- Plan jest prosty.
- Plany zawsze są proste.
Sabatorni sprawdzili teren wcześniej. Najpierw szerokim pierścieniem, potem węższym i na końcu samo miejsce. Kilku pozostało w zewnetrznych strefach, aby monitorować czy posiłki nie przyjdą. Cała akcja była kryta zarówno przed wodzem-mutasem, jak i ambitnym dzikusem.
Davy odczuł brak multimelty Mavericka. Brakło czegoś z wystarczającą mocą by na pewno pozbyć się celu jednym strzałem. Ale jak się nie ma co się lubi... Jeden taki sobie gwardzista niedawno rozstrzelał czołg z broni ręcznej. Na tego też znajdą sposób. Imperator chroni.
- Chcę wziąć udział w akcji!
- Spójrz na siebie - Davy wskazał Kaleba ręką, jak by mu prezentował go samego. A nie wyglądał on dobrze. Nie wszystkie bandaże krył mundur. Amputowany mały palec może nie był kalectwem, ale nagły ból, gdy uderzy kikutem o coś, mógł wiele kosztować. Szwy zaciskające długą ranę po tym jak stalowy odłamek poszerzył mu uśmiech (i wybił kilka zębów) nadawały mu wygląd Frankenstaina. Lewe oko wciąż miał nabiegłe krwią, a siniaków i krwiaków na jego ciele było chyba więcej niż zdrowych obszarów.
- Widzę. Istotnie, nie nadaję się do walnej bitwy, ale walna bitwa nigdy nie była moim zadaniem. Ja siedzę bezpiecznie, za ciężką osłoną, pod kamo-płaszczem i strzelam gdzie mi się każe. W razie kłopotów mogę być potrzebny. Nie muszę wymieniać zalet prowadzonego przeze mnie ognia osłonowego. Jeśli dojdzie do walki mocno odczujecie moją nieobecność. A jeśli nie to nic mi nie będzie grozić...
- Hmmm... zastanowię się.