Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2015, 12:08   #83
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po długiej i burzliwej naradzie, miejscami przypominającej kłótnię, drużyna rozdzieliła się. Część wróciła do miasta, część zaś ruszyła w kierunku skąd wznosił się w niebo słup dym. Dzień chylił się powoli ku końcowi i ostatnie promienie słońca sprawiały, że na piasku tworzyły się długie cienie.
Wszyscy mieli dziwne przeczucia i obawy. Być może był to wpływ opowieści Shamala o spopielonym ghulu, a może dający się coraz bardziej wyczuć odór śmierci. Im bliżej było miejsca tragedii, tym stawał się on coraz bardziej intensywny.
Shamala zdziwił pewien drobny fakt na który nikt inny nie zwrócił uwagi. Nad miejsce skąd dochodził odór śmierci nie krążyły żadne padlinożerne ptaki. Zazwyczaj w takich okolicznościach już z daleka można było dostrzec sylwetki szybujących sępów, czy też słoniowych orłów, które także gustują w świeżym truchle.
- Czemu tu nie ma sępów? - powiedział cicho Shamal. - Co je odstrasza? - spytał.

Gdy podjechali bliżej ich oczom ukazał się widok iście przerażający. Na środku prowizorycznej osady, czy też obozu ustawiony został wielki stos. Nieomylnie kojarzył się on ze stosem ofiarnym, czy też pogrzebowym. To właśnie z niego wznosił się wysoki słup, gryzącego dymu. Zwierzęta stały się niespokojne i dawały znać swym jeźdźcom, że wolą dalej się nie zbliżać. Wokół stosu walały się resztki namiotów, rozszarpane jakąś potężną siłą szczątki zwierząt oraz ludzi. Część z nich była nadpalona, a część poraniona i okaleczona w okrutny sposób. Najwyraźniej był to obóz jakieś grupy nomadów lub kupców, którzy podróżowali w tej okolicy. Po napastnikach nie było śladu.
- Zostańcie tutaj - powiedział Shamal, zsiadając z wielbłąda i podając uzdę Malikowi. - I niech ktoś objedzie obóz dokoła - poprosił. - Dowiemy się, skąd przybyli napastnicy i dokąd się udali. A ja... rozejrzę się troszkę. Tam. - Skinął głową w stronę obozu.
Z szablą w dłoni, rozglądając się dokoła, ruszył w stronę obozu.


Nomad skulił się, aby być mniej widocznym w tym dość płaskim terenie. Drogę oświetlały mu ostatnie promienie słońca. Im bliżej obozu tym odór śmierci i rozkładu stawał się coraz bardziej duszący i nie do zniesienia. W powietrzu było jeszcze jednak coś jeszcze. Coś czego Shamala nie potrafił zidentyfikować.
Gdy wszedł w obręb obozu niemal natychmiast zauważył, że grupa nie poddała się bez walki. Część okaleczonych ciał miało w dłoniach broń, a pozy w jakich skonali świadczyły o zażartym boju. Nomad nie rozpoznał nikogo, gdyż ciała były zbyt zdeformowane i okaleczone, aby można było tego dokonać. Ślady w obrębie obozu świadczyły o tym, że napastników było co najmniej kilkunastu. Nadeszli oni od wschodu, czyli z kierunku gdzie zmierzała drużyna.

Ubiory nieboszczyków sugerowały, że musiała to być jakaś grupa al-badich lub jakiś mały pustynny klan. W tych okolicach było ich całkiem sporo. Większość ciał wrzucono w obręb stosu i tam tliły się one nadal. Shamal ze zgroza naliczył kilkadziesiąt ciał kobiet, mężczyzn i dzieci.
Kto ich spalił, zaczął się zastanawiać Shamal. Napastnicy? Ale po co?
Przez moment Shamal uważnie nadsłuchiwał, starając się wychwycić jakikolwiek dźwięk.
- Hej, jest tu kto? - spytał. Niezbyt głośno, jakby nie chciał wywołać licha.
Odpowiedź nie nadeszła, ale po swojej prawej stronie nomad zauważył jakiś nieznaczny ruch w stercie szmat, jaka została po dość dużym namiocie.
- Na wszystkich bogów Zakhary! - Shamal cofnął się o krok. - Wyjdź, proszę. Jesteśmy przyjaciółmi - zapewnił. - Nie bój się. Już jest bezpiecznie - dodał.
Na początek chciał załatwić sprawę po dobroci, a dopiero później na siłę wyciągać to “coś”.
Shamal nie zdążył do końca wypowiedzieć swoich słów, gdy spod sterty szmat niemal wyskoczyła mała dziewczyna. Z wojowniczym grymasem na twarzy i jambiyą w dłoni rzuciła się na nomada. Ten bez trudu złapał ją i obezwładnił. Spojrzała je w twarz i pełne nienawiści spojrzenie. Miała ona na sobie swobodna tunikę i przylegającą do głowy burkę.


- Puszczaj! - wysyczała przez zęby - Mój tata cię zabije, jak mnie skrzywdzisz!
- Nie bądź głupia - odpowiedział Shamal. - Nie krzywdzę dzieci.
- Sam jesteś głupi - burknęła dziewczynka i spróbowała się wyrwać Shamalowi.
- Spokojnie, mała. - Shamal nie zamierzał wypuszczać dziewczynki z rąk. - Musimy porozmawiać, a ty nie zachowujesz się jak dobrze wychowana dziewczynka.
- Jak wróci mój tata, to nie będziesz taki odważny. On jest wielkim szejkiem i nie boi się nikogo. - dziewczynka pokazała Shamalowi język i rozjerzała się wokół lekko zdziwiona.
- Powiem twojemu tacie, że jego córka nie umie przyjąć gościa. - Shamal niezbyt się przejął groźbą.
- Gdzie mój tata? - spytała dziewczynka wiodąc wzrokiem po zniszczonym obozie - A mama?
Najwyraźniej dopiero teraz do tego małego dziecka dotarło, co się właściwie stało. Prawdopodobnie byl to skutek szok. Niewinny umysł dziewczynki wymazał z pamięci zle wspomnienia. Dziewczynka spojrzała na Shamala i drżącym głosem spytała:
- Czy oni… zginęli, umarli na śmierć? - w oczach dziecka w momencie pojawiły się ciężki łzy.
- Boję się, że tak - odparł cicho Shamal. - Przyjechaliśmy przed chwilą... i tak zastaliśmy to miejsce. Nie wiemy, czy ktoś zdołał uciec.
- Mój tata, nie mógł zginąć. On jest wielkim wojownikiem. Wielkim wodzem i wszyscy się go boją. Musisz go odszukać. On… on… - dziewczynce zabrakło pomysłów, wyobraźni i zapewne doświadczenia, aby wymyślić, gdzie mógł udać się jej ojciec.

Na wspomnienie o ojcu dziewczynka rozpłakała się i trudno ją było uspokoić. Na szczęście dzięki obecności Yata i mistrza Hasima, dzięki ich spokojnemu usposobieniu i ciepłym słowom po kilkunastu minutach udało się wyciszyć Aishę.
Wychowane na pustyni dziecko było o wiele bardziej odporne niz jego rówieśnicy urodzeni w mieście. Dziewczynka znała śmierć, wiedziała, że ludzie rodzą się i umierają, walczą i giną. Dlatego też zrozumiała, co spotkało jej krewnych. zrozumiała, ale na pewno nie pogodziło się z tym. Shamal wiedział, że to właśnie w takich chwilach rodzą się wielcy ludzie. Aisha mimo, że miała nie więcej jak siedem, osiem lat stała na rozdrożu. Albo jej młody umysł upora się ze stratą i zahartuje jej duszę, albo pogrąży się w marazmie i już na początku swego życia stanie się wypalonym człowiekiem.

Gdy histeria Aishy, bo tak miała na imię ocalała dziewczynka, została w miarę opanowana. Drużyna przystąpiła do delikatnego wypytywania jej o to, co się tak naprawdę stało.
- Słońce dzisiaj mocno grzało - zaczęła dziewczynka - i tata ogłosił postój. Właśnie jedliśmy pyszne daktyle, gdy przyjechali jacyś kupcy. Tata był zdziwiony, ale ich też zaprosił na daktyle. Ci panowie byli dziwni. Tacy jacyś… - Aisha przez chwilę szukała odpowiedniego słowa - zimni - palnęła w końcu, ale nie była zadowolona z tego określenia - Tacy dziwni, po prostu. Tata zaczął z nimi rozmawiać. Chciałam posłuchać, ale mama kazała mi iść do swojego namiotu. Poszłam, choć nie chciało mi się spać. Potem…. potem przyszła do mnie mama i powiedziała, żebym się schowała, gdzieś w namiocie bo będziemy się bawić w chowanego. Ucieszyłam się i schowałam pod taki ciężki dywan, który tata kupił w mieście. Potem były jakieś krzyki i hałasy, ale ja się nie bałam. Dorośli czasami tak krzyczą, prawda? A potem… a potem… - dziewczynce znowu załamał się głos i w oczach pojawiły się łzy - potem ktoś straszny mnie znalazł. Był taki wysoki - Aisha pokazał dłonią najwyżej jak umiała - i miała taką pociętą twarz. Strasznie śmierdział. Uciekłam mu. Wyjęłam moją jambiyę i schowałam się w namiocie wujka. A potem to ty przyszedłeś - wskazała na Shamala.
- Byłaś bardzo dzielna i bardzo mądrze zrobiłaś - zapewnił ją Shamal.
- Zaprawdę Przeznaczenie potrafi prowadzić okrutnymi ścieżkami… - rzekł do siebie Yat, po czym ukląkł przed dziewczynką. – Masz może jakichś krewnych w okolicy? Kogoś kto mógłby zapewnić Ci dom i wyżywienie?
- Tu jest mój dom - odparła dziewczynka pokazując zniszczony obóz i okalającą go pustynię.
- A jak zwał się twój klan, Aisho? - spytał Shamal.
- Jesteśmy Dzieci Złotego Skorpiona - odparła z dumą dziewczynka pokazując jednocześnie tatuaż na lewym przedramieniu. Shamal znał ten klan, należał on do Domu Uqab, zwanego także Ligą Sępów. Przewodził mu szejk Hanjar al-Haqara. Dom ten składa się z około 3000 tysięcy osób podzielonych na kilkanaście plemion, między innymi właśnie Dzieci Złotego Skorpiona. Klany należące do tego domu uważane są za wyrzutków pustyni. Często trudnią się rabunkiem, porwaniami, a nawet mordowaniem za pieniądze. Sami siebie uważają za Oświeconych, ale inne plemiona mają na ten temat odmienne zdanie. Część z klanów należących do tego domu uznaje władzę Wielekigo Kalifa tylko z pozoru, a część dalej czci bogów pustyni. Cały Dom Uqab znany jest z bliskich kontaktów z Bractwem Prawdziwego Płomienia.
Shamal spojrzał na dymiący się stos i przez myśl przemknęła mu nawet myśl, że to co się tutaj stało mogło być rodzajem wewnętrznych porachunków pomiędzy członkami tego domu. Wiele się mówiło o pogańskich praktykach, którym się oddają. Mogłoby tak być, gdyby nie napotkany wcześniej ghul. Ten jeden szczegół nie pasował do całości obrazu.
- Aisho... - zaczął Shamal. Już chciał jej powiedzieć, ze zawiezie ją do szejka Abdula il-Salun al-Makharii, przywódcy klanu Lisów Pustyni, ale to raczej było nie po drodze.
- Zabierzemy cię ze sobą - powiedział.
Spojrzał na Yata.
- Ja się tu jeszcze rozejrzę - powiedział - a wy odejdźcie kawałek stąd - poprosił.

Shamal po raz kolejny zaczął krążyć po pobojowisku. Rozglądał się, analizował i próbował wywnioskować co się tutaj dokładnie stało. Jeżeli wierzyć słowom Aishy, to do obozu nomadów przybyła jakaś grupa mężczyzn. Przywódca klanu ich nie znał i zdziwiło go ich przybycie. Z jakiś jednak powodów udzielił im gościny. Trudno było stwierdzić, czy mieli oni coś wspólnego z napadem. Pewne jednak było to, że poza ciałami członków klanu w obrębie obozu nie było żadnych innych ciał. Czy ci mężczyźni byli tylko sposobem na uśpienie czujności szejka, czy to oni rozpoczęli atak, tego nie dało się stwierdzić patrząc na pozostałości bitwy. Pewne było natomiast to, że ktoś zaatakował obóz. Przeciwników nie było wielu sądząc po śladach. Musieli być jednak, albo doskonale wyszkoleni, albo wykorzystali zaskoczenie nomadów, albo mieli jakieś, choćby magiczne wsparcie. Skutek ataku był taki, że większość klanu poległa w walce. Ci którzy przeżyli zostali rzuceni na stos, prawdopodobnie w formie ofiary dla jakiegoś pogańskiego boga. Kim byli agresorzy? W tym momencie Shamal nie miał zbyt wielu dowodów na to, aby ze stu procentową pewnością to powiedzieć. Wiele wskazywało na magów rozkładu o których słyszeli w Muluk. Nomad wiedział o nich jednak zbyt mało, aby powiedzieć, czy takie praktyki są w ich zwyczajach. Mając jednak na uwadze fakt, że ci czarownicy obcowali ze śmiercią, wskrzeszali ludzi i czynili z nich bezwolne potwory można było zakładać, że tak właśnie jest. Możliwe jednak, że było to jednak ktoś zupełnie inny.
Z wartościowych rzeczy Shamal znalazł tylko kilka sztuk dobrze wykonanej broni. Reszta uległa zniszczeniu lub została zarabowana. Niewiele, jak na wsparcie dla małej sieroty.
- Musimy jak najszybciej stąd odjechać - powiedział. - I najlepiej będzie, jeśli zatrzymamy się dopiero rankiem.
 
Kerm jest offline