Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2015, 00:44   #45
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
5 lipca

Pofolgował sobie z czasem i z wodą podczas porannego prysznica. Zwyczajowo nie lubił poświęcać więcej niż pięć do dziesięciu minut, które w pełni wystarczały do umycia ciała. Taki objaw zbyt częstego oglądania rachunków. Ale tym razem potrzebował tego. Zamknąć za sobą drzwi, które jako jedyne w całym domu potrafiły odseparować go od świata. Bo jakkolwiek zabawnym, prawdziwym był fakt, że we własnym domu gdzie mężczyźnie przychodzi wychowywać trójkę dzieci, ostatnim bastionem świętego spokoju jest właśnie łazienka. A musiał przyznać, że mimo tego wszystkiego co miało tu miejsce… czuł się tu w Domu. Czuł się tu właścicielem i gospodarzem. Owszem, przerażonym cokolwiek. Ale bynajmniej nie obawiał się tych ścian i pomieszczeń. Dźwięków. Trzasków. To wszystko było naturalne i jak już mówił tata, który zęby na tym zjadł, stare domy tak mają. Zyją. I nie ma ich co winić za takie rzeczy jak… jak…
Cały czas nie mogło to do niego dotrzeć tak do końca. Wiedział. Zobaczył na własne oczy. Nie było mowy o wątpliwościach. A jednak…
Nigdy nie przepadał za horrorami. Zarówno w formie wizualnej jak i książkowej. Nie przemawiały do niego bzdury typu potworów, duchów, czy innych diabłów. Fantastyka w świecie realnym zdawała mu się mdła i wymuszona. Niemal zabawnym było to w jaki sposób przekonał się o swoim błędzie.

Spod prysznica wyszedł zaskakująco wypoczęty i głodny. I o ile dobrze pamiętał w kuchni nadal był jeszcze chleb tostowy.

I wtedy się okazało.
Arnold. Tata.
Stary uparty drań napędził mu stracha niegorszego niż nocne zmory. Wystarczająco by Daniel nie miał siły sie z nim teraz kłócić o lekarza.

Chwilę potem Steve pojechał do pracy. Meg na kawę z Bertem Klecknerem. Jake’owi pozwolił ostatecznie wyjść i spotkać się z kolegami. Z tym warunkiem, że Steve go zawiezie, a ojciec o umówionej godzinie przywiezie. Nie planował im tak całkiem odpuszczać. I to tym bardziej przez wzgląd na to co się tu ostatnio działo. Nie mogli się teraz oddalać od siebie. Od rodziny. I od niego.
Maddy spała. Długo. I to był dobry sen. Zaglądał do niej kilka razy. Samemu w jakiś sposób odpoczywając tym widokiem. Tosty zostawił jej w szufladzie grzewczej po czym ruszył załatwić ekipę naprawczą do poddasza i zorientować się w lokalnych motelach.

***

Odetchnął gdy samochód Steve’a zniknął za ogrodzeniem. Teraz już się nie obawiał. Do licha powinien. Ale się nie obawiał. Ani jemu ani tacie duchy straszne nie były.
Zjadł kolację, przeczytał w końcu uważnie zawartośc aktówki pani Viser i… czekał. Na sen, lub na intruza. Zamiast nich, w salonie pojawił się Arnold. Pomysł, żeby porozmawiać z rodzicielem wydał mu się jakiś w tej sytuacji bardzo naturalny. W końcu zostali sami. Rzadkość. I co istotniejsze zależało mu na kwestii lekarza.
- Co tam robiłeś? Na górze. U Stevena.
- oh... u Stevena... hm... hm... co robiłem... to podchwytliwe pytanie?
- Nie. Raczej zwyczajne. Bezpośrednie.
- Tak... - Arnie podrapał się po głowie przeciągle wzdychając. - A ile mam czasu na odpowiedź?
- ... Cholera. Co chcesz osiągnąć przez taką rozmowę? Ze sobie pójdę i dam Ci spokój? Zapomnij. Szukaliśmy cię dobre dwie godziny. Chcę wiedzieć skąd się wziąłeś akurat na strychu i co tam robiłeś tyle czasu.
- Ehhh....Też chciałbym to wiedzieć synu... - Arnie usiadł w fotelu. - Wydaje mi się, że spałem, ale ostatnio wszystkie dni są takie same, czasem ciężko mi ogarnąć jaką mamy porę dnia, gdy się zamyślę. - rozłożył ręce. - Czas jakoś też płynie mi inaczej. Wiesz... mniej obecnie. Tak. - kiwnął ostatecznie głową. - Chyba zdrzemnałem się,choc wydawało mi się, że zajęło mi to chwilę, ledwo co przymknąłem oczy a potem obudziło mnie pukanie do wejściowych drzwi, to zszedłem na dół...

Przez dobrą chwilę obaj milczeli. Tak jak kiedyś. Gdy mama późno wracała, a Arnold pracował w domu. Daniel wracał ze szkoły. I milczeli. Właśnie tak jak teraz.

- Myślisz, że to chwilowe? Czy może ci się pogarszać?
- A czy tobie to chwilowe jest czy się pogarsza, że widziałeś lewitującą Maddie? Przecież to ten dom. Nie martw się o mnie. Ja stary jestem. Wierzysz, że dom jest nawiedzony?
- Znasz mnie. W Boga nie wierzę. W duchy tym bardziej. Ale wiara i wiedza to dwie różne rzeczy. A ja wiem co widziałem. Dzieje się tu coś niedobrego. Ale wiem też tak jak i Ty przecież, że nie za wszystko odpowiada Dom.
Schylił się do salonowego barku by wyciągnąć ze środka coś mocniejszego, ale ku jego zdziwieniu w szafce leżały tylko stare szachy. Burbon musiał zostać na komodzie...
Wyciągnął pudełko, zdmuchnął w niego kurz.
- Zagramy?
- Dobrze. Jak ja przegram to pójdę do lekarza. Jeśli ty, to będziesz nosił przy sobie zawsze ten talizman, póki w tym domu mieszkamy. - wysunął z kieszeni swetra czarne pióro na rzemieniu.
- Zartujesz… - W tym stwierdzeniu nie było nawet cienia pytania. Znał ojca. I jego żarty - Obawiam się, że to pióro jednak zostanie Twoje.
Rozłożył szachy. Wylosował kolory. Otwarcie klasyczne.

Po długiej, ale bardzo odświeżającej partii spędził jeszcze pół godziny na dworzu na werandzie. Rozmawiał z Megan. Dzieciaki już się położyły. W całkiem dobrych nastrojach. I jedynym potworem, którego spotkała do tej pory był machający do niej kierowca ciężarówki.z wybitymi jedynkami. Jeszcze raz jej podziękował za to, że znów z nimi była gdy on nie mógł.

***

6 lipca

Maddy gdy wrócili z motelu wyglądała tak pewnie, że aż go ukłuło z dumy. Konkretna i zdeterminowana. Czternastolatka. Starszych braci zostawiła tą postawą daleko za sobą.
Ta specyficzna duma przy której człowiek ma ochotę się serdecznie roześmiać. Nie miał argumentu dla siebie, żeby nie pozwolić jej wyjść z domu. I do licha, nie chciał go mieć.

Gdy pojechali, zaproponował Meg, że pojadą w odwiedziny do dwóch mężczyzn z okolicy. Troya Terrance’a, pijaczka i przyjaciela pierwszego właściciela domu, oraz Terranca Harpera, lokalnego wypychacza zwierząt, który wykonywał prace dla Hortona. Na okoliczność rozmowy z tym pierwszym nie zaszkodziło uzbroić się w prezent. Butelka whiskey wydawała się pasować.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline