W hotelu było tłoczno, gwarno i niespokojnie. Wyczuwało się ogólne napięcie, mimo tego, że większość osób przybrała fachową pozę stoickiego spokoju – czy byli to zaprawieni w bojach politycy, doświadczeni dziennikarze czy dowódcy wojskowi – wszyscy starali się wyglądać na zimnokrwistych. Lance nie miał zbyt wiele do powiedzenia – już na bramkach przy wejściu do lobby usłyszał „Zostawiasz broń, albo nie idziesz dalej” – decyzja była prosta. Lance nie czuł potrzeby pokazywania się w telewizji w towarzystwie dyplomatów.
- Mark, rozejrzę się wokół hotelu. W środku mamy już zbyt wielu wojskowych, dodatkowy karabin nie zrobi nikomu różnicy. Wrócę zanim skończą gadać. Będę w kontakcie – poinformował partnera i udał się do wyjścia. Po drodze postarał się, żeby jak najwięcej wojskowych zapamiętało jego zarośniętą głowę, gdyż w przypadku jakichkolwiek kłopotów, niepokoju, wybuchu ajdika, przypadkowej strzelaniny czy nawet huku korków od szampana, mógł łatwo zostać wzięty za rebelianta/bandytę przez jakiegoś krewkiego żołnierza. Kontraktor wyszedł na zewnątrz, gdzie mimo wieczornej pory wciąż było parno i duszno. Wyjście poza klimatyzowaną strefę sprawiło, że momentalnie po plecach pociekły mu strużki potu. Przed hotelem pomachał miejscowym ochroniarzom, pogadał chwilę z Marines, zagadnął o wspólnych znajomych, popytał co u Cambella, posłuchał kilku plotek. Następnie zabrał się do właściwej roboty.
Kamery były rozmieszczone tak, żeby objąć wejście i okolicę. Nic nadzwyczajnego, ale lepsze to niż nic. Na hotelowym dziedzińcu było sporo kwietników, jakichś białych murków, zadbane trawniki i ławki dla gości. Najważniejsze było jednak to, że całość była wyżej niż ulica, dzięki temu przez frontowe drzwi nie dało się wjechać wypełnionym trotylem samochodem-pułapką. Lance zszedł na ulicę, skręcił w stronę centrum biznesowego. Prowadząca między budynkami droga była wąska i można było na nią łatwo wjechać. Jednak żeby zaszkodzić ludziom wewnątrz, trzeba by było użyć naprawdę potężnego ładunku. Albo detonować cysternę z ciekłym chlorem, aby otruć jak najwięcej osób. Vernon pamiętał, że takie ataki miały miejsce w Afganistanie i Iraku. Rozejrzał się dokładnie i ocenił jaką drogę musiałby pokonać autem samobójca przed odpaleniem niespodzianki. Całe szczęście musiałby zwolnić na zakręcie, a wtedy żołnierze z Ameryki, Chin i Rosji zrobiliby z niego sito. O ile dobrze strzelają.
Po odbyciu rekonesansu kontraktor wrócił na dziedziniec, pokręcił się jeszcze przy amerykańskich żołnierzach dopóki jakiś krewki sierżant nie powiedział mu w krótkich acz dobitnych słowach co myśli o jemu podobnych "psach wojny". Nie było na niego rady, może miłą jakieś złe doświadczenia z pracy z kontraktorami z przeszłości i nie dał się przekonać, że Lance jest tu w tym samym celu co on. W końcu kontraktor wyszedł na ulicę i zaczął oglądać samochody – jeden po drugim szukając niezwykłości. Dziury po kulach, zbyt nowoczesne bryki, które nie stały w garażu, wszelkie podejrzane pickupy, pojazdy z ludźmi w środku, maszyny przy których był ktoś rozmawiający przez komórkę. A przede wszystkim BMW i Audi z silnikami o dużej mocy – samochody uwielbiane przez rebeliantów/bandytów, służące zarówno do pokazania się na mieście jak i do ścigania swoich ofiar na drogach ekspresowych.
Po oględzinach Vernon ruszył powrotem do hotelu. Zapowiadało się trochę nudnego oczekiwania a następnie droga powrotna. W myślach zaczął układać trasę do ambasady i ewentualne objazdy w razie nieprzewidzianych wypadków, o które przecież nie było trudno.
Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 05-03-2015 o 23:39.
|