Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2015, 14:15   #11
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
1 Wellentag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, opuszczona karczma, wieczór

Z ostatnimi promieniami słońca usłyszeli orcze rogi, następnie wrzaski bojowe orków. Ziemia zadrżała pod stopami, wróg się zbliżał. Czterech weteranów zajęło pozycje w części kuchennej budynku, khazadzi obstawili główne wejście, elf i kozak zajęli pozycje strzeleckie. Orki byli coraz bliżej, wtem szczęknęła cięciwa elfiego łuku, kozak nie widział do kogo ten strzela, jednak usłyszał jak cielsko orka ciężko padło na ziemię, po chwili elf posłał w mrok kolejną strzałę i kolejną. W końcu i Niedzwiedź mógł strzelać. Pierwsza jego strzała chybiła, przecinając powietrze obok biegnącego orka. Jednak strzała elfa trafiła tego samego orka prosto w oko i wyszła z tyłu czaszki. Ork wyprężył się, zanim upadł na ziemię był już martwy. Nie ustawali w miotaniu strzał, i jeśli Jaromir uważał się za dobrego strzelca to jakimże strzelcem musiał być elf. Każda strzała elfa trafiała w głowę lub w szyję uśmiercając orka. Jaromir by powalić orka musiał wpakować w niego dwie strzały, na dodatek nie każda była celna.

W końcu orki dopadły wejść. Rozpoczęła się rąbanina. Wrzaski bojowe orków wzbiły się w nocne niebo, a tembr ich okrzyków wydawało się, że wprawił w drganie stare ściany karczmy. Weterani radzili sobie dobrze, rąbali sami nie odnosząc poważnych ran. Co innego khazadzi. Pierwsza grupa orków gdy wpadła do karczmy natrafiła na synów gór, a ci jak na komendę wbili swe topory w najbliższych orków. Uderzyli obaj z taką mocą, że czarna krew trysnęła na podłogę, sufit, na bielone wapnem ściany. Na widok khazadów orki w drugiej linii postanowiły zawrócić i oddalić się jak najszybciej. Jednak inni pchali się do środka. Orki zaczopowali przejście, a khazadzi rąbali, równo, metodycznie. Kolejni orkowie tracili zimną krew, martwe ciała orków nie padały, utrzymywane ściskiem jaki powstał. Pisk przerażonych orków wewnątrz mieszał się z wrzaskami bojowymi tych na zewnątrz. Klara jako jedyna miała możliwość się temu przyglądać. Khazadzi przywodzili jej na myśl maszyny do rąbania. Ciężkimi toporami machali jak by nic nie ważyły. Raz, dwa, raz dwa. Każdy cios topora rozrywał skórę, mięśnie i kości, których element latały po pomieszczeniu niesione na fontannach czarnej, orczej krwi. Teraz cisza nocy zakłócana była nie tylko przez wrzaski bojowe orków, ale także przez kwik przerażonych orków, próbujących uciec. Raz, dwa, raz, dwa ciosy ciężkich toporów padały w ciąż w tym samym rytmie, z ogromną precyzją i niszczącą siłą. Już po chwili, khazadów otaczał stosik trupów. W końcu napór z zewnątrz zelżał, zaledwie garstka orków zdołała się wydostać i uciec w noc piszcząc potępieńczo z przerażenia. Gdy skończyli robotę byli cali w orczej krwi, w kawałkach skóry, w strzępach mięśni i drobinach kości. Klara dostrzegła także, że obaj khazadzi nawet się specjalnie nie zmęczyli. Ich oddechy były równe, a ruchy pełne wigoru. Klara zdała sobie sprawę, że ci dwaj mogli by tak godzinami rąbać orków. Biła od nich ogromna siła, pewność siebie, mając takich dwóch u boku Klara mogła czuć się bezpieczna. Jurgen nie skłamał, jeden khazad był wart pięciu ludzkich wojaków.

Elastir tym czasem wypuszczał kolejne strzały, sam będąc pod wrażeniem swej celności. W życiu tak świetnie mu nie poszło. Gdyby brał udział w zawodach strzeleckich jak nic by wygrał najwyższe trofeum. Dodatkowo obroża zaczęła mu się wić po przedramieniu niczym wąż. Jednak z jakiegoś powodu zamiast utrudniać strzelanie, elf strzelał jeszcze celniej. Taka celność robiła wrażenie. Jaromir owszem trafił jednego orka w głowę tym samym zabijając go, jednak elf trafiał w głowę za każdym razem, często także trafiając spektakularnie w oko, lub w krtań.

Także odgłosy walki na tyłach karczmy ustały. Jeden z wojaków wszedł do sali, coś mówił do Klary jednak ta patrzyła jak urzeczona na khazadów, wyglądających jak bohaterowie z fresków, które na Universytecie Alftdorfskim nie raz podziwiała. Dopiero złapana za ramię poszła za wojakiem. Nie rozpoznała go, był cały we krwi orków. Wprowadzona do sali kuchennej od razu pojęła co się stało. Jeden z wojaków oparł się o bieloną ścianę i się po niej osunął, pozostawiając czerwony ślad. Klara podeszła do niego, Odgarnęła mu z twarzy zlepione orczą krwią włosy, rozpoznała go, to był Dante. Ten który oddał jej cały zapas bandaży, to on rozdał swoje zapasy żywności uciekinierom, to on, gdy dzieci opadały z sił brał je na ręce i biegł z nimi. A teraz leżał nieprzytomny w rosnącej kałuży krwi. Jednak nie miał rany, czyli niedawno otrzymana rana na boku musiała się otworzyć. Wojacy siedzieli, ciężko sapali, byli wyczerpani, Klara sama musiała odpinać osłony pancerza Dantego. Gdy odsłoniła lewy bok okazało się, że szwy były pozrywane, a krew płynęła obficie. Musiała szyć ranę ponownie.
Walka skończyła się bardzo szybko, lecz nikt nie wznosił radosnych okrzyków, większość była zwyczajnie wyczerpana. Wojacy podziękowali za walkę khazadom, elfowi i kozakowi. Po czym dość szybko ułożyli się do snu. To samo zrobiły kobiety i dzieci. Klara nie mogła sobie pozwolić na ten luksus, musiała ratować życie Dantemu, wiedziała, że teraz nie jest w stanie go zszyć, mogła by narobić więcej złego niż dobrego. Owinęła Dantego szczelnie bandażami, pozostawiając szycie do rana. Gdy tylko skończyła musiała położyć się spać. Głowa jej bezładnie opadała, a oczy same się zamykały. Zasypiała niemal na stojąco, do tego doszło ogromne zmęczenie.
Dla elfa, kozaka i khazadów zapowiadał się śliczny wieczór. Byli niezbyt zmęczeni, walka ich pobudziła, więc nie było mowy o śnie. Do tego khazadzi musieli pozbyć się szczątków orczych z ubrań, pancerzy, brody i włosów. Elastir z Jaromirem ruszyli w noc by pozbierać strzały. Niestety wiele z nich była uszkodzona. Upadające orki leciały na łeb na szyję często łamiąc elfie strzały impetem upadku. Elf odzyskał jedynie trzecią część swego kołczanu, Jaromir miał nieco więcej szczęścia, bo aż połowa strzał nadawała się do ponownego użytku. I będąc tam, na zewnątrz Elastir ponownie poczuł jak obroża pełza niczym wąż po przedramieniu. A potem dostrzegł ich na skraju lasu. Czekali. Obserwowali. Jaromir dostrzegł nagłą zmianę w zachowaniu elfa, przed chwilą był radosny po wygranej potyczce, a teraz zachowywał się tak jakby coś go przestraszyło.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 25-02-2015, 01:41   #12
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Nie tak to miało wyglądać, zupełnie nie tak. Znaczy się owszem, wygrali, co więcej krasnalowie urządzili we drzwiach jatkę, a długouch dał nadzwyczajny popis strzelania z łuku, no i nikomu zbytnio się nie oberwało, ale kozak zły był na siebie. Jak już nie szło to nie szło na całego. A to strzałę wypuścił o sekundę za wcześnie, a to kichnął i zawadził o nierówny strop, a to jeden z orków z impetem rąbiący we framugę zatrząsł belką i wytrącił go z równowagi, a to wreszcie gdy pocisk sięgnął celu to trafił na wyjątkowo żywotne bydle, które drugiej strzały potrzebowało by się zreflektować i posłusznie wyciągnąć kopyta. Na koniec, gdy dał sobie spokój ze strzelaniem i złapał za topór okazało się, że z zielonych kto żyw ten dał nogę i bić nie ma kogo.

Jedno na co liczył to to, że w ferworze bitki nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na jego przeciętną dyspozycję. Nie znał tych osób, ale nie podobałoby mu się, gdyby Ci z tego jednego razu poczytali go sobie za miernego wojownika. Poklepał zatem kilku wojaków poufale po ramieniu i wyszedł na dwór rozejrzeć się za maruderami, dorżnąć niedobitków i pozbierać strzały. Tych pierwszych nie było wcale, drugich znalazło się kilku, natomiast tych ostatnich było pod dostatkiem. Ciosy trzonkiem wystarczyły by ranne orki pożegnały się ze światem, ostatecznie szkoda było bez powodu zafajdać ostrze ciemną krwistą breją.

Moment później dołączył do niego elf. Może i strzelał jak diabeł, ale te jego pociski to chyba były z papieru, bo mimo tego, że wybierał je ostrożnie i z namaszczeniem, to wiele zdatnych do ponownego użycia nie znalazł. Nie zwracali na siebie więcej uwagi niż to konieczne, ot zajęci przeczesywaniem pola bitwy. Elf zakutany był jak na zimowe mrozy, a zbierane przezeń strzały znikały pod przepastnym płaszczem jakby ten ukrywał je w magicznym worku. W ogóle niewiele dało się dostrzec u tego osobnika poza łęczyskiem przewieszonym przez ramię, więc Niedźwiedź zarzucił dalsze próby i wrócił do swego mało wdzięcznego zadania.

Łaził wśród trupów szukając znaków szczególnych, jakichś emblematów, albo innych ozdób, które mogły wskazywać skąd ta banda, czy to zwykli rabusie, czy też służą pomiotom chaosu. Może pośród trupów znajdzie się jakiś martwy wódz? Znaczyłoby to, że prędko orcy tu nie wrócą, chociaż każdy jeden maszkaron wyglądał Niedźwiedziowi tak samo, więc jasnego rozeznania w tej sprawie nie uzyskał. Na końcu interesowało go, czy czego cennego nie zostało przy truchłach. Choć zwykło się gadać: "Pieniądz nie śmierdzi", to nijak ochoty nie miał kozak do przetrząsania kieszeni, toteż ograniczył się do zdawkowego przeszukania zawartości mieszków, albo porzuconych tobołków.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 25-02-2015, 16:19   #13
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
- No panie kozaku, żeś sie pan sprawił lepiej niż sie zapowiadało wprzódy - Powiedział Wolfgrimm podchodząc wraz z Helvgrimem do dyskutującej pary strzelców, nie zwrócił uwagi na to, których strzał było więcej w zielonych truchłach, znaczenia wielkiego to nie miało, trup jest trup.

- Ty elfie też o dziwo żeś się przydał, spodziewałem się, że odwagi ci nie starczy i się z babami schowasz i dziatwą. - Dodał z przekąsem, spoglądając na milczącego Sverrissona.
Podejrzewał co ten myśli, krasnoludzka niechęć do elfów była znana w całym starym świecie, ale niechęć do orków była większa toteż Helv pewnie uznał za niewarte komentowania poczynania elfa. Jak to mówią, wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem - przyjacielem ciężko nazwać kogoś kogo się dopiero poznało, a co dopiero długouchego leśnika. Wolfgrimm w trakcie swoich podróży zasłyszał kiedyś historię śpiewaną przez barda jakoby kiedyś elf i krasnolud zostali przyjaciółmi podczas walki z chaosem i razem z człekiem jakimś podróżowali coby świat i swoich przyjaciół uratować, ale każdy wie, że co bardowie gadają, a co naprawdę, to jak niebo a ziemia.

-Niedługo będziesz mógł się odwdzięczyć, kiedy te bestie ruszą spod lasu - odparł bezbarwnym tonem Elastir, dość miał doświadczeń z krasnoludami by wiedzieć jak dużo gadają… Wciąż pamiętał to pokurczowate źródło problemów, z którym podróżował swego czasu. Dużo gadania o krasnoludzkim honorze, ale tylko gadania. Chciwość to główna motywacja tej skarlałej rasy...

- Panowie, koniec prężenia muskułów i poklepywania po plecach, spać z trupami nikt nie lubi a i smród niemiłosierny z tego parszywego ścierwa. Idź tam elfie sprawdź czy nie ma jakiegoś wózka coby szybciej przenieść truchła kawałek od naszego apartamentu - Powiedział do długouchego. - a my - wskazał na swojego kamrata i na Jaromira - zaczniemy już znosić ciała. Potem je podpalimy, korzyść będzie dwojaka ciał się pozbędziemy i smrodu a i rozświetlimy przedpole to wartownicy lepiej widzieć będą co się tam dzieje. Orki głupie są i bać się długo nie będą to i wrócić mogą. Parę głów można zawiesić na jakimś palu tak ku przestrodze.

Elf postanowił zignorować gadanie krasnoluda, choć brzmiało dla niego obraźliwie i rozejrzał się za jakimś wolnym wozem, smród orków był wystarczająco nieznośny gdy byli żywi, jak zaczną gnić, to szkoda gadać...
- W ozdabianie chałupki bawił się nie będę, ja nie barbarzyńca. A dawanie honorów zielonym bestiom tyż mnie się nie podoba. Najlepiej by było wrzucić truchła do rowu i oddalić się na staję, albo dwie, ot co.
- stwierdził Kislevita
-Palić będziem nie coby honory im oddać tylko coby ziemi nie plugawić - Powiedział milczący do te pory Sverrisson. - Wolfgrimm ma racje do południa conajmniej tu zabawimy, widziałżeś tego wojaka w środku co mu brzuch sie rozlazł, a i o samicach i dzieciach trza pamiętać, jak zobaczą nawet martwe pokraki to w gacie gotowi narobić i do drogi mniej chetni być. A preparowanie trofeów to nie barbarzyństwo tylko zaznaczanie terenu i znak ostrzegawczy. Widać wiele z krasnoludzkiej madrości ci się przyda kozaku.

- Taaa… Co jeden to mądrzejszy i bardziej honorny niż królewicz, a rżnięcie głów to zasługa. - Skwitował sprawę Jaromir, pomału przyzwyczajając się do mędrkującego tonu brodatego duetu. - Dawajta te trupy, z głowami czy nie, mają stąd zniknąć. Patrzeć się na nie nie da.

- A coby sobie nie kadzić, per Kozaku. Jaromir Gniewisz z Kislevu, albo Niedźwiedź, jak taka wola. - Rzekł wąsacz stając przed towarzyszami z bożej łaski.

-Helvgrim Torvaldur Sverrisson - powiedział wyciągając ręke w stronę Kislevity starszy z krasnoludów - a to mój kuzyn daleki Wolfgrimm Wilkiem zwany, piwowar i kucharz pierwszej klasy.

-Elastir, zwany Nocnym Łowcą. Nazwa mojego klanu i tak nic by wam nie powiedziała, o ile bylibyście w stanie ją wymówić - włączył się do małej prezentacji, jednak nie wyciągnął do nikogo ręki. Dziwne te ludzkie zwyczaje.

- No i dobra. - Kislevita uścisnął prawicę krasnoluda. Mocarna ręka i harde spojrzenie brodacza zrazu dały mu znać, że tamten nie ścierpi spoufalania, jeśli sam na to zgody nie wyrazi. Krasnoludzkie oko rzucało mu ostrzeżenie, a uśmiech nawet jeśli był tam, skryty pod krzaczastym wąsem, bardziej był grymasem niż wyrazem radości. Chłodne powitanie, jednak lepsze takie niżby mieli się rzucić za łby i sięgnąć po broń w celu ustalenia kto tu jest kto.

-Dobra panowie, poznaliśmy się to i sie do roboty weźmy bo flaszeczka czeka! - zawołał Wolfgrimm

-Alkohol otępia, ale jak sobie chcecie to pijcie. - powiedział elf, po czym zniknął w miejscu gdzie zostawił konia. Czas było zmienić ubrania na suche, bo inaczej jeszcze dostanie lumbago, jak jakiś ludzki starzec… Ukryty za ścianą szybko przeskoczył w ubranie bardziej stosowne do pogody, może nie maskowało tak dobrze, ale w otwartym terenie nie miało to znaczenia. No i było nieprzemakalne, co w tak deszczowej porze roku stanowiło niewątpliwą zaletę. Mokry uniform zabrał ze sobą, niech się wysuszy przy ognisku.
 

Ostatnio edytowane przez piotrek.ghost : 25-02-2015 o 16:42.
piotrek.ghost jest offline  
Stary 25-02-2015, 16:45   #14
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Zaraza, skuteczność strzałów była okupiona niesamowitą ilością połamanych pocisków… W tym tempie na długo elfowi nie wystarczą, a niby taka dobra robota. Ten handlarz musiał nieźle go naciągnąć. Odzyskał zaledwie trzecią część użytych strzał, ale przynajmniej nie strzelał w powietrze. Uznał że wybierze też groty i lotki ze zniszczonej amunicji. Jeśli któryś z tej zbieraniny umiał odpowiednio wystrugać drzewce, to zapas można odnowić. Wieczór zapowiadał się bezsennie, adrenalina potrafiła zdziałać cuda. Ale drżenie bransolety nie dawało mu spokoju, zwłaszcza że przybierało na sile…

- Tośmy sobie strzelnicę urządzili. - Zagadał kozak stając obok elfa, wyzbierawszy już co było godnego uwagi. - Gdzieście się tak mierzyć nauczyli? Jakby co wam do ucha rady szeptało, he he…
-Wrodzone talenty i lata wprawy. - Elf na chwilę urwał i rozejrzał się, szlag… jednak to nie była pomyłka. - mamy towarzystwo - Powiedział cicho.
- Co? Więcej orków pod topór? - Kozak udał wesoły ton, jednak trzymany dotąd niedbale oręż, na którym więcej się podpierał nagle znalazł się w bojowej pozycji.
-Nie, chociaż wolałbym zielonych… To zwierzoludzie którzy mnie gonili. Stoją pod lasem i obserwują nas.
- Do pierona, teraz to powiadasz, żeś na karku miał eskortę, hę? Mnogo ich tam? - Dodał kislevita próbując z razu nie wejść w utarczkę, chociaż już go zaświerzbiło na języku.
-Ostrzegałem że mnie gonią. Pojęcia nie mam ile dokładnie, ale więcej niż zdołałbym zabić sam. Pod lasem czai się siedmiu i minotaur, ironia jak łatwo łowca może stać się zwierzyną... - Elf wyraźnie nie był w nastroju na żarty.
- Cholera… - Mruknął topornik wypatrując ruchu na skraju lasu, ale cokolwiek tam było musiało schować się głębiej, bo poza zaroślami nie poruszało się tam nic. - Co tu dużo gadać, jak podlezą to im się zgotuje drugi taki popis.
-Mają wyjątkowo sprytnego dowódcę, zwłaszcza jak na takie bestie. Inaczej zgubiliby mój trop jakieś cztery dni temu… - Zdecydowanie irytowało to młodego łowcę. - Zalecam większą ostrożność niż przy orkach.
 
Eleishar jest offline  
Stary 25-02-2015, 23:13   #15
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Nad leśną drogą wkrótce zapadły ciemności. Po środku zrujnowanej karczmy paliło się ognisko, ale mokre drewno dawało niewiele ciepła i światła, za to sporo dymu, toteż obozujący wokół żołnierze siedzieli w pewnym oddaleniu, co sprawiało, że jeszcze mniej korzystali z dobrodziejstwa ognia. Do tego wszędzie cuchnęło krwią i spalenizną. Krasnoludy uparły się, że orków należy spalić, co z jednej strony było rozsądne by nie ściągnąć na siebie dzikich zwierząt, z drugiej jednak strony kolumna dymu widoczna z wielu staj mogła z powodzeniem ściągnąć im na głowę nowe kłopoty. Rzeźnia urządzona na progu przyprawiała o najgorsze myśli, zwłaszcza próg obficie zbryzgany krwią, teraz gdy wyniesiono stąd wszystkie ciała, wyglądał szczególnie groteskowo. Do tego wątła mgiełka o intensywnym, mdlącym zapachu snuła się pod nogami, wgryzając się w koce i kaftany, które jeszcze przez kilka kolejnych dni będą zalatywać trupem. Jakby tego było mało, na skraju lasu coś się czaiło, coś co zapewne tylko zbierało siły by na nich uderzyć. W nocy, następnego dnia, a może za klika dni, gdy przestaną się pilnować...

Wszystko to nie napawało optymizmem, toteż Jaromir siedział w ledwo oświetlonym kącie z posępną miną, zupełnie jakby doszło tego dnia do jakiejś tragedii. Nie żeby kozak miał pański nos, nie oswojony z niewygodami nadchodzącymi po bitwie, jednak sypianie w zasadzie na pobojowisku w bliskim sąsiedztwie trupów, było w jego opinii zwyczajnie niezdrowe dla ducha.

- Co takie miny posępne kamraci, napić się trza po dobrej bitce, robota wykonana to i gardło się prosi o nagrodę. - Powiedział do tych, którzy jeszcze nie spali Wolfgrimm odkorkowując jedną z ostatnich butelek piwa własnej roboty.

- Tylko uwaga, bo mocne. - Zaśmiał się rubasznie podając flaszkę najbliższej osobie. - Panowie ludki też się napijcie, należy się wam za dobrą robotę, chodźcie tu bliżej do ognia, bo se dupska odmrozicie. Ogień zaraz się rozpali ino drwa muszą trochę przeschnąć!

Butelka krążyła między ludźmi, a im mniej było w niej bursztynowego płynu tym lepsze humory panowały. W końcu piwo dotarło i do Jaromira, ale było go już ledwo na jednego łyka, więc nie kwapiąc się skończył je jednym haustem. Na długo nie starczyło płynnego dobrodziejstwa, jednak zaraz pojawił się bukłaczek z rozwodnionym winem i trochę czerstwego chleba, którymi zajęto ręce.

Ktoś uwagi poczynił gdzie dalej należało się udać, na co większość zbrojnych odezwała się, że do Middenheim, tam gdzie pierwotnie miano odprowadzić uchodźców. Podniosły się głosy proponujace inne rozwiązania, ale Kislevita ukonstytuowawszy sobie w głowie myśl, że ta właśnie grupa najłacniej doprowadzi go do miejsca, w którym znajdzie zaginioną, niezbyt przejmował się dalszą dyskusją. Krasnoludom nie odrazu przypadł do gustu ten pomysł, coś między sobą burczały gestami wskazując w różne strony, aż najwyraźniej na coś się zgodzili. Stanęło na tym, że pójdą razem do miejscowości zwanej Beeckerhoven, oddalonej stąd o dwa dni drogi, a potem zdecyduje się co dalej.

Inne rozmowy jakoś się nie kleiły, czy to z uwagi na nocne hałasy, krótką znajomość, czy wreszcie nerwy i zmęczenie, które dały o sobie znać wśród weteranów mających za sobą długi marsz. Nie minęło wiele czasu, gdy ustalono warty, po czym jeden z drugim ułożyli się do snu.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 26-02-2015 o 02:45.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 26-02-2015, 11:26   #16
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
2 Aubentag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, wieczór

Na obóz grupa wybrała to samo miejsce co dwa dni temu khazadzi. Nie było śladów innych niż te, które sami pozostawili. Zanim jednak grupa na dobre się rozgościła idący ich śladem zwierzoludzie dali o sobie znać. Słychać było plugawą mroczną mowę, coś krzyczeli. Elastir, choć nigdy nie uczył się tej mowy zrozumiał słowa. Obroża ponownie ożyła, zaczęła się wić po przedramieniu elfa.
– Tam jest źródło! – Zwierzoludź przypominający kozła wskazywał zakrzywioną szablą w stronę uchodźców.
– Nie możemy pozwolić im uciec! Nasz pan wynagrodzi nas za zdobycie jego własności! Zabić ich! Rozerwać na strzępy! Krew dla boga krwi!
Minotaur zaryczał ogłuszająco. – Głupiś! Czekać nam! Nie pamiętasz rozkazów! To ci je zaraz przy pomocy Łupacza Czaszek przypomnę!

Mroczna mowa zamarła, zapanowała cisza. Wszyscy co do jednego byli w stanie gotowości, kobiety z dziećmi mogły w każdej chwili podjąć bieg. Wojownicy odruchowo złapali za broń. Pomioty chaosu podeszli pod obozowisko na tyle by słychać było ich krzyki, a potem odeszli w las. Tak bestie chaosu nie postępowały. Do tego byli na tyle blisko, że khazadzi jak i elf mogli dostrzec ich opancerzenie, a mieli na sobie płytowe napierśniki z czarnej stali, karwasze, nagolenniki i hełmy tak samo czernione. Uzbrojeni byli w szable, włócznie, topory. To nie była zwykła zbieranina bezrozumnych bestii. Zierzoludzie z pyska podobni byli do kozłów, minotaur górował nad nimi posturą, był bez mała dwa razy wyższy od człowieka. Biceps minotaura był dwukrotnie grubszy niż udo khazadów, a potężny topór dwuręczny obracał z taką łatwością jak by to był kij od miotły.

Gdy łowcy weszli w las, ponownie zapanowała cisza. Khazadzi i elf zdawali sobie sprawę, że gdyby zostali zaatakowani, wielu mogłoby zginąć. To nie były leśne, dzikie orki. To byli żołdacy chaosu, dobrze uzbrojeni, a na domiar złego podlegali dowódcy.

3 Marktag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, ranek

Cała noc minęła pod znakiem zapytania. Wartownicy czuwali, nie śmiąc usypiać, bo wiedzieli, że to mogłoby zachęcić bestie do ataku. Jednak do niczego nie doszło. Deszcz ponownie nie padał tej nocy, niebo było czyste, przez co nad ranem było piekielnie zimno. Biały szron pojawił się na źdźbłach traw, ptaki przed wschodem słońca rozpoczęły swe trele. Oto pierwszy od dawna bezchmurny dzień budził się do życia przy akompaniamęcie ptasich śpiewów i chrzęstu zmarzniętej ziemi pod butami. W pierwszych promieniach słońca krzątali się wojacy ustawiając kociołek nad ogniem, kobiety zbierały chrust, karmiły dzieci. Kropelki zamarzniętej rosy girlandami wisiały na pajęczynach. Las był cichy, ale groźny jak śpiąca bestia. Koń Elastira boczył się, parskał, potrząsał łbem.

Maszerowali może ze trzy klepsydry, gdy usłyszeli szczekanie psa i głośne,podniecone gęganie gęsi. Krótko potem nozdrza mile połechtał im zapach dymu. Dymu wędzarni, w której ponad wszelką wątpliwość wisiało coś wielce smakowitego. Może szynka. Może boczek. A może półgęsek. Wszyscy, jak jeden mąż, wwęszyli się w woń tak zawzięcie, że zapomnieli o bożym świecie i nie wiedząc nawet jak i kiedy weszli w opłotki i na podwórze przydrożnej gospody. Pies obszczekał każdego z nich równo, ale tak bardziej z obowiązku, gąsior, wyciągając szyję, nasyczał na końskie pęciny. Do zapachu wędzonki dołączył zapach pieczonego chleba, wybijający się nawet ponad smród wielkiej gnojówki, oblężonej przez gęsi i kaczki.

Elastir uwiązał konia do palika, chłopak stajenny, który opodal oporządzał konie, nawet nie zwrócił na całą gromadę uwagi, tak był zajęty.
Kolejno wchodzili, schylając głowy pod niską belką ościeżnicy, jedynie khazadzi przeszli wyprostowani przez próg.
Błony w małych oknach ledwo przepuszczały światło, wewnątrz panował półmrok, rozjaśniany tylko rozbłyskami ognia z komina. Nad ogniem wisiał sagan, od czasu do czasu wzbierający pianą, na co ogień reagował z sykiem i dymem, dodatkowo utrudniającym widoczność. Nie było wielu gości, przy jednym ze stołów, w kącie siedziało czterech mężczyzn. Po przeciwnej stronie siedział samotnie gość, posilając się prażuchami polanymi topioną słoniną i okraszonymi skwarkami z cebulą. Po sali krzątała się dzewka w zapasce, podeszła w strone paleniska, zamieszała w parującym i pryskającym saganie. Po czym zaczęła napełniać miski parującą zupą, napełnione podawała kobietom, wręczając lipowe łyżki. Po chwili cała zgraja uchodźców siorbała w ciszy pyszną, gorącą rybną zupę. Co jakiś czas kobieta podchodziła na chwilę do samotnego gościa, po czym ponownie wracała do swoich obowiązków.

– Gerda! – Krzyknął karczmarz. – Chleb trza wyjmować! Rusz że się, kocmołuchu! Dziewka odeszła. Zgarbiona, szarobura, nijaka. Nikt nie zwracał na nią uwagi.

Czterech zza stołu w kącie ruszyło się, wstało. Podeszli, dzwoniąc ostrogami, skrzypiąc skórą, chrzęszcząc kolczugami, wspierając pięści na rękojeściach mieczy, kordów i baselardów.

– Pan Reinmar de Bielau. Ot, chłopcy, sami widzicie, co znaczy łowiecki opyt. Zwierz sprawnie otropiony, knieja sprawnie obrzucona, trochę szczęścia ino, a nie być bez zdobyczy. A szczęście się dziś do nas iście uśmiechnęło.

Dwaj z typów stanęli po bokach, jeden z prawej, drugi z lewej. Trzeci zajął pozycję za plecami nazwanego Reinmarem. Czwarty, ten, który się odezwał, wąsaty, odziany w gęsto nabijaną guzami brygantynę, stanął naprzeciw. Po czym nie czekając na zaproszenie, usiadł.

– Nie będziesz – nie zapytał, stwierdził raczej – rzucał się, czynił prepedycyj ani żadnego tara-rara? Hę? Bielawa? - Młodzik nie odpowiedział. – Nie będziesz – sam siebie zapewnił wasaty typ w brygantynie.
– Bo przecie wiesz, że to byłoby calkiem głupio. My nic do ciebie nie mamy, ot, jeszcze jedna zwyczajna robota. Ale my, czujesz, zwykliśmy robotę sobie ułatwiać. Zaczniesz wierzgać i hałasować, to cię ruk-cuk zrobimy potulnym. Tu, na krawędzi stołu zlamiemy ci rękę. To wypróbowany sposób, po takim zabiegu nawet wiązać pacjenta nie trzeba. Czyś coś mówił, czy mi się zdawało?
– Nic nie mówiłem. – Odparł osaczony młodzieniec.
– To i dobrze. Kończ jedzenie. Do Sterzendorfu kawał drogi, po co masz głodny jechać.
– Zwłaszcza – wycedził typ z prawej strony, w kolczudze i żelaznych awanbrasach na przedramionach – że w Sterzendorfie pewnie nie od razu cię nakarmią.
– A nawet jeśli – parsknął ten z tyłu – to pewnikiem nie tym, co by ci mogło w smak pójść.
– Jesli mnie puścicie… Zapłacę wam… - wydusił z siebie chłopak. – Zapłacę wam więcej niż Sterczowie.
– Znieważasz zawodowców – rzekł wasaty w brygantynie. – Jestem Kunz Aulock zwany Kyrielejson. Mnie się kupuje, ale nie przekupuje. Łykaj, łykaj kluski. Ruk-cuk!

Kunz Aulock zasadził za pas buławę, którą do tej pory trzymał w garści.
– Było nie dobierać się do cudzej baby. Całkiem niedawno, słyszałem kazanie kapłana Vereny, cytującego jakiś list. Szło tak: wszelkie przekroczenie otrzyma słuszną zapłatę. Po ludzku znaczy, że jeśli się co uczyniło, trzeba umieć uczynków swych znać konsekwencje i być gotowym je ponieść. Trzeba umieć przyjmować to z godnością. Ot, dla przykładu, spojrzyj w prawo. To jest pan Strok z Grogowic. Podobnych będąc jak ty zamiłowań, całkiem niedawno popełnił pospołu z druhami na jednej mieszczce uczynek, za który, gdy schwycą, kleszczami szarpią i kołem łamią. I co? Patrz i podziwiaj, jak pan Strok godnie los znosi, jak jasne ma lica i wejrzenie. Bierz przykład.

– Bierz przykład – zachrypiał pan Strok, ktory, nawiasem mówiąc, lica miał pryszczate, a wejrzenie kaprawe. – I wstawaj. Czas w drogę.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 26-02-2015 o 14:12.
Manji jest offline  
Stary 02-03-2015, 23:58   #17
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Ach, karczma i jej przysmaki... Wąsacz przystanął na moment na progu dając się wyprzedzić wygłodniałej czeredzie by samemu jeszcze odrobinę dłużej rozkoszować się mnogością wspaniałych aromatów. Cieszył się tą chwilą nim zapachy z rozkosznych staną się znośne, a potem zupełnie przestanie zwracać na nie uwagę.

Kiedy człowiek zbyt długo przebywa w podróży zaczyna za jedyny luksus poczytywać sobie moment, gdy może skryć się pod szczęśliwie znalezionym poszyciem, albo przespać się odrobinę bez strachu czy wilcy zaraz go nie oblezą. Chłód i głód bardzo szybko wybijają z głowy rzeczy w głuszy zupełnie nieużyteczne, jak tęsknota za ciepłym paleniskiem, miską kaszy, czy kobiecą kibicią grzejącą łoże. Z drugiej jednak strony kiedy człek powraca na łono cywilizacji tym bardziej cieszą go owe utracone rozkosze im większym są one dla niego zaskoczeniem, dlatego kislevita z uśmiechem zasiadł przy wygrzanej ławie i z cielęcymi oczyma wpatrywał się w oka tłuszczu pływające po powierzchni rybnej zupy. Smakowała wybornie.

Zaraz za zupą na stół trafił bochen, który w mig został rozdzielony między chętne dłonie, tak jak słój smalcu i smażona cebula, w której jakaś dobra dusza umieściła skwarki. Jaromir przyrządził sobie zaraz wielką pajdę obłożoną suto smakołykami, ale nim wziął pierwszy kęs rozmarzył się, czy aby nie mają tu krztyny octu do polania cebulki, by szczęściu jego stało się zadość i prawdziwie domową przekąskę sobie urządzić. Nie znalazłszy przyprawy wzruszył ledwo ramionami ganiąc się za niewdzięczność wobec nadmiaru dobrobytu i poświęcił całą swoją uwagę jedzeniu. Zamówił sobie jeszcze na to nieco piwa i już był zupełnie kontent.

Ani skory był do rozmów, ani skupiał się na obserwowaniu, czy dbaniu o cokolwiek poza przeżuwaniem gorącego chleba. Co go mogły w takiej chwili obchodzić zmartwienia? Jeśli Jelena gdzieś tam była, to właśnie zbierał siły by dalej móc ją szukać, a reszta? Nadąsane towarzystwo, które więcej sobie przytyczków w nos wymierzało słowami niż miało ochotę na gawędę, bandy zwierzoludzi, baby i dziatwa, teraz skupione jak on na wymiernym szczęściu, wreszcie jakaś przypadkowa banda najemnych mieczy, które uprzykrzały posiłek jakiemuś chłopaczkowi, który pozwalał stygnąć kluseczkom w słoninie, wszystko to obchodziło go w tej chwili mniej niż możliwość upolowania dla siebie ostatniej cebulki zadzianej przypadkiem na półmisku.

Taaak... Człek w podróży uczył się wielu rzeczy, ale tą którą Jaromir przyswoił sobie najlepiej i w życiu niezawodnie stosował była prosta maksyma: "Nie wiadomo, gdy znowu stół sam się nakryje."
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 03-03-2015 o 10:58.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 03-03-2015, 15:51   #18
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Droga, dzień po bitwie

Klara czuła się dużo bezpieczniejsza gdy wędrowali w towarzystwie zbrojnych, ale nadal nie pozwalała sobie na rozluźnienie. W końcu już raz trafili pod oko weteranów. Wypadało jednak podziękować swoim wybawcom, dlatego w trakcie wspólnej podróży zbliżyła się do krasnoludów:
- Szanowni panowie - zaczęła niemrawo. Nie miała dużego doświadczenia z khazadami nie-kupcami. Nie wiedziała jak powinna się do nich zwracać. - Chciałbym wam podziękować za eskortę oraz pomoc wczoraj. Jak pewnie zauważyliście jestem tutaj medykiem biegłym w arkanie. Jeżeli jest potrzeba mogę opatrzeć lub ulżyć w bólu.
Klara za późno ugryzła się w język. Wiele słyszała o dumie krasnoludów mogącej stawać w szranki z ich uporem oraz nienawiścią do zielonych. Jeżeli to co o nich słyszała było prawdziwe to powiedziała o kilka słów za dużo.
-Herr Klaus, niegodnym byłoby pozostawić grupe uciekinierów na pastwę losu i bandytów - powiedział Wolfgrimm a Helv potwierdził skinieniem głowy - Krasnoludzki honor nakazuje zawsze bronić słabszych, a jesli można przy tym ściąć pare zielonych głów to tym lepiej - zaśmiał się Sverrisson - Wprawdzie w stronę idziemy przeciwną ale dwa dni drogi krzywdy żadnej nam nie przyniosą a czyste sumienie zachować pozwolą. - kontynuował - poza tym nie potośmy wam życie ratowali od śmierci z rąk dzikich orków żebyście zaraz dnia następnego śmierć z rąk bestii ponieśli - odezwał się znowu Wolfgrimm.

Elf miał ochotę kląć siarczyście na los, wcześniej jego bransoleta jedynie drżała w tej konkretnej sytuacji, obecnie kręciła mu się po ręce jakby chciała ją odpiłować… Będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Zasłyszane głosy zwierzoludzi jeszcze bardziej utwierdziły go w tym, że ktoś tam na górze musi mieć z niego niezły ubaw. Był pewien że to on polował, ale tak naprawdę te bestie najwidoczniej cały czas na niego czekały i sam im się wprowadził w szpony...
-Wygląda na to, że póki co dadzą nam spokój, chyba na coś czekają. - powiedział tonem, który wyraźnie wskazywał, że nie ma chęci na pytania. - Nie zmienia to faktu, że stwarzają spore zagrożenie. To nie bezmózgie bestie jak większość ich pobratymców.
Sprawę ich służby Krwawemu Bogu wolał przemilczeć, wzbudziłby tylko niepotrzebną panikę wśród uchodźców.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 04-03-2015, 01:02   #19
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień upłynął bez większych niepokojów czy wrażeń. Rano obudziły ją radośniejsze głosy dzieci, które jako pierwsze odzyskały dobry nastrój. Wyjątkiem była jedynie Stefania. Zaraz po wyjściu na świeże powietrze odetchnęła pełną piersią. Początkowo zdziwił ją brak porozrzucanych orczych ciał. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że wojownicy musieli oprzątnąć pole przed karczmą jeszcze wczoraj w nocy. Była im wdzięczna za to. Dla niektórych z uciekinierów to mógł być widok ponad ich wątłe siły umysłowe. Gdy próbowała pozbyć się zaschniętej na rękach krwi wycierając ją w poranną rosę doszła do wniosku, że za strasznie dużo rzeczy może być wdzięczna kompletnie nieznanym sobie ludziom i nie tylko. Postanowiła, że w dalszej drodze trzeba będzie to naprawić.
Na szczęście szybko odkryli podniszczoną studnię na tyłach karczmy, dzięki czemu nie musiała męczyć się przy szorowaniu rąk i twarzy. Czuła jak lodowata woda spłukuje z niej cały wczorajszy stres i znój. Jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę zmieniła opatrunek Dantego i poprawiła szycie ostatkiem nici jakie jej zostały. W trakcie podróży jeszcze kilkakrotnie sprawdzała jakość materiału oraz samopoczucie wojaka ale ten hardo nie dawał po sobie poznać bólu. Udało jej się także porozmawiać trochę z krasnoludami, a także przez cały dzień skrzętnie znikała zasięgu przenikliwego spojrzenia kozaka. Tak, ten dzień mogła zaliczyć do naprawdę udanych.
Wieczorem planowała poszukać w okolicznych chaszczach znanych sobie ziół, by trochę podreperować zapas medykamentów. Aloesu, najlepszej rośliny przeciw odciskom się nie spodziewała, ale może jemioła lub bardzo popularne jaskółcze ziele, które przydało by się także przy leczeniu ran. Przy odrobinie szczęścia przed zapadnięciem wzroku mogła by ulżyć poranionym stopom. Ryk, który dobiegł ich z lasu zaraz po rozbiciu obozu, wybił jej z głowy jakąkolwiek eskapadę. Krasnoludy oraz elf, już uzbrojone i gotowe do walki, wpatrywały się w ścianę lasu, najwyraźniej widząc coś co umykało reszcie. Oni jednak także wiedzieli co należy robić. Tygodnie przedzierania się przez ostępy odgryzły na nich swoje piętno. Wszyscy siedzieli w skupieniu nasłuchując coraz to nowszych ryków, gotowi w każdej chwili do ucieczki. W oczach swoich towarzyszek nie widziała już tego strachu co poprzedniego wieczora. Tym razem była to determinacja ludzi walczących o przetrwanie. Medyczka podeszła ostrożnie do dyskutujących wojowników.
Klara podeszła ostrożnie do stojących na przedzie wojów, jakby najmniejszy hałas miał spowodować atak bestii.
- Co się tam czai w lesie? - zapytała ostrożnie, próbując przebić wzrokiem gęstniejący mrok. - Czy to na pewno dobry pomysł, żeby tutaj nocować?
-Bezpiecznie czy też nie wyboru nie mamy, ludziska dalej nie pójdą - rzeczowo stwierdził Helvgrim - a i niechętnie bo niechętnie ale racje elfowi przyznać trzeba, że raczej dziś w nocy nie zaatakują, z jakiegoś powodu za nami idą, albo raczej za jednym z nas - powiedział patrząc znacząco na elfa - ale nie atakują, wątpie żeby był to strach, kieruje nimi jakiś dziwny, rzadko spotykany u bestii rozsądek.
-Nie ukrywałem, że jestem ścigany mości krasnoludzie - rzekł łowca poirytowanym tonem do Helvgrima - Cokolwiek nimi kieruje, wykracza poza nasze pojmowanie ich rodzaju. Są zbyt sprytni i powściągliwi jak na typowych zwierzoludzi.
Elf westchnął w duchu, tłumaczył to chyba ze trzeci raz, jak ludzie mogli być aż tak tępi? Przecież magii zdołali się nauczyć od elfów, a to trudniejsze niż zapamiętanie paru słów młodego łowcy…
-Nie bocz sie Elfie - powiedział Wolfgrimm - Nikt tu nie mówi żeś ukrywał, że jesteś ścigany, ciężko by zresztą było ukryć grupę zwierzoludzi prowadzonych przez Minotaura - zaśmiał sie dla rozluźnienia atmosfery - dosyć żeś im jednak musiał zajść za skórę że cie tak zapalczywie tropią.
-Zaiste, bardzo zaszedłem im za skórę - odpowiedział młody łowca, lekko się rozchmurzając - Ale nie mów do mnie per elfie, skoro się przedstawiałem.
- Droczycie się jak kumoszki na targu. - Mruknął Jaromir, który od dłuższej chwili nie zabierał głosu. - Nasze szczęście, że pomioty nie atakują, a jedyne co można zrobić to mieć baczenie kiedy skończy im się cierpliwość. Chyba, że E... Elastir? - Dodał z pytającym wyrazem twarzy. - Wyjawi nam co też takiego zmalował, że zwierzoludzie go ścigają i tropu zgubić nie mogą, bo albo wyjątkowo słabo się maskuje, albo coś wabi te stwory.
Elf westchnął po raz kolejny. Ludzie i krasnoludy naprawdę nie należeli do domyślnych istot…
- Tak Elastir, choć źle umiejscawiasz akcent, ale bez znajomości eltharin trudno wymówić imię kogoś z mego ludu w poprawny sposób. Wydawało mi się że już to tłumaczyłem mości Jaromirze, choć może nie dość zrozumiale. Także wyłożę to przejrzyściej. - odezwał się spokojnie, choć nie mógł sobie darować tej małej kpiny - Jestem łowcą, polowałem. Konkretnie rzecz ujmując, na zwierzoludzi właśnie. I udawało mi się to polowanie, przetrzebiłem watahę do której należeli ci ścigający mnie. Niestety okazało się że wybicie ich do nogi, przerasta moje indywidualne siły. - skrzywił się, widocznie porażka bardzo mocno gryzła jego dumę - Musiałem salwować się ucieczką, a grupa która wyruszyła w pościg za mną, jest niestety znacznie inteligentniejsza i bardziej zdeterminowana niż coś, co można nazwać przeciętnym zwierzoczłekiem. Jeśli wejdą w zasięg twojego wzroku przekonasz się też, że są znacznie lepiej uzbrojeni. Niech ich zaraza…
- Skoro tak mówisz… - Kozak spojrzał z ukosa na zarozumiałego elfa i przestał się interesować rozmową.
Klara wodziła wzorkiem od jednego do drugiego. Nerwową atmosferę można było wręcz kroić nożem. Widywała to wielokrotnie. Wiele z akuszerek, które poznała nazywała to “negatywnym wpływem obcego męskiego zapachu”. Sama sądziła, że problem leżał znacznie głębiej niż zwykła fizyczna reakcja i zakrawał na typowe męską ułomność głowy, ale nigdy nie przyznała się do tych teorii. W końcu ukrywałą się wyłącznie w takim towarzystwie. Teraz jednak bardziej obchodziła ją przyszłość całej grupy.
- Mości panowie, nie ma co się kłocić - dodała cichym głosem, oglądając się za ramię. - Myślę również, że nie powinniście o tym zbyt głośno dyskutować. Te niewiasty przeżyły już dość koszmarnych nocy. Jeżeli jesteście pewni, że tej nocy nie zaatakują to pozwólmy im myśleć, że są bezpieczne, a jutro będą miały znacznie więcej sił do marszu.
Elf skinął lekko głową na słowa młodzika, mniej więcej taki miał zamysł od samego początku. Nie chciał siać paniki, wiedząc jak strachliwe są ludzkie kobiety.
Jaromir przebywał ledwo niecały jeden dzień w towarzystwie brodaczy, długoucha i rozkrzyczanych bab, a pomału zaczynało go to towarzystwo przysparzać o tęsknotę za samotną podróżą. Pozostało tylko zacisnąć zęby, poprawić tobół na ramieniu i skupić się na celu, to i niewygody prędzej czy później pójdą w niepamięć.

3 Marktag

UJADANIE PSÓW! Nigdy nie spodziewała się, że ucieszy ją ten dźwięk. Za maleńkości nabawiła się urazu do psów sąsiada, które prawie zagryzły ją na śmierć, chociaż w zgodnej opinii jej ojca i właściciela pies nie był nawet agresywny. Dla niej dwa czarne harty przypominały bestię piekielnego Chaosu. Tak więc zwykle reagowała niesamowitą paniką na wszelkie psie odgłosy. Tym razem panikę zastąpiła niemalże euforia, gdy okazało się, że dosłownie za rogiem znajduje się karczma. Nie ruiny karczmy, nie spalony kikut budynku ale prawdziwa, zabudowana karczma. Z świeżym chlebem, mięsiwem ciepłą strawą, a kto wie może nawet i łóżkiem. ŁÓŻKIEM! Nie sądziła, że tak prosty mebel mógł tak cieszyć, nawet jeżeli wydawał się jedynie niemożliwym marzeniem. Tak jak wszyscy ruszyła raźniej gdy do jej nozdrzy dotarł zapach wędzonki z przyprawami. Otrzepała się z białego szronu i niemal biegła, jakby niesiona na skrzydłach. Cieszyła się jak dziecko gdy wchodziła na teren zabudowań, a żołądek po raz pierwszy od ucieczki zaczął głośno dopominać się swego.

Gospodarze okazali się ludźmi o złotych sercach i duszach, miast inni tego parszywego świata o jedynie złotych trzosach, które dodatkowo powinny zawsze brzęczeć w swojej pękatości. Zupy, pajdy chleba ze smalcem oraz omastą starczyło dla każdego a i dzieciaki dostały porcje jak starsi, coby nie były pokrzywdzone. Wkrótce tak się złożyło, że została sama razem z wojownikami przy stole. Reszta kobiet wolała nacieszyć się słońcem po kilku dniach nieustającego deszczu. Jadły więc swoje porcje na zewnątrz. Mężczyźni nie rozmawiali dużo. Właściwie to ciszę przerywało jedynie mlaskanie, siorbanie i klekot drewnianych łyżek wybierających zupę albo sięgających po kolejne porcje cebularza. Przywykła co prawda do innych manier przy stole ale nawet gdyby chciał zwrócić im uwagę to była zbyt zajęta jedzeniem by spożytkować usta do czegoś innego. Mało ją też obchodziło, że przy takim tempie jedzenia najprawdopodobniej dostanie skrętu kiszek i to szybko. Najważniejsze było to uczucie rozpływającego się w ustach i syczącego podgardle luksusu. Jako jednak, że milczące towarzystwo niezbyt jej odpowiadało, wkrótce wzięła resztkę zupy również zmierzając na podwórze. Parę stolików obok zapowiadała się niezła draka. Jej towarzysze nie zdradzali oznak zainteresowania napastowanym młodzieńcem ale doświadczenie karczemne podpowiadało jej, że awantura zwykle zaczyna się szybko i gwałtownie. Spojrzała jeszcze smutno na odchodnym na młodzieńca. Szkoda go było, bo lico miał całkiem gładkie.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 04-03-2015, 17:18   #20
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Podróż choć krótka była niezmiernie irytująca. Towarzysze Elastira mało wiedzieli o dyskrecji, no pomijając tego młodzika, który na koniec próbował rozładować atmosferę. Jeden z tej całej zgrai co miał dość oleju w głowie, by mu szyja nie skrzypiała. Na domiar złego Cień wyraźnie był podenerwowany zapachem zwierzoludzi i porannym mrozem. Dobrze że się nie zrywał, polowania elfa trwały na tyle długo że wierzchowiec zdołał w miarę przywyknąć do woni, którą roztaczały te bestie.
Wkrótce wonie w powietrzu zdecydowanie zrobiły się przyjemniejsze dla chyba każdego nosa. Wędzone mięso, częsty prowiant każdego łowcy, czy zwiadowcy i świeży chleb... Nawet zapach gnojowiska nie wydawał się zbyt irytujący w tej całej mieszaninie.
Elf zeskoczył z konia i uwiązał go do palika zostawiając dość luzu by ten mógł się paść w jego pobliżu, po czym wyciągnął z juków odrobinę końskich przysmaków i podsunął swojemu wierzchowcowi dłoń pod pysk, a ten ze smakiem zjadł oferowaną przekąskę.
-Odpocznij sobie druhu i najedz się, póki mamy chwilę spokoju - powiedział cicho do wiernego zwierzęcia. Sam zaś skierował kroki do wnętrza budynku, o mało nie przywalając głową o belkę w drzwiach, zdążył schylić się w ostatniej chwili.
Przyjął oferowany poczęstunek, ściągnął kaptur i rozpiął płaszcz, po czym usiadł sobie w rogu by spokojnie zjeść. Jak dobrze było mieć w ustach coś ciepłego, nawet spędzając całe dnie w dziczy zazwyczaj mógł sobie upiec coś nad ogniskiem, a teraz to był jego pierwszy gorący posiłek od około tygodnia. Ludzkimi sporami z reguły się nie przejmował, tako i niezbyt zamierzał mieszać się nieproszony w tę awanturę, którą robili ci najemnicy jakiemuś młodzikowi, który najwidoczniej nie potrafił utrzymać chuci na wodzy. Eh... ci ludzie... zawsze mieli tendencję do pchania się nie tam gdzie powinni.
 
Eleishar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172