Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2015, 00:47   #48
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Steve wysiadł z samochodu pierwszy. Był w dobrym nastroju. Przespana noc miała pozytywne skutki.
- Pani pozwoli - ukłonił się szarmancko mrugając okiem do Maddison, gdy otwierał jej drzwi.
- Humor ci dopisuje - dziewczyna wysiliła się na uśmiech. - Proponuję spożytkować go w bibliotece?
- Doskonały pomysł. Nie macie nic przeciwko - zwrócił się do ciotki i brata, - żebyśmy z Maddie odwiedzili od razu miejską bibliotekę?
- W bibliotece raczej nic nam nie grozi - Maddison dołączyła się do próśb brata, z nadzieją wlepiła oczy w ojca.
Daniel, który wyszedł przed Dom, żeby ich przywitać minę miał nieco rozeźloną. Łatwo można było odgadnąć jednak przyczynę takiego stanu. Świeża plama po kawie na spodniach pana Cravena jednoznacznie dawała do zrozumienia, że bez przebrania się, na mieście nie ma się co pokazywać. Ale i coś jeszcze chyba się wydarzyło. Bo wychodząc do nich gdy wysiadali z samochodu, z początki kilka razy obejrzał się na Dom jakby niepewny czego się z jego strony spodziewać w odniesieniu do dzieci, które wróciły. Potem jednak wyraźnie rozpromieniał na widok ich wypoczętych twarzy.
- Czekajcie. Nie tak szybko. Powiedzcie jak noc w motelu. Nic się nie wydarzyło… dziwnego?
Wiedział, że nic. Rozmawiał przecież z Meg przez telefon. Ale i tak miał ochotę usłyszeć ich zanim pojadą znowu. I zanim pokaże im to co zastał w kuchni.
- I wejdźcie na chwilę do środka.
- U nas wszystko w porządku - Steven odpowiedział za wszystkich idąc już w kierunku domu - ale widzę, że u ciebie… Coś się stało? Megan mówiła, że wszystko okey…
- Na tle ostatnich wydarzeń, nic strasznego - stwierdził spokojnie ojciec - Sami zresztą zobaczcie.
I to rzekłszy otworzył drzwi frontowe i zaprowadził rodzinę do kuchni.
- Dosłownie przed chwilą się to stało - powiedział pokazując porozwalane po podłodze sztućce i przybory kuchenne, z których część ułożona była w wyraźny napis.
- M-a-u-d-i-t - przeliterował Steven. - Maudite? Przeklęty!
- Co? - Maddie przyklęknęła przed upiornym obrazkiem z widelców, łyżek i noży. - Dlaczego duchy miałyby nam przesyłać wiadomość... po francusku?

* * *

Ojciec nie miał nic przeciwko ich wypadowi do biblioteki co wyraźnie ożywiło Maddison. Nie straciła widocznie całego ojcowskiego zaufania, ba, ten wydawał się nawet w jakiś sposób dumny z córki. Może to przez jej ofensywną postawę i wolę walki. Miała czternaście lat ale to nie znaczyło przecież, że musi ryczeć w poduszkę i czekać aż wszystko załatwią dorośli.
Wraz ze Stevem przekroczyli progi miejskiej biblioteki w iście bojowych nastrojach. Przywitał ich zapach pożółkłego papieru i atmosfera ogólnego wyciszenia. Spokój – to akurat towar na wagę złota. Rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze spojrzenia i bez słów zabrało się za wertowanie archiwalnych egzemplarzy prasy codziennej.

O rodzinie Hortonów było tam niewiele. Zwykli ludzie, nie wychodzący przed szereg przeciętności Plymouth, w każdym razie do chwili aż awansowali na morderców psychopatów.
Maddie podsumowała jednak informacje o nich aby trochę to poukładać w swojej głowie. Przeciętna rodzina, może odrobinę zbyt wycofana, ceniąca własną prywatność, znana z militarnych tradycji. Wszyscy mężczyźni Hortonów służyli na frontach, w wojsku, byli też zapalonymi myśliwymi, co wyjaśniało zdjęcia i wypchane trofea na strychu. Steve z kolei znalazł kilka odnośników dotyczących ich skrajnie negatywnych opinii wobec kolorowych, ale to były czasy kiedy rasizm nie raził jeszcze po oczach. Najwięcej informacji pojawiło się wreszcie o pamiętnej zbrodni i szaleństwie Hortona, które do tego doprowadziło. O samym domu,który obecnie zamieszkiwali Craveni, dogrzebali się jeszcze mniej. Zbudowany przez seniora Hortona - czyli Adama, w latach pięćdziesiątych. Jeden z bardziej charakterystycznych domów w okolicy. Jeśli zbudowano go na miejscu starego indiańskiego cmentarza to niestety nikt wprost o tym nie pisał. Niewątpliwie jednak był on siedliskiem szaleństwa, rozpoczętym w jakiś sposób przez Hortona i przekazanym w spadku kolejnym lokatorom. Następna normalna rodzina, przykładna, do czasu aż matka nie wymordowała wszystkich domowników i nie wpadła pod samochód uciekając z miejsca zdarzenia. Nie było o nich żadnych wzmianek w prasie przed tym ostatecznym wydarzeniem.
Z lekkim poczuciem rozczarowania Maddie i Steve zagłębili się w wertowanie informacji na temat lokalnych Indian, w kontekście - kruków, ściągania skalpów, rytualnych miejsc, przekleństw... Prawdę mówiąc szukali wszystkiego. I owszem, okazało się, że te tereny zamieszkiwali Indianie. Ale skalpy to już ściągali biali. Maddie rozdziawiła usta oznajmiając jasno, że właśnie jej światopogląd legł w gruzach. Na telewizyjnych westernach przedstawiano to nieco inaczej... I nie kłamano, bowiem jak wyczytali, Indianie przejęli ten zwyczaj od francuskich kolonistów. Moment, moment... Francuskich? MAUDIT! Czyżby mieli w domu upiora jednego z nich? A może cała klątwa została przywleczona tu ze starego lądu? Ciężko było na razie wnioskować. Niemniej okoliczne tereny zamieszkiwało duże plemię o nazwie Tamaroa. Dla tych plemion kruk był zwierzęciem świętym, posłańcem z krainy duchów, mścicielem krzywd. Hmmm... Brzmiało znajomo. Zupełnie jak film „Kruk” z Brandonem Lee. Tam ptak sprowadził kolesia z zaświatów aby ten mógł zemścić się na mordercach swoich i narzeczonej. Miał jakieś tam nadnaturalne moce, no i nie można go było zranić ani zabić, chyba że zadawało się rany krukowi. Maddie opowiedziała bratu skrótową fabułę i zażądała aby go wspólnie obejrzeli, może natkną się na jakąś wskazówkę.

Kiedy okazało się, że z książek, gazet i slajdów więcej nie wycisną, Maddie i Steve postanowili popytać żywych mieszkańców Plymouth zaczynając od posiwiałej bibliotekarki. Ta dość wylewnie opowiedziała im o zbrodni Hortona, która wstrząsnęła podwalinami całego miasteczka. Starsza pani wyjaśniła, że krewni Hortona już w Plymouth nie mieszkają. Krewnych ze strony męskiej linii chyba już nie ma. Była za to jakaś tam siostra starego Hortona, ale zniknęła przegrawszy proces o dom a ten przeszedł on na licytację hrabstwa i w ręce nowych właścicieli. W dalszym ciągu dzieciaki wypytywali o miejscowych czerwonoskórych. Bibliotekarka poinformowała iż nadal zamieszkiwało tu kilka rodzin rdzennych Indian. Jedna z nich prowadzi sklepik, druga prowadzi punkt dla wędkarzy z wypożyczalnią przyczep i łodzi, trzecia i czwarta zajmuje się typowymi zajęciami rolniczymi. Ale nie są to potomkowie ludów Tamaroa, bo tamtych po 1818 roku przesiedlono do rezerwatów gdzieś w głębi kraju, na zachodzie. Maddie i Steve podziękowali miłej staruszce za pomoc i poświęcony czas i postanowili iść za ciosem obierając kierunek na sklep wędkarski. Początek był ciężki. Zniechęciłby każdego normalnego nastolatka. Ale nie ich. Rodzeństwo rozmówiło się na werandzie i zgodnie postanowili, że łatwo nie odpuszczą. Jeśli Indianin będzie chciał mieć święty spokój będzie musiał im pomóc. Może ich wyprosić ale przecież nie wyrzuci siłą. A jeśli nawet wezwie policję to co może im zarzucić? Panie władzo oni chodzą po sklepie i oglądają towary? Wezmą go na upór, ot co. I może na litość. Maddie miała już w zanadrzu płaczliwą, odwołującą się do sumienia mowę. W końcu to co ich spotyka niebezpiecznie wpisuje się w klimat klątwy domu Hortonów i jeśli nikt im nie pomoże wkrótce gazety rozpiszą się o kolejnej masakrze w Plymouth i wtedy pan Indianin przypomni sobie jak wyrzucił za drzwi dwójkę wystraszonych, poszukujących pomocy dzieciaków.
 
liliel jest offline