Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2015, 14:02   #27
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Podróż do Rzecznego Kwartału

Dzielnica Czarnystaw, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie



Późnym popołudniem deszcz nieco złagodniał, a gęste chmury burzowe nisko wiszące nad Neverwinter przerzedziły się, tym samym wpuszczając do miasta odrobinę upragnionego światła słonecznego. Widząc, że zła pogoda ustępuje, dachowce i inne podwórkowe stworzenia wybiegły ze swych kryjówek, by móc cieszyć się szybko kończącym się dniem. Na ulicach miasta znowu dało się usłyszeć gwar rozmów, tak bardzo charakterystyczny dla przepełnionego ludnością Neverwinter. Mieszkańcy wrócili do swych dawnych zajęć, zadowoleni z pierwszych wiosennych promieni słońca i wszystko wskazywało na to, że ten dzień skończy się jak każdy inny, gdyby nie potężny słup dymu i ognia unoszący się nad niesławną dzielnicą portową. Jak się dość szybko okazało; nie był to przypadkowy pożar - jeszcze tego samego dnia w nagłówkach lokalnej prasy wybity miał zostać grubym drukiem tytuł: ,,Złamana Czaszka znowu atakuje! Burda w porcie! Czy to koniec legendarnej organizacja Khergala Talgasta?“.
Plotki posypały się lawinowo. Nikt nie wiedział nic pewnego, ale każdy miał coś ważnego do powiedzenia. Sędziwemu krasnoludowi i jego strzegącej miasto organizacji zaczęto zarzucać nawet najbardziej absurdalne rzeczy, a co bardziej podejrzliwi zaczęli węszyć spisek mający na celu obalenie potężnego Lorda Neverembera. Cóż… Khergalowi daleko było do tak “niskich” zagrań, ale słowo miało potężną moc i raz głośno wypowiedziane potrafiło odmienić losy nawet najpotężniejszych mocarstw. Być może tak też było i w tym przypadku…




Na ponaznaczanej wieloma bliznami twarzy Grega widniał grymas szaleństwa i niepokoju. Nie uległ on zmianie, nawet gdy stojący nad nim krasnolud z odrazą splunął mu między oczy. Nie miał takiej fizycznej możliwości, albowiem przedstawiał on ostatnie emocje sędziwego karczmarza na chwilę przed jego śmiercią z ręki Thubedorfa, który jednym precyzyjnym cięciem pozbawił go głowy. Krasnolud był prawdziwą maszyną do zabijania i dawał temu dowód na każdym kroku. Razem z towarzyszącym mu zwalistym półorkiem Grimbakiem, tworzyli niepokonany duet, powszechnie znany i obawiany w całym Neverwinter.

- Żelazo to najlepsza recepta na wszelkiego rodzaju skurwysyństwo - stwierdził Thubedorf, swym ciężkim skórzanym butem turlając łeb Grega tam i z powrotem, niczym piłkę do gry.
Dla wielu krasnolud był podręcznikowym przykładem psychopaty i być może było w tym wiele prawdy, ale z drugiej strony życie w zrujnowanym Neverwinter nigdy do łatwych nie należało i żeby wybić się z dna rozpaczy trzeba było czerpać pełną garścią z posiadanych talentów, więc trudno było winić wojownika jego pokroju, że urodził się z zamiłowaniem do bitki.
Tak czy owak, Thubedorf był dumny z tego kim jest, a był najemnikiem, którego żywot kręcił się wokół ciężko zarobionego pieniądza, zaś legalność prowadzonych interesów nie miała dla niego większego znaczenia. Trafiając między elitarne szeregi Złamanej Czaszki miał okazję zerwać z szemraną przeszłością i połączyć przyjemne z pożytecznym. Najemna organizacja była bowiem na usługach Lorda Neverembera - władcy miasta, choć nie do końca prawowitego. Zajmowali się wszelkiego rodzaju rządowymi kontraktami, którymi nie mogła lub też nie chciała zająć się straż mintaryjska. Lord Protektor nie przewidział jednak rosnącego konfliktu interesów między tymi dwoma zbrojnymi grupami, bo chociaż Mintaryjczycy mieli uprzywilejowaną pozycję straży miejskiej, to podobnie jak Złamana Czaszka, byli też najemnikami.
Załagodzeniu sporu nie pomagały lokalne grupy oporu, które w rodzącym się konflikcie widziały okazję do obalenia władcy Neverwinter. Wystarczyło tylko podburzyć obie organizacje przeciwko sobie, a później złożyć odpowiednią ofertę jednej z nich i wspólnymi siłami zniszczyć panujący w mieście porządek. Dość oczywistym tu wyborem była najemna kompania Złamanej Czaszki, gdyż nie brała udziału w wyswobadzaniu Neverwinter z rąk potworów i kultystów, którzy zasiedlili miasto po katastrofalnym wybuchu góry Hotenow. Z tego właśnie powodu nie była tak blisko Neverembera jak Mintaryjczycy, ani nie była też w połowie tak majętna.
Główną przeszkodą w realizacji tego planu okazał się sam Khergal Talgast, który był honorowym krasnoludem i daleko mu było do snucia spisków za plecami swego zleceniodawcy. Tym bardziej, że Dagult był hojnym i sprawnym władcą, chociaż miał sporo niewinnej krwi na rękach.

W całym tym chaosie wydarzeń jedno tylko było pewne - przyszłość kryła przed miastem i jego mieszkańcami sporo niewiadomych, ale w jej kształtowaniu ogromną rolę odegrają członkowie najemnej kompanii Złamanej Czaszki.




Strugi lejącego się z niebios deszczu nie były w stanie ugasić pożaru jakim zajęła się karczma ,,Bezimienny Dom”. Zebrani na zewnątrz okazałej budowli najemnicy Złamanej Czaszki planowali swe następne kroki, gdy nagle jeden z nich spostrzegł w oddali zbliżający się regiment straży mintaryjskiej, który niczym fala rzucona przez samego Umberlee zalewał swą dość mało skromną liczbą portowe ulice.

- Zbliżają się kłopoty - odezwał się Verin, przerywając tyradę zmęczonego walką krasnoluda.
- Ilu? Zetrzemy w pył tą nędzną bandę… - odezwał się Grimbak, ale szybko umilkł samemu dostrzegając liczebność nadciągających oddziałów.
- Więcej niż byśmy mogli sobie dać radę - odparł Randal, chociaż w rzeczywistości sam widok kilkudziesięciu świetnie wyszkolonych żołnierzy wspieranych przez magów i kapłanów bitewnych wystarczył by każdy doszedł do tego samego wniosku.
W chwili gdy straż mintaryjska skręciła w główną ulicę jej oddziały rozmyły się niczym krople deszczu na wietrze. Wszystko w porcie niespodziewanie ucichło i nawet mieszkańcy, którzy chwilę wcześniej z zaciekawieniem obserwowali starcie przed karczmą, gdzieś zniknęli.
- Zaklęcie grupowej niewidzialności, a także kilka czarów wygłuszających - stwierdził z przekąsem Marcel.
- Bez wątpienia mają w swych szeregach potężnych magów - dodał Randal, po czym szybko kontynuował nie chcąc tracić czasu na zbędne pogawędki - Nie chciałbym się z nimi mierzyć. Powinniśmy stąd uciekać póki jeszcze nas nie zauważono, ale dokąd skoro jedyne wyjście z portu zostało zablokowane?
- Weźcie ze sobą liny z kotwiczką i dostańcie się na ten mur - Thubedorf wskazał palcem wysoki na kilkadziesiąt metrów mur obronny, na którym kilka minut wcześniej wylądowała skrzydlata Eydis razem z trzymaną w jej objęciach Etsy.
- Oszalałeś. Nie dostaniemy się tam przed strażą mintaryjską! - przerwał mu fechmistrz Verin, któremu podobnie jak reszcie najemników humor raczej nie dopisywał. - Stąd nie ma innego wyjścia…
- Ja was w to wciągnąłem, więc ja was stąd wydostanę - odparł stanowczo krasnolud, po czym ścisnął mocniej topór i spojrzał wymownie na Grimbaka, który w odpowiedzi nieznacznie przytaknął.
- Uciekajcie - Thubedorf zwrócił się do zebranych wokół niego najemników. - Biegnijcie w stronę Rzecznego Kwartału, my zaś zatrzymamy tą plagę skurwysyństwa jak najdłużej się da! Niech was Tymora błogosławi… - z tymi słowami dwaj wojownicy wybiegli na środek ulicy, prosto na spotkanie z nadciągającymi zastępami Mintaryjczyków, którzy niczym stado rozjuszonych byków pędzili w ich kierunku.




Thubedorf wraz z Grimbakiem rozpętali istną burzę ostrzy. Zaklęcia oszałamiające z głośnym rykiem przecinały powietrze nad głowami, rykoszetując i rozbijając się o otaczające port budowle, zasypując walczących poniżej odłamkami cegieł i dachówek. Szczęk oręża niósł się echem ulicami miasta i był tak przytłaczający, że część nieświadomych powodu zamieszania mieszkańców zaczęło czym prędzej pędzić w stronę Zamku Never, w poszukiwaniu schronienia za jego potężnymi murami. Pomimo miażdżącej przewagi liczebnej krasnoludzki topór i ogromna halabarda półorka torowały sobie drogę przez niezliczone szeregi Mintaryjczyków, aż w końcu ci dwaj doświadczeni wojownicy zniknęli z oczu poszukiwaczy przygód, pochłonięci przez kurz, pył i szalejącą wokół nich masę ciał. Trudno było z tej perspektywy przewidzieć ich dalsze losy, ale trzeźwy umysł podpowiadał, że ich dni zostały już policzone.

Zaskoczeni bohaterskim poświęceniem swych towarzyszy, najemnicy nie byli już w stanie nic zrobić by powstrzymać dalszy rozlew krwi. Nie mając innej drogi wyjścia ruszyli we wskazanym przez Thubedorfa kierunku i po kilku minutach dotarli pod wysoki na blisko dwadzieścia metrów mur obronny, który odgradzał port od Czarnegostawu.
Jako pierwszy na szczyt dostał się sam fechmistrz Verin, który dzięki swym nadzwyczajnym umiejętnościom potrafił zręcznie poruszać się po ścianach. Po wejściu na samą górę spostrzegł rozerwane na strzępy ciała trzech wartowników, którzy musieli zginąć z ręki Eydis i jej widmowego “przyjaciela”. Po niej i po Etsy nie było więcej śladów, a to samo w sobie sugerowało, że obie dziewczyny musiały wzbić się w powietrze i poszybować dalej - w stronę Rzecznego Kwartału.

Fechmistrz zamocował liny na blankach i pomógł reszcie drużyny wspiąć się na mury. W dokach wciąż trwała walka, lecz teraz toczyła się w wąskich alejach między budynkami, gdzie osamotnieni wojownicy mogli zredukować znaczenie przewagi liczebnej ich przeciwnika. Sznury przerzucono na drugą stronę muru i zaczęto powoli z niego schodzić. W tym samym momencie głośna eksplozja od strony portu wstrząsnęła ścianami obronnej budowli, niemalże zrzucając na ziemię opuszczających się po linie poszukiwaczy przygód. Wypełniona beczkami łatwopalnego alkoholu karczma eksplodowała na tysiące płonących, drewnianych kawałków, zasypując walczących poniżej deszczem ognia i popiołu.




Poszukiwacze przygód podążali brukowanymi uliczkami Neverwinter z przygnębiającym uczuciem porażki. Dwóch doświadczonych najemników poświęciło się by reszta mogła wykonać powierzone przez Khergala zadanie. Ich trud nie mógł pójść na marne - Thubedorf do samego końca wierzył, że Etsy przyda się drużynie w nadchodzących wydarzeniach. Wypadało więc spełnić ostatnią wolę krasnoluda, tym bardziej, że pokładał w niej spore nadzieje.
Miejsce do którego teraz zmierzali najemnicy nie należało do bezpiecznych, ale przynajmniej tam nie było Mintaryjczyków, a to już było coś. Jedno było pewne - rudowłosa półelfka wyrwana z objęć Grega prędzej czy później będzie musiała zerwać ze swą służalczą przeszłością i stać dojrzałą kobietą, która będzie w stanie zawalczyć o swoje miejsce na tym upadającym świecie. Do tego czasu będzie jedynie kulą u nogi dla reszty poszukiwaczy przygód, a to nie wróżyło nic dobrego ich dalszym losom…

Dzięki tłumom mieszczan na ulicach udało się najemnikom przemknąć przez miasto bez zwracania na siebie niepożądanej uwagi. Po drodze minęli tylko kilku strażników, którzy biegli w stronę portu - wszystko wskazywało na to, że Thubedorf zgodnie ze swoją obietnicą zrobił tam niezły burdel.
Od chwili opuszczenia doków minął kwadrans. Poszukiwacze przygód dotarli do wylotu kanałów w pobliżu niewielkiej przystani towarowej położonej nad bystrą rzeką Never. W okolicy pracowało przy statkach kilku dokerów, jednakże byli zbyt zajęci rozładunkiem by móc w ogóle zwrócić na nich uwagę. Przed najemnikami, w kamiennym murze znajdowały się trzy dość dość wąskie tunele z których nieczystości wypływały do niewielkiego bajora poniżej.




- Naprawdę nie ma innej drogi? - Brzoskwinia pochyliła się nad cuchnącm ściekiem - Kij z tym, że można tu niezłego syfa złapać, ale wystarczy że ktoś zgrzytnie sprzączką od gaci, a przy tym nagromadzeniu siarkowodoru wylecimy w powietrze… Może przejdziemy górą? - zasugerowała, wpychając kota znów za koszulę, bo zaczął wyłazić na wolność.
- Ta droga jest przynajmniej wolna od mintaryjczyków - stwierdził Marcel, aczkolwiek jego mina sugerowała, że i jemu nie uśmiechały się wędrówki kanałami. - Chociaż z drugiej strony kto wie, co się zalęgło tam, w dole. Otyughy, szczury, konsumenci alchemicznych odpadów. Chyba wolę mintaryjczyków.
- Chyba nie boicie się odrobiny brudu? - spytał Randal. - Nie tak znowu dawno temu szliśmy z Verinem podobną drogą. I jakoś żyjemy.
- Przede wszystkim chodzi o to, by się tam dostać po cichu, a nie żeby zrobić awanturę podobną do tej przy karczmie - dodał.
- Brudu nie - Marcel odpowiedział na randalowe pytanie - ale na przykład tężca czy monstrów z czeluści piekielnych już tak.
- Popatrz w lustro, to przestaniesz bać się tych monstrów. - Rzucił Gary. - Ładować się do środka, wszyscy bez marudzenia, jak się dalej porozdzielamy, to całe przedsięwzięcie trafi szlag - dodał, widząc ociąganie Brzoskwini.
Najemniczka spojrzała na mężczyznę ciężkim, naprawdę ciężkim wzrokiem, a potem zeskoczyła z progu w… w.... no w to, co płynęło dołem.
- Pójdę przodem, mam najlepsze patrzałki - stwierdziła, zdejmując broń z ramienia i brnąc w głąb kanału - A wy się jakoś złapcie za rączki parami i ruszamy naprzód, wycieczko…
- Musisz aż tak nas wystawiać? Daj iść przodem komuś, kto tutaj coś widzi - rzucił cicho Szept schodząc do kanału i wysuwając się naprzód.
- To zrób miejsce, bo zaraz wszyscy będą coś widzieć - mruknął wyraźnie niezadowolony Marcel, naciągając rękawiczki na dłonie. Zaklinacz ruszył w ślad za towarzyszami i znalazłszy się na dole, wymamrotał wyuczoną formułę, wykonując oszczędny gest dłonią. Kanał momentalnie wypełniło światło, bijące z czterech kul. Cienie śmigały chaotycznie po ścianach, podczas gdy Marcel próbował ustawić świetliki w wygodnych dla oczu pozycjach.
- A gdzie jest ta ruda wywłoka? - zainteresowała się najemniczka, rozglądając się po drużynie skąpanej w magicznym blasku - Zabawnie by było wysadzić całą karczmę i zarżnąć czterech ludzi… oraz zostawić dwóch naszych tylko po to, żeby nam się na koniec przesyłka zgubiła. Przy okazji, nasza zębata - szczerbata kumpela też gdzieś zniknęła… Ale nie myście sobie, ze jakoś się o nią martwię, czy coś… - zastrzegła szybko
- Baby z wozu… - mruknął Randal z przekąsem. - One są po prostu bardzo mało towarzyskie - powiedział głośniej. - A może nasza przyjaciółka woli zagarnąć dla siebie wszystkie zasługi.
- Kto z was podpalił tę karczmę? - zwrócił się do tych, co w Bezimiennym Domu byli kilka chwil przed pożarem.
- Pożar wybuchł tam, gdzie trzymali Etsy, po tym jak durna ruda wydarła się że ją zarzynają. Najwyraźniej Eydis zapomniała o tym, jak mówiliśmy, że ruda jest warta cokolwiek tylko zakneblowana. To nawet zabawne, jakby siedziała cicho, to wszyscy by żyli, karczma stała a my byśmy byli w komplecie - Szept splunął z niesmakiem na wspomnienie toku wypadków w karczmie. - Nie mam pojęcia która z nich podpaliła budę - dodał dla jasności, jego ciche słowa, mimo sposobu w jaki zawsze mówił, odbijały się lekkim echem w kanale.

Stare, porośnięte grubymi pajęczynami podziemne przejście z pewnością nie było oczyszczane od wielu dekad. Szczury rozmiaru dojrzałego kota leniwie pływały w sadzawkach nieczystości łypiąc ledwie zaciekawionymi spojrzeniami ku intruzom. Niejeden z wędrowców wzdrygnął się, gdy koło jego ud przepłynął masywny gryzoń, jakby obecność ludzi nie wzbudzała w nim lęku. Ciasny tunel ciągnął się kilkadziesiąt metrów do przodu i załamywał się w połowie drogi, tworząc w tym miejscu wielkie bajoro, które trzeba było przepłynąć wpław – ku wyraźnemu niezadowoleniu najemników. Po przebyciu cuchnącej przeszkody wędrowcy spostrzegli, że korytarz w którym się poruszają ostro zakręca w lewo, ledwie kilkanaście metrów dalej. W miejscu tym kanalizacyjne nieczystości spływały dalej w dół, przez małe zakratowane przejście ku podziemnym komnatom. Pocieszającym za to był fakt, że tuż nad spływem kanalizacyjnym znajdował się kamienny chodnik prowadzący dalej w głąb nieprzeniknionych ciemności.

Schodząc na ''suchy ląd'' i podążając wykutym w skale oraz wolnym od nieczystości korytarzem, najemnicy spostrzegli przejście prowadzące do sporych rozmiarów komnaty - komnaty, która okazała się idealnie okrągłą komorą, do której pod lekkim nachyleniem wpadały trzy inne tunele. Na jej dnie znajdowały się kraty przez które wpadały strumienie nieczystości. Wspomniane kraty zostały umieszczone tam by odcedzić większe odpady od tych mniejszych, a że ścieki w Neverwinter rzadko kiedy były doglądane ze względu na czające się w nich niebezpieczeństwa, to dość szybko usypał się tu całkiem spory kopiec nieczystości.
Niewzruszeni tym widokiem - tak bardzo powszechnym w kanałach - najemnicy ruszyli północnym tunelem i po jakimś czasie dotarli do identycznej komory, lecz ta była zdecydowania większa od poprzedniej. Z każdej strony wpadały do niej sporych rozmiarów tunele, wewnątrz których rosły mężczyzna mógł się swobodnie wyprostować. Podobnie jak w poprzedniej podziemnej komnacie - tu też podłoga została zakratowana, a na jej środku uzbierał się wysoki na kilka metrów kopiec gnijących odpadów.

Smród zgnilizny od niego bijący był wręcz niemożliwy do zniesienia i niektórzy najemnicy z trudem powstrzymali się przed zwymiotowaniem. Czym prędzej ominęli kopiec i zaczęli się wspiąć się do jednego z wyżej położonych kanałów, gdy nagle coś niewyobrażalnie ciężkiego wstrząsnęło grubymi ścianami komory. Stos śmieci znajdujący się na samym dnie idealnie okrągłej komnaty poruszył się gwałtowanie i zaraz ponownie znieruchomiał wracając do poprzedniego stanu - z wyjątkiem kilku ogryzionych czaszek, które posypały się w stronę nóg poszukiwaczy przygód.

- Czyżby znowu nasz przyjacielski zjadacz odpadków? - powiedział cicho Randal. - Jeśli to to, o czym myślę, to czeka nas maleńka przygoda.

Spoglądając w dół komory czarodziej spostrzegł wielkie jak piłka golfowa oko wystające spomiędzy stosu śmieci. Przyglądało się intruzom z niepohamowanym głodem.
Wspomniane oko znajdujące się na końcu długiej przypominającej ciało węża macki cofnęło się wgłąb śmieci, które ułamek sekundy później wystrzeliły na kilka metrów w górę zasypując najemników stojących u podestu wielkiego kopca. Na dnie komory znajdował się Otyugh, lecz ten był ogromnych rozmiarów!

Wielka masywna kula z wygłodniałą paszczą po środku i trzema grubymi jak dąb nogami, wystrzeliła swe długie na kilka metrów macki w stronę zaskoczonych poszukiwaczy przygód, którzy mimowolnie cofnęli się pod samą ścianę.

Eydis & Etsy
Eydis dotarła do kanałów kilka minut po tym jak drużyna weszła do środka. Postawiła jeden krok w głąb i z całą pewnością stwierdziła krótkie, zimne
- Nie
Wyszła na zewnątrz i wdrapała się na najwyższy budynek. Były to pozostałości zrujnowanej świątyni.
Na szczycie dała sobie chwilkę dla siebie. Rozejrzała się po okolicy. Po mieście, niegdyś tak wspaniałym, dziś tak zniszczonym. Zamknęła oczy i rozłożyła szeroko ramiona, bezwiednie przesuwając nieprzytomną Etsy tak, że upuszczona pokonała by długą drogę w dół.
Słowa magii popłynęły z jej ust. Mgła zakotłowała się za jej plecami i nagle, w jednej chwili, wzniosła do nieba parę potężnych, na wpół efemerycznych skrzydeł. Skoczyła wprzód i machnęła nimi wzbijając się w górę. Każdy wybiera własną drogę - dla jednych są to kanały i potoki gówna, dla innych nieskrępowany bezmiar przestworzy.

Może ścieki i podziemne korytarze nie były zbyt bezpieczne, ani też miłe i przytulne, ale przestworza, choć podobno były najbezpieczniejszym środkiem lokomocji, też miały swe przykre niespodzianki czyhające na nieostrożnych podróżników.
Przekonała się o tym Eydis, która musiała wznieść się nieco wyżej ponad Neverwinter, aby uniknąć ostrzału z murów oddzielających Czarnystaw od Rzecznego Kwartału. Lecąc w oparach nisko wiszących chmur burzowych wyczuła bardziej swym instynktownym przeczuciem niż czymkolwiek innym zbliżające się niebezpieczeństwo.
Jakiś wielki skrzydlaty kształt przeciął powietrze tuż przed nią i zniknął w gęstej jak mleko chmurze. Przez chwilę zapanowała głucha cisza, którą szybko przerwał głośny ryk pikującej w jej stronę wywerny.

- Ha! - zakrzyknęła Eydis widząc przeciwnika. Czyli może przeleje dziś jakąś krew. Tylko ten nieprzytomny wór w ręku przeszkadzał. Zdawała sobie sprawę, że najpewniej dała by radę uciec przeciwnikowi... ale nie chciała. A może ta mała menda, co gęby na kłódkę trzymać nie umie, obudzi się akurat w odpowiednim momencie?
Przeciwnik był silny. Nie można było go nie doceniać. Dawno nie miała okazji zmierzyć się z czymś tak wielkim. A walka na nieboskłonie… wysoko ponad głowami zwykłych śmiertelników… ze smokiem! Może nie prawdziwym, tym z legend, ale jednak... Przydał by się jakiś bard. Eydis już zdążyła wypracować swoje miejsce w historii, ale epickich opowieści nigdy dość.
- Hej! - ryknęła do Etsy - Zbudź się! Chcę mieć świadka tego zwycięstwa!
Cały czas śledziła wzrokiem kształt w chmurach, wyczekując odpowiedniego momentu. Ryknęła wyzywająco.
- Umysł silniejszy niż stal. Myśl zatrzymująca kły... - wymruczała, a w tych słowach była moc by odeprzeć ataki. Siła by powstrzymać szpony. Wyverna nadlatywała, ale nie wiedziała jednego… tutaj to Eydis ma inicjatywę!

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 22-02-2015 o 14:36.
Warlock jest offline