Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2015, 14:15   #11
Manji
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
1 Wellentag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, opuszczona karczma, wieczór

Z ostatnimi promieniami słońca usłyszeli orcze rogi, następnie wrzaski bojowe orków. Ziemia zadrżała pod stopami, wróg się zbliżał. Czterech weteranów zajęło pozycje w części kuchennej budynku, khazadzi obstawili główne wejście, elf i kozak zajęli pozycje strzeleckie. Orki byli coraz bliżej, wtem szczęknęła cięciwa elfiego łuku, kozak nie widział do kogo ten strzela, jednak usłyszał jak cielsko orka ciężko padło na ziemię, po chwili elf posłał w mrok kolejną strzałę i kolejną. W końcu i Niedzwiedź mógł strzelać. Pierwsza jego strzała chybiła, przecinając powietrze obok biegnącego orka. Jednak strzała elfa trafiła tego samego orka prosto w oko i wyszła z tyłu czaszki. Ork wyprężył się, zanim upadł na ziemię był już martwy. Nie ustawali w miotaniu strzał, i jeśli Jaromir uważał się za dobrego strzelca to jakimże strzelcem musiał być elf. Każda strzała elfa trafiała w głowę lub w szyję uśmiercając orka. Jaromir by powalić orka musiał wpakować w niego dwie strzały, na dodatek nie każda była celna.

W końcu orki dopadły wejść. Rozpoczęła się rąbanina. Wrzaski bojowe orków wzbiły się w nocne niebo, a tembr ich okrzyków wydawało się, że wprawił w drganie stare ściany karczmy. Weterani radzili sobie dobrze, rąbali sami nie odnosząc poważnych ran. Co innego khazadzi. Pierwsza grupa orków gdy wpadła do karczmy natrafiła na synów gór, a ci jak na komendę wbili swe topory w najbliższych orków. Uderzyli obaj z taką mocą, że czarna krew trysnęła na podłogę, sufit, na bielone wapnem ściany. Na widok khazadów orki w drugiej linii postanowiły zawrócić i oddalić się jak najszybciej. Jednak inni pchali się do środka. Orki zaczopowali przejście, a khazadzi rąbali, równo, metodycznie. Kolejni orkowie tracili zimną krew, martwe ciała orków nie padały, utrzymywane ściskiem jaki powstał. Pisk przerażonych orków wewnątrz mieszał się z wrzaskami bojowymi tych na zewnątrz. Klara jako jedyna miała możliwość się temu przyglądać. Khazadzi przywodzili jej na myśl maszyny do rąbania. Ciężkimi toporami machali jak by nic nie ważyły. Raz, dwa, raz dwa. Każdy cios topora rozrywał skórę, mięśnie i kości, których element latały po pomieszczeniu niesione na fontannach czarnej, orczej krwi. Teraz cisza nocy zakłócana była nie tylko przez wrzaski bojowe orków, ale także przez kwik przerażonych orków, próbujących uciec. Raz, dwa, raz, dwa ciosy ciężkich toporów padały w ciąż w tym samym rytmie, z ogromną precyzją i niszczącą siłą. Już po chwili, khazadów otaczał stosik trupów. W końcu napór z zewnątrz zelżał, zaledwie garstka orków zdołała się wydostać i uciec w noc piszcząc potępieńczo z przerażenia. Gdy skończyli robotę byli cali w orczej krwi, w kawałkach skóry, w strzępach mięśni i drobinach kości. Klara dostrzegła także, że obaj khazadzi nawet się specjalnie nie zmęczyli. Ich oddechy były równe, a ruchy pełne wigoru. Klara zdała sobie sprawę, że ci dwaj mogli by tak godzinami rąbać orków. Biła od nich ogromna siła, pewność siebie, mając takich dwóch u boku Klara mogła czuć się bezpieczna. Jurgen nie skłamał, jeden khazad był wart pięciu ludzkich wojaków.

Elastir tym czasem wypuszczał kolejne strzały, sam będąc pod wrażeniem swej celności. W życiu tak świetnie mu nie poszło. Gdyby brał udział w zawodach strzeleckich jak nic by wygrał najwyższe trofeum. Dodatkowo obroża zaczęła mu się wić po przedramieniu niczym wąż. Jednak z jakiegoś powodu zamiast utrudniać strzelanie, elf strzelał jeszcze celniej. Taka celność robiła wrażenie. Jaromir owszem trafił jednego orka w głowę tym samym zabijając go, jednak elf trafiał w głowę za każdym razem, często także trafiając spektakularnie w oko, lub w krtań.

Także odgłosy walki na tyłach karczmy ustały. Jeden z wojaków wszedł do sali, coś mówił do Klary jednak ta patrzyła jak urzeczona na khazadów, wyglądających jak bohaterowie z fresków, które na Universytecie Alftdorfskim nie raz podziwiała. Dopiero złapana za ramię poszła za wojakiem. Nie rozpoznała go, był cały we krwi orków. Wprowadzona do sali kuchennej od razu pojęła co się stało. Jeden z wojaków oparł się o bieloną ścianę i się po niej osunął, pozostawiając czerwony ślad. Klara podeszła do niego, Odgarnęła mu z twarzy zlepione orczą krwią włosy, rozpoznała go, to był Dante. Ten który oddał jej cały zapas bandaży, to on rozdał swoje zapasy żywności uciekinierom, to on, gdy dzieci opadały z sił brał je na ręce i biegł z nimi. A teraz leżał nieprzytomny w rosnącej kałuży krwi. Jednak nie miał rany, czyli niedawno otrzymana rana na boku musiała się otworzyć. Wojacy siedzieli, ciężko sapali, byli wyczerpani, Klara sama musiała odpinać osłony pancerza Dantego. Gdy odsłoniła lewy bok okazało się, że szwy były pozrywane, a krew płynęła obficie. Musiała szyć ranę ponownie.
Walka skończyła się bardzo szybko, lecz nikt nie wznosił radosnych okrzyków, większość była zwyczajnie wyczerpana. Wojacy podziękowali za walkę khazadom, elfowi i kozakowi. Po czym dość szybko ułożyli się do snu. To samo zrobiły kobiety i dzieci. Klara nie mogła sobie pozwolić na ten luksus, musiała ratować życie Dantemu, wiedziała, że teraz nie jest w stanie go zszyć, mogła by narobić więcej złego niż dobrego. Owinęła Dantego szczelnie bandażami, pozostawiając szycie do rana. Gdy tylko skończyła musiała położyć się spać. Głowa jej bezładnie opadała, a oczy same się zamykały. Zasypiała niemal na stojąco, do tego doszło ogromne zmęczenie.
Dla elfa, kozaka i khazadów zapowiadał się śliczny wieczór. Byli niezbyt zmęczeni, walka ich pobudziła, więc nie było mowy o śnie. Do tego khazadzi musieli pozbyć się szczątków orczych z ubrań, pancerzy, brody i włosów. Elastir z Jaromirem ruszyli w noc by pozbierać strzały. Niestety wiele z nich była uszkodzona. Upadające orki leciały na łeb na szyję często łamiąc elfie strzały impetem upadku. Elf odzyskał jedynie trzecią część swego kołczanu, Jaromir miał nieco więcej szczęścia, bo aż połowa strzał nadawała się do ponownego użytku. I będąc tam, na zewnątrz Elastir ponownie poczuł jak obroża pełza niczym wąż po przedramieniu. A potem dostrzegł ich na skraju lasu. Czekali. Obserwowali. Jaromir dostrzegł nagłą zmianę w zachowaniu elfa, przed chwilą był radosny po wygranej potyczce, a teraz zachowywał się tak jakby coś go przestraszyło.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline