Chłopi mieli dylemat moralny. Zostali zbici z tropu i trochę głupio zrobiło im się że wcześniej wyzwali i uderzyli Timona, który nawiasem mówiąc dalej leżał na ziemi.
Po dłuższej chwili postanowili przyjąć butelczynę, lecz w ich głowach dalej kołatały się myśli
Lothar uśmiechnął się i rzekł, najpierw do zgromadzonych:
- No nic, zrobiłem co mogłem, domownicy niech modlą się o sołtysa, co też ja uczynię, a z pewnością dojdzie do siebie. Jemu teraz teraz tylko spokój i modlitwa potrzebne są.
- A ty młodziejaszku, co mówisz? Jak to oszalała? ... Jonasie, myślę że możemy się tam przejść, toć to blisko, dobrze?
- Tak ojcze, tak czy siak muszę wrócić do domu.
- Idźmy zatem - rzucił w eter, wyszedł na podwórze i ruszył za Jonasem do jego domu.
W miarę przybliżania się do niezidentyfikowanej osoby, a trwało to spory kawałek czasu, coraz bardziej widoczne stawały się szczegóły postaci. Rzeczywiście, był to ktoś znajomy, a mianowicie Konrad. Wyglądał naprawdę źle. Na twarzy widać było zmęczenie i ból. Na nodze miał prowizoryczny bandaż który pozostał suchy chyba tylko z uwagi na bardzo niską temperaturę która spowodowała szybkie zamrożenie wyciekającej posoki. Za Konradem, na prowizorycznych saniach leżał włóczykij Thorsten, który za niedługo może dostać nową ksywkę, a mianowicie beznogi włóczykij Thorsten. Pasażer wyglądał o wiele gorzej niż jego wybawiciel.