Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2015, 15:09   #699
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Galvin spoglądał dłuższą chwilę na figurkę. Uporczywie wbijał w nią swój wzrok, jakby liczył, że znajdzie coś, jakiś ślad, który pomoże mu podjąć decyzję. Przedmiot nie wydawał się lekki. Nic w nim nie brzęczało, ale to nie świadczyło o tym, że niczego w nim nie ma lub jest. Posążek był idealnie wyważony, idealnie wyrzeźbiony. Mistrzowskie dzieło. Kapłan przyglądał się przez chwilę figurce, po czym pokręcił głową. Nie wyczuł w niej nic, a może nie był wstanie. Magia ludzi różniła się od magii krasnoludów, tal jak magia czarodzieja od magii kapłańskiej. Piwowar musiał podjąć decyzję.
W tym samym momencie Kazrik coraz bardziej szarpał za kraty, bluzgając tak głośno, że do celi wpadli strażnicy, którzy, gdyby nie jego ojciec, obłożli by więźnia pałkami.
-Skujcie więźnia mocno, bowiem idziemy do Króla. Mam dowód, który trzeba przedstawić. - rzekł pewnie wyznawca Grundiego.

Strażnicy niechętnie wykonali polecenie kapłana i w liczbie siedmiorga ruszyli do królewskiego pałacu. Mimo późnej pory, mieli zostać wysłuchani. W końcu Jordi, który tyle lat z poświęceniem służył Barak Varr, miał stracić syna. Czymże miało być wysłuchanie go, w stosunku do bólu, którego miał wkrótce zaznać.


Byrrnoth Grundadrakk, liczący sobie trzy setki lat władca Barak Varr, bacznie obserwował wchodzącego Galvina. Pogromca smoka Mauldekorr’a miał surowy wyraz twarzy, a jego sława została spisana w stu siedemnastu zwrotkach na Księdze Czynów Barak Varr. W dłoniach króla spoczywał legendarny topór, którym to ubił bestię. Obok króla stała kapłanka Valayi oraz kapłan Gazula. Przyglądali się oni Kazrikowi, badając go i próbując zrozumieć postępowanie mordercy. Król, tak jak i stojący obok niego, milczał, pozwalając kapłanowi przedstawić piwowara. Gdy wszelkie honory zostały już wykonane, król zadał pytanie, które musiało zostać zadane:
-Tak więc Jordi, cóż takiego odkryłeś, że przybywasz tak późną porą? - słowa te brzmiały sucho lecz nie było w nich wrogości czy gniewu.

Jordie skinął głową i zaczął opowiadać władcy to, czego się dowiedzieli. Krok po kroku mówił o mroku, czerwieni i zmianach, jakie zauważyli kompani Kazrika w nim samym na przełomie ostatnich miesięcy. Kapłan mówił spokojnie, długo lecz było widać, że króla to nie przekonuje. To, co do tej pory przedstawiono, to tylko słowa i obserwacje. Nie było znamion, dowodów, które by ukazały, że coś złego, mrocznego i magicznego stało za zmianą w synu kapłana. Lecz gdy Galvin wyjął zabraną figurkę Gazula, więzień wpadł w furię. Szamotał się, szarpał i przeklinał w takim stopniu, że królewscy ochroniarze musieli go mocno przystopować. Król po tym incydencie wydawał się być bardziej zainteresowany całą sprawą. Dał znak, by Galvin przemówił, ten jednak nie zamierzał strzępić zbytnio języka po próżnicy i uniósł do góry posążek Gazula. A potem nagle, bez słowa rzucił go z furią w ziemię. Gliniana powłoka, ku przerażeniu i gniewowi zebranych, rozprysła na kawałki, ukazując czerwony, lśniący kryształ.


Nawet Ci, co byli niewrażliwi na magię, czuli się źle, gdy spoglądali na ów przedmiot. Gniew, złość, rozpacz a przede wszystkim beznadzieja zaczęła gdzieś docierać do ich umysłów. Król na jego widok warknął groźnie i wydobył swój topór, zwany Rhymakangaz, którym uderzył w migoczący na czerwono rubin. Ostrze topora zarysowało tylko kryształ, nie czyniąc mu większej krzywdy i wtedy to Kazrik padł na kolana głośno krzycząc. W jego głosie można było wyczuć ból, jaki słychać u ludzi, których obdzierano ze skóry czy palono żywcem. Po chwili kapłani pochwycili kamień, zamykając go w jakimś pudle.
-Pamiętam...pamiętam - padło stwierdzenie z ust więźnia, a łzy zaczęły skapywać na kamienną posadzkę. -Ten dzień, gdy pewien kupiec, sprzedał mi posążek Gazula. Choć nigdy nie byłem wierzący, widziałem w tej figurce piękno, które mnie przyciągało. Patrząc na nią, czułem spokój, coś czego nigdy nie czułem. Przynosiłem całe życie wstyd ojcu i jego klanowi, nigdy nie modliłem się, nigdy nie chciałem tu być. Pragnienie podróży, zwiedzania i odkrywania nowych rzeczy zdusiłem w sobie, gdy pojawił się mój pierworodny. Byłem szczęśliwy. Tak mi się zdawało. Teraz pamiętam i wiem.. - jego łkanie było coraz głośniejsze -Każdego dnia czułem, jak gniew ogarnia mnie. Nienawiść do siebie, do ojca, do rodziny, do tego, że muszę być tu, a nie tam... Wszystko co złe, czułem jak wydobywa się ze mnie..., traciłem siły do życia, do bycia... i pozostawał tylko gniew. Radość odeszła, zastąpiła je gorycz i rozczarowanie… Miałem dość i wtedy postanowiłem odejść. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Z każdym dniem to uczucie się nasilało, tylko syn mój trzymał mnie tutaj... i Gael. Była nader wyrozumiała i choć mówiła, ja nie dostrzegałem zmian. Szept, czerwień otaczała mnie coraz bardziej, chwytając w swoje sidła, lecz ja byłem zbyt ślepy, by to zrozumieć. Dopóki nie wróciłem do domu. Byłem wtedy wyczerpany, zły i przepełniony takim bólem, jakiego nie można sobie wyobrazić. Jednak w domu, zamiast żony i dziecka zastałem… To było, jak na jawie... Niczym zły sen... Demony… Zdawało mi się, że były to dwa demony, które stały nad zwłokami mojej rodziny. Rzuciłem się na jednego z nich i zacząłem ciąć nożem, wbijając coraz bardziej i coraz głębiej. Gdy kolejny demon skoczył na mnie, złapałem go za głowę i wbiłem mu ostrze po sam jelec w gardło... Po chwili demony rozmyły się w czerwonej mgle szepcząc coś, lecz ja nie słuchałem. Widziałem swoją rodzinę martwą. Szalałem z żalu i bólu, lecz każde wspomnienie zaczynało zanikać. Czułem, jak tracę rozum. Jak zatracam się w czerwonej mgle, która zaczynała mnie otaczać. Szeptała ona “Bragthorne” i czułem, jak staje się ona z każdym moim oddechem silniejsza. Ja słabłem i choć to czułem, nie chciałem nic z tym zrobić. Nie będę kłamał i nie powiem, że nie mogłem, bo nawet nie spróbowałem. - Kazrik uderzał pięściami w ziemię, aż obtarł je do krwi -Tak królu. To ja ich zabiłem. Skalałem mój klan. Mego ojca i ciebie. Tylko śmierć może odkupić tą zbrodnie.. - rzekł.

Zapadło milczenie. Wszyscy spojrzeli na króla, który musiał teraz podjąć decyzję. Nie było mu łatwo. Prawo - tego musiał się trzymać. Kapłani spoglądali z miłosierdziem na więźnia, bowiem choć był winny, to jednak były pewne okoliczności łagodzące. Po chwili milczenia władca kazał wszystkim wyjść, zostając tylko z kapłanami i więźniem. Nawet Galvin stracił poczucie czasu, gdy zostali oni ponownie wezwani przed oblicze króla. Ten chodził i wyglądało na to, że podjął on pewną decyzję.
-Kazrik popełnił chyba największą zbrodnie, jaką krasnolud mógł popełnić. Temu nie da się zaprzeczyć... Nie da się też zanegować, że dokonał tego pod wpływem pewnej, starożytnej i potężnej siły. Jest tylko jeden sposób, by mógł on odpokutować swoją winę, a także uratować swój klan, by nie ciążyła na nim ta zbrodnia. Kazrik zostaje wygnany, a jego drogą niech kieruje teraz Throrin Zabójca. Nim Drugi Szpunt dobiegnie końca, Kazrik ma opuścić mury Barak Varr. Twoje imię zostanie skreślone z kroniki twego klanu, nie będziesz więcej używał jego nazwy i tylko waleczna śmierć może sprawić, że zyskasz w oczach Throrina. Niech Bogowie Przodkowie pozwolą mu odnaleźć godny koniec, a niech wrogowie zaczną się bać, bowiem dziś narodził się Zabójca. - po tych słowach król on znać, by odprowadzili więźnia. Widać było, że twarz Kazrika zaczynała nabierać kolorów. Znikła szarość i sińce pod oczami. Im dalej był od kryształu, tym mniejszy wpływ on na niego wywierał. Swój los więzień przyjął ze spokojem, bowiem to był czas, gdy za swoje czyny trzeba było ponieść konsekwencje. Król następnie skierował swój wzrok na Galvina:
-[i]Galvinie Migmarsonnie dowiodłeś dziś, że prawda jest ci najdroższa. Swoim uporem, dociekliwością i oddaniem ukazałeś, że męstwo i honor nie zawsze mierzy się ilością zabitych orków. Spełnię więc jedną twoją prośbę. Jedno życzenie, które pragniesz bym pomógł ci zrealizować. Takie są zwyczaje w Barak Varr, tak krasnolud może okazać wdzięczność i szacunek. Tak więc i ja, Byrrnoth Grundadrakk zabójca Mauldekorr’a okazuję go tobie, jako król i Khazad.[/] - słowa te wypowiedział miło, ale jednocześnie bardzo wzniośle.

***

Nie dane było drużynie doczekać drugiego Szpuntu, bowiem trzeba było wyruszać. Sprawa Kazrika została rozwiązana i Jordi z Galvinem streścili wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Prawo i kodeks krasnoludzki dla jednych był surowy i niezrozumiały, dla innych był czymś normalnym. Prawo to prawo i trzeba je respektować. Jordi niewiele mówił, choć zapewnił najemników, że mają jego wdzięczność za odkrycie prawdy i ukazanie jej światu.

Gdy już opuszczali oni dom kapłana czekał na nich krasnolud. Widać było, że swoje lata ma już za sobą. Długa, gęsta broda zwisała mu aż do klatki piersiowej, a krzaczaste brwi wyrastały nad oczami. Khazad wspierał się na długiej, dębowej lasce i uniósł dłoń na powitanie:

-Witajcie, jestem Gibun, syn Nasura. Ten, który miał ukryć jeden z klejnotów Bragthorna, które niegdyś należało do tego, którego określano mianem Thazzok. Wiem od Jordiego i króla, że chcecie zapobiec otwarciu wrót i przebudzeniu potwora. Zapewne wiecie, że w środku ukryto jego prochy, lecz nie wiecie, że również został tam złożony czwarty kryształ. Gdy znajdziecie się w jego pobliżu, przygotujcie się. Kryształ tętnił mocą. Złą i mroczną. Potrafił mamić zmysły i kusić. Jeśli posiadł już jakieś ciało, a zapewne tak jest, prochy nie będą mu potrzebne. To kryształ dawał mu prawdziwą moc i siłę. To z niego czerpał. Nie wiem jak, bowiem kryształy te pochodziły z dalekiej krainy, zwanej Arabią - po tych słowach krasnolud ukłonił się nisko i odszedł. Wszystko, co miał do przekazania powiedział. Trzeba było ruszać. Czas uciekał...

26. Kaldezeit. 2522 KI

O tym, co działo się w drodze do Baronii, można by napisać wiele i nic. Wszystko zależy z czyjego punktu widzenia byłaby pisana ta historia. Dla jednym pewne wydarzenia były warte uwagi, dla innych nie.
Pogoda powoli robiła się coraz bardziej zimowa. Rzeki zamarzały, a gęste zaspy śniegu pokrywały drogi lądowe. Armie zielonoskórych kierowały się w kierunku Czarnych Gór, chcąc dołączyć do Waagh. Połączone armie krasnoludów i ludzi miały wkrótce wyjść im naprzeciw. Bębny wojny rozbrzmiewały i odbijały się szerokim echem, docierając nawet do Imperium.
Baronia nie wiele się zmieniła od wyjazdu najemników. Ludzie Deuvala wprowadzili porządek i widać było, że wyszło to twierdzy na dobre. Widać było także, że część oddziałów przygotowuje się do wymarszu. Deuval krzyczał na swoich podwładnych, ustawiając ich odpowiednio i opierdalając, aż miło. Było widać, że człowiek był w swoim prawdziwym żywiole. Widząc najemników szybko przywitał się z nimi, zdając raport z ostatnich tygodni. Jak się okazało, wkrótce po waszym wyjeździe, Mercuccio wraz z Eckhardtem ruszyli na kolejne negocjacje do innych władców. Wrócili wczoraj, ale obaj byli małomówni i zmęczeni. Skoro świt obaj znów wyjechali i mieli wrócić jutro rano. Niestety, nie podzielili się wiedzą dokąd się udają. Devuall wspomniał również, dziwiąc się przy tym mocno, że Merccucio wolał swoją starą kwaterę, niż komnatę Pazziano.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 23-02-2015 o 12:34.
valtharys jest offline