Kiedy Tileańczyk wpadł pomiędzy wątłe brzózki, tratując wysoki łopian i bezczelne krzaki wilczej jagody, by zaatakować jakiegoś podróżnego, Wulf zdał sobie sprawę, że w gąszczu zielska bolas na nic się nie przyda. Postanowił więc zlać przeciwnika tradycyjnie. Nie szarżował jednak na niego, a podbiegłszy może ze dwa metry ponad zasięg włóczni, zaczął okrążać rabusia tak, by wraz z atakowanym nieznajomym wziąć go w dwa ognie, i z przodu - gdzie był wędrowiec, i z tyłu - gdzie Wulf zamierzał się znaleźć. Jeżeli ta sztuka mu się uda, postara się sparować włócznię bandyty kijem, zmniejszyć dystans, by spisa przestała być użyteczna, po czym rąbnąć nachała z dyńki albo zamknąć go w chwycie i zgruchotać żebra. Po długiej, samotnej (nie licząc bydlątek) drodze potrzebował bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, ciepłego uścisku, poczucia nierozerwalnej wspólnoty... |