Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2015, 17:24   #40
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
TURA 9

Kenku

Słońce leniwie oświetliło zimnym promieniem pokryte rosą Kenku-Aku. Powojenny pejzaż przesiąkał beznadzieją i biedą. Kenku zgromadzeni tłumnie w pobliżu rynku starali się jakoś odbudować swoje zniszczone domostwa. Praca wrzała, ale nastroje wciąż nie należały do najlepszych. Najbiedniejsi opuścili pałac Keroka, wyszli na mróz, by odratować to, co jeszcze było w Kenku-Aku do odratowania.

Leniwy stan powojennej odbudowy przełożył się nieznacznie na wzrost populacji Kenku. Płomienne zapewnienia Keroka o potrzebie rychłej odbudowy potęgi demograficznej ścierały się ze żmudną rzeczywistością i nie pozostawiały na niej suchej nitki – zniszczenia, chaos w organizowaniu i dystrybuowaniu dobrami, ponowny brak wody i trudności w dostępności do podstawowych narzędzi pracy powodowały, że Kenku nie było teraz na myśli rodzenie kolejnych dzieci. Najpierw trzeba było zadbać o własne wygłodniałe dzioby i jakoś zintensyfikować topornie prowadzoną odbudowę. Pozostawała też kwestia Proroka…

Jego zamordowanie wkrótce wyszło na jaw. Nic zresztą w tym dziwnego, tak samo w tym, iż miało to swoje jasne konsekwencje. Zwolennicy Proroka, przede wszystkim kapłani i co bardziej pobożna ludność, nie mieli zamiaru ot tak darować zabójstwa największego ze sług Kektaka. Pierwszym wyraźnym objawem tej niechęci okazali się odchodzący Ulliari, których pobożny lud obrzucił na do widzenia kamieniami. Kapłani wprost nazwali archonta wcieleniem Akteka na ziemi i obiecali odwet. I choć wydawało się, że to obietnice bez pokrycia, to coś niebezpiecznie burzyło harmonię tworzonego od podstaw Siedliszcza Kenku.

Dalej było już tylko gorzej. Niemała część społeczności zebrała się pod pałacem Keroka i obrzuciła go kamieniami, a w akcie ostatecznej furii podpaliła. Straży ledwie udało się ugasić pożar, jednak tłum okazał się agresywną i do agresji zachęcany przez kapłanów. Strażnicy musieli otrzymać wspomożenie wojska, by spacyfikować buntowników, czego efektem było kilkanaście ofiar śmiertelnych, zanim jeszcze Kerok mógł zareagować.

Miasto wyraźnie podzieliło się na dwie rywalizujące frakcje – zwolenników Keroka (względnie nie Keroka, a świętego spokoju) i reakcjonistów Proroka. Powiada się, że martwy prorok jest bardziej niebezpieczny niż żywy, a władca Kenku-Aku mógł się o tym właśnie dosadnie przekonać. Niezadowolenie społeczne wzrastało, powodowane biedą i frustracją i nawet pierwsze zwycięstwa nad potworami z gór nie mogły uspokoić poirytowanego ciągłymi konfliktami ludu. Dało się słyszeć pierwsze głosy, że jedyną możliwością na zapanowanie w Kenku-Aku pokoju jest permanentne pozbycie się Keroka, który jest zalążkiem wszelkiego konfliktu, trawiącego lud Kektaka.

Nesioi

Wielki i tryumfalny był powrót Króla Rybaka. Żołnierze rzucali w rozentuzjazmowany tłum głowy zabitych Orkoi, a pieśniarze układali hymny o dzielności w boju władcy zwycięskiego ludu Nesioi. Wszystko aż kipiało optymizmem, poza, oczywiście, pogrzebem Leonanna, ale mimo to nastroje w Oikeme i Ihtyhnis były najlepsze od dawien dawna. Nikt postronny nie wiedział o tym, co zaszło podczas wojny.

Starszy dotrzymał danego słowa. Stawił się przed Królem Rybakiem i majestatem Posedaiona, przeprosił, przyjął oczyszczający ze skazy zdrady rytuał i przyrzekł dozgonną wierność prawowitemu władcy imperium nesjańskiego. Tym bardziej więc szkoda, że owa wierność dość szybko stała się dozgonna.

Król Rybak dowiedział się o tym kilka dni po całej sytuacji – otóż Starszy wracał ze swą świtą z powrotem do Posedainike, kiedy to z kęp krzaków wyskoczył nań pokaźny pułk wojska. Nikt z tej ekspedycji nie mógł tego przeżyć. Jak się wkrótce okazało, dokonała tego grupka renegatów z wojska oikemskiego, którym ewidentnie nie w smak było bratanie się Króla Rybaka ze zdrajcami. Sami więc wymierzyli sprawiedliwość. I nie byłoby w tym może nic złego, patrząc z poziomu nesjańskiego tronu, jednak i w tej sprawie musiał znaleźć się haczyk. Oddział, który dokonał morderstwa, wspierany i ekwipowany był przez fundamentalistów Megrigreny.

Co do samej Megrigeny i jej diabolicznych pomagierów – śledztwo, jakie rozpoczął od razu po swym powrocie Król Rybak dało dość ciekawe wnioski. Siły wywiadowcze jednoznacznie wskazały na trzech ważnych dygnitarzy z rady miejskiej Oikeme – rubasznego, wesołego kapłana Xefonanna, który nie zwykł wylewać wina za kołnierz, starego dowódcy wojskowego, który starał się raczej stronić od wielkiej polityki, a za miernik potęgi uważał wymierną siłę wojskową i młodego, ambitnego kupca, który w kilka lat ledwie stworzył na terenie mesjańskiej monarchii prawdziwe imperium finansowe, opierając się na dostarczaniu i przewożeniu wody i innych surowców między Ihtyhnis i Oikeme.

Opinie wywiadu co do winy poszczególnych osób były niejednolite – ci, którzy wskazywali na kapłana, jasno zarzucali mu bierność w sprawie podjęcia środków wobec heretyków, przeciwnicy starego dowódcy zarzucali mu, że zawsze nie wiedzieć czemu bronił praw wschodnich – ba – nawet poślubił żonę ze wschodu. Ci, którzy winą za działalność sekty obarczali kupca kierowali się jego niejasnymi konszachtami handlowymi na granicy państwa i regularnymi, długimi wyjazdami w bliżej nieokreślone miejsca.
Król Rybak nie musiał jednak się tym już więcej przejmować. Niczym już nie musiał się przejmować. Zmarł w ciągu uczty powitalnej, nagle, zupełnie bez żadnej przyczyny. Jedynym objawem ewentualnej choroby był fakt, iż podczas kampanii wojennej król znacznie schudł, ale uznano, że to sprawa kończących się zapasów i zmniejszenia racji żywnościowych. Poza tym był już dość stary, jego śmierć nikogo nie zadziwiła. Bez większych ekscesów, na tronie obsadzono najstarszego, niemłodego już zresztą syna dawnego króla – Trygajosa.

TRYGAJOS
  • Pijak
  • Hojność
  • Towarzyskość
  • Urodzony dowódca
  • Odwaga

Wkrótce okazało się jednak, że śmierć starego króla nie była śmiercią naturalną. Na terenie całego Oikeme odnotowano rosnącą ilość nieuzasadnionych zgonów, poprzedzanych nagłą stratą na wadze. Nikt nie był w stanie odnaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy, a rosnąca liczba trupów, jakie zalegały na ulicach, zaczęła budzić powszechną panikę. Mówiło się, że zarazę przyniósł zielony wiatr, ale ile w tym było prawdy – ciężko określić.

Nie był to jednak jedynie czas smutnych wieści – dość szybko dało się usłyszeć o rozwoju osady na północnej wyspie, mówiło się wręcz, że tamtejsza populacja zaczęła dorastać do poziomu przeciętnego miasteczka. Powstały tam też pierwsze stabilne zabudowy, a badacze poczęli wybierać demokratycznie spośród siebie przedstawiciela, który stawał w ich imieniu przed Królem Rybakiem. Na pochwałę zasłużył też wynalazek jednego z kapłanów – nazwał to kołem garncarskim. Zaaplikowanie tego rozwiązania do gospodarki spowodowało prawdziwą rewolucję w jakości i ilości tworzonych wyrobów z gliny. Wkrótce gliniane naczynia przyozdobiły większość domów Oikeme, a umiejętność ozdabiania garnków i waz przeszła w kategorię sztuki.


Garncarstwo

Tai’atalai

Chaos, który wprowadził w szeregi Tai’atalai złowrogi Malag, trwał w najlepsze. Gekatzai walczyli z prawowitym władcą, młodzi ulegali ich herezjom, starsi trwali przy taiotlanim. A zaraza, która już wcześniej dawała o sobie znać, intensyfikowała swoje działania. Już wkrótce członkowie rady teologicznej oznajmili Tatulkowi, że lud czterorękich traci na liczebności w zastraszającym tempie – jeżeli tak pozostanie, Quetz-hoi-atalai przestanie istnieć w przeciągu najbliższych lat. Nie będzie po prostu komu w nim mieszkać.

Bezobjawowa zaraza krążyła wśród pobożnego ludu taiotlaniego niczym najgorszy z nahakai i zadawała mu dotkliwe rany. Dodatkowym problemem okazało się rzekome posiadanie leku na chorobę przez gekatzai. I choć informatorzy Taltuka jasno zaprzeczyli tym bredniom, prosty lud był w stanie zrobić absolutnie wszystko, by mieć ledwie cień szansy na wyzdrowienie. Niestety, w ogromnym, stłoczonym mieście szanse na wyzdrowienie, a co ważniejsze, brak zachorowania, wydawały się bliskie zeru. Tłum i mnóstwo ludu mieszkającego na ulicach sprzyjał rozprzestrzenianiu się choroby.
Chociaż zaraza spędzała Tatulkowi sen z powiek, nie mógł zapominać również o gekatzai, których potęga zaczynała powoli, acz sukcesywnie dorastać jego własnej. Pośród członków rady pojawiły się pierwsze tendencje pojednawcze wobec heretyków. Jednak taiotlani w swej mądrości postanowił inaczej – nie zamierzał ustępować. Wnet powrócił szpieg, jakiego Taltuk wysłał do gekatzai. Miał on do przekazania iście rewolucyjne wieści, które wywróciły całą sytuację związaną z heretykami do góry nogami:

- O najwyższy z najwyższych! – padł na kolana i nie śmiał ponieść wzroku. – Przynoszę ogromnie ważną nowinę – udało mi się dostać między nich, między gekatzai! Przyjęli mnie jak swego, udałem zagubionego i potrzebującego pomocy, a oni takim nie zwykli nie pomagać. Okazali im dobroć, podali strawę i wodę, ale ja nie dałem się ich obrzydliwej dwulicowości. Wkrótce zaprowadzili mnie do swojej siedziby. Wiem już dokładnie, gdzie ona jest, daleko, daleko poza naszymi strażnicami. Marsz z wojskiej zająłby zgoła kilkanaście dni, ale dotarcie tam nie jest niemożliwe – przerwał, wziął kilka szybkich oddechów. – Gorzej będzie ze szturmem. Mają tam fosy i umocnienia, nawet palisadę. Zawsze wystawiają straże. To ogromny zbiór budynków, jakby miasto. Nie wiem, ilu ich tam jest, ale z pewnością niemało. Panie, racz w swej mądrości zarządzić wymarsz! Im wcześniej ich zabijemy, tym wcześniej Przodkowie okażą wobec nas litość i usuną morowe powietrze spośród nas!

Jego odejście, poprzedzone wielokrotnymi ukłonami, dało początek trudnej ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać, wszyscy spoglądali na majestat boskiego Taltuka. A ten myślał i kalkulował. Święta Gwardia była gotowa do drogi, ostatki wojska również. Nie brakło zapewne także w mieście chętnych do zagarniania dobytku heretyków. Pytanie brzmiało – czy to wystarczy?

Ulliari


Łucznictwo

Pożegnanie wybawców nie było takie, jakiego spodziewali się ulliaryjscy wojownicy. Opuścili spustoszone Kenku-Aku z kwaśnymi minami i pustymi rękoma. Niewiele bowiem dobytku pozostało do rozdzielenia między oficerów, a jeszcze mniej pomiędzy zwykłych wojaków. Jedyne, co znaleźli w Siedliszczu Kenku to nowa choroba, zgliszcza i niepewny sojusznik, który na do widzenia obrzucił ich kamieniami. Na dodatek czekała ich droga powrotna przez koszmarne, wodne otchłanie. W armii archonta brakowało wszystkiego, ale przede wszystkim jednego – morale.

Wkrótce, po trudach podróży i kilkunastu śmierciach w otchłaniach zimnych wód, żołnierze powrócili do swej kochanej ojczyzny. Przywitano ich z wielką ekscytacją i radością, jednak oni sami jej nie przejawiali. Przynieśli bowiem coś, czego nikt się tutaj nie spodziewał. Ciało archonta.

GRIMMBALD
  • Tchórz
  • Sprawiedliwość
  • Niezdarność
  • Wielkoduszność
  • Gospodarność

Archont nie przeżył owej straszliwej kampanii. Nie dalej niż dzień drogi od Sluepburga zmarł z przemęczenia i choroby. Społeczność ulliaryjska stanęła przed problemem sukcesją.

Bo właściwie wszystko było jasne – Grimmbald, najstarszy z synów starego władcy miał przejąć po nim władzę. Okazało się jednak, że sytuacja jest znacznie trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Otóż jeden z braci Grimmbalda, niejaki Hordalaan ogłosił, że ojciec jego właśnie chciał widzieć na tronie, o czym niejednokrotnie go zapewniał. Ponadto, Grimmbald miał nie posiadać absolutnie najmniejszych zdolności do zarządzania Sluepburgiem, zaś, jak utrzymywał Hordalaan, nagły zgon ojciec mógł jakoś dziwnie łączyć się z rzekomymi ambicjami jego brata, który posiadał przecież bliskich przyjaciół wśród dowódców, którzy pojechali na kampanię razem ze zmarłym archontem.

Jakby tego było nie dość, kapłani ogłosili, że jedynym prawowitym władcą jest inny syn archonta – Finnain, słynący ze swej szczodrości wobec kleru i wielkiej pobożności. Finnain był przez nich przedstawiany jako jedyna właściwa alternatywa wobec ślamazarności Grimmbalda i brawury Hordalaana. Wkrótce i ulica wyrobiła sobie zdanie na ten temat, a koronacja Grimmbalda odbyła się pośród kakofonii gwizdów i wyzwisk. Stało się jasne, że władza nowego archonta nie jest uznawana przez znaczną część społeczeństwa.

Młody archont musiał stawić czoło nie tylko ambicjom braci, ale również chorobie, jaką przywieźli ze sobą wojacy z Kenku-Aku. Choroba okazała się dość szybko ostro zakaźna i trzeba było podjąć konkretne środki przeciwdziałania, nim ogarnie całą społeczność. Przybysze Kenku, którzy pojawili się wraz z powracającym wojskiem w Sluepburgu, nie byli w stanie załatwić swych spraw przez informacyjny chaos, jaki zapanował po koronacji nowego archonta. Postanowili zatem poczekać, aż sytuacja się wyklaruje.

Nowozdobyta broń – łuk, bardzo spodobała się lokalnym dowódcą i już wkrótce, bez wiedzy archonta, wprowadzono ją do powszechnego użytku. Tymczasem, pośród anarchii, jaką spowodowały kłopoty z sukcesją, na rynku Sluepburga wyrósł ogromny wulkan, taki jak przed laty, a starzec z wieży ponownie dał znać o swoim gniewie. Trzeba się było spieszyć - tym bardziej, że przy granicy miasta zauważono coraz liczniejsze patrole koboldów.
 
MrKroffin jest offline