Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2015, 04:14   #21
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Harrington...no tak. Powinna się spodziewać, że on również pojawi się na konferencji, ba! Jego obecność była równie oczywista, co jej własna. Constance nie myślała jednak, że kolega po fachu przydybie ją tuż po przekroczeniu progu. Pożegnała Ramiza standardowym “jesteśmy w kontakcie” i z szerokim uśmiechem ruszyła do okupowanego przez Angola stolika.
- Czy to nie moja ulubiona osoba, która częstuje mnie kawą? - rzuciła raźno, siadając na krzesełku obok - Niech będzie browar, z ogromną chęcią napiję się przed rozpoczęciem tego cyrku, tylko z umiarem. Nie mogę bełkotać, gdy zacznie się czas na zadawanie pytań.Co pijesz, Rob?

- A czyż nie dosiada się do mnie właśnie moja ulubiona konkurentka od świetnych fotek? - odwzajemnił uśmiech i wstał ze swojej leniwej, nonszalanckiej pozy, podając jej rękę na powitanie. Usiadł razem z nią i machnął w stronę baru. Zaraz “w te pędy” podszedł do nich z gracją profesjonalisty młody, ciemnoskóry kelner o typowo tubylczej urodzie. Conie mogła przez dobrą chwilę studiować menu hotelowego baru. Zaopatrzenie na nim było całkiem przyzwoite. Gdy kelner przyjął zamówienie Rob dorzucił jeszcze jedną miseczkę lodów “dla tej przemiłej pani” i piwo także dla siebie. Po krótkiej przerwie zjawił się ponownie ten sam młody kelner z zamówieniem. Rob dostał swój alkohol, a przed Conie stanęło jej zamówienie wraz zamówioną porcją lodów.
- Wcinaj, wcinaj, są przepyszne, zimne i gęste. Idealne na ten kraj. Lepsze nawet od piwa. - zachęcił Anglik, pokazując trzymaną łyżeczka na własną prawie pustą czarkę.- No, to za najszybszych, zawsze na miejscu i na czele sfory! - uśmiechnął się do niej gdy wzniósł oszronioną szklanicą toast wręcz firmowy w ich branży.

- Mmmmhmmmh! - Constance próbowała wyrazić swoje zdanie, uderzając szkłem o szkło. Na bardziej werbalną komunikację nie miała szans - nie z gębą pełną zimnych słodkości. Facet miał rację, lody były przepyszne. Nie umywały się do nich nawet specjały z Odd Fellows Ice Cream na East Village na Manhattanie. Nie czekając na dodatkową zachętę, nabrała kolejną porcję i wepchnęła do ust.
- Gotowy na batalię? - spytała, gdy już przełknęła - Pewnie znowu będą chcieli zbyć nas jakimś tanim gównem. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że wszystko jest pod kontrolą, wyjdę z siebie i stanę obok...na serio. To będzie katastrofalne w skutkach. Żaden kraj nie wytrzyma dwóch takich kreatur jak ja.

- Kraj jak kraj, nie wiem jak reszta psiarni by zniosła dwie takie jak ty. Chyba połowa popełniłaby harakiri. Z drugiej strony… Nie bym był z tego powodu aż tak nieszczęśliwy. Niektórzy z nich to kawał wrednych sukinsynów. Wiesz, że ta ekipa z CNN normalnie wepchnęła mi się w parking przed lotniskiem? - Rob przekomarzał się z nią udając oburzenie na ich kolegów po fachu.

- No patrz, a to paskudne łobuzy! - Morneau pokręciła głową w z trwogą - Jak znowu ci zajadą drogę, zacznij odkładać na zabieg klonowania. Tylko mojemu Staremu nie mów. Zejdzie na zawał, jak przyjdzie do wypłacenia honorarium, albo przełknie to bez mrugnięcia okiem - w każdym razie sytuacja zmieni się na lepsze, przynajmniej w domu. Tutaj się też zmieni, ale niekoniecznie tak jakbyśmy sobie tego życzyli.

- Tak… Ciekawie się tu robi, co raz ciekawiej. Chyba zostanę tu na całe wakacje. - uśmiechnął się kwitując jej słowa o sytuacji na mieście. Zobaczył chyba coś ciekawego bo z charakterystyczną “myśliwską” miną wpatrzył się w coś ponad ramieniem Amerykanki i sięgnął po leżący obok aparat. Chwilę pocelował, kilka razy pod rząd strzeliła migawka, kiedy puścił szybka serię i odłożył aparat patrząc na to co wyszło na wyświetlaczu. - Amerykańsko - rosyjska współpraca co? - rzekł do niej pokazując ekranik. Widać było jak uchwycił dwóch facetów w gajerach, prawie na pewno jakichś tajniaków. Obaj mieli podobne plakietki w biało - niebiesko - czerwonych barwach. Tylko u “szaraka” układały się w poziome pasy flagi rosyjskiej, a u “granatowca” w gwiaździsty sztandar. Złapał ich całą serią jak początkowo pewnie jeden coś miał niekoniecznie pozytywnego do drugiego sądząc po minach ich obu. Potem stopniowo przechodziło to kilka sekund w jakby zrozumienie i ostatecznie zakończyło może niezbyt szczerymi, ale jednak uśmiechami z obu stron. - Jak skrót ostatniego ćwierćwiecza wzajemnych relacji w kilka sekund co nie? - uśmiechnął się do niej. - Jak myślisz Conie? Co teraz będzie? - spytał ją ponownie rozpierając się wygodnie na siedzeniu i zakładając nogę na nogę. Po drodze zgarnął swoją czarkę i leniwie zaczął kończyć lody, zostawiając na razie szklanicę z piwem na stole.

Kobieta roześmiała się, choć był to śmiech pozbawiony wesołości i ponury jak wszyscy diabli. Podniosła lustrzankę z blatu, bawiąc się w szybkie przerzucanie ostatnich zdjęć. Kilka klatek zmieniło się w gifa, na którym dwóch gajerowców mierzy się groźnym wzrokiem, by po chwili uśmiechnąć się wymuszenie pod publikę...a dwie sekundy później znów spoglądać na siebie z pogardą. Kobieta przerzuciła jedno zdjęcie dalej i na wyświetlaczu pojawił się Wielki Nieobecny z akcji na lotnisku.
- Przynajmniej White raczył przywlec tu swoje leniwe dupsko, dobre i to. Skończył wysługiwać się płotkami i wziął do roboty...czyli jest progres. Ciekawe co robił z samego rana, że nie mógł być na lotnisku. Nie wiem jak ty, ale ja nie łapię bajeczki z chorobą. Skurwiel wygląda na żwawego - wcisnęła zoom, a twarz amerykańskiego ambasadora zrobiła się nagle równie wielka, co nieprzyjemna. Morneau przyglądała się jej uważnie, studiując detale skóry i rozłożenie cieni. Naraz parsknęła - Żadnej tapety, nawet pod oczami. Skoro nie zaszpachlował niczego, to wygląda podejrzanie zdrowo jak na kogoś, komu domniemana choroba nie pozwoliła przywitać chłopaków z misji pokojowej, nie sądzisz? Zamiast przyjechać wysyła tego całego...Newporta? Taaak, koleś nazywa się Newport, chyba. Na pewno wiesz o kogo mi chodzi, ten taki po gadziemu gładki. - zrobiła nieokreślony ruch ręką, jakby chciała coś złapać końcami palców, ale się rozmyśliła - Przyjeżdża, uśmiecha się do prasy i nagle pierdut! Atak terrorystyczny, trupy, karabiny i burdel na płonących kołach. Całe szczęście naszego cudownego White’a nie było wtedy na lotnisku...jeszcze by biedaka postrzelili, albo porwali. - zrobiła krótką przerwę na przepłukanie gardła i prychnęła - Wiesz co będzie, Rob? Będzie niezły Sajgon. Cały ten atak śmierdzi prawie tak paskudnie, jak skarpetki Daniela po siedemnastu godzinach w redakcji, a uwierz mi, mało jest rzeczy, które mogą je przebić.

- Też to zauważyłaś? Zresztą, kto nie zauważył. Cała psiarnia gadała o tym. Żeby amerykański ambasador nie przyjechał przywitać przylotu pierwszej tury amerykańskiego kontyngentu? To nie Afganistan - tam ląduje po dziesięć transportowców dziennie. Tak… To dziwny zbieg okoliczności… - powtórzył swoją wersję podejrzeń. Na chwilę bawił się stukając łyżeczką o usta i błądząc gdzieś daleko wzrokiem - Ale nigdzie nie wyjeżdżał całe rano. Był w ambasadzie. I miał się pojawić na lotnisku. Więc ta zamiana na tego Newporta wyszła w ostatniej chwili. Miał być przecież White na lotnisku… - rzekł przenosząc w końcu na swoją Amerykankę przytomniejsze spojrzenie.

Constance wzruszyła ramionami, sięgając w międzyczasie po kufel.
- Może dostał cynk o domniemanej rozróbie? - zaczęła, gdy Rob zrobił pauzę na złapanie oddechu - Dlatego wymienił się na Newporta profilaktycznie. Takie donosy, plotki nawet, traktuje się poważnie. Odebrali telefon od anonimowego, co to uprzejmie donosi i narobili w portki. Strata ambasadora dałaby przewagę reszcie krajów, przynajmniej chwilową. Myślę, że nawet ta chwila by im wystarczyła, a my długo byśmy się spinali żeby dogonić wyścig. Nie mogli całkiem obszczać gaci ze strachu, posłali więc kogoś, kogo ewentualna strata nie zabolałaby aż tak bardzo. Zobacz, mój Watsonie - nawet pasuje. - zaśmiała się, przepijając do Anglika - Chyba, że masz coś do dorzucenia. Rano średnio kontaktowałam, coś mogło mi umknąć.

- Może, może. Ciężko zgadnąć. Zostajemy w sferze zgadywań i domysłów właśnie…- Anglik rozłożył ręce, po czym odstawił pustą czarkę i łyżkę z powrotem na stół. - Mówiłem, że dobre no nie? - spytał mimochodem wskazując na jej jeszcze pełną lodowych przysmaków miseczkę. Sam sięgnął po szklankę z piwem i znów się rozsiadł wygodnie, dumając nad tym co odpowiedzieć. - Ale wydaje mi się, że raczej nie bomba czy plota o zamachu. To by źle wyglądało jakby chronili szefa kosztem szeregowców. Albo powinni raczej przyjechać wszyscy albo wycofać się ze względów bezpieczeństwa. Może nawet przenieść lądowanie na inne miejsce. W końcu nie tak daleko jest wojskowe lotnisko. No nie wiem… Naprawdę nie wiem… Co czyni tę sprawę jeszcze ciekawszą… Bo jak mieli info i plotę, że coś się szykuję i to zbagatelizowali to teraz ktoś powinien za to beknąć. I to ostro. No chyba, że jest jeszcze coś… - rzekł i zamilkł na chwilę zapijając myśli zimnym łykiem złocistego płynu. W takim gorącu nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu szron szybko zmieniał sie w krople zimniej jeszcze rosy na szkle.

-Coś na tyle ważnego, że zmusiło White’a do natychmiastowej interwencji i uniemożliwiło mu wycieczkę na lotnisko? - Constance zawiesiła pytanie w powietrzu, odwracając się w stronę grupy “pingwinów” - Może..też czujesz niepokój? Zmiana pogody na atomową źle wpłynie na skórę.

- Czuję bardzo dobre zimne piwo spływające mi po przełyku. - uśmiechnął się Harrington, patrząc na rozmówczynię. - Nie mam pojęcia co mogło zmusić pana superważnego ambasadora do opuszczenia superważnego i superfajnego wydarzenia którym każdy krawaciarz puszyłby się potem w swoim CV. Ale na mój nos to musiało być coś jeszcze ważniejszego. Inaczej wziąłby garść blet i jakoś by się pojawił na lotnisku tak myślę sobie po cichutku w moim wyspiarskim móżdżku. No ale nie wiem, on jest zza Wielkiej Wody tak jak i ty. To może ty lepiej rozumiesz tych swoich krajan. To tobie jak się to widzi? - spytał reporter BBC przeciągając po niej uważnym spojrzeniem. Jak na standardy psiarni okazywał sie grać w dziwnie otwarte karty. Zapewne oczekiwał po niej tego samego o ile dalej mieli sobie tak szczerze i otwarcie rozmawiać na tych służbowych pogaduchach.

Kobieta postukała palcem wskazującym o blat stołu, usilnie się nad czymś zastanawiając. Udawanie pieniaczki zazwyczaj dobrze jej wychodziło, ale Harrington za długo siedział w zawodzie, by nie rozpoznać blefu, nieważne jak dobrze zakamuflowanego. W tym byli do siebie podobni - fałsz wyczuwali z odległości kilometra i drążyli temat tak długo, aż prawda wypłynęła na wierzch. Rzucenie ochłapem odpadało, zresztą naprawdę lubiła ugrzecznionego Brytyjczyka. Przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
- Robbie - zaczęła, pochylając się do przodu i ściszając głos - Szczerze to obstawiałabym drugą opcję. Musiało stać się coś, przy czym nieobecność na lotnisku jest jak syf na policzku: niby przeszkadza, ale łatwo da się zamaskować i większej tragedii z niego nie ma, a jego znaczenie blednie wobec problemu jakim jest siekiera w plecach, tak dla przykładu. Są rzeczy złe, gorsze i tak chujowe, że na co dzień staramy się o tym nie myśleć. Jeśli White nadal będzie się wykręcał...cóż. Stawiam na coś tajnego, z gałęzi militarnej. Wiesz, teczka z czerwonym stemplem “ściśle tajne” albo “do wglądu dla wybrańców”. Panowie szlachta coś koncertowo spierdolili, albo ktoś wyciął im bardzo brzydkiego psikusa. Pytanie brzmi: jakiego? Sugestie, wnioski, propozycje? Raczej nie narobili im na wycieraczkę i nie zadzwonili do drzwi.

- Taakkk… - mruknął reporter wyspiarskiej gazety popijając kolejny łyk i słuchając słów Morneau. - W tak zaognionej sytuacji niewiele trzeba, żeby ognisko przekształcić w prawdziwy pożar. Jakaś afera na pewno nie byłaby im na rękę, a już nic z napisami ściśle tajne i że dla wybrańców - uśmiechnął się lekko parodiując jej słowa. - Taak, tego żaden rząd nie lubi. Ale wiesz co Conie? Będzie niedługo dobra okazja się go zapytać osobiście. - wskazał brodą na drzwi do pomieszczenia w której miała się odbyć konferencja. Stało już tam chyba po paru agentów z każdej spodziewanej ambasady. Zapowiadało się, że przed wejściem będą trzepać każdego całkiem solidnie.

Constance parsknęła, spoglądając wymownie na Harringtona. Nie odezwała się jednak, facet i tak wyłapał o co jej chodziło - dostrzegła to w jego oczach: wesołe, złośliwe ogniki, które zapaliły się i momentalnie zgasły, jakby nigdy ich tam nie było. W końcu oboje wyznawali zasadę, że w wyścigu wygrywa ten pies, który kąsa najmocniej - przez jakiś czas Morneau nosiła się z pomysłem, by wytatuować sobie to motto na przedramieniu żeby móc patrzeć na nie zawsze, kiedy najdą ją wątpliwości.

- A ten cały Newport? Widziałem, że z nim gadałaś na lotnisku. Co o nim myślisz? W końcu wszędzie gdzie White nie raczy się pofatygować osobiście do naszej dyspozycji mamy naszego kochanego pana Jeremy’ego. - spytał o jej zdanie na temat kolejnego spodziewanego członka amerykańskiego przedstawicielstwa.

- Porządny, ambitny, z dobrymi perspektywami na przyszłość i zajęty - kobieta zrobiła zawiedzioną minę, odstawiając kufel i przeciągnęła się aż zatrzeszczały stawy - Poza tym zabawnie się denerwuje. Widziałeś jak się skrzywił, gdy w terminalu wjechałam na jego temat? - spytała ze śmiechem..

- Może zmiana na drugą stronę kamery juz tak łatwo mu nie przychodzi? Podobno był kiedyś dziennikarzem. - uśmiechnął się ponownie Anglik dochodząc już gdzieś z piciem do połowy szklanki i zdradzając, że ma całkiem niezłe rozeznanie w tutejszych osobistościach i generalnie w temacie kto jest kto. - A wybacz ale jakoś to, że inny samiec nie zmniejsza mi puli samic do wyboru jakoś mnie niezbyt wzrusza. - odparł na jej uwagę o stanie cywilno - prawnym atachee amerykańskiej ambasady.

Constance przytaknęła, bawiąc się swoją szklanką.
-Washington Post z tego co czytałam...taaaa, co nieco pogrzebałam z czystej zawodowej ciekawości oczywiście. Idąc na wojnę dobrze znać wszystkie słabe strony i tak dalej i tak dalej. To chyba powiedział ktoś z twoich -mrugnęła do Roba - Z tym zmniejszaniem bym się nie zapędzała. Może i panienkę ma żyletę, ale ta cała Niezapominajka wyjątkowo troskliwie się na niego gapiła...i to z wzajemnością. Ciekawe co na to biedna Nicole? - zakończyła dramatycznym tonem, próbując zachować powagę i nie roześmiać się ponownie.
Żmije, gady i zawistna padlina...oto czym jesteśmy , pomyślała, bolejąc nad własnym, wewnętrznym poziomem skurwysyństwa.

- Niezapominajka? A która to? - spytał wyraźnie zaciekawiony sprawą Anglik. - I mówisz, że co? Że nasz Jeremy jedzie na dwie dziurki? Ciekawe, ciekawe… Seksafery nie są moją specjalności ale cycki zawsze się dobrze sprzedają - pokiwał głową z uznaniem. Conie miała wrażenie, że raczej nie udawał, zwłaszcza zachowania obojga dyplomatów na lotnisku zdaje się nie wyłapał.

-Ta brunetka...chyba Monica, albo Moniuqe, musiałabym zerknąć na stronę ambasady. - dziennikarka przepiła do rozmówcy, otarła usta wierzchem dłoni i ciągnęła - ale szczerze? Niech puka co mu się żywnie podoba. Wydaje się pozytywny i wbrew pozorom nawet ogarnięty. Nie spieprzył, gdy zaczął się cały ten bajzel z turbaniarzami...a mógł. Za to ma plusa i pochwałę do dzienniczka. Co innego chodzi mi po głowie. - uśmiechnęła się nagle wyjątkowo uroczo, spoglądając na mężczyznę spode łba.

- Ahh… Panna Monica… Tak… To mówisz, że wołają ją “Niezapominajka”? Ciekawe, ciekawe… No ale muszę przyznać, że i jedna i druga jest niczego sobie, ma chłopak dobry gust. - dziennikarz był zaintrygowany wyraźnie tym wątkiem.- Fakt, nie zsikał się pod siebie i nawet całkiem sensownie gadał. Wyrobi się. Jeśli przeżyje wystarczająco długo. - uśmiechnął się z przekąsem. W końcu otaczali go prawie sami korespondenci wojenni, a ci krążyli tam gdzie coś się działo. Gdzie padały trupy. Nie tylko tych bezimiennych przechodniów, ofiar ludobójstw czy porwań terrorystów znajdywanych ze związanymi rękami i przestrzelonymi głowami. Śmierć trafiała także tych sławnych, bogatych i potężnych oraz i samych dziennikarzy. Pojawienie się ich w znacznej liczbie zwiastowało nadejście interesujących czyli niebezpiecznych czasów. Oznaczało skończenie z codzienną rutyną. I bezpieczeństwem. Tak właśnie było od paru tygodni w Islamabadzie gdy kolejne stacje i gazety przysyłały swoich przedstawicieli. Ilość korespondentów wojennych w danym miejscu mogłaby służyć za jakiś wskaźnik niepokojów w danym rejonie.
- A cóż takiego mojej drogiej koleżance zza Wielkiej Wody chodzi po głowie co? - spytał zaciekawiony, przysuwając się do stołu i oparł ramiona o blat.

-Mam pytanie, mój drogi kolego z dalekiej Wyspy - Constance przez krótki moment mierzyła go wzrokiem, aż w końcu westchnęła boleśnie - W skali od jednego do dziesięciu na ile oceniasz swoje umiejętności techniczne?

- Skoro pyta tak piękna kobieta to chyba mnie, jako pełnoprawnemu Don Juanowi z Mglistych Wysp, nie wypada mi się zbłaźnić, więc 18 - rzekł parodiując poważny ton tak udanie, że ciężko było się nie roześmiać. - A tak konkretnie to co proponujesz? - tym razem popatrzył na nią lisim wzrokiem. Mógł się wydawać niepoważny czy nonszalancki na pozór. Ale w końcu był takim samym prasowym drapieżnikiem jak i ona.

Morneau zatrzepotała rzęsami, przykładając rękę do piersi i rżąc ze śmiechu tak intensywnie, że kilku innych gości baru zwróciło na nią uwagę.
-Pochlebca - wydusiła z siebie, gdy opanowała emocje na tyle, by móc podjąć rozmowę - Mów mi tak jeszcze, może za którymś razem słowo ciałem się stanie. Zaoszczędzę na botoksie, liftingu i operacjach plastycznych, bo niestety mój charakter naprawi tylko rok przymusowych robót w kopalni uranu gdzieś na zaśnieżonym zadupiu Rosji. Widzisz...dobra, walnę prosto z mostu. Bawiłeś się kiedyś sterowanymi zdalnie samolocikami, albo tego typu zabawkami? Nie, nie robię sobie z ciebie jaj - uniosła rękę, widząc że mężczyzna chce coś powiedzieć - Pytam absolutnie i stuprocentowo poważnie i w najmniejszym stopniu nie żartuję. Więc jak, ogarniasz temat?

Rob roześmiał się prawie wylewając resztkę piwa ze szklanki, rozbawiony słowami Amerykanki. - Pozwól droga Conie, że ci coś pokażę… - odezwał się unosząc do góry palec jednej ręki na znak, ze prosi o uwagę, a drugą po coś sięgnął do kieszeni spodni. Nawet zmodulować głos mu się udało tak, jakby chciał odkryć przed nią jakiś wielki sekret. Choć już zdążyła go poznać na tyle by wiedzieć, że znowu coś parodiuje i pewnie żartobliwie ściemnia.
Tymczasem z kieszeni wydobył swój smartfon i chwilę coś w nim szukał. - Wiesz… Rozumiem, że jesteś poważna… I ja także… Ale jak mawiamy w końcu w branży… Jedno zdjęcie znaczy więcej niż 1000 słów prawda? - rzekł z uśmiechem i najwyraźniej w końcu znalazł to czego szukał bo podał jej do reki telefon. Zobaczyła, że wszedł w plik ze zdjęciami i na pierwszym planie szczerzył się sam Rob Harrington, roześmiany Rob w białym kostiumie szturmowca Imperium. W jednej dłoni dzierżył model TIE - Winga, a w drugiej pilota do niego. Całość wyglądała na zdjęcie zrobione na jakimś zlocie, czy targach Star Wars, bądź fanów wszelakich filmowych i grywalnych przebieranek. Zresztą jak dał jej znać, że może i obejrzała parę sąsiednich fotek utrzymanych w podobnej tonacji. - To z zeszłego lata. Zlot fanów Star Wars w Londynie. Widzisz moje maleństwo? Startowałem w powietrznej bitwie sterowanych modeli i wiesz coo? - ściszył głos i przybliżył się do niej nad stołem na tyle, że musiała oderwać wzrok od jego telefonu i spojrzeć na niego. - Skroiliśmy Rebeliantów! Imperium górą! Lord Vader rulez! - wrzasnął nagle zdumiewająco głośno i agresywnie, co zupełnie nie pasowało do jego dotąd łagodnego i żartobliwego zachowania. Przypominał tą odmianę jakiegoś nudnego błękitnego kołnierzyka, która wychodzi na mecz z kolegami i tam zmienia się w półbarbarzyńskie zwierzę stadionowe. Tyle, że ich zawód ciężko było uznać za nudny czy standardowy.

Pół minuty później Morneau zorientowała się, że zapadła cisza, a ona siedzi z rozdziawionymi ustami, uniesioną krytycznie lewą brwią i głupkowatym uśmiechem, błąkającym się po twarzy. Nie...tego absolutnie się nie spodziewała, ale było to zaskoczenie pozytywne.
-Z tym Imperium to tak ostrożnie - zaczęła dyplomatycznie, ujmując go za rękę i stanowczo ciągnąc w dół - Jeszcze turbaniarze pomyślą, że chcesz im zafundować powrót do przeszłości. Słowo “Imperium” może się im źle kojarzyć... jakaś suwerenność korony i tak dalej. - próbowała zachować powagę i nawet jej to wychodziło. Poczekała aż mężczyzna usiądzie. Dopiero wtedy wyciągnęła własny telefon. Mruczała pod nosem, wyraźnie czegoś szukając.
- Mam! - z dumą przekazała komórkę Rob'owi.
Na pierwszy rzut oka zdjęcie przypominało kadr z filmu szpiegowskiego - czarnozielony obraz utrwalony nocą. Zrobiono je z lotu ptaka i przedstawiało budynek w którym aktualnie się znajdowali z tym, że nie było przed nim aż tylu samochodów i ludzi, co teraz. Krwistoczerwone cyferki u dołu datowały fotografię na tydzień temu.
- Teraz zagadka: nie mam skrzydeł, więc w jaki sposób strzeliłam fotę? - uśmiechnęła się konspiracyjnie, czekając na reakcję rozmówcy.

Rob w końcu usiadł roześmiany i powoli spuszczający parę. - Bo ty jesteś ze Stanów… Fani Rebeliantów… A ja jestem z Imperium… - usiadł i dopił resztkę piwa odstawiając pustą już szklankę na środek stołu. Najwyraźniej nawiązywał do imperialnej przeszłości swojego kraju. - A miejscowymi bym się pod tym względem nie przejmował. Wiesz, że Wielka Brytania jest jednym z najbardziej pozytywnie kojarzonych krajów w regionie? - mruknął z przekąsem nie dając, lub nie chcąc się oprzeć narodowej dumie. Conie wiedziała, że ma rację i jego ojczyzna jest po prostu kojarzona dużo mniej niż jej z typowymi wojskowymi interwencjami i misjami.
- No to… Albo masz znajomości w miejscowym lotnictwie, albo masz drona z fotką. Bo w okolicy nie kojarzę budynków na tyle wysokich by zrobić fotkę z tej perspektywy. - zawyrokował tonem amatora rozwikływania zagadek. - Biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze pytanie, zgaduję, że to drugie. Więc czemu mi to pokazujesz? - spytał patrząc na nią już wciąż uśmiechnięty ale już uważnym i zaciekawionym spojrzeniem.

Zamiast odpowiedzieć, wychyliła się do przodu i przełączyła na następne zdjęcie.
- To jest James - puknęła palcem w ekran, wskazując ułożoną na plastikowej ceracie czarną maszynę z czterema śmigłami i podwieszoną kamerą - jeden z najnowszych Ghost’ów. Wydałam na niego ćwierć wypłaty, jest mi bliski i strasznie się wkurwię, jeśli ktoś go rozwali. Dlatego potrzebuję osoby potrafiącej obsługiwać podobne maleństwa. Robercie Harrington, twoje zwycięstwo nad armią Rebeliantów klasyfikuje cię jako potencjalnego pilota... - skrzywiła wargi w serdecznym uśmiechu, zabierając telefon ze stołu - ...co się dobrze składa, jako że jesteś bodajże jedynym przedstawicielem tutejszej psiarni, któremu mogę zaufać do tego stopnia, żeby wziąć na robotę. Co robisz po konferencji?

- No niezłe cacko. - pokiwał głową z uznaniem. - Niezły zasięg, wymienny sprzęt, zwłaszcza, że da się wymienić baterie bo jak nadal masz te firmowe to są chujówki. Znaczy standard, da się włożyć lepsze. Wiesz, kwestia wymiaru i udźwigu. Silnik też da sie zamówić lepszy choć to oczywiście trzeba zabulić oddzielnie. Ale da się. Tak, dość standardowa maszyna w swojej klasie ale dość prosta, niezawodna i fajnie można ja poprawić. - pokiwał głową patrząc na fotkę ghosta na telefonie. - Oczywiście nie umywałby się w walce z moim TIE - Wingiem… - dodał z nonszalanckim uśmiechem patrząc ostatni raz na swoją fotkę i w końcu kładąc telefon obok swojej dłoni. Milczał chwilę ważąc jej słowa i w końcu uśmiechnął się do niej chytrze. - To mówisz, że masz jakąś robotę? Hmm… Ale jak rozumiem ja miałbym pilotować twoja maszynę tak? No super. Ale to ty byś miała wykwalifikowanego operatora dronów a ja w zamian bym miał…? Co ty być robiła w międzyczasie jak ja bym obsługiwał twoją maszynkę? - spytał czujnie najwyraźniej ciekaw proponowanego układu.

- Co byś miał w zamian, hmm...kolację przy świecach, wspólną kąpiel w jacuzzi - dziennikarka drażniła się lekko, grając niepełnosprytną. Też chciała mieć odrobinę frajdy, a nic nie sprawiało jej większej przyjemności, niż darcie łacha z innych - potem romantyczny spacer - na przykład na lotnisko. Podobno księżyc wygląda stamtąd wyjątkowo uroczo i wciąż są tam zwłoki Globemaster’a - zakończyła wymownie, spoglądając Angolowi prosto w oczy.

- Globemaster. Widziałem w dzień jak płonął. I ten postrzelany zakrwawiony kokpit…z bliska i od środka na pewno zrobiłoby wrażenie. Odpowiednie wrażenie - pokiwał głową angielski reporter. - No ale ja tym dronem do środka nie wlecę… A chciałbym mieć zdjęcia ze środka… Z drona fajne fotki panoramy wyjdą. Widok z góry, tego kto jeszcze by się kręcił wokół, ale nie fotki środka - uśmiechnął sie do niej podając swoją cenę na deala. - Miałbym takie fotki, to faktycznie mielibyśmy o czym rozmawiać przy świecach i jacuzzi. Oba mam u siebie w pokoju. Pięć gwiazdek w końcu zobowiązuje nie? - rzekł wskazując kciukiem gdzieś w okolicy sufitu. Najwyraźniej tu mieszkał co wcale nie było dziwne. Większość nie tylko dziennikarzy czy ekip telewizyjnych zatrzymywało się w tych luksusowych okruchach zachodniej cywilizacji oferującej wszelkie swojskie i znane wygody czy standardy w połączeniu z egzotyką miejsca i perfekcyjną obsługą. Gdyby nie interesujące czasy jakie obecnie mieli dookoła ten hotel pewnie byłby zatłoczony rzeszą bladoskórych i skośnookich turystów.
Dziennikarka wyciągnęła rękę ponad stołem i z ciepłym uśmiechem diabła odpowiedziała:
- Myślę, że da się to załatwić…





***



pół godziny później, poczekalnia przed salą konferencyjną…



Przez pierwsze sekundy nic nie zapowiadało kłopotów. Do czasu...
No niech to. Czy to znowu ona? Boże święty, za co mnie tak karzesz? Z całą pewnością Jeremy nie należał do pobożnych. Często jednak zwracał się do Boga, szczególnie w stresujących i nerwowych sytuacjach. Teraz, od strony baru, zbliżała się do niego ta parszywa wiedźma. Przez moment łudził się, że nie podniesie głowy sponad laptopa. Niestety, ich spojrzenia się skrzyżowały i wtedy już wiedział, kto będzie jej ofiarą. Szybko zbliżała się do dyplomaty, którego mina z pewnością nie wskazywała zadowolenia. Teraz już było pewne - zawracanie dupy i złośliwe pytania czas rozpocząć!

Kilka dziarskich kroków, wyminięcie boya hotelowego i kobieta znalazła się tuż obok. Wyglądała odrobinę lepiej niż na lotnisku: zniknęły nerwowe tiki, przestała też być tak upiornie blada. Trzymała się bardziej prosto, sprawiając wrażenie spokojniej i tylko podkrążone oczy wskazywały na to, że wciąż potrzebuje snu...o ile harpie i sępy w ogóle sypiały.
-Panie Newport - szeroki, zębaty uśmiech nie schodził ze zmęczonej twarzy. Mówiła cicho, a w jej głosie nie było nawet najmniejszego śladu wcześniejszego jadu - Cieszę się, że widzę pana w jednym, niedziurawym kawałku. Po tym, co stało się na lotnisku...zresztą nieważne. Nikt się chyba tego nie spodziewał. Jak się pan trzyma?

Newport ze zdziwienia przetarł lewe oko. To ona jednak potrafi być miła!!
-Hmm… jak widzi pani, jestem w jednym kawałku. Bardzo zdenerwowałem się ostatnimi wydarzeniami, ale jakoś daję radę... Przejdźmy do sedna sprawy, na pewno chciała pani przeprowadzić jakiś wywiad?

Morneau parsknęła. Po minie rozmówcy wnioskowała, że przygotował się mentalnie co najmniej do odparcia kolejnego ataku terrorystycznego, z tym że zamiast turbaniarza miał przed sobą człowieka z aparatem - agresora równie groźnego, co nieprzewidywalnego, oczywiście w mniemaniu dyplomaty. Chyba w swojej karierze biedaczysko natknął się na zbyt wielu dociekliwych dziennikarzy, lecz cóż poradzić? Taka praca.
Wyciągnęła dyktafon i chwilę bawiła się nim, sprawdzając poziom naładowania baterii i ilość wolnego miejsca. Miała do nagrania jeszcze właściwą konferencję, niemiła niespodzianka w postaci zapchanej pamięci była ostatnim, czego potrzebowała.
- Dobrze, że się pan trzyma. Szkoda by było, gdyby przez pańskie zmęczenie i rozstrój nerwowy wymsknęło się panu coś, co sprowokuje Rosjan i da im pretekst do rozpoczęcia radykalnych działań. Teraz w rękach pańskich i pana kolegów spoczywa sporo ludzkich istnień, honor naszego kraju i zachowanie namiastki ładu w tym bałaganie, ale wiadomo: zero presji. -westchnęła podnosząc wzrok i spojrzała Newportowi prosto w oczy - Oczywiście będzie pan brał udział w spotkaniu jako przedstawiciel Stanów Zjednoczonych, prawda? W takim razie postaram się nie ukraść zbyt wiele pańskiego cennego czasu. I nie wyprowadzić z równowagi...za bardzo.

-Ma pani humor, pani…? - Jeremy chciał poznać nazwisko swojego oprawcy.

-Jaka tam ze mnie pani - przewróciła teatralnie oczami i uśmiechnęła się szczerze - Obok “pani” w życiu nawet nie stałam. Morneau, Constance Morneau. Mów mi po imieniu, będzie bardziej naturalnie i przyjaźnie. Przyjazna atmosfera to podstawa, nieprawdaż?

-Masz rację Constance, w stu procentach rację - Jeremy uśmiechnął się nieznacznie. Jeśli zobaczyłaby to Nicole, pewnie pomyślałaby, że wstrętne myśli właśnie przechodzą mu przez głowę. Ale to nie była prawda - Mów mi Jeremy - podał lekko spoconą łapę.

Kobieta odwzajemniła uścisk, unosząc nieznacznie jedną brew.
-Powiedz Jeremy, zawsze się tak denerwujesz? - spytała wskazując brodą na jego dłoń i zaraz spoważniała - Czy jest aż tak źle? Różne plotki chodzą. Wiesz, ludzie kochają gadać...ale jaka jest prawda? Odłóżmy na bok na razie tytuły, funkcje i resztę zawodowych pierdół. Pytam się jako osoba prywatna, w końcu chcąc nie chcąc jestem tu i raczej prędko nie wyjadę. Chciałabym wiedzieć kiedy zacząć chodzić w garnku na głowie i zamienić bluzę na kamizelkę kuloodporną. Takie tam, babskie fanaberie. - mrugnęła na koniec.

Jeremy puknął w swoją marynarkę, która wydała dziwny dźwięk. Nie trzeba było być specjalnie lotnym, aby domyślić się, że nosi kamizelkę kuloodporną. Wymownie pokiwał głową, dając znać dziennikarce, że powinna to zostawić dla siebie.
-Sądzę, że będzie gorąco. Jeśli chcesz wrócić cała, radzę zmienić lokację. Sama widziałaś z pewnością ludzi chodzących z kałachami. ONI CZUJĄ SIĘ TU BEZKARNIE!

- Spokojnie, nie pokazuj zdenerwowania - Constance odpowiedziała cicho, wciąż beztrosko się uśmiechając. Obróciła głowę w stronę baru, niby szukając wzrokiem znajomego Angola. W międzyczasie uważnie przyjrzała się sali, lecz owo rozpoznanie trwało jedynie kilka sekund. Odmachała Robertowi i wróciła do swojego rozmówcy, a w jej oczach pojawił się maskowany smutek - Czują się bezkarni, bo wiedzą, że niewiele jesteśmy im w stanie zrobić. To ich ziemia, ich kultura. Cholera, tutaj nawet dzieciaki bawią się pociskami karabinowymi zamiast puszczać kaczki. Pytanie co rząd zamierza z tym zrobić? Szykujecie jakąś konkretną odpowiedź na ostatni atak, czy wszystko rozejdzie się po przysłowiowych kościach? W drugim przypadku dacie turbanom pewność, że są tu nietykalni, rozbestwią się jeszcze bardziej i...eh, wybacz. Też mi to leży na wątrobie. Widziałam dziś jak wielu dobrych chłopaków idzie do piachu, zbyt wielu. Ludzie będą chcieli jasnego stanowiska, konkretnego działania. Zapewnienia, że sytuacja jest pod kontrolą. Część nawołuje do zemsty, miałeś czas żeby przejrzeć fora, Tweetera i inne portale społecznościowe, poczytać komentarze pod artykułami? Powinniśmy się cieszyć, że duża część swoje roszczenia ogranicza tylko do internetu, ale nie wszyscy, nie czarujmy się. Dostaję masę maili z pytaniem o wasze stanowisko. Co mam im odpowiedzieć, gdy zapewnienia o waszej kompetencji przestaną wystarczać?

-Miałem dzisiaj tyle pracy, że nie było czasu wejść na neta. Wszystkiego dowiesz się na konferencji, ambasador przedstawi nasze oficjalne stanowisko. Ja na razie mogę powiedzieć tylko, że można się spodziewać konkretnych ruchów z naszej strony. Ameryka nie toleruje terroryzmu i nie pozostanie wobec niego bierna!
-Abu Gharib - Morneau mruknęła pod nosem i pokręciła głową, odganiając czarne myśli. Obiecała sobie, że przed przekroczeniem progu sali konferencyjnej powstrzyma się od zwyczajowego wywlekania brudów i insynuacji wszelkiej maści. Przestała bawić się dyktafonem i powolnym ruchem wsunęła go do kieszeni spodni, by chwilę później skrzyżować wolne już ręce na piersi i zrobić krok w stronę dyplomaty. Cały czas patrzyła mu prosto w oczy, szczerząc się łobuzersko- Zastanawia mnie, czy macie jakąś książeczkę z regułkami na każdą okazję. Taki “Poradnik małego dyplomaty-czyli jak nie obrazić nikogo dając mu do zrozumienia, że ma się odpieprzyć. Tom pierwszy”. Wiesz, postawiłabym ci drinka, ale chyba przed takim spotkaniem nie powinieneś pić, to raz. Dwa...ktoś mógłby mi chcieć później wydrapać oczy, nieważne. Nie chodzi mi o oficjalne stanowisko, Jeremy, ale o twoje prywatne, osobiste odczucia jako człowieka. Kto twoim zdaniem stoi za tym całym syfem, Al-Khaida? Ktoś inny, jak tak to kim jest w zmowie - z ruskimi? Nikt nie lubi ruskich, im zawsze źle z oczu patrzy. Na razie rozmawiamy jak przedstawiciele tego samego gatunku, do gardeł rzucimy się sobie o tam. - wskazała głową na drzwi sali, w której już niedługo spotkają się głowy konkurencyjnych mocarstw.

-Constance, sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć… Nie sądzę, bu Ruscy mieli z tym coś wspólnego. Pakistan jest jak tykająca bomba zegarowa, a każdy grzebiący w niej może się nieźle sparzyć - o ile nie stracić ręki. Na pewno terroryści mają powiązania z Al-Kaidą, na pewno jest wśród nich wielu “obywateli” Państwa Islamskiego - przewrócił oczami w lewo i prawo, dając nieco sarkastyczny wyraz temu co powiedział. - Jeśli już to podejrzewałbym Chinoli, w końcu to ich region i nie do końca im ufam. Być może maczają w tym swoje brudne paluchy...

-Taaa...wszędzie wpychają te żółte łapska i zaganiają dzieci do składania iphone’ów...a może to byli hidnusi? A na serio, może i masz rację. Wszyscy tu siebie warci i każdy chce wyszarpać jak najwięcej dla siebie - potarła czubek nosa palcem wskazującym - Gdzie się nie obrócisz same żmije, co? Co cię podkusiło żeby tu przyjechać? Czy pozytywna notka referencyjna jest tego warta...a może rajcuje cię niebezpieczeństwo? Zastrzyk adrenaliny, niepewność jutra. Wiesz - takie życie na krawędzi, gdzie nuda jest jedynie zlepkiem liter w słowniku.

-Wiesz, z pewnością lubię niebezpieczeństwo. Ale nie to mnie skłoniło do przyjazdu tutaj. W gruncie rzeczy jestem twoim kolegą po fachu - uśmiechnął się zalotnie. - Przyjechałem tu jako wysłannik The Washington Post. Z chęcią zarobku. Los przyjął mnie na stanowisko attache prasowego w tutejszej ambasadzie. Dla mnie była to dobra okazja, żeby wrócić do świata dyplomacji po kilkurocznej przerwie.

- No proszę, od razu na głęboką wodę. To przejaw brawury, czy lekkomyślności? Nie mnie chyba osądzać. Sama z reguły rozbijam się motorem, a ograniczenie prędkości i podwójna ciągła są tylko iluzją...na wschodzie w szczególności. Myślałam, że złapanie taksówki na Time Square graniczy z cudem, potem przyjechałam tutaj i zmieniłam zdanie. Przejechanie z punktu “a” do punktu “b” bez strat własnych, to dopiero osiągnięcie - kobieta pochyliła się do przodu, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dzieliło ich teraz może dwadzieścia centymetrów i nie wyglądało na to, by niewielka odległość ją peszyła - Hmmm, Jeremy...na brak zajęć pewnie nie masz co narzekać, ale jeśli chcesz i znajdziesz wolną chwilę, może dasz się porwać? Spodoba ci się przejażdżka, jeśli naprawdę lubisz ostrą jazdę.

-Ehh… No n-n-nie wiem - wydukał. Wiedział, że Nicole na pewno by się to nie spodobało. Nie odsunął się jednak od dziennikarki. Constance miała braki w urodzie, Jeremy mimo to poczuł do niej pociąg, może nie w sensie erotycznym, ale platonicznym. - W sumie to chętnie - nieporadnie odrzekł zawstydzony dyplomata.

Słowa Newporta wyraźnie ucieszyły Morneau. Nie skomentowała, że wystarczył jeden prosty zabieg z naruszaniem przestrzeni osobistej i luźno rzuconą propozycją, aby facet wyraźnie się zmieszał. Ciekawa informacja, nie była jednak istotna w tej chwili.
- No to podaj mi jakieś namiary na siebie, przecież nie wparuję do ambasady z czteropakiem i kaskiem pod pachą, żeby cię szukać - odpowiedziała lekko, trącając go ramieniem - Gołębie pocztowe też wyszły z mody, tak przynajmniej słyszałam. Jakieś protesty obrońców praw zwierząt, czy inny diabeł…

-Hmm… ehh... może to jednak JA wpadnę do ciebie? No wiesz - Nicole byłaby zazdrosna - po raz kolejny dzisiejszego wieczoru uśmiechnął się niejednoznacznie. - Chętnie cię odwiedzę, gdy będę miał trochę więcej wolnego czasu.
Jeśli Francuzka dowiedziałaby się o tym spotkaniu, byłoby to co najmniej podejrzane, trzeba było więc to zakonspirować w jak największym stopniu.

- Trzymam cię za słowo, Jeremy. Na razie tylko za słowo. - dziennikarka mruknęła niskim głosem, rzucając mu powłóczyste spojrzenie i zrobiła krótką pauzę dla lepszego efektu. Zaraz jednak kontynuowała, przybierając śmiertelnie poważny ton - To będzie ważne, więc skup się. Mam twoją pełną uwagę, tak? Super, jedziemy z tym koksem: słyszałeś o telefonach komórkowych? Takie małe, czarne pudełka ze szklanymi ekranikami. Podobno kradną dusze i jak przyłożysz jeden do ucha, usłyszysz głosy potępionych. Jednak da się przez nie rozmawiać również z żywymi. Można dogadywać szczegóły wszelkich wycieczek, nie tylko tych personalnych. Łapiesz do czego zmierzam?

-Lubię twój sarkazm i poczucie humoru - zaśmiał się Jeremy. - Trzymaj - wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki wizytówkę. - Ty to umiesz sobie zjednać ludzi. Typowa dziennikarka!

-Cieszę się, że się cieszysz. - Constance śmiejąc się odebrała kartonowy prostokąt, chwytając go między kciuk i palec wskazujący. Rzuciła pobieżnie okiem na wydrukowaną treść, po czym wpakowała papier do kieszeni - Pamiętaj o tym, gdy już skończy się konferencja. Każdy z nas ma swoją rolę i trzeba ją odgrywać bez względu na prywatne odczucia.
Spojrzała na drzwi, przed którymi kończono właśnie przygotowania i przekrzywiła kark tak gwałtownie, że aż chrupnęło.
Nim przeszła przez bramkę, napisała jeszcze smsa do nowo poznanego dyplomaty.
" Dasz radę. Powodzenia. CM"
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-02-2015 o 14:08.
Zombianna jest offline