Marwald widząc, że wilki uciekają był niemal pewny, że Bóg zobaczył swego wybrańca pośród ludzi i odgonił je aby nie stanowiły zagrożenia. Nie zapomniał o strzale, która opadła niedaleko wilka, była zakrwawiona i uszkodzona. Nie nadawała się do użycia ponownie, ale miała to coś czego inne nie mają. Była kolejnym znakiem i dowodem na jego niezwykłość.
Sołtys zawsze dawał po sobie poznać człowieka odważnego, a zarazem spokojnego i rozsądnego. Człowiek począł się zastanawiać czy może właśnie tak kończą wybrańcy bogów, ale nie trwało to długo bowiem zdał sobie sprawę, że Philipp nie mógł być wybraniem, bowiem bóg mu o nim nic nie powiedział.
- Czekać dłużej - westchnął z zaskoczeniem
- toć mało pomożemy, zmyłka? - powtórzył jak gdyby do siebie, zastanawiając się tym samym
- Może jednak gwóźdź znaczył coś zupełnie innego, być może chodziło aby na początku sprawdzić i naprawić wieś, a dopiero później wyruszyć. Uratujemy wszystkich.- powiedział jak gdyby na odchodne wychodząc z chaty tuż za znanym mu z grubsza Maxem co to niektórzy mawiali Bezuchym.
- Zaczekaj, przejdziemy się razem, w dwójkę zawsze raźniej. - zagaił
- Czy mógł byś jeszcze zaczekać, bo muszę wziąć mój plecak - Plecak? - zdumiał się Max.
- Wszak to spacer po wiosce... - Plecak stoi tuż obok, spójrz. - Marwald wskazał na mały upchany wózek, który codziennie ciągał za sobą, zbierając w nim przeróżne śmieci
Max uniósł wzrok ku niebu.
- Nie lepiej by było, gdybyś sobie na zimę sprawił sanki? Są praktyczniejsze. - Ależ sanki? - zdumiał się Marwald.
- Kiedyś za ten wóz mój ojciec dał bodajże 50 złotych koron. - Aha - uprzejmie zdziwił się Max, który za wózek z całą zawartością dałby parę srebrników.
- Chociaż powiem Ci szczerze, że na ten moment 50 złotych koron to jedna któraś jego wartości - To dobrze - odparł Max.
- Na dodatek nie zgubisz tego majątku - I tutaj masz rację, a wspominałem Ci jaki znalazłem dzisiaj nowy przedmiot? Niech ja tylko go znajdę - zaczął grzebać w kieszeniach nie mogąc go znaleźć.
- Pewnie został w chatce sołtysa, w takim wiec razie szybko po niego pobiegnę i zaraz... - Nie, nie... Bierz wózek i idziemy. Nigdzie po nic nie biegnij - powiedział szybko Max, usiłując powstrzymać kompana.
- To zaczekaj na mnie chwilę tylko wezmę mój plecak, jak chcesz będziesz mógł coś tam także położyć, ale na samym środku jest miejsce Helmuta.- mężczyzna poszedł prędko po wózek i wrócił go ciągnąc
- Oto i mój plecak, na pewno nam się przyda, tam są wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. - Tak, tak. Plecak. Chodźmy już - powiedział Max.
Zaczęli iść drogą po wsi, która pięła się lekko pod górę, co zaczęło przysparzać człowiekowi problemy w ciągnięciu przyczepki. Zaczął lekko dyszeć i po lekkim zastanowieniu grzecznie zapytał:
- Czy mógłbyś mi pomóc, wydaje mi się, że jest cięższy i coraz trudniej jest mi go ciągnąć. - dodał
Niczym ślimak, który swój domek nosi na grzbiecie, pomyślał z przekąsem Max.
- Pomogę, czemu nie - powiedział.
- Ale... skoro jesteś do niego tak przywiązany, to może dorobisz do niego płozy? - zaproponował z poważną miną.
Marwald zakrzywił nosa i spojrzał na wózek.
- Płozy powiadasz - zamyślił się wypowiadając na głos jakieś liczby
- dwieście kilo dzielone przez cztery, do tego razy dwa przez trzy .. siedem…… może., ale kto może mi je zamontować? - zapytał, biorąc na poważnie taką propozycję
- Vincent - mistrz stolarski z pewnością ci to zrobi w porządny sposób - zasugerował Max.
- A on, musiałbym za to zapłacić, a i koła by sobie zabrał, nie opłacalny interes, śnieg kiedyś zniknie, a na płozach po ziemi to daleko nie zajadę - powiedział po krótkim zastanowieniu
Dalszą część drogi szli w milczeniu, co prawda, co jakiś czas Marwald zaczynał coś mówić, ale Max zbijał temat, bowiem i tak nic z tego sensownego nie wynikało, a to o kawałku ścierki, który znalazł wczoraj, a to o jakiejś użytej zapałce, co to leżała koło studni. Widział w tym wszystkim jakieś symbole i znaki, których w rzeczywistości ciężko było się dopatrzeć, bo jaki zwyczajny człowiek będzie łączył chociaż by wyżej wspomniane podarte stare ubranie z królewską szatą.