konferencji prasowej. Trochę lepiej było z Nicole. Blondynka i dziennikarka nie miała zamiaru odpuścić konferencji w końcu adresowanej głównie dla dziennikarzy. Za to potem nie chciała obiecywać ale raczej nie planowała spać w ambasadzie więc rozważała powrót do domu. Jeremy przynajmniej służbowo, miał przydzieloną ochronę w postaci marines. Właściwie jakby chciał mógł poprosić nawet o to by go odwieźli do domu. Ale z ambasady i po zakończeniu konferencji.

Droga do "Serena Hotel" była dość krótka. Po najprostszej drodze było coś koło dwóch kilometrów. Gdyby hotel był wyższy pewnie byłoby go widać z okien ambasady. Jechali swoim pickupem we trójkę, dwaj brodacze i blondynka na tylnym siedzeniu. Martwiła się o samochód pozostawiony na lotnisku. Zastanawiała się jak w obecnej sytuacji go można odebrać i jak przetrwał ten chaos pod nieobecność swojej właścicielki.

Przebój zaczął się dopiero w hotelu. Jeremy całej trójce zdołała co prawda załatwić odpowiednie papiery i plakietki ale zezwalały one tylko na wejscie na teren konferencji i traktowały ich jako dziennikarzy i specjalnych wysłanników ambasady. Czyli mogli się przedostać na sale konferencyjną poprzez kordony trzech służb ochronnych. Ale nie z bronią. Pod tym względem czy to amerykańscy marines, czy ruscy albo chińscy komandosi i agenci byli tuta zgodni. Nie wpuszczą na ochraniany przez siebie obiekt i dyplomatów, ludzi z bronią. Ponadto dwójka brodatych, umundurowanych, opancerzonych i uzbrojonych najemników budziła ich podejrzliwe spojrzenia i reakcję. Kontraktorzy stanęli więc przed alternatywą, że albo zostaną na zewnątrz sali obrad czekając aż konferencja się skończy albo wejdą tam faktycznie bez broni. Nicole zdecydowana była wejść bo po to tu przyjechała, Jeremy już tam był, razem z resztą dyplomatów.
 
Pipboy79 jest offline