Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2015, 22:55   #691
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Laura i Gomez

Wieczór nie przyniósł ze sobą żadnych niespodzianek. Po nie wiele dającym śledztwie, część grupy a konkretnie Lotar, Laura i Gomez rozproszyli się po mieście krasnoludów w sobie wiadomych celach. Dziwny przypadek sprawił że dwójka z nich ponownie się spotkała w podrzędnej knajpie. Co ciągnęło ich do tego typu przybytków nie wiedział nikt, nawet oni sami.

Laura już dawno przestała przejmować się niedogodnościami w postaci robactwa, kiepskich napitków i średnio jadalnych posiłków . Nauczona doświadczeniem poprzednich miesięcy, przełykała brązowo-szarą papkę, nawet jej nie wąchając, ba! Starała się w ogóle na nią nie patrzeć z obawy, że zawartość obtłuczonej miski odwzajemni pełne pogardy spojrzenie. Zamiast tego fanatyczka rozglądała się dyskretnie po wnętrzu sali, wyłapując spośród ludzkiej masy co bardziej interesujące indywidua. Kilku gości również zwróciło na nią uwagę, na szczęście oparty o krzesło korbacz i pokryta bliznami gęba skutecznie odstraszały potencjalnych rozmówców, zapewniając kobiecie upragnioną chwilę spokoju.
W końcu, wśród całej tej zgrai, dojrzała nożownika. Stał oparty o bar i również gapił się w jej kierunku, lecz tego się spodziewała. Odkąd złapali się za łby w khazadzkiej twierdzy, czuła na sobie jego wzrok. Miast prychnąć ze złością, wbrew samej sobie, uśmiechnęła się do niego, bez zwyczajowej wrogości, czy pogardy i klepnęła zapraszająco dłonią w blat stołu.

Gomez gestem Laury był co najmniej zdziwiony i czuł w nim ewidentną pułapkę. Nie byłby jednak sobą gdyby odrzucił to wyzwanie, zwłaszcza że pożądanie ciągle go paliło. Tym razem postanowił jednak podejść do sprawy ostrożniej, tak jak podchodzi się do nieujeżdżonej klaczy. Nożownik usiadł przy stole i z wrodzoną elegancją zapytał - Czego chcesz?

- Twojego łba na srebrnej tacy - fanatyczka zmarszczyła brwi, zaraz jednak ponownie się rozpogodziła, a jej dłonie pozostały na blacie, z dala od jakichkolwiek ostrych narzędzi. Siedziała nieruchomo, przyglądając się badawczo mężczyźnie, zupełnie jakby widziała go pierwszy raz w życiu i tylko gdzieś na dnie czarnych oczu czaiły się wątłe płomyki niechęci, zmieszanej w równych proporcjach z gniewem - Chcę wielu rzeczy, lecz większość z nich jest nieosiągalna. Inne z kolei po prostu sobie daruję, jak choćby wbicie ci widelca w oko - szkoda zachodu, czasu i energii. Poza tym tracić użyteczne mięso armatnie już na początku podróży nie jest najrozsądniejszym pomysłem...a nie, czekaj. Nie jesteś już podrzędnym mięsem armatnim. Pokazałeś, że masz jaja. Do tej pory nie uciekłeś z podkulonym ogonem,a gdy sytuacja stała się...skomplikowana, delikatnie rzecz ujmując, zostałeś. Winszuję, jednak wiesz co to honor, Wrzo...Gomezie.

- Uuu to był komplement, czy co? - zapytał z ironią nożownik i zaraz dodał - Czego tak na prawdę ode mnie chcesz? Marzniesz w łóżku i potrzebujesz przytulenia?

Kobieta prychnęła, a jej uśmiech stał się nagle wyjątkowo jadowity.
- Och tak, bez ciebie spać nie mogę, a tęsknota pali me trzewia niczym rozgrzany do białości, żelazny pręt.- zaśmiała się i przekrzywiając głowę w bok udawała żywo zainteresowaną -Miałeś ostatnio okazję by się przekonać, lecz wolałeś stroić fochy… jak rozpieszczona pannica z dobrego domu. Powiedz...potrafisz tylko o dupie gadać, czy zbrakło ci monet na kupno towarzystwa i poszukujesz rozpaczliwie darmowych opcji? Zawsze możesz którejś pomachać przed nosem biżuterią. Słyszałam, że na podrzędne dziwki błysk srebra działa skuteczniej, niż ostrze noża przyłożone do gardła.

- Każdemu zdarzają się chwile słabości ale to już przeszłość, że tak powiem. - Gomez rozparł się na ławie i wrednie uśmiechnął - Powiesz konkretnie o co ci chodzi, czy może już do końca życia będziesz rozpamiętywać o tym jak cię nie przeleciałem.

- Dość długa była owa “chwila” i równie kosztowna, co nędzna. - rzuciła mimochodem, nawet nie siląc się na to, by zamaskować sarkazm brzmiący w głosie, a gdy mężczyzna skończył mówić dodała - Nie mam w zwyczaju rozpamiętywać rzeczy i wydarzeń, których nie uważam za jakąkolwiek stratę...a co do reszty. Czy muszę mieć jakiś motyw, by zamienić dwa słowa z kimś, kogo obecności niestety nie pozbędę się przez Sigmar raczy wiedzieć jak długi czas?

- Czyli chcesz pogadać? Jesteś tego pewna? Tematy takie jak pogoda, czy…- tu Gomez przyciszył głos - … nekromanta szybko się skończą i trzeba będzie wjechać na tematy osobiste. Jesteś dziś prawie milutka i nie chce mi się wszczynać nowej bójki z powodu że zadałem jedno pytanie za dużo.

Kobieta wskazała dyskretnie na korbacz, stojący przy stole.
- Gdybym miała jakieś wątpliwości już byś je odczuł. Dziś jest święto lasu, albo dzień dobroci dla zwierząt...zwij jak chcesz - oparła łokcie o blat i ułożyła brodę na splecionych dłoniach, patrząc nożownikowi prosto w oczy - Jeśli któreś pytanie mi się nie spodoba, nie odpowiem na nie. Jeśli mimo to będziesz dalej drążył temat ze zwyczajową dla siebie gracją, cóż...na drugim uchu się nie skończy. Jestem ciekawa, czy potrafisz gadać z sensem. Może postawa chama i prostaka jest tylko pozą, a może twą rzeczywistą naturą? Przekonajmy się. Panie daj mi cierpliwość... - ostatnie zdanie wymamrotała cicho pod nosem, jakby do siebie.

- No dobra skoro sama chcesz, to może zacznijmy od... - Gomez wzniósł oczy ku sufitowi i podrapał się po brodzie jakby zastanawiając się jak dobrać słowa - Zacznijmy od tego co spowodowało, że stałaś się tak żarliwą wyznawczynią Sigmara? Bo wiesz czasami nawet kapłani nie są tak gorliwi jak ty.

Przez twarz Laury przebiegł skurcz, wykrzywiając usta w kształ czegoś, co przy dużej dozie dobrej woli można było wziąć za szczery uśmiech. Upiła łyk wina ze stojącego na wyciągnięcie ręki kielicha i zaczęła mówić niskim, gardłowym tonem:
- Nie ma w życiu nic piękniejszego, niż miłość do Boga. Wszyscy jesteśmy Jego dziećmi i tak jak w przypadku opiekuńczego rodzica, winno odzwajemniać się tą miłość całym sercem i duszą, albowiem jedynie szczera i gorąca wiara jest w stanie obronić nas przed podszeptami plugawych sług Mrocznych Potęg, gotowych sączyć słodki jad kłamstw w nasze uszy i prowadzić prosto ku potępieniu. Zło nie śpi, Gomezie. Każdy z nas winny jest mniejszej lub większej zbrodni. W każdym z nas siedzi mroczny cierń, raniący duszę, spaczający ją, i tylko od nas zależy czy ów cierń będziemy potrafili usunąć, czy poddamy się zepsuciu, zatracimy w ciemności. Nie zawsze jest nam dana możliwość postępowania z czystością sumienia, a nasze czyny wywołują zarówno łzy szczęścia, jak i łzy rozpaczy. Nie ma ludzi kryształowych, nikt nie jest bez winy. Herezja czai się w każdym, bez względu na status, pochodzenie, czy piastowane stanowisko. Złowroga ciemność, którą rozświetlić może jedynie blask Pana. Dzięki Niemu wciąż pamiętamy o tym, co tak naprawdę jest ważne i za co walczymy, a w chwilach zwątpienia to właśnie On daje nam pocieszenie. Wiem, że nigdy mnie nie opuści...nie pozwoli upaść, nieważne jaki ciężar Los zarzuci na me barki. Jest tarczą i orężem, błogosławieństwem w tych szalonych czasach. Niestety coraz częściej duchowieństwo zapomina o tych wartościach, stawiając dobra doczesne ponad zbawienie nieśmiertelnej duszy. Chłepią się bogactwem, żerując na naiwności maluczkich i doją ich ile wlezie, nie zważając na nic poza wygodą własnych rzyci. - jej głos przeszedł w cichy warkot, a pięści zacisnęły się bez udziału woli - Pytasz czemu jestem, jaka jestem. Odpowiedź brzmi: bo tak musi być. Ktoś musi nieść żagiew prawdziwej wiary, inaczej ten świat utonie w mroku i nie ostanie się nic, za co warto przelewać krew. Od małego wychowywano mnie w duchu słowa bożego. W moim rodzie każde drugie dziecko oddawano Zakonowi na naukę i służbę, w ramach starej obietnicy, złożonej na długo przed rozpętaniem się Burzy, ale dość o tym. Powiedz, czemuś się tak mnie uczepił? Od samego początku coś do mnie masz i mimo jasnych i czytelnych jak parchy na portowej kurwie znaków, nie odpuszczałeś.

- Tak prawdę powiedziawszy to sama to nakręciłaś. Pamiętasz nasze pierwsze tarcie, zwykłe pytanie na które żadna ze spotkanych przeze mnie kobiet by się nie obraziła, no nie licząc szlachcianek i musiało się skończyć bójką. A wiesz na niektórych facetów babka, która stawia czynny opór działa jak płachta na byka. Tak na mnie podziałałaś i tylko mi nie wyjeżdżaj z tekstem że faceci to tylko myślą o jednym. Raz że nie zmienisz męskiej natury, choćbyś przybrała ją w płaszczyk szlachetności i samodyscypliny, bo by ludzkość wyginęła, a dwa to czy nie uważasz że jesteśmy do siebie trochę podobni. Oboje nie owijamy w bawełnę, a gdy przychodzi czas działania to działamy bez kalkulowania ryzyka.

-Czyli moja wina, tak? Cóż za nietakt z mej strony, jakaż ja głupia, że nie zorientowała się od razu! - Laura warknęła, a ściśnięty zbyt mocno kielich zatrzeszczał -Ale masz rację: oboje jesteśmy głupcami, przedkładającymi czyny ponad zdrowy rozsądek. Swój do swego ciągnie, tylko co z tego?

- Nic to tylko stwierdzenie faktu - Gomez uśmiechnął się widząc złość Laury - I o nic cię nie oskarżam, chciałaś wiedzieć to ci powiedziałem, szczerze bez pierdolenia. Tak samo jestem popaprany jak i ty. Czy to źle nie wiem, czy dobrze też nie wiem.

- Dlaczego ciężko ci wypowiedzieć moje imię?- spytała, przewiercając nożownika złym spojrzeniem. Wolała zmienić temat nim druga ze stron zacznie wyciągać zbyt daleko idące wnioski - Wspominałeś o tym w Styratii. Tylko bez historii do trzech pokoleń wstecz. Chcę skróconą wersję.

- Paradoksalnie tak miała na imię moja żona - choć Gomez uśmiechał się nadal to w jego głosie nie było wesołości.

Kobieta nie skomentowała. Zamiast tego odchyliła się na krześle i splatając ręce na piersi czekała, aż nożownik rozwinie temat. Zapowiadało się ciekawie, najwyraźniej jego małżonka zaliczała się do grona osób nieodżałowanej pamięci, lub gryzących piach - zależy które porównanie uważało się za bardziej pasujące do sytuacji. Patrzenie na ludzi opowiadających o swoich cierpieniach zawsze wzbudzało radość w sercu fanatyczki, poprawiając jej humor bez względu na sytuację, a bół w oczach bliźniego smakował lepiej, niż najlepsze wino.

- Dość zwierzeń na dzisiaj. Dzięki za spokojną rozmowę. - Gomez wstał od stolika i zwrócił się w stronę wyjścia.
 
Komtur jest offline  
Stary 15-02-2015, 14:32   #692
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Elfka była zła przez całą drogę do więzienia. Pospieszała jednego z drugim nie zważając na groźne spojrzenia kapłana. Zgrzytała zębami i klęła po swojemu. Nie omieszkała odwzajemnić nieprzyjemnego wzroku parce khazadów broniących wejścia. Gdy w końcu znaleźli sam na sam (nie licząc innych więźniów) z Karikiem nie wytrzymała.
- Przestań biadolić nad sobą nędzna kreaturo! - warknęła uderzając dłońmi o kraty.

Wolf spojrzał krzywo na elfkę, ale nie skomentował jej zachowania. Wiedział czemu jest zła. Nie winił jej. Zastanawiał się tylko, czy uda jej się sprowokować Kazrika do czegoś więcej niż użalania.
Zaraz gdy kobieta krzyknęła wrócił uwagą do krasnoluda i obserwował jego reakcję. Zainteresował go przedmiot, który trzymał w dłoniach, a także słowa o nadchodzącej ponownie czerwieni. Galvin wspominał że wcześniej się nią tłumaczył. Może ten nędznik miał coś z legendarnych berskerkerów?

Na słowa elfki krasnolud nic nie odpowiedział. Milczeniu towarzyszył cichy szloch, lecz żaden ruch nie został wykonany.
-Kreaturo. Oskarżyli mnie. Skazali. Słusznie? Nie wiem. Nie pamiętam. Czerwień. Ponownie. Gazulu chroń mnie - słowa przez szloch zaczęły wydobywać się z ust Kazrika.

- O jakiej czerwieni mówisz? - Wolf zbliżył się do krat i łypał jedynym okiem na klęczącego krasnoluda - Mów! - warknął łapiąc za pręt.

Nadal Kazrik siedząc bez ruchu, bez nawet spojrzenia na Wolfa odpowiedział. W głosie jednak można było wyczuć narastający w nim gniew.
-Czerwień i mrok - a potem zmiana intonacji, na bardziej żałosny a może umęczony -Nie pamiętam. Nie wiem. Krew. Pamiętam krew. Wszędzie krew. Na mych rękach też. Ofiara Niewinnego, umęczone ciało. Umęczona dusza pod win ciężarem. Przepadnie w nicość. - cisza. Nastąpiła cisza.
Elfka gdy krasnolud to mówił, czuła dziwne mrowienie na ciele. Czuła niepokój. Coś dziwnego, mrocznego w tych słowach się kryło.

Wolf zmrużył oko przemęczone od panującego wokół półmroku.
- Bredzisz - skwitował. - Czy przedtem czułeś te… - zawahał się szukając odpowiednich słów - … napady czerwieni? Przed tym jak twoje ręce popełniły zbrodnię.

-Czerwień i mrok..towarzyszy nam stale..- odparł nadal trzymając się w cieniu celi.

Wolf wpatrywał się przez chwilę w Kazrika, po czym odwrócił głowę by spojrzeć na elfkę.
- Biedak brzmi jakby był opętany lub szalony. Brzmi jak Torik. - Wolf ponownie skierował wzrok na krasnoluda. - Co tam trzymasz?

Pytanie Wolfa niczym rzucony groch o ścianę nie doczekało się odpowiedzi. Kazrik wstał powoli, nic nie mówiąc i zbliżył się do krat. Jego twarz była blada, wręcz trupio blada. Podkrążone oczy zdradzały, że musiał od wielu nocy nie spać. Kroki jego były powolne, ociężałe, jakby coś obciążało go. Górna warga zaczynała nachodzić na dolną, tworząc widoczne zmarszczki w kącikach ust, a broda i nos zaczynały się zbiegać ku sobie. Skóra krasnoluda wydawał się sucha, jakby przesuszona. Gdzie niegdzie można było dostrzec jak skóra pęka, powodując małe ranki na ciele.
Kazrik spojrzał na Wolfa i pokazał figurkę przedstawiającą jakiegoś krasnoluda. Hełm jego wykonany był w kształcie czaszki, a zbroja miała kolce na barkach. Figurka była ręcznie rzeźbiona, i musiał ją zrobić ktoś o nie małym talencie rzeźbiarskim.
Po chwili jednak krasnolud schował figurkę do kieszeni. Nadal jednak nie odzywał się.

Wolf widział wcześniej podobną postać gdzieś w domu Jordiego. Figurka Gazula. To jednak Kazrik pochłaniał teraz większość uwagi rycerza. Wyglądał okropnie. Jakby coś trawiło go od wewnątrz. Choroba? Ponoć krasnoludy były odporne niczym skała. Stan Kazrika w istocie był podobny do stanu Torika. Obaj cierpieli na ciele i umyśle.
- Widziałeś się z Torikiem przed tą zbrodnią? - zapytał w końcu człowiek. - Znasz go?

-Nie - padła odpowiedź

- Przed morderstwem ponoć mówiłeś że idziesz się pomodlić - przypomniał sobie Wolf - Wcześniej nie byłeś zbyt pobożny. Skąd nagle taka myśl Kazriku?
Zdziwienie i niezrozumienie pojawiło się w oczach krasnoluda.

-Nie wiem. Nie pamiętam..Tak wiele wspomnień..ucieka...Umiera.. - krasnolud padł na kolana, chowając twarz w dłoniach.

- Czerwień i mrok - rzekł twardo rycerz. - Skup się na tym. Skąd się to wzięło? Kto ci to zrobił? Czyją wolę wykonujesz.

Krasnolud spojrzał się do góry, podnosząc powoli głowę. Jego oczy stały się czerwone. Jedną z dłoni włożył do kieszeni, lecz było widać jak zaciska ją w pięść. Drugą rękę położył na kolanie, i otworzył usta.Słowa te jednak były totalnie nie zrozumiałe, ale przypominały bełkot Torika

Wolf ściągnął usta w kreskę i odsunął się o krok od krat zdumiony. Nie było mowy o pomyłce. To co dotknęło Torika, dotknęło też Kazrika. Domysły jednak okazały się prawdziwe. Gdyby jeszcze tylko wiedział co to za język. Odpowiedź na to pytanie mógł jednak znać Jordi.

Krasnolud wstał i odwrócił się plecami do Wolfa. Wyjął rękę z kieszeni i przycisnął ją mocno do klatki piersiowej.
-Gazulu miej litość nade mną - wyszeptał.

Rycerz spochmurniał jak zwykle gdy stał przed ciężkim problemem. Zachodził w głowie co łączyło Kazrika i Torika? Jeden udał się na wzgórza Varenki, drugi interesował się światem zewnętrznym. Pierwszy był bezpośrednio związany ze sprawą Bragthornea. Drugi zaś był synem Jordiego, który przechowywał na ten temat informacje. Kazrik miał też otwarty i podatny umysł. Wolf nie znał się na opętaniach i magii, ale mógłby postawić roczny żołd na to, że właśnie takie osoby są idealną ofiarą dla potężnych magów.
Jedno jednak nie ulegało wątpliwości. To nie Kazrik popełnił mord na własnej rodzinie. Jego rękami kierowało coś innego. Wolf chciałby powiedzieć, że khazad jest niewinny, ale tak nie było. Dając się opętać i zmusić do takiego czynu, udowodnił że jest słaby i odpowiedzialny za to co się stało.
Mogli go teraz zostawić w takim stanie, wiedząc że zostanie stracony. Tym samym Kazrik uwolniony by został od cierpienia, jakie teraz przeżywał, a sprawiedliwość zostałaby wymierzona… częściowo.
Mogli też udowodnić że działał pod wpływem i wciąż znajduje się pod wpływem złych mocy. Wolf nie był człowiekiem radykalnych rozwiązań i wierzył że każdy ma prawo do drugiej szansy, albo przynajmniej do odkupienia swej winy.
Rycerz przypomniał sobie że w pamiętnikach było wspomniane że ciało Bragthorne’a było wyniszczone. Czy taki sam los miał spotkać oba krasnoludy? Może na kartach ksiąg Galvina był spisany jakiś rytuał który by im pomógł? Te wszystkie domysły musiały poczekać na rozmowę z piwowarem. Tymczasem pozostawała sprawa zamkniętego krasnoluda i tego, czy Wolf może z niego coś jeszcze wyciągnąć.

- Nie jęcz słabeuszu - warknęła elfka. - Biadolisz jak ludzka baba, ani w tym honoru ani przyzwoitości. Jak chcesz odpłacić swoje winy to myśl, a nie tylko marudzisz - Youviel odreagowywała poirytowanie. Jeszcze nie wyciągnęła najgroszych dział.

-Pozwólcie mi umrzeć..Niech mój Bóg zabierze mnie do siebie i osądzi.. - zniknął w rogu celi. Usiadł i skulił się.

- Jasne, możemy. Mamy ważniejsze sprawy niż użeranie się z tobą i twoją słabością. Szkoda tylko, że twoja hańba zostanie. Obarczy twego ojca i całą twoją rodzinę. Ale jak chcesz to możesz sczeznąć i oczekiwać braku litości od swych bogów. Kto wie? Może takiego zbrodniarza jak ty nawet nie wpuszczą przed swoje oblicze.

Kazrik zaczął coś szeptać pod nosem. Było to jednak nie zrozumiałe dla nich. Mówił w Khazalidzie, i tak cicho, że ledwo go było słychać.

- Wolf, to strata czasu - powiedziała ostro elfka. - Ani wziąć się w garść nie umie, ani nic sobie przypomnieć. On nawet nie dba o dobro innych, którym mógłby oszczędzić ciężaru swojej winy - kobieta mówiła donośnie tak aby i skłębiony w kącie khazad słyszał. Nie było wątpliwości, że metoda jaką obrała nie sprawdza się. Kazrik był już zbyt głęboko w studni rozpaczy aby dać się sprowokować. Jednocześnie ona nie poczuwała się do łagodnego wspierającego tonu.

Wolf milczał wpatrując się w krasnoluda. Nie wiedział co ma począć z tym nieszczęśnikiem. Zastanawiał się przez moment, czy nie poruszyć tematu jego długu u Gafara, ale uznał że to by tylko pogorszyło jego stan. Kiwnął głową przyznając elfce rację.

Cisza zapadła i gdy wydawało się, że zarówno człek i jak i elfka nic więcej już nie uzyskają, spostrzegli że Kazrik wstał. Trzymał się jednak cienia i mroku.
- Ho fea naa amin. Ho strengh will quanta amin quenat. Amin rusve ho soul ar' will. Auta n'e - rzekł w języku elfickim. Tylko Youviel rozumiała znaczenie tych słów, a brzmiało ono “Jego dusza należy do mnie. Jego siła wypełni me ciało. Złamałem jego duszę i wolę. Wynoście się.

Elfka zwęziła oczy krzywiąc się. Odwróciła się do opętanego.
- Siła nieczysto, zamieszkująca ciało tego krasnoluda, podaj swoje imię! - odpowiedziała dalej korzystając ze eltharinu.

-Amin naa sina Naugrim, ar' amin naa il-. Amin naa kazrik - co znaczyło “Jestem krasnoludem, i nie jestem. Imię me Kazrik”.

Wolf nie odzywał się przysłuchując wymianie zdań w obcym języku. Rozpoznał mowę elfki, ale nie mógł zrozumieć znaczenia słów.

- A kim jesteś poza krasnalem? Bragthorne? Nagash? - kontynuowała elfka.

Kazrik padł na ziemię, opierając się na dłoniach. Wzrok jego był wbity w ziemię. Słowa jednak już nie powiedział. Oddychał bardzo ciężko.

- Jemu przyda się kapłan lub kat. - rzekł Wolf kładąc dłoń na ramieniu elfki. - Ktokolwiek kto może go uwolnić od tego ciężaru.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 15-02-2015 o 14:34.
Jaracz jest offline  
Stary 15-02-2015, 15:05   #693
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zostawiwszy Laurę i Gomeza w karczmie Lotar wybrał się na targowisko. Złoto w sakiewce aż tak mu nie ciążyło, ale krasnoludy słynęły z wyrobu najlepszej broni na świecie. I nie tylko broni. Bez wątpienia warto było choćby rzucić okiem na to, co mają do zaprezentowania tutejsi rzemieślnicy. No i, a nuż, udałoby się zrobić sobie samemu jakiś mały prezent.
Wśród wielu kupców uwagę Lotara zwrócił pewien osobnik. Młoda, choć nieogolona twarz młodziana, wydawała się totalnie nie na miejscu. Na głowie miał turban, choć jego skóra była dość jasna.

-Panie, Panie...zapraszam. Najlepszy towar ze Wschodu. Cuda i cudeńka. Tylko u mnie. Aris z Bel Aliad zaopatrzy w co trzeba... - zaczął nawoływać łowcę nagród.

Faktem było, że stoisko młodzieńca, było bogate w różnego rodzaju dziwne rzeczy. Nie tylko oręż, czy zbroje ale i różne mikstury i eliksiry.

- Azaliż, szlachetny kupcze, z dalekiej Arabii przywiedli cię bogowie? - spytał Lotar, któremu Wschód z tym właśnie krajem się kojarzył. - Cóż zatem oferujesz? Czym możesz ucieszyć ciało i oko biednego wojownika?


-Panie - zaczął bardzo teatralnie wręcz Aris. - Oto chopesz, broń pochodząca z Khemri - sprzedawca ukazał długą rękojeść, na której znajdowała się prawie 30 centymetrowa klinga, który wyginała się sierpowato, przechodząc w zakrzywione ostrze o długości około 60 centymetrów. -A to Panie jest Daga. Piękny sztylet, o dłuższym i szerszym ostrzu. No chyba że nie oręża taki Pan szuka.. - rzucił chytrze kupiec.

- Zaiste, pięknie bym wyglądał z takim sierpem, gdybym się po swych polach przechadzał, żeńców dozorując - powiedział Lotar. - A ten nożyk to z pewnością paniczykowi jakiemuś na Imperatora dworze by się zdał. Panienki by wabił blaskami rękojeści. Chociaż ostrze niezłe się zdaje, do ogolenia w sam raz. Chociaż, zapewne, i gardło poderżnąć by się nim zdało.
- Krasnoludy zapewne nie kupują takich drobiazgów?
- zagadnął.
-Widzę, że Pan wymagający klient jest. Dobrze, dobrze..pokażę mój najlepszy towar.. - i ruszył do skrzyń, które zaczął otwierać. Pierwsze co wyjął wyglądało na dwuręczny miecz, jednakże jego ostrze rozszerzało się ku końcowi -Bułat mój Panie. Broń prawdziwej Arabii.A to mój Panie, topór derwisza. Jak widać jest nie tylko pięknie zdobiony, ale i śmiertelnie niebezpieczny. - ostrze topora było zakończone ostrym grotem długości około 60 centymetrów. Topór ten posiadał dwa pięknie zdobione ostrza w kształcie półksiężyców -W Arabii derwisze nazywają tą broń tabar zin. W razie gdyby jednak jaśnie Pan, gardził walką wręcz mam tu piękny łuk, wykonany z wielokrotnie prasowanego drewna, rogu i ścięgien. Materiały jak widać łączą się w kształt półksiężyca. Jeśli ktoś nie ma siły, a tu trzeba taką posiadać, do pomocy można użyć pewnego i niezbyt skomplikowanego urządzenia. Nazywamy go Zekierem. - nie przestawał mówić Aris. Na chwilę jednak zamilkł przyglądając się bacznie Lotarowi, a w szczegółności jego okaleczonej dłoni -Ale to nie wszystko Panie. Mam coś.. coś co napewno przypadnie do gustu jaśnie Panu. Rękawica. Nie, nie zwykła - zaczął pospiesznie wyjaśniać, jednocześnie grzebiąc w skrzyni.. by w końcu ją wyjąć. Metalowa rękawica zdawała się nie wyróżniać niczym szczególnym, bowiem poza wsadzonymi oczkami w stal, i wystającymi trzema kolcami, wyglądała na normalną -Panie.. - zawiesił jeszcze bardziej teatralnie głos kupiec, by w końcu przejść do sedna -daje możliwość, wielkim wojownikom, którzy kiedyś stracili palce normalnie posługiwać się całą ręką… - uśmiechnął się tryumfalnie oczekując reakcji.

Lotar z pewnym, acz nieukrywanym zwątpieniem spojrzał na rękawicę, która - prócz kolców - niczym się nie różniła od takich, jakie można było dostać w połowie kramów.

- A co odróżnia ten cud - spytał - od setek innych, na oko takich samych? Wszak to rękawica metalowa. Taka, jaką do zbroi się nosi.

-Ach Panie. Różnica jest taka, że będziesz mógł korzystać ze wszystkich pięciu palcy.. - szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy -Pozwolisz, że zademonstruję? - zapytał, i wyciągnął rękę ku chorej dłoni Lotara.

- Magia jakaś plugawa to być musi - mruknął Lotar, do próby się nie spiesząc i na przedmiot ów, ani chybi magiczny, spoglądając kosym okiem. Magię w broni zaklętą, co umiejętności wojownika wspomagała, rozumiał jeszcze i tolerował, ale coś takiego? Wydawać miałby złoto, by przy jakiejś okazji fanatyk jakowyś, Laura na ten przykład, na stosie by go spalił, o wyjaśnienia nie pytając.

Kupiec zaśmiał się i rzekł:
- Panie nie magia, ale nauka. Wiedza największych Arabskich uczonych, którzy za przyzwoleniem wielkiego Ormazda - Boga Słońca - dokonali tego cudu. Nie będę Cię zmuszał jak nie chcesz nawet wypróbować.. - prychnął kupiec.

- Jeśli to nauka - odparł Lotar - to z pewnością wart jest fortunę. Królewski dar, który kosztowałby kilka wiosek, jak nic. A na tyle z pewnością mnie nie stać. Nie mówiąc już o tym, że wtedy lepiej by było kupić sobie kilka panienek, które będą skakać wokół mnie i podawać mi jedzenie do ust.

- Właściwie to nie chcę za wiele. Mój szef powiedział że jak nic nie sprzedam to...zostawi mnie tutaj. Broń może i ma pięknie zdobiona ale do krasnoludzkiej roboty się nie umywa. Od dwóch dni, od zmierzchu do świtu stoję tu o suchym pysku, a jutro mamy wypływać. Wolę to sprzedać niż zostać tu panie. Mój szef... to naprawdę wredny typ, a jakoś muszę wyżywić rodzinę. Oni zostali... w Arabii, a ja jestem jedynym mężczyzna w domu - rzekł zrezygnowany - Dwadzieścia koron, jeśli się spodoba?

- Załóż więc i pokaż, jak to działa na zdrowej ręce - zaproponował Lotar. - A przy okazji opowiedz mi o twoim szefie. Bez względu na to, czy ubijemy interes, czy nie, postawię ci piwo. Jeśli oczywście wolno ci pić piwo.

Kupiec spokojnie założył rękawicę na dłoń, by pokazać, że rzeczywiście jest ona bezpieczna i nic nie grozi użytkownikowi, przez jej założenie. Miejsca w rękawicy, gdzie Lotar nie miał palców, Aris wypełnił kilkoma metalowymi płytkami, mocując je w środku. Następnie wziął chorą rękę Lotara i włożył powoli na nią rękawice. Przy zakładaniu najemnik poczuł delikatne metalowe igły, które były w środku, ale nie czyniły one mu krzywdy. Tak samo goła skóra wyczuła jakieś płytki, które były dodatkowo zamontowane. Gdy rękawica była na miejscu, handlarz zaczął wyjaśniać:
- Przy wkładaniu czułeś malutkie igiełki, które delikatnie zaraz przylgną do twego ciała, za pomocą przekręcenia ów kolcy. Za każdym razem, gdy będziesz zginać kciuk igiełki, automatycznie igła lekko drgnie, dzięki czemu, płytki zamontowane w miejscach, gdzie nie masz palców poruszą się do środka. - a po tych słowach delikatnie przekręcił jeden z kolców.

Lotar faktycznie poczuł lekki ukłucie, ale było ono niczym muśnięcie piurkiem, a następnie najemnik poruszył kciukiem, kierując go do wewnętrznej części dłoni. Reszta palców, które były wypełnione płytkami, zgięły się również. Kupiec podał Lotarowi miecz, i dał do wypróbowania. Faktycznie za każdym razem gdy kciuk szedł do środka pozostałe “palce” robiły to samo. Chwyt był mocny, lecz jednocześnie nie był on sztywny, co przy walce mogło by ograniczać ruchy.

-Z czasem Panie oczywiście opanujesz w pełni tą rękawice, i mechanizm będzie reagował na najczulsze ruchy. Także będziesz mógł nie tylko miecz trzymać, ale i ładować kuszę, czy strzelać z łuku. - rzekł kupiec

Lotar nie mógł się nie zgodzić z tym faktem, tym bardziej że ta część zbroi idealnia leżała na jego chorej ręce. Najemnikowi przyszła nawet myśl, że to urządzenie zostało stworzone jakby dla niego.

- Niewiarygodne - powiedział Lotar po chwili potrzebnej na otrząśniecie się z zaskoczenia. - Czyli żeby ściągnąć, należy odkręcić lekko ten kolec? - spytał.

-Tak. Drugi kolec również się przekręca, jeśli chcemy mieć bardziej elastyczny ruch palcami. By nie były one tak sztywne..- wyjaśnił kupiec.

- Czy w ramach uwieńczenia udanych interesów pozwolisz się zaprosić na coś do picia? - spytał Lotar. - Wszak mówiłeś, że wyschłeś już niemal na wiór. I pewnie zjadłbyś coś dobrego. Przy okazji opowiesz mi nieco o swoim kraju. I o tym, dlaczego twój pracodawca tak cię traktuje. A w ogóle... Czemu handlujecie tutaj, zamiast popłynąć w bardziej otwarte na handel rejony?

Młodzieniec uśmiechnął się i przytaknął. Zaproponował spotkanie za dwie, trzy godziny w karczmie “Czarny róg”, gdzie z chęcią postawi Lotarowi coś do picia. Teraz on musi powoli zwinąć rzeczy, i zdać raport swojemu przełożonemu.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-02-2015, 15:07   #694
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Nadszedł w końcu wieczór. Karczmy wypełniły się po brzegi tutejszymi i gośćmi. Muzyka grała głośno, piwo lało się strumieniami i nie dało się nie zauważyć, że Drugi Szpunt był tuż tuż. Strażnicy w większej ilości wychodzili patrolować drogi, mając baczenie by każdą bijatykę, szybko ukrócać. Do portu przybiły ostatnie statki z kolejnymi najemnikami, Tileańczykami którzy mieli stanąć przeciw hordom zielonoskórych. Noc zapowiadała się dla większości radośnie, choć nie dla wszystkich.
Najemnicy wrócili do domu Jordiego, by móc wymienić się informacjami, które zdołali zdobyć. W tym czasie strawa i napitek zostały podane im do stołu, przez krępą, lecz o miłym uśmiechu Khazadkę. Zdołała ona wyłożyć jedzenie na stół, gdy do domu wrócił kapłan. Jego twarz nie wróżyła dobrych nowin. Choć starał się ukrywać ból, który czuł, nie dało się tego nie dostrzec. Oczy jego wyglądały na bardzo przemęczone, a skupiona twarz świadczyła, że ma nowe nowiny. Gdy tylko zasiadł na stole, wziął kufel z piwem i napił się sporego łyka, a potem przemówił:
-Król zdecydował, że jutro nim rozpocznie się Drugi Szpunt, sprawa mego syna ma zostać rozstrzygnięta. Próbowałem go przekonać, że potrzebuję więcej czasu, ale rozmiar zbrodni sprawił, że jego decyzja pozostała niepodważalna. Tak, więc… - nie dokończył, jakby oczekiwał cudu..

Lotar
Nowa rękawica pasowała jak ulał do jego chorej dłoni. Faktycznie manipulacja kolcami, była dość prosta i po pewnym czasie, Lotar zaczął sobie przyswajać zasady jej funkcjonowania. Wiadomym było, że trochę czasu minie, nim w pełni opanuje sztukę wykorzystywania nowego wynalazku. Było jednak warto, bowiem teraz mógł on w pełni korzystać z obu rąk. Uczucie jakie ogarnęło łowcę nagród sprawiło, że miał naprawdę dobre samopoczucie. Kupiec tylko ostrzegł jeszcze by dbać o rękawice, i raz na jakiś czas czyścić ją. Poinstruował Lotara jak to się robi, i zaopatrzył go w dodatkowy zestaw olejków, małych narzędzi i miotełkę, którą miał odgarniać dostające się czasem do środka drobinki piasku. To one mogły czasem blokować mechanizm, ale przy odpowiedniej konserwacji, nic jej nie groziło.
Do spotkania było jeszcze trochę czasu, choć z tego co się już najemnik dowiedział, karczma znajdowała się na dolnym poziomie miasta. Słynęła z dobrego ale i całkiem dobrego mięsiwa. Na razie jednak słowa Jordiego przykuły jego uwagę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 19-02-2015, 19:56   #695
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karczma Czarny Róg

Karczma Czarny róg, nie wyróżniała się zbytnio od reszty karczm, w których bywał Lotar. No może poza tym, że większość bywalców stanowiły krasnoludy, to reszta pozostawał bez zmian. Piwo, jadło i głośno. Widać było, że Drugi Szpunt, był tuż tuż. Młody kupiec siedział samotnie przy stoliku, i pił w milczeniu piwo. Jego prawe oko było lekko opuchnięte, co świadczyło że w ciągu tych dwóch godzin, ktoś musiał mu sprzedać mocnego liścia w ryj. Życie to dziwka jednak. Na widok Lotara uśmiechnął się i zaprosił go gestem do stolika.

-Siadajcie. Zaraz coś zamówię do picia - rzekł -Coś do jedzenia? Jak tam rękawica.. - zapytał.

- Świetna. Fantastyczna wprost - powiedział Lotar. Usiadł i skinął dłonią na kelnerkę. - Zderzył się pan z kimś, czy też... - Lotar dotknął oka.

Młodzieniec dotknął oka, i tylko smutno uśmiechnał się:
-Szef...No ale nie ma tego złego.. Przynajmniej zabierze mnie ze sobą.. - rzekł -Nie jest łatwo utrzymać w tych czasach rodzinę, gdy jest się jedynym mężczyzną w domu. No a co Pana tutaj sprowadza do tego miejsca.. - zapytał młody handlarz.

- Aż tak jest źle? - spytał Lotar, nie odpowiadając na pytanie młodego kupca.

-Bywało gorzej, a i tak jest lepiej niż u wcześniejszego pracodawcy - rzekł spokojnie, z lekkim zadowoleniem w głosie.

- Zawsze uważałem, ze takie traktowanie pracowników niezbyt motywuje - skrzywił się Lotar. - To jaki był poprzedni? I kto to jest, żebym tak na wszelki wypadek nie robił z nim interesów.

Lekki uśmiech i młodzieniec odpowiedział:
-Tego Ci nie powiem. Wolę dbać o swoją skórę - rzekl wbijając wzrok w ziemię.

Lotar uśmiechnął się. Nieco krzywo.
- No to już nawet wolę nie pytać, kto zacz, skoro taki mściwy. To może chociaż opowiesz, czym ci tak zalazł za skórę? - spytał.
Zamówił dla swego rozmówcy drugie piwo.

-Wybacz, ale są pewne sprawy o których wolał bym nie mówić - rzekł krótko.

- Eh, a wszyscy myślą, że kupiec ma takie wspaniałe życie - westchnął Lotar. - Siedzi niby w swoim kramie, nic nie robi, a pieniążki same mu wskakują do sakiewki.

-Niektórzy tak mają. Wszystko zależy od pory roku i kupujących - uśmiechnął się, choć było widać, ze sprawia mu to delikatny ból.

- Podobno surowa wołowina jest dobra - zasugerował Lotar. - A jak w ogóle wygląda Arabia? - spytał.



- Co mogę powiedzieć o Arabii. Może nie wiesz, ale kraina ta otoczona jest z trzech stron Wielkim Oceanem. Między Górami Atalan, a Khemri rozciąga się Wielka Pustynia, którą przemierzają jedynie karawany nomadów. Chociaż klimat jest suchy i gorący, to zachodnie wiatry przesuwają znad oceanu obciążone wilgocią chmury, na drodze których nagle wyrastają wysokie szczyty Atalan. Spadający z nich deszcz, daje początek licznym sezonowym strumieniom. Wśród wysokich szczytów, można spotkać wiele plemion górali i zielonoskórych, którzy często napadają na zamieszkałe tereny podgórza, oraz przejeżdżające tamtędy karawany. Władcy miast oraz otaczających je ziem nazywa się Kalifami lub Emirami, i podlegają oni Wielkiemu Sułtanowi. Jest on jednocześnie Kalifem El-Haikk, i osiemnastym następcą tronu tej krwi. Pierwszym Sułtanem był ten, który odkrył słowo Jedynego i rozgłosił Jego mądrość. To właśnie w El-Haikk wszystko się zaczęło, który jest nadal domem Wielkiego Sułtana, który mieszka w swoim pałacu i zasiada na lazurowym tronie. Arabia to kraj beduinów, wędrowców a także piasku i krwi. - zadumał się na chwilę kupiec, który gdy zakończył swoją mowę, pociągnął kolejny łyk piwa.

- Czyli niezbyt bezpieczna kraina - stwierdził Lotar. - Jak i gdzie indziej, prawdę mówiąc. A plotki do nas dochodzą też i takie, że demonów tam pełno, a można też i takie, co w dzbanach sa pozamykane.

Śmiech. Pusty śmiech wydobył się z ust młodzieńca. Pokręcił on głową i rzekł:
-Dobre. Naprawdę dobre..bajki..Masz poczucie humoru człowieku..Dobre, naprawdę dobre - Arab śmiał się i śmiał, nawet rozlał trochę piwa przez to.

Lotar również się uśmiechnął.
- A zatem dużo piasku, dużo słońca, A jak traktujecie cudzoziemców? - spytał.

- A co wybierasz się w te rejony? - zapytał

- Wątpię - odparł Lotar. - Ale jeden z moich znajomych planował wyprawę do waszej krainy. Coś o koniach opowiadał, że nieco inne niż nasze. W Imperium znaczy. Ale nie wiem, czy prawdę powiadał. Konie to on kocha, faktem jest. A co o wielbłądach powiesz? Bom jednego czy dwa takie stwory widział, ale nie jeździłem na nich nigdy.

-Arabskie konie? Najlepsze jakie mogły zostać wychodowane przez człowieka. Są ogniste i rącze, i wykorzystywane tylko do jazdy. Nigdy do żadnego zaprzęgu. Poza tym nie należą do tanich, a te najlepsze i najbardziej wytrzymałe są tak drogie, że można by za ta sumę kupić pałac kalifowi. - Ton jego sugerował, że kupiec nie żartuje to mówiąc.

- Eh, takiego wierzchowca mieć - westchnął Lotar. - No ale po pierwsze - za drogo, a po drugie - za daleko. Jak długo trwa taka podróż?

- To zależy. Jeśli statkiem i przy dobrych wiatrach to tydzień do dwóch tygodni. Oczywiście zakładając, że nie trafi się na sztorm czy piratów- uśmiechnął się -A czemu tak Cię Arabia interesuje..bo tak dopytujesz i dopytujesz. -spojrzał się na Lotara podejrzliwie.

- Jak wspomniałem, jeden z moich znajomych jakiś czas temu opowiadał o Arabii właśnie - odparł Lotar. - I stale powtarzał “Jedź ze mną. Konie. Skarby.” Nigdy tam nie był, tylko słyszał opowieści. Chciałem porównać te opowieści z kim, kto tam był i wszystko widział. No i wybić mu to z głowy, zanim zrobi to jego żona.

Aris dopił łyk piwa, choć było widać w jego wzroku, że jakoś nie do końca uwierzył najemnikowi. nie mówił jednak nic, spokojnie delektując się krasnoludzkim ale. W karczmie panował coraz większy harmider i hałas. Goście coraz głośniej krzyczeli, śpiewali. Od czasu do czasu uderzali kuflami o blat stołu, krzycząc coś po krasnoludzku.

- Zbyt wiele podróży szkodzi zdrowiu - stwierdził Lotar, pokazując Arisowi ozdobną rękawicę. - Ta przygoda nauczyła mnie... uświadomiła mi - poprawił się - że pora się ustatkować. Dalekie podróże raczej niczemu takiemu nie sprzyjają. Konia w Arabii nie kupię, żony też tam nie warto szukać. - Uśmiechnął się. - Muszę znaleźć jakiś inny sposób na zdobycie majątku - dodał.

Młodzieniec słuchał uważnie. Nie przerywał, ani nie wchodził w zdanie swojemu rozmówcy. Przytakiwał tylko głową, będąc ciekawy co ma on do powiedzenia.

Lotar wypił piwo, po czym uśmiechnął się nieco krzywo.

- Pieniądze ponoś leżą na ulicach - powiedział. - Tylko ja jakoś nie potrafię ich dostrzec. Pewnie nie nauczyłem się dosyć uważnie patrzeć.
- Twoje zdrowie
- powiedział, unosząc kufel.

-I twoje.. - powtórzyl toast -A czym się zajmujesz.. - zapytał zaciekawiony, skoro już Lotar zaczął mówić o pieniądzach i życiu.

Lotar machnął ręką.

- Prawie to samo, co kupiec. Poznaję świat, włócząc się od miasta do miasta - powiedział. - Przy okazji zarabiam, pilnując, by osoby lub rzeczy dotarły do celu bez przeszkód.

- No to wypijmy za to, by twe poszukiwania złota przyniosły efekty, i by świat który poznajesz, był przyjazny. - Aris wzniósł kufel do toastu.

- I żebyś ty szybko awansował z pomocnika na szefa! - Lotar wzniósł toast.

Uśmiech pojawił się na twarzy Arisa, a podziękowanie wyraził skinieniem głową.

Dalsza rozmowa zdała się Lotarowi bez sensu. Nawet jeśli obecny lub poprzedni pracodawca Arisa miał coś wspólnego z jakimikolwiek kłopotami opętanego krasnoluda, to Lotar nie miał możliwości wyduszenia tej informacji z młodego kupca.
Parę minut (i dwa piwa później) pożegnali się.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-02-2015, 20:55   #696
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez włóczył się trochę po mieście, a potem wrócił do domu kapłana. Gdy sprawa śledztwa wyszła podczas kolacji, to nożownik jakoś nie bardzo mógł się na niej skupić. Ciągle za to rozpamiętywał rozmowę z Laurą. Ta dziewczyna była spontaniczna, agresywna, niebezpieczna i potrafiła wywołać w Gomezie wiele sprzecznych uczuć. Tym razem rozmowa zeszła na niego samego i jedno pytanie, jak rzucony kamyczek na stok, wywołało lawinę wspomnień o żonie. Człowiek gdy młody jest, to naiwnie wierzy że miłość jest taka jak w balladach śpiewanych przez bardów. Jednak rzeczywistość jest brutalna, okrutna i zimna, a uczucie o którym śpiewa się w pieśniach dotyczy tylko początku miłości tych pierwszych miesięcy gdy nie zwraca się uwagi na przywary partnerki, czy partnera. Później nadchodzi czas w którym kochankowie muszą dołożyć wielu starań by utrzymać miłość. Tu wychodzi prawdziwe poświęcenie, wierność i przyjaźń. W małżeństwie Gomeza zabrakło wierności i złamane serce doprowadziło do tragedii. Tragedii która rzuciła cyrkowca w te mroczne zmagania, a na których ni cholery się nie wyznawał.
 
Komtur jest offline  
Stary 20-02-2015, 08:16   #697
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Dom Jordiego

- Opętany… - Galvin pokręcił głową - Tylko jak to udowodnić przed królem… Mam wrażenie że mamy wszystko co nam trzeba do rozwiązania tej zagadki, ale brak nam twardego dowodu. Czegoś co możemy pokazać przy osądzie i nie da się tego bezwzględnie podważyć. Wszystek to tylko poszlaki. Wskazują że Kazrik nie jest i prawdopodobnie nie był sobą, kiedy to się stało.

- Gdy odwiedziliśmy Kazrika, udało mi się go sprowokować - rzekł Wolf. - Zaczął bełkotać w tym samym lub podobnym języku co Torik. Nie był to ani reiklandzki, ani khazadzki, ani jakikolwiek jaki słyszałem. Dałbym też głowę, że oczy zalśniły mu czerwienią, ale w półmroku więzienia mogło mi się przewidzieć. W dodatku cały czas trzymał w rękach figurkę Gazula. Niezła robota - kiwnął głową w kierunku Jordiego, gdyż zapewne on dał synowi taki prezent. - Kazrik ponadto wygląda na chorego. Gdy skończył bełkotać zaczął gadać z Youviel w eltharinie - rycerz spojrzał na kobietę wyczekująco.

Jordie spojrzał się na Wolfa i rzekł tylko:
-To nie ode mnie dostał. Może od Gael.. - zadumał się.

Wolf wrócił spojrzeniem do Jordiego i zadumał się.
- Może od niej… chociaż coś mi tu nie pasuje.

- Duża to była figurka? - nagle tknęło Galvina.

- Mieściła się w jego dłoniach. Z początku nie wiedziałem co trzyma w rękach bo niknęła w pięści

- W pięści. Hmmm… może… może… - zastanowił się piwowar i zaczął w powietrzu pokazywać jakie to mogło mieć wymiary mrucząc coś pod nosem.

- Mniej więcej taka - Wolf rozstawił kciuk i palec wskazujący, aby krasnolud nie musiał zgadywać - Co ci chodzi po głowie? Przeklęta?

- Czasem trzeba... by móc... do przodu... Gdy przyjdą... szukaj odpowiedzi we mnie… - Galvin wymamrotał te słowa tak że ledwie je można było usłyszeć po czym podniósł głowę patrząc na Wolfa - A ty nie przyjąłbyś figurki Sigmara jako prezentu?

- Może - zmrużył oko Wolf. - Do czego zmierzasz?

- Nie jesteśmy w stanie ustalić z kim się spotykał Kazrik, ale wiemy, że od paru miesięcy znów przysłuchiwał się kupcom, co rozbudzało w nim z powrotem marzenia o podróżach. Marność, niezadowolenie z życia i te sprawy… doskonały moment aby wcisnąć mu taki “prezent”. W Świątyni Gazula nigdy go nie widziano, a tam takie rzeczy najprędzej dostaniesz. Może to być trop. Trzeba by spytać strażników czy miał ją przy sobie, kiedy go zamknęli.

- O tej porze przyda nam się autorytet kapłana, żeby straże ponownie nas wpuściły do więzienia - mruknął Wolf. - Nie mamy dużo czasu. Nad ranem ta sprawa się kończy. W ten czy inny sposób.

- Mamy jeszcze jakiekolwiek inne tropy do sprawdzenia? - zapytał Galvin.

Wolf zamyślił się.
- Jest szansa na to że chcąc się wyrwać stąd, dołączył do jakiegoś kultu? Miał styczność z kupcami, prawda? Mógł się od nich nauczyć języków, choć bogowie mi świadkiem, nie wiem skąd w tym wszystkim miałby poznać eltharin. To nas jednak wciąż prowadzi do tego samego. Z kim miał styczność. Nie sprawdzimy teraz tego.

- Czcigodny… bylibyście w stanie sprawdzić, czy jakiś przedmiot ma w sobie moc lub przekleństwo? - rzekł piwowar.

- I tak, i nie. Wszystko zależy od tego jak działa przedmiot, i czy da radę wykryć w nim magię. Poza tym nasza magia różni się od ludzkiej, nawet jeśli chodzi o magię kapłańską. Klątwy to nie nasza domena. - rzekł z powagą kapłan, jakby nie wiedząc do czego dążą najemnicy.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 20-02-2015 o 08:19.
Jaracz jest offline  
Stary 20-02-2015, 14:22   #698
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
To była ostatnia szansa dla rozwiązania sprawy. To był ostatni ślad i ostatnia możliwość. To...

To była ostatnia nadzieja.

Piwowar stawiał wszystko na jedną kartę, więc wyciągnął kapłana i szybkim krokiem prawie biegiem ruszyli późną porą odwiedzić Kazrika. Strażnicy nie byli rad, z powodu że ktoś wieczorem, jeszcze im się napatoczył, ale otworzyli drzwi do środka. Wpuścili i zaprowadzili dwóch krasnoludów do Kazrika. Ten siedział nadal w rogu, coś szepcząc, szlochając i mówiąc do siebie. Obłęd jego powiększał się.

- Czego potrzebujesz Czcigodny, aby sprawdzić Kazrika lub figurkę? Szczerze mówiąc to ostatnia okazja dla nas, aby poznać prawdę. - wyszeptał Galvin.

Jordi myślał spoglądając na Kazrika i rzekł:
-Zła aura go otacza. Robi się coraz bardziej mroczna. Czuję jak wnika w jego umysł..ale nie wiem skąd dochodzi. Skąd ona czerpie … swą siłę.. - słowa kapłana były wypowiadane wolno.

- Spróbuję go zawołać. Jeżeli nie da rady, spróbuję mu odebrać figurkę. Galvin podniósł trochę głos do cichego nawoływania - Kazrik… Kazrik…podejdź tutaj… przysyła mnie Pan Jądra Ziemi… przysyła mnie Gazul… ze słowem do ciebie.

Kazrik wstał powoli, bacznie obserwując dwóch krasnoludów. Zaczął powoli iść, by zatrzymać się półtora metra przed kratami.
-I co Pan Jądra Ziemi chce od Kazrika? - zapytał, a w jego oczach można było dostrzec lekki szaleństwo. Zmęczenie i blada, wyschnięta skóra również nie umknęła uwadze Galvina.

- Pan Jądra Ziemi przybył do mnie w snach i powiedział słowa, które mam głosić wszystkim którzy ich potrzebują…A ty Kazriku potrzebujesz ich. Potrzebujesz słów Gazula… potrzebujesz jego szeptu. - piwowar powoli zaczął ściszać głos, otwierając szeroko oczy i przybierając minę pełną natchnienia… lub szaleństwa.

Kazrik zbliżył się zaciekawiony. Nie mówił jednak niczego. Czekał cierpliwie na słowa.

Galvin wyciągnął dłoń do Kazrika, a głos jego brzmiał coraz ciszej.
- Pan Podświata rzekł mi… iż zło nigdy nie śpi… czeka… tylko aż ktoś je przebudzi lub posiądzie do własnych celów. - wypowiedział słowa jakby były największym sekretem jakim mógłby się kiedykolwiek podzielić. - Powiedział coś jeszcze… coś co dotyczy żyć nas wszystkich… coś o czym, jak mnie Gazul przestrzegł, powinniśmy wszyscy zawsze pamiętać.

-O czym? - zapytał, podchodząc bliżej. W dłoni trzymał figurkę Gazula. Była ona wykonana prawdopodobnie z gliny, i była wielkości dłoni. Sama figurka na górze miała wmontowane kółeczko i sznureczek, który ze pewne Kazrik przekładał przez głowę.

- Pan Nasz wyrzekł do mnie, iż czasem aby do przodu ruszyć…Trzeba się najpierw zatrzymać. -rzekł Galeb przybliżając się do Kazrika - Gdy przyjdą pytania… odpowiedzi szukaj… we mnie.
Z ostatnimi słowami Galvinowa dłoń wystrzeliła po figurkę znajdującą się w dłoni Kazrika. Piwowar był zdeterminowany zabrać ją nawet za cenę pobicia czy odgryzienia palców. To była ostatnia nadzieja na rozwikłanie tej zagadki!

Po krótkiej szamotaninie figurka znalazła się w dłoniach Galvina. Kazrik wtedy praktycznie oszalał. Oczy jego zapłonęły gniewem, piana zaczęła toczyć się z pyska. Z jego ust zaczęły wydobywać się bluzgi i przekleństwa. Dłonie zacisneły się na kratach i zaczęły je szarpać, jakby ten liczył, że je rozegnie własnymi dłoniami.

Galvin odstąpił od krat i przyjrzał się figurce, a potem uniósł wzrok na Kazrika.
- Gazul słucha zawsze i zawsze do nas mówi. Nie potrzeba dewocjonaliów, aby usłyszeć… Jego głos. - piwowar zważył w dłoni przedmiot oceniając jego wagę.
Może był w środku pusty? Może znajdowały się na nim jakieś tajemne znaki?
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 20-02-2015 o 14:47.
Stalowy jest offline  
Stary 22-02-2015, 15:09   #699
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Galvin spoglądał dłuższą chwilę na figurkę. Uporczywie wbijał w nią swój wzrok, jakby liczył, że znajdzie coś, jakiś ślad, który pomoże mu podjąć decyzję. Przedmiot nie wydawał się lekki. Nic w nim nie brzęczało, ale to nie świadczyło o tym, że niczego w nim nie ma lub jest. Posążek był idealnie wyważony, idealnie wyrzeźbiony. Mistrzowskie dzieło. Kapłan przyglądał się przez chwilę figurce, po czym pokręcił głową. Nie wyczuł w niej nic, a może nie był wstanie. Magia ludzi różniła się od magii krasnoludów, tal jak magia czarodzieja od magii kapłańskiej. Piwowar musiał podjąć decyzję.
W tym samym momencie Kazrik coraz bardziej szarpał za kraty, bluzgając tak głośno, że do celi wpadli strażnicy, którzy, gdyby nie jego ojciec, obłożli by więźnia pałkami.
-Skujcie więźnia mocno, bowiem idziemy do Króla. Mam dowód, który trzeba przedstawić. - rzekł pewnie wyznawca Grundiego.

Strażnicy niechętnie wykonali polecenie kapłana i w liczbie siedmiorga ruszyli do królewskiego pałacu. Mimo późnej pory, mieli zostać wysłuchani. W końcu Jordi, który tyle lat z poświęceniem służył Barak Varr, miał stracić syna. Czymże miało być wysłuchanie go, w stosunku do bólu, którego miał wkrótce zaznać.


Byrrnoth Grundadrakk, liczący sobie trzy setki lat władca Barak Varr, bacznie obserwował wchodzącego Galvina. Pogromca smoka Mauldekorr’a miał surowy wyraz twarzy, a jego sława została spisana w stu siedemnastu zwrotkach na Księdze Czynów Barak Varr. W dłoniach króla spoczywał legendarny topór, którym to ubił bestię. Obok króla stała kapłanka Valayi oraz kapłan Gazula. Przyglądali się oni Kazrikowi, badając go i próbując zrozumieć postępowanie mordercy. Król, tak jak i stojący obok niego, milczał, pozwalając kapłanowi przedstawić piwowara. Gdy wszelkie honory zostały już wykonane, król zadał pytanie, które musiało zostać zadane:
-Tak więc Jordi, cóż takiego odkryłeś, że przybywasz tak późną porą? - słowa te brzmiały sucho lecz nie było w nich wrogości czy gniewu.

Jordie skinął głową i zaczął opowiadać władcy to, czego się dowiedzieli. Krok po kroku mówił o mroku, czerwieni i zmianach, jakie zauważyli kompani Kazrika w nim samym na przełomie ostatnich miesięcy. Kapłan mówił spokojnie, długo lecz było widać, że króla to nie przekonuje. To, co do tej pory przedstawiono, to tylko słowa i obserwacje. Nie było znamion, dowodów, które by ukazały, że coś złego, mrocznego i magicznego stało za zmianą w synu kapłana. Lecz gdy Galvin wyjął zabraną figurkę Gazula, więzień wpadł w furię. Szamotał się, szarpał i przeklinał w takim stopniu, że królewscy ochroniarze musieli go mocno przystopować. Król po tym incydencie wydawał się być bardziej zainteresowany całą sprawą. Dał znak, by Galvin przemówił, ten jednak nie zamierzał strzępić zbytnio języka po próżnicy i uniósł do góry posążek Gazula. A potem nagle, bez słowa rzucił go z furią w ziemię. Gliniana powłoka, ku przerażeniu i gniewowi zebranych, rozprysła na kawałki, ukazując czerwony, lśniący kryształ.


Nawet Ci, co byli niewrażliwi na magię, czuli się źle, gdy spoglądali na ów przedmiot. Gniew, złość, rozpacz a przede wszystkim beznadzieja zaczęła gdzieś docierać do ich umysłów. Król na jego widok warknął groźnie i wydobył swój topór, zwany Rhymakangaz, którym uderzył w migoczący na czerwono rubin. Ostrze topora zarysowało tylko kryształ, nie czyniąc mu większej krzywdy i wtedy to Kazrik padł na kolana głośno krzycząc. W jego głosie można było wyczuć ból, jaki słychać u ludzi, których obdzierano ze skóry czy palono żywcem. Po chwili kapłani pochwycili kamień, zamykając go w jakimś pudle.
-Pamiętam...pamiętam - padło stwierdzenie z ust więźnia, a łzy zaczęły skapywać na kamienną posadzkę. -Ten dzień, gdy pewien kupiec, sprzedał mi posążek Gazula. Choć nigdy nie byłem wierzący, widziałem w tej figurce piękno, które mnie przyciągało. Patrząc na nią, czułem spokój, coś czego nigdy nie czułem. Przynosiłem całe życie wstyd ojcu i jego klanowi, nigdy nie modliłem się, nigdy nie chciałem tu być. Pragnienie podróży, zwiedzania i odkrywania nowych rzeczy zdusiłem w sobie, gdy pojawił się mój pierworodny. Byłem szczęśliwy. Tak mi się zdawało. Teraz pamiętam i wiem.. - jego łkanie było coraz głośniejsze -Każdego dnia czułem, jak gniew ogarnia mnie. Nienawiść do siebie, do ojca, do rodziny, do tego, że muszę być tu, a nie tam... Wszystko co złe, czułem jak wydobywa się ze mnie..., traciłem siły do życia, do bycia... i pozostawał tylko gniew. Radość odeszła, zastąpiła je gorycz i rozczarowanie… Miałem dość i wtedy postanowiłem odejść. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Z każdym dniem to uczucie się nasilało, tylko syn mój trzymał mnie tutaj... i Gael. Była nader wyrozumiała i choć mówiła, ja nie dostrzegałem zmian. Szept, czerwień otaczała mnie coraz bardziej, chwytając w swoje sidła, lecz ja byłem zbyt ślepy, by to zrozumieć. Dopóki nie wróciłem do domu. Byłem wtedy wyczerpany, zły i przepełniony takim bólem, jakiego nie można sobie wyobrazić. Jednak w domu, zamiast żony i dziecka zastałem… To było, jak na jawie... Niczym zły sen... Demony… Zdawało mi się, że były to dwa demony, które stały nad zwłokami mojej rodziny. Rzuciłem się na jednego z nich i zacząłem ciąć nożem, wbijając coraz bardziej i coraz głębiej. Gdy kolejny demon skoczył na mnie, złapałem go za głowę i wbiłem mu ostrze po sam jelec w gardło... Po chwili demony rozmyły się w czerwonej mgle szepcząc coś, lecz ja nie słuchałem. Widziałem swoją rodzinę martwą. Szalałem z żalu i bólu, lecz każde wspomnienie zaczynało zanikać. Czułem, jak tracę rozum. Jak zatracam się w czerwonej mgle, która zaczynała mnie otaczać. Szeptała ona “Bragthorne” i czułem, jak staje się ona z każdym moim oddechem silniejsza. Ja słabłem i choć to czułem, nie chciałem nic z tym zrobić. Nie będę kłamał i nie powiem, że nie mogłem, bo nawet nie spróbowałem. - Kazrik uderzał pięściami w ziemię, aż obtarł je do krwi -Tak królu. To ja ich zabiłem. Skalałem mój klan. Mego ojca i ciebie. Tylko śmierć może odkupić tą zbrodnie.. - rzekł.

Zapadło milczenie. Wszyscy spojrzeli na króla, który musiał teraz podjąć decyzję. Nie było mu łatwo. Prawo - tego musiał się trzymać. Kapłani spoglądali z miłosierdziem na więźnia, bowiem choć był winny, to jednak były pewne okoliczności łagodzące. Po chwili milczenia władca kazał wszystkim wyjść, zostając tylko z kapłanami i więźniem. Nawet Galvin stracił poczucie czasu, gdy zostali oni ponownie wezwani przed oblicze króla. Ten chodził i wyglądało na to, że podjął on pewną decyzję.
-Kazrik popełnił chyba największą zbrodnie, jaką krasnolud mógł popełnić. Temu nie da się zaprzeczyć... Nie da się też zanegować, że dokonał tego pod wpływem pewnej, starożytnej i potężnej siły. Jest tylko jeden sposób, by mógł on odpokutować swoją winę, a także uratować swój klan, by nie ciążyła na nim ta zbrodnia. Kazrik zostaje wygnany, a jego drogą niech kieruje teraz Throrin Zabójca. Nim Drugi Szpunt dobiegnie końca, Kazrik ma opuścić mury Barak Varr. Twoje imię zostanie skreślone z kroniki twego klanu, nie będziesz więcej używał jego nazwy i tylko waleczna śmierć może sprawić, że zyskasz w oczach Throrina. Niech Bogowie Przodkowie pozwolą mu odnaleźć godny koniec, a niech wrogowie zaczną się bać, bowiem dziś narodził się Zabójca. - po tych słowach król on znać, by odprowadzili więźnia. Widać było, że twarz Kazrika zaczynała nabierać kolorów. Znikła szarość i sińce pod oczami. Im dalej był od kryształu, tym mniejszy wpływ on na niego wywierał. Swój los więzień przyjął ze spokojem, bowiem to był czas, gdy za swoje czyny trzeba było ponieść konsekwencje. Król następnie skierował swój wzrok na Galvina:
-[i]Galvinie Migmarsonnie dowiodłeś dziś, że prawda jest ci najdroższa. Swoim uporem, dociekliwością i oddaniem ukazałeś, że męstwo i honor nie zawsze mierzy się ilością zabitych orków. Spełnię więc jedną twoją prośbę. Jedno życzenie, które pragniesz bym pomógł ci zrealizować. Takie są zwyczaje w Barak Varr, tak krasnolud może okazać wdzięczność i szacunek. Tak więc i ja, Byrrnoth Grundadrakk zabójca Mauldekorr’a okazuję go tobie, jako król i Khazad.[/] - słowa te wypowiedział miło, ale jednocześnie bardzo wzniośle.

***

Nie dane było drużynie doczekać drugiego Szpuntu, bowiem trzeba było wyruszać. Sprawa Kazrika została rozwiązana i Jordi z Galvinem streścili wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Prawo i kodeks krasnoludzki dla jednych był surowy i niezrozumiały, dla innych był czymś normalnym. Prawo to prawo i trzeba je respektować. Jordi niewiele mówił, choć zapewnił najemników, że mają jego wdzięczność za odkrycie prawdy i ukazanie jej światu.

Gdy już opuszczali oni dom kapłana czekał na nich krasnolud. Widać było, że swoje lata ma już za sobą. Długa, gęsta broda zwisała mu aż do klatki piersiowej, a krzaczaste brwi wyrastały nad oczami. Khazad wspierał się na długiej, dębowej lasce i uniósł dłoń na powitanie:

-Witajcie, jestem Gibun, syn Nasura. Ten, który miał ukryć jeden z klejnotów Bragthorna, które niegdyś należało do tego, którego określano mianem Thazzok. Wiem od Jordiego i króla, że chcecie zapobiec otwarciu wrót i przebudzeniu potwora. Zapewne wiecie, że w środku ukryto jego prochy, lecz nie wiecie, że również został tam złożony czwarty kryształ. Gdy znajdziecie się w jego pobliżu, przygotujcie się. Kryształ tętnił mocą. Złą i mroczną. Potrafił mamić zmysły i kusić. Jeśli posiadł już jakieś ciało, a zapewne tak jest, prochy nie będą mu potrzebne. To kryształ dawał mu prawdziwą moc i siłę. To z niego czerpał. Nie wiem jak, bowiem kryształy te pochodziły z dalekiej krainy, zwanej Arabią - po tych słowach krasnolud ukłonił się nisko i odszedł. Wszystko, co miał do przekazania powiedział. Trzeba było ruszać. Czas uciekał...

26. Kaldezeit. 2522 KI

O tym, co działo się w drodze do Baronii, można by napisać wiele i nic. Wszystko zależy z czyjego punktu widzenia byłaby pisana ta historia. Dla jednym pewne wydarzenia były warte uwagi, dla innych nie.
Pogoda powoli robiła się coraz bardziej zimowa. Rzeki zamarzały, a gęste zaspy śniegu pokrywały drogi lądowe. Armie zielonoskórych kierowały się w kierunku Czarnych Gór, chcąc dołączyć do Waagh. Połączone armie krasnoludów i ludzi miały wkrótce wyjść im naprzeciw. Bębny wojny rozbrzmiewały i odbijały się szerokim echem, docierając nawet do Imperium.
Baronia nie wiele się zmieniła od wyjazdu najemników. Ludzie Deuvala wprowadzili porządek i widać było, że wyszło to twierdzy na dobre. Widać było także, że część oddziałów przygotowuje się do wymarszu. Deuval krzyczał na swoich podwładnych, ustawiając ich odpowiednio i opierdalając, aż miło. Było widać, że człowiek był w swoim prawdziwym żywiole. Widząc najemników szybko przywitał się z nimi, zdając raport z ostatnich tygodni. Jak się okazało, wkrótce po waszym wyjeździe, Mercuccio wraz z Eckhardtem ruszyli na kolejne negocjacje do innych władców. Wrócili wczoraj, ale obaj byli małomówni i zmęczeni. Skoro świt obaj znów wyjechali i mieli wrócić jutro rano. Niestety, nie podzielili się wiedzą dokąd się udają. Devuall wspomniał również, dziwiąc się przy tym mocno, że Merccucio wolał swoją starą kwaterę, niż komnatę Pazziano.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 23-02-2015 o 12:34.
valtharys jest offline  
Stary 24-02-2015, 12:07   #700
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Karl, cyrulik z powołania i alchemik z zamiłowania spędził ostatnie godziny w krasnoludzkiej twierdzy na kupczeniu z górnikami i handlarzami. Nie było to łatwe zadanie, ale pierwsze lody dało radę przełamać kiedy odezwał się w ich rodzimym języku którym to całkiem sprawnie, choć nie idealnie, się posługiwał.

Szczęściem było to, że znał się na swoich materiałach i nie raz ich używał. Toteż zakupił oczyszczone formy, wbrew temu co pragnęli mu sprzedać, surową mieszankę, nieoczyszczoną. Nie mógł ich winić, sam by inaczej nie postąpił. Nie mniej targowanie się było częścią jego życia. Zaledwie sprytnym sposobem i szybkością myślenia udało mu się nabyć po okazyjnej cenie bryłę Realgaru. Cudownego środka wzmacniającego organizm przeciwko chorobom wszelakim.



Widać Randal, pan losu i Heindritch pokłonili się nad nim kiedy od znudzonego górnika spijającego kolejną kolejkę ciemnego piwa w karczmie zakupił przepiękny egzemplarz arsenopirytu za śmieszne pieniądze kiedy to w rozmowie nad piwem i talię kart gry w Czkającego Goblina którego zasady poznawał w trakcie rozgrywki poruszył nurtujący go temat. Takim sposobem, dwa kufelki później zakupił cenny minerał będący niemalże bazą dla wszelkich mikstur regenerujących. Arsenopiryt wszak, podobnie jak Antymonit pełniły funkcję katalizatora i wzbogacały mieszanki o cenne właściwości krzepnięcia krwi i wzmagające odbudowę tkanek.



Kiedy był już okupiony w cudowne minerały, a było ich o wiele więcej i więcej można by pisać o sposobności ich nabycia, bo niemalże każdy miał swoją unikalną historię przyszło zbierać się w drogę. Co począć? Czekała go długa pełna poszukiwań podróż powrotna i tak też się stało. Owoce kasztanowca i jeżyny, kłącza pokrzywy, arcydzięgla, czarciego ziela czy tataraku, a nawet kora oczaru wirgińskiego. To wszystko, a nawet i więcej trafiło do wielkiego worka na surowce alchemiczne i aptekarskie.

Biedny asystent oprawcy ubolewał jednak nad spokojnym przebiegiem podróży. Ile by dał za potyczkę z zwerzoludźmi chaosu, lub wilkami tego samego pokroju! Wiedział, a raczej spekulował, jak cenne dla procesu alchemicznego są rogi i kopyta pierwszych, oraz śledziona drugich. Nie mniej, dotarli spokojnie do Baroni Falcao, a Karl był zadowolony z przebiegu podróży. Niestety, nowego barona nie było widać, a laboratorium jeszcze nie osiągnęło stanu użyteczności. Ruszył więc zostawić zapasy składników i odczynników przez dłuższą chwilę przyglądając się niewielkiej, acz słusznej wagi, bryle Vanadynitu.



Kochany Vanadynit którego kolor przywoływał mu na pamięć słodko Rosalie która gdzieś tutaj w baronii mignęła mu przez chwilę. Tak, był pewny, zdecydowany ją odwiedzić i opowiedzieć o nowych historiach i spędzić z nią upojną noc. Lecz niestety, les chciał inaczej. I nie dane mu było spoglądać w jej cudne malachitowe oczy. Egzemplarz minerału który z ociąganiem odłożył na półkę...



Czas gonił, a groźba otwarcia bramy napawała obawą. Trzeba było się zbierać i sprawdzić czy wrota pozostawały zamknięte. Choć niewiele wiedział o całym problemie, miał co do niego złe przeczucie. Przeczucie które kazało mu wyruszać. Nie mniej, najpierw udał się do Wolfa, dowiedzieć się co planuje. Nie miał zamiaru wyruszać sam. W dłoni natomiast ściskał Sigmarycki różaniec w niemej modlitwie o siły i przewodnictwo jego boskiego patrona.

 
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172