Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2015, 07:38   #22
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Amelia aż podskoczyła wyrwana ze stuporu przez żartobliwe krasnoludzkie wyzwanie. Do tej pory mogli teoretyzować na temat ćpania, zamiany ciał jak w “Avatarze” czy wywiezienia ich przez wojsko na Karaiby, ale to… Hm… Wiedzieć a widzieć… Na widok latającego kociołka po prostu ją zatkało. I to na dłużej, co było nie lata wyczynem przy gadulstwie dziewczyny. Wcześniej chyba… sama nie wiedziała… traktowała to jakoś nienaturalnie-naturalnie, jako dziwaczny początek sesji - LARPa czy cokolwiek innego; swoim zwyczajem skupiając się na działaniu, nie bezproduktywnych rozmyślaniach. Teraz jednak z całą intensywnością dotarło do niej to, co się stało. Byli nimi. POSTACIAMI. Elfami, krasnoludami, miecznikami i magami. Z wyglądem, ekwipunkiem, umiejętnościami - nawet tymi najbardziej szalonymi i nielogicznymi jak się okazywało. I na prawdę TO się działo i działało. Uszy, wspinaczka, tropienie… magia… A więc i walka, rany - i zapewne również śmierć.

Po takiej konkluzji na widok topora Michała wyraźnie zrzedła jej mina. Wyglądał na prawdę solidnie - potężnie nawet - w porównaniu z jej mieczykami. A jak się złamią? Co prawda nie powinny… ale jeśli? Tom nie dał im żadnych mechanicznych podstaw sesji ani świata. Nie wiedzieli czego się spodziewać ani po ramowych umiejętnościach, ani posiadanych przedmiotach. A jeśli zrobi jej krzywdę? Albo ona jemu? W sumie tego drugiego bała się chyba bardziej. W sesji w domku letniskowym opisałaby efektowne sztychy i zwody, zakończone efektownym wrażeniem czubka miecza w nieosłonięty kawałek ciała lub szczelinę zbroi. Teraz, w “realu”, w praktyce nie chciała tego oglądać.

Nie wypadało jej jednak dać tyłów, skoro sama wyszła z propozycją oceny możliwości ich nowych wcieleń. Tyle że straciła dużo z pierwotnego przekonania, że to dobry pomysł.
- Khem… To może ja spróbuję - uśmiechnęła się niepewnie do Michała-nieMichała. - Ale wiecie… To znaczy wiemy już, że magia… to znaczy nasze karty postaci działają, przynajmniej w przypadku Avy. Więc w sumie magia - uśmiechnęła się nerwowo. - Ale ciekawa jestem co z naszymi starymi zdolnościami. To znaczy nie tymi co mieliśmy w głowach, tylko w starych ciałach. I chciałabym przed walką czegoś spróbować. Tylko się nie śmiejcie, dobrze? Plaża to nie jest najlepsze miejsce na takie hm… popisy.
- Działają, a jakże. - uznał Michał, który przyjął prawdziwość teorii o wcieleniu ich w stworzone przez nich postaci jak tylko obudził się na tej plaży - Masz jakieś wątpliwości, patrząc na mnie? - głos nadal niebezpiecznie grzmiał, ale dość wyraźnie widać było nieco gry aktorskiej w wykonaniu Krasnoluda.

Półelfka odsunęła się nieco od towarzystwa i smętnych resztek śniadania (choć potem zamierzała zebrać ugotowane mięso i wypłukać je w wodzie) i poluzowała ubranie. Miała nadzieję, że nie wygłupi się za bardzo. Albo nie potarga spodni. Akurat igły nie wpisała w ekwipunek. Szybko rozgrzała stawy i zamyśliła się. Coś łatwego i mało kontuzjogennego… Może armada? Zebrała się w sobie… po czym drużyna mogła obserwować, jak wraz z szybkim wyrzutem nogi w górę Amelia ląduje tyłkiem na ziemi. Raczej nie tak to miało wyglądać... Dziewczyna zaśmiała się nerwowo i po kilku płynnych, pozornie bezsensownych ruchach wygięła prawą rękę w tył, wyrzucając nogi do góry. To również skończyło się dość efektowną katastrofą, ale tym razem Amelia czuła, że była blisko. Kolejna próba - i voila! Mocnym wyskokiem przerzuciła ciało w tył. Czuła się pokracznie, jak początkujący, choć wiedziała, że ludziom takie rzeczy zajmują co najmniej dwa lata, nie dwie próby. Dla pewności wykonała kolejne macaco, a potem całą serię pod rząd. Z tego przeszła do au - w sumie znacznie prostszego - i armady, która teraz wyglądała jak wiatrak, a nie rozplaszczony na ziemi krab. Wszystko szło coraz lepiej, im dłużej ćwiczyła, aż robiąc kolejne ruchy niemal zapomniała o widzach. Wreszcie zakończyła serię efektownym au sen mao i na wzór Avy ukłoniła się towarzyszom. Pot lał się z niej strumieniami i nagle odczuła przemożną potrzebę kąpieli.
- Całkiem skoczna z Ciebie panienka… - stwierdził z uznaniem Michał, a jego pewność siebie, którą zaprezentował chwilę wcześniej wyraźnie zmalała. On z kolei czuł się bardzo niepewnie w swoim nowym beczułkowatym ciele i tylko wrażenie siły i krzepy, które w nim nosił, dawały mu komfort.
- No, to teraz chyba możemy powalczyć - odparła zdyszana i sięgnęła po leżące na kocu miecze. Widać było, że jej pewność siebie znacznie wzrosła. Nawet jeśli z mieczami nie wyjdzie, kopniakiem bez problemu wybije komuś zęby. Spojrzała na swoją broń, a potem na topór. - Wyciągamy je? To znaczy - walczymy na ostre?

[MEDIA]http://www.darkknightarmoury.com/images/Product/large/LOTR-04.png[/MEDIA]


- Cóż, podejrzewam, że gdybyś choć w minimalnym stopniu kontrolowała ciosy to niewiele możesz mi zrobić swoją bronią, natomiast w moim przypadku nie mogę Ci tego zagwarantować, dlatego powiedziałbym, że mi obnażone ostrze nie straszne. - odparł Mike.
- No w sumie… - stwierdziła półelfka patrząc na zakutego w stal krasnoluda. Jej było gorąco nawet w koszuli, ale założenie skórzni było chyba dobrym pomysłem.
- Wy lepiej uważajcie - wtrącił się łucznik. - Nie mamy... kapłana. Nawet marnej apteczki.
- No tak stworzyć drużynę bez kapłana to przecież samobójstwo, ale ja się przecież nie znam - cicho pod nosem zamruczał Kane.
- Mam apteczkę… czy coś - burknęła Amelia mocując się z paskami. Wolała chwilowo nie myśleć o takich rzeczach; cieszyła się i tak, że nie nabawiła się żadnej kontuzji podczas ćwiczeń. Zerwane ścięgno nie było czymś, co mogliby załatwić apteczką, a capoeira była wybitnie kontuzjogenna, nawet dla doświadczonych graczy. - No już - obnażyła miecze i stanęła w pozycji (jak jej się wydawało) bojowej. Krasnolud przybrał pozycję obronną i czekał na premierową odsłonę pojedynku z Amelią.
Amelia trafiła jednym mieczem w zbroję krasnoluda. Powstała delikatna rysa. Michał zaskoczony szybkością ataku nie zdołał zareagował na pierwszy cios półelfki, lecz drugi już bez problemu przyjął na tarczę. W odwecie zamachnął się toporem celując w prawy miecz.
Zaskoczona Amelia-Lorelai nie zdołała uniknąć ciosu, miecz niemal wypadł jej z ręki ale jakaś tajemna siła zatrzymała rękojeść w jej dłoni, poczuła jednak ostry ból w nadgarstku.
- Au! - krzyknęła i cofnęła się odruchowo, puszczając obydwa miecze i łapiąc się za rękę. Krzywiąc się, zdjęła rękawice i ostrożnie zbadała nadgarstek. - Zwichnięty. Zwichnięty jak nic! - jęknęła. Diabli nadali te rękawice! Kopnęła je ze złością. Trzeba było walczyć w koszuli!
- Dobry Boże, Amelio! - krzyknął krępy osobnik, natychmiast odrzucając przeklętą broń i podbiegając do dziewczyny. Przerażenie spowodowało, że zaczął paplać w ojczystym języku, jakby podświadomie pamiętając, że Amy jest jego rodaczką. - Przepraszam, Amy, jestem skończonym dupkiem! - spojrzał na jej rękę, po czym zaczął rozglądać się za wspomnianą wcześniej “apteczką”.
- Spoko, to nie twoja wina… - jęknęła pojednawczo Amelia, choć tak na prawdę była zła na chłopaka za kretyński cios w miecz. No ale skąd miał wiedzieć, że kupiła “rękawice pewnego chwytu”, czy jak się tam zwały? I w zasadzie gdzie miał celować; tym toporzyskiem pewnie rozciąłby ją na pół. - Lepiej wiedzieć takie rzeczy teraz niż potem…
- Na wszystkie demony! - Kerovan wyparł Ethana, który zdecydowanie rzuciłby diabłami. W paru krokach znalazł się obok Amelii. - Możesz ruszać palcami? - spytał.
- Jest zwichnięty, nie odcięty - burknęła, wzdrygnąwszy się na taką ewentualność. - Trzeba by go chyba usztywnić. W moich rzeczach są… powinny być bandaże. - wskazała niedużą sakwę leżącą obok plecaka.
Krasnolud pierwszy dopadł do sakwy i otworzył ją dla Ethana, który miał ten sam zamiar.
- Zimny okład? Deszczułka do usztywnienia? - spytał Ethan, zaglądając do wskazanej sakwy. Jakieś płótna, które chyba miały udawać bandaże, paczuszki ziół, maść. Amelia słuchała z niepokojem. Wyglądało na to, że chłopak miał dobre chęci i nic poza tym.
- Ktoś się na tym zna? - jęknęła podchodząc do morza i wsadzając błyskawicznie puchnący nadgarstek do wody. Nie była zbyt zimna, ale zawsze coś.
- Trzeba unieruchomić. - rzucił krótko krasnolud po angielsku, biorąc sprawę na chłopski rozum. - Ethan, weź bandaż i zacznij owijać przegub, wokół kciuka i reszty dłoni. Ja raczej nie podołam z delikatnością. Ważne, żeby zawinąć na tyle grubo, żeby nadgarstek faktycznie był unieruchomiony. - Zdruzgotany wypadkiem Mike wcisnął łucznikowi elastyczne płótno w ręce i skierował ku Amelii.

Słysząc o grubych palcach Ethan spojrzał w stronę Avy, któa bez wątpienia miała najzgrabniejsze palce, ale wspomnienie sztuki z kociołkiem skłoniło go do zmiany zdania.
- Michał, nie gadaj tyle, tylko wyrzezaj coś do usztywnienia nadgarstka - rzucił w stronę krasnoluda. - Masz kozik, weź jakąś deszczułkę i będzie.
- Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że do unieruchomienia wystarczy bandaż? - Ponownie mówił po polsku. Mimo tego Michał zaczął rozpoczął gorączkowe poszukiwania drobnej, w miarę płaskiej deseczki, która mogłaby posłużyć za coś w rodzaju usztywnienia lub choćby czego, z czego dałoby się takowy wyciąć. Po minucie z grubsza prosty kawałek drewna był gotowy, choć krasnolud nie był przekonany do jego użycia.
- Może ktoś się ZNA?! - powtórzyła Amelia głośniej, z przerażeniem patrząc na dobre chęci młodzieńców.
- Nie bój się - zapewnił ją Ethan. - Miałem w szkole zajęcia z pierwszej pomocy.
- Chyba w podstawowej - mruknęła pod nosem wspominając wcześniejsze pytanie o palce.
- Zrobiłbym to, ale aktualnie moje dłonie nie należą do najdelikatniejszych, jak być może zdążyłaś się już przekonać… - Michał wrócił do angielskiego.
- Przecież krasnoludy też jakoś się leczą…. - bąknęła dziewczyna obserwując rosnącą opuchliznę. A nie, w końcu przestała.
- Och, a pewnością nic byś nie połamał. - W głosie Ethana nie było zbyt wiele przekonania. - Doktor House, odcinek sto dwudziesty trzeci - powiedział, udając śmiertelną powagę. - Ale posłuchaj - powiedział. - Jeśli aż tak puchnie, to za mocno nie mogę tego obandażować.
- Puchnie bo zwichnięta. A zabandażować trzeba na tyle, żeby była Amelia nie mogła specjalnie nią ruszać. Po prostu weź to płótno i do dzieła!
- Zapewniam, że nie poruszy - stwierdził Ethan, biorąc od krasnoluda deszczułkę. - Gotowa? - spojrzał na Amelię. - Nie powinnaś prawie poczuć.
- E… - półelfka cofnęła się i w panice spojrzała na pozostałą trójkę.
Ava podeszła i spojrzała nad głową krasnoluda (co nie było trudne) na spuchniętą rękę koleżanki. Wzruszyła ramionami.
- Nie bardzo wiem jak Ci pomóc. Gdybyś jednak potrzebowała amputacji… - zawiesiła sugestywnie głos.
- Bardzo śmieszne - sarknęła Amelia, po czym zacisnęła zęby i wyciągnęła rękę przed siebie. - Dobra, róbcie! - wycedziła.

Ethan bardzo dobrze pamiętał, co mówił instruktor na temat usztywniania nadgarstka. I gdyby zamknął oczy, potrafiłby sobie wyobrazić każdy gest prowadzącego zajęcia.
Z oczywistych względów wolał jednak nie zamykać oczu.
“Dwa razy owiń wokół nadgarstka. Poprowadź bandaż wyżej, w kierunku dłoni. Poprowadź bandaż między kciukiem a palcem wskazującym, a następnie...”
- Gotowe - powiedział, zawiązując końcówkę bandaża na kokardkę i zamykając pudełeczko z leczniczą maścią.

- Dzięki - tą kokardkę to mógł sobie darować. Amy westchnęła i spojrzała po reszcie. - To co teraz? Następni chętni do starcia?

- Na mnie nie liczcie - krasnolud ze zbolałą miną podniósł topór z piasku, przetarł go rękawicą, po czym wetknął za pasek na plecach, jakby specjalnie sporządzony w napierśniku do tego właśnie celu. - Nie zamierzam więcej podnosić broni na którekolwiek z was.
- Ja już swoje zrobiłam, więc sobie odpuszczę - dorzuciła Ava. Kane milczał.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-02-2015 o 07:41.
Sayane jest offline