Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2015, 02:49   #627
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Róg Hemdira

Akt VII - Niezłomny Dowódca


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Wielka grota nietoperzy, obóz, początek czwartej warty


Grundi pomimo potwornego bólu brzucha zdołał jednak zbudzić wszystkich i wprowadzić ich do ślepego tunelu choć to nie było miłe dla żadnej ze stron gdyż ranni i senni towarzysze broni nie nadawali się do wspinaczki a sam Fulgrimsson ledwie ustał na nogach w czasie tej przeprowadzki. Wciągnięcie Rorana, Dirka czy Galeba do nawy było istnym piekłem, ze względu na ich rany, ale nie to było najgorsze gdyż jak się okazało i to zaraz po rozłożeniu posłań w tunelu, Erganowi udało się pokonać daleką i niebezpieczną drogę po linach na górę a to oznaczało że przeniesienie obozu do nawy było chyba niepotrzebne. Z całą pewnością Ergan nie postrzegał swego wysiłku i pomyślnej wspinaczki jako straty czasu, jego pomysł z uprzężą był trafiony jednak było to możliwe tylko i wyłącznie dzięki temu iż orkowe liny były grube niczym trzy krasnoludzkie powrozy a do tego było ich aż cztery, jedna obok drugiej. Droga w górę była dla Erganssona istnym piekłem, spragniony tak bardzo że bliski był chyba szaleństwa do tego niewyspany a przecież i uprzednio ranne ramię wyzdrowiało dopiero co i choć było w pełni sprawne to Ergan czuł ogromny ból świadczący o jego poważnym nadwyrężaniu. Sposób azulskiego rzemieślnika to jedno ale i los mu sprzyjał bo pomimo bólu i masy innych niedogodności ten w końcu wszedł na górę i ani raz od liny nie odpadł w tym czasie, jedno tylko w pamięci Ergana pozostać miało na zawsze, ta cholerna potworna wysokość która kosztowała go więcej strachu i potu niż sam wysiłek fizyczny i choć nie miało to odcisnąć na khazadzie piętna na całe życie to blisko sto stóp wysokości potrafiło zmniejszyć jajka i wywołać sraczkę nawet u największego twardziela, oczywiście nie dosłownie ale Ergan miał z pewnością dość wysokości na najbliższy czas. Gdy wreszcie jego dłonie chwyciły brzeg skały w stropie jaskini a głowa wyjrzała ponad poziom owej dziury która byłą celem wspinaczki, przed Erganem ukazała się całkiem nowa lokacja i z pewnością mogła ona napawać nadzieją.

~ *** ~

Całe wieki trwało nim pomysłowy rzemieślnik wspiął się na górę, tak to przynajmniej wyglądało z punktu widzenia Thorina i Dirka którzy stojąc na dole czekali na sukces lub porażkę towarzysza. Thorin co prawda miał już pomysł na to jak wspiąć się na górę i przygotował nawet do tego odpowiednie rzeczy ale jak się okazało nie było to już potrzebne, jednak wiedza nie zając i węzły które pokazał medykowi syn Thravara z pewnością mogły się jeszcze kiedyś przydać. Thorin czekając nie tracił jednak czasu, podzieliwszy się z Grundim miksturą zwaną potocznie sokolim okiem oraz aplikując mu także porcję maści na niestrawność liczył na poprawę stanu zdrowia, zdawałoby się chorego towarzysza, sam także przyjął porcję maści. Jeśli ktoś wątpił kiedyś w działanie lekarstw azgalczyka ten musiał przełknąć kulę goryczy bo nim dupa Ergana zniknęła z widoku na górze to Grundi czuł się już znacznie lepiej, a właściwie czuł się w pełni zdrowy. Czy było to jednak tak na prawdę dobroczynne działanie leków czy może zbieg okoliczności? Thorin widział znaczną poprawę u syna Fulgrima ale jemu samemu w kiszkach nie przestało grać, na szczęście ból był znośny i na razie Thorin mógł zająć się innymi sprawami.

Roran, Galeb, Thorgun i reszta rannych krasnoludów nie mogła już usnąć nie tylko ze względu na małą wspinaczkę do nawy jaką zaserwował im Grundi ale na to iż rozbudzili się widząc zmagania Ergana, co prawda nic nie mogli zrobić by mu pomóc ale szczery doping to zawsze coś. Z całą pewnością okaleczeni wojownicy cierpieli w duchu ale taki był ich obecny los. Tułacz był poharatany zębami bestii i nie miał sił, Huran ranny w okolice serca męczył się tak szybko że dwa wymachy toporem i już siedział na skale sapiąc jak maszyna parowa, były sierżant wciąż opatulony ciasno bandażami od stóp do głowy a runotwórca choć zdawał się być pełen sił i woli walki lub pracy to mógł jedynie cierpieć w duchu mając swe dłonie okryte bandażami, do tego jeszcze Dorrin który choć szybko wracał do zdrowia to wciąż miał jednak częściowo tylko sprawne ramię i broni czy tarczy utrzymać w nim nie mógł, na koniec zaś Kyan który o dziwo nie tylko przeżył upadek z dużej wysokości ale nawet się przy tym nie połamał, jednak wszystko go bolało, często wymiotował, miał masę wylewów i tracąc od czasu do czasu przytomność miał problem z widzeniem co mogło wskazywać na wstrząśnienie mózgu. Syn Thravara, jakby mało mu było ran, został z chirurgiczną dokładnością ponacinany przez Alriksona, ale w jakiś cudowny sposób zmniejszyło to obrzęk i osłabiło ból, na dodatek dziwna mikstura o wonnym zapachu spowodowała że mięśnie rozluźniły się Kyan zaczynał dochodzić do siebie ale czuł że potrzebuje snu, może wtedy gdy odpocznie wszystko wróci jakoś do normy. Tak też niemalże cała drużyna mogła tylko stać i spoglądać jak Ergan się wspina i od czasu do czasu puszcza wysiłkowego bąka lub przeklina jak szewc.

Zupełnie inaczej sprawa się miała z Dirkiem, który z zasady nigdy nie próżnował a jego alchemiczna dusza nakazywała mu ciągłe zgłębianie wiedzy. Prawdą było że zabandażowane dłonie nie ułatwiały pracy ale przy tym co robił syn Urgrima nie potrzeba było ni wielkiej siły czy zdolności manualnych. Czarny, dziwny i śmierdzący płyn w drewnianej tykwie, niegdyś należący do orka którego ciało leżało wciąż na stosie pod linami, teraz zaś owe znalezisko było w posiadaniu Dirka który niestety stał się polem bitwy między chęcią napicia się płynu a zdrowym rozsądkiem ostrzegającym go przed tym paskudztwem. Alchemik starał się zidentyfikować ciecz czy ta aby nie jest trująca ale nie miał takich możliwości na obecną chwilę i musiał zaufać swemu instynktowi. Zauważył że faktycznie w cieczy są kawałki jakichś roślin, prawdopodobnie grzybów ale już po filtracji przez płótno do miedzianego pojemnika uzyskał czarny klarowny płyn o bardzo rzadkiej konsystencji i zapachu sfermentowanego kompostu. Próba smakowa wypadła obrzydliwie bo choć Dirk zdołał przełknąć odrobinę wraz ze śliną to od razu skrzywił się i zmuszony był wypluć paskudztwo. Alchemik wiedział jak odparować ciecz ale w obecnych warunkach, trzymając naczynie nad pochodnią trwało to całe wieki i kiedy Ergan był już na końcu swej wspinaczki, Dirk miał dopiero łyk odparowanego płynu. Urgrimsson zaproponował Roranowi by ten spróbował czarnej cieczy a były sierżant nie odmówił i choć płyn śmierdział i wyglądał złowieszczo to odwodnienie jakiego doznał Roran, ze względu nie tylko na brak wody pitnej ale głównie z powodu regeneracji rozległych oparzeń na jego ciele, spowodowało że z wielką pazernością syn Ronagalda wypił zawartość miedzianego pojemnika. Poza wykrzywionymi w grymasie ustami nic się nie działo z Roranem, przynajmniej na razie… Dirk zabrał się więc do odparowania reszty płynu co w obecnych warunkach mogło trwać i ze dwa dni, jednak dla niego z pewnością by wystarczyło by przeżył.

Spośród całej drużyny która pozostała w jaskini, tak w okolicach wejścia linowego jak i w ślepym tunelu, jeden tylko Grundi miał dziwne przeczucie dotyczące korytarza z którego wcześniej Kyan słyszał jakieś odgłosy i gdzie kilka chwil temu obruszyły się jakieś kamuzy. Fakt, może nic tam nie było ale może czaił się wróg, nikt jednak nie zwracał uwagi na tę drogi odkąd Ergan wspiął się na górę i zniknął w ciemnościach. Fulgrimsson czuł że coś jest nie tak, pewny niemalże całkowicie że mrok tunelu skrywa jakieś zło od czasu do czasu rzucał nań okiem, niestety niczego nie widział i nie słyszał, a może stety… tak czy owak jego żołądek skręcał się ale już nie z bólu bo ten zniknął jak gdyby ręką odjął, powodem dziwnego samopoczucia było to wartownicze wrażenie, ta pewność że coś tam jest i czeka tylko na dogodną chwilę by wychynąć z tunelu i rzucić się w wir krwawej walki.

~***~

Ergana nie interesowało już za bardzo to co działo się na dole bo sam znalazł się w całkiem nowej sytuacji i być może czekały tam na niego kłopoty, jednak pierwsze co dało się wyczuć to nadzieja. Światło i to nie bijące od ogniska czy latarni, to było coś zupełnie innego… jasne i zimne światło dzienne bijące z głębi korytarza, towarzyszył mu też ogromny chłód który wstrząsnął ciałem Ergana pokazując mu że jest zbyt lekko odziany jak na owy mroźny czas. W dole, przez dziurę w skale Ergan widział swych towarzyszy krzątających się niczym pracowite mrówki i tak po prawdzie to wcale nie dużo byli oni więksi z tej perspektywy. Gdy Ergan rozejrzał się po grocie w której był dostrzegł od razu miejsce wygaszonego ogniska, ustawiony w nim na kamieniach duży orkowy hełm który był pokryty szronem, w środku hełmu był zaś lód, wokół ogniska leżało kilkanaście futer i skór we wszelkich kolorach i kształtach, jedynym co ich od siebie nie różniło to zaawansowany poziom zniszczenia… wyglądało to wszytko jak obóz, futra rozłożone po okręgu od ognia, stos drewna do tego kilka leżących na skale lub opartych o ścianę orkowych łuków i kilkadziesiąt strzał. W głębi niewielkiego pomieszczenia leżał kawał zamarzniętego na kość mięsa, obok leżał na kamieniu duży orkowy nóż o zakrzywionym ostrzu. Pod ścianami wszędzie były pokryte szronem odchody orków a ściany były ozdobione prześmiewczymi malowidłami uruk’azi które wykonano za pomocą kredy, węgla, krwi lub łajna. Wreszcie tunel… ten nie był długi, miał może dziesięć kroków jednak gdy Ergan zakręcił nim w prawo od razu w jego twarz uderzyła pełna moc dziennego światła. Oczy poczęły boleć jak diabli i dużo czasu upłynęło nim wzrok azulczyka nawykł do obecnego stanu rzeczy, po tym jego odkrycia były już szybkie i trafne. Pierwej wartym uwagi było to iż na końcu tunelu było rumowisko i ewidentnie widać było że ktoś przekuł się przez ścianę w tym miejscu otwierając tym samym drogę do groty z której teraz wyszedł Ergan. Gdy już rzemieślnik przekroczył próg dziury w ścianie wtedy znalazł się w rozległej jaskini, bardzo szerokiej choć dość niskiej, ślady kości oraz odchodów wskazywały iż być mogło to legowisko jakiegoś zwierzęcia. Na końcu owej jaskini była szczelina z której to właśnie biło białe światło, otwór nie był wysoki i podobnie jak sama jaskinia, szedł w szerokość, przypominał pęknięcie w skale. Brzeg otworu pokryty był śniegiem a skalne ściany wewnątrz jaskini były grubo oblodzone. Gdy w końcu Ergan przebył jaskinię i wspiął się po nasypie a później przekroczył próg i zatapiając dłonie w śniegu znalazł się na zewnątrz, mógł odetchnąć pełną piersią gdyż przed nim rozciągały się Góry Krańca Świata, gdzie okiem nie sięgnąć tam był śnieg i lód, aż po sam horyzont.

~***~

To był męka ponad wszelkie siły. Detlef stawiał krok za krokiem i choć ugasił pragnienie roztopionym śniegiem to i tak był straszliwie wykończony wędrówką, co do Khaidar to tak szła kilkanaście kroków za dowódcą i właściwie tylko siła woli pozwalała jej na dalszy wysiłek, z rany w udzie ciekła krew a opatrunek zrobiony przez Detlefa już całkiem przesiąkł. Oboje trwali w jakimś dziwnym stanie ciała i umysłu bo choć wiedzieli jak wrócić do jaskini i gdzie się znajdują na szlaku to i tak ze sobą nie rozmawiali tylko szli i odbijali się od czasu do czasu od ścian co było efektem zmęczenia. Maszerowali jak zahipnotyzowani uginając się pod ciężarem broni, pancerzy i reszty ekwipunku, sapiąc jak czterystuletni dziad który byłby chory na suchoty. Detlefowi po plecach i nogach płynęły strugi potu i wody, to drugie było efektem topienia się śniegu i lodu w detlefowym plecaku które to będąc ogrzewanymi przez plecy krasnoluda szybko zmieniały swój stan skupienia. W końcu po dwóch klepsydrach tułaczki Thorvaldsson i córa Ronagalda dotarli do jaskini gdzie obozowali ich towarzysze, od razu też zauważyli że coś się zmieniło, część khazadów stała w okolicy lin a gdzieś w połowie drogi na górę wisiały na powrozach plecaki i tarcze z każdą chwilą unosząc się. Wszystko było jasne… synowie Grungniego zdołali dostać się na górę! Z tego co zauważył Detlef to połowa członków oddziału była już na górze, nie pozostawało nic innego jak iść w ich ślady i szykować się do wspinaczki. W mokrym plecaku jak się okazało Detlef zdołał przytargać bryłę lodu i śniegu o wielkości jednej trzeciej jego pojemności, reszta roztopiła się ale nawet to co pozostało mogło napoić wielu kamratów.

~***~

Wszystko szło zgodnie z planem, liny opuszczono na dół, podczepiano do nich pakunki z bronią i innym wyposażeniem, później khazadzi jeden po drugim byli wciągani na górę lub sami na ile mogli starali się wspinać po grubych orkowych linach, zdawało się że robota pójdzie jak z płatka, tak się jednak nie stało. Jakiż wyraz zaskoczenia musiał malować się na twarzy khazada który miał wspiąć się na górę jako ostatni gdy ten usłyszał za sobą jakiś hałas, odwróciwszy się dostrzegł ruch w pobliżu jednego z tuneli, nagle wypadł z niego wielki i wściekły ork, runął jak oszalały byk trzymając w łapach dwa wielkie siekacze o ząbkowanych ostrzach. Bestia biegła na krasnoluda ale jej oczy zdradzały strach, nie przed brodatym wojownikiem ale przed czymś innym, widać to było po nerwowych spojrzeniach stwora które ten kierował w stronę lin i dziury w suficie… wiedział że jeśli nie teraz to nie będzie miał już drugiej szansy by wydostać się z tych przeklętych tuneli, postawił zatem wszystko na jedną kartę. Uniósł broń i ryknął potężnie, echo poniosło się po tunelach, khazadzi będący na górze od razu zwrócili uwagę na to co się dzieje w dnie jaskini… a ork biegł by walczyć i zabijać, by nawet zginąć, wszystko byle tylko nie zostać uwięzionym w trzewiach ziemi.



Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK
Jaskinia na wschodnim zboczu Stalowego Szczytu, świt


Na zewnątrz było straszliwie zimno, nie padał już chociaż śnieg, w zamian zza stalowych chmur wyjrzało słońce które w ten mroźny poranek grzało dość mocno jak na ten rejon Gór Krańca Świata, w sumie był początek lata ale tak wysoko w górach miało to bardzo małe znaczenie, na szczęście nie tego dnia. Huran trzymając prawą dłoń na sercu zamknął oczy i wciągał do ust i nosa świeże powietrze, po kilku takich wdechach i wydechach w końcu zakasłał raz czy dwa i spojrzał po swych towarzyszach podróży, po chwili kąciki ust uniosły mu się. Drużyna krasnoludów wyglądała tragicznie, zaschnięta krew, bandaże, paskudne rany, brudne od węgla dłonie i twarze, zmasakrowani ale wciąż żywi i choć wyglądem im bliżej było może do trupów górników to jednak nie poddali się i teraz mieli prawo być weseli. Huran sięgnął po garść śniegu i bez ogródek wpakował ją sobie do ust, syknął przeciągle i ułamek chwili później zmrużył oczy i nadymał prawy policzek.

- Kurwa. Zimne jak jasny chuj, dobrze robi na zęby, co? - Ironizował stary wiarus. Wziął w dłonie więcej śniegu i przetarł nim twarz tym samym rozmazując czerń jaka ją pokrywała, po tej czynności wyglądał na brudniejszego niż był przed chwilą. Wskazując ręką wprost na wschód, na wysokie i ośnieżone szczyty, powiedział. - To moja droga drodzy przyjaciele. Dwa, może trzy dni drogi stąd jest osada górnicza Mogura, tam zrobię postój jeśli to miejsce w ogóle jeszcze stoi, a później wprost do mojej rodzinnej osady kolejne trzy dni drogi przez śniegi ale skoro przeszliśmy pod górami to ten etap będzie dziecinnie prosty. Z chęcią przywitam was w moim domu i jeśli tylko chcecie iść ze mną na wschód to czujcie się zaproszeni, choć wymagać od was tego nie mogę bo moja umowa z Detlefem była jasna, mieliśmy wyjść z Azul i tak się stało. - Huran mlasnął głośno i przytaknął sam sobie.

- Poza drogą na wschód znane mi są jeszcze stąd cztery inne trasy. Jeśli ruszycie górską ścieżką na zachód to po zboczach Stalowego Szczytu zdołacie go obejść od południa, to jednak droga bardzo zdradliwa i zabrać może was w objęcia śmierci. - Tu stary khazad palcem pokazał niknący w chmurach szczyt Azul i ledwie widoczną ścieżynkę górską na zboczu góry. - Możecie iść na południe, to droga dość prosta i z pewnością po drodze traficie na roztopy, tam góry się obniżają a z czasem wejdziecie na ziemie ludzi południa gdzie skalista ziemia zamienia się w złoty piach, to jednak bardzo długa podróż choć po drodze jest opuszczony fort zwany Południowym, nie da się go nie odnaleźć bo widać go z stai lub dwóch.- Huran wziął głęboki oddech i po chwili mówił dalej, tym razem zwracając swoją twarz na północ. - Widzicie tę drogę na północ? Pół dnia marszu i na nią wejdziecie, skręcając w lewo traficie... chyba sami wiecie gdzie prawda? Wprost do wrót Azul. Idąc w prawo zaś skierujecie się na stary trakt który prowadzi na północny wschód ale tam choć ciepłe landy i bogate w zwierzynę lasy i równiny to jednak ziemia należąca do orków i przeklętych Dawi Zharr. - Sędziwy azulczyk splunął z obrzydzeniem wprost pod nogi Dorrina.

Rorinson rozsupłał nogawice i obnażył swoje przyrodzenie, począł szczać z wielką mocą i zupełnie nie jak krasnolud w jego wieku wesoło kreślił na śniegu żółte szlaczki. - Ostatnia droga bracia. - Kiwnął głową na północny wschód gdzie droga schodziła w doliny między wielkimi szczytami. - To czarne tam w dole, to lasy i choć trza iść ze dwa czy trzy dni to traficie tam na zieloną trawę, problem z tym miejscem jest taki że po pierwsze może czaić się tam wróg, wcale bym się nie zdziwił gdyby tak było… po drugie zaś, to dolina bez wyjścia. Owszem, odpocząć może i odpoczniecie jeśli nikt wam głów z ramion nie zdejmie ale co później? Ta dolina nie ma łatwego wyjścia, trza się wspinać po stromiznach by przejść na jej drugą stronę, jeśli by się jednak wam to udało to droga do Karak Grimstok stałaby przed wami otworem. Zróbcie jak uważacie ale ja najdalej w południe ruszam na wschód i jeśli życie wam miłe to radzę iść ze mną wtedy może uda nam się wyjść z wrogiego pierścienia wokół Stalowego Szczytu. - Huran skończył lać i po chwili rozpiął swój plecak, zaczął w nim czegoś szukać z wielkim zapałem.

Oddział Detlefa miał przed sobą poważne decyzje, do tego ponoć był to czas istotny dla wyboru dowódcy. Tak czy owak, coś i gdzieś trzeba było zrobić i iść bo stojąc na skalnej półce przy niewielkim płaskowyżu na pewno nie dało się przeczekać wojennej zawieruchy.
 
VIX jest offline