Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2015, 22:36   #10
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Siatka projektowa



Miasto to niezwykle złożona konstrukcja. Jest niczym ul, tylko że w tym gnieździe każdy osobnik ma złożony charakter i pragnienia. Nie można więc budować go tylko w kwestii dobrej i wydajnie ułożonej pracy. Miasto musi trzymać umysły w ryzach, zapobiegać konfliktom nim te powstaną. Dlatego też niemal każde miasto podzielone jest na strefy. W każdy znajdzie się ulicę pełną dyskotek, taka przy której stoją duże zakłady produkcyjne, osiedla klasy średniej jak i typowe slumsy. Dzieje się tak bo lubimy przebywać wśród nam podobnych, a najlepiej trochę gorszych – by móc połechtać swe ego. Nikt nie chciałby z okna swej ciężkiej i co gorsza – często słabo płatnej pracy, obserwować ogródka gdzie jakiś bogaty staruszek pije sobie drogiego drinka, na którego nas nigdy nie będzie stać.
Jednak co zrobić gdy miasto jest wielkości świata, a wznosiły je setki różnych ras? Ogarnięcie tak dużej przestrzeni jest niemalże niemożliwe, trudno sprawić by biedni nie mieszali się na ulicach z bogatymi, bez podjęcia poważniejszych korków. Właśnie dlatego zastosowano siatkę projektową. Na plan czwartego piętra rzucono owy przydatny w projektowaniu obiekt, by podzielić je na sto sektorów. I to właśnie tym sektorom zaczęto nadawać role, a dopiero później przesiedlono ludność tak by pasowała do otoczenia. Wszystko zostało połączone siecią portali i samolotów, za które w większości wypadków było trzeba płacić. Dzięki temu uzyskano pewność, że pieniądz – idealny sposób dzielenia na kasty każdej nacji, będzie nadrzędny. Bowiem łatwiej niż setki tysięcy ludów, kontroluje się jeden stały dla wszystkich pieniądz.
Większość sektorów stanowią miejsca mieszkalne przystosowane do odpowiedniej zamożności obywatelów. W tych najlepszych górują przeszklone wieżowce, gdzie w apartamentach bawią się bogaci. W najgorszych – obdrapane bloki, gdzie zimny wiatr wdziera się rpzez nieszczelne okna, a wentylacją niesie się zapach gotowanej kapusty. Ponadto istniały trzy sektory ogólnie dostępne dla wszystkich – transport do nich był powszechnie możliwy i darmowy. Były to kolejno: dystrykt handlowy, sektor przemysłowy i najmniejszy z nich wszystkich – obszar testów.
Pierwszy był olbrzymi obszarem w którym dominowały sklepy. Oczywiście istniały też sektory z luksusowymi ofertami dla bogaczy, jednak za portale do nich było trzeba zapłacić dużą ilość kredytów. W ogólno dostępnym można było jednak znaleźć szeroką gamę produktów. Prawdopodobnie istniały tu sklepy i specjaliści z każdej dziedziny którą można było sobie zamarzyć.
Sektor przemysłowy zrzeszał wszelkie organizacje i zakłady produkcyjno wytwórcze. Setkitysięcy istot przybywało tu codziennie rano by oddać się swej pracy. Obszar ten oddzielony był od reszty piętra specjalną kopułą która niszczyła wszelakie zanieczyszczenia, które wypuszczone samopas mogłyby skazić cały świat w krótkim okresie czasu.
Obszar testów był zaś malutkim sektorem w centrum piętra. Nie uwzględniono go w pierwotnej siatce projektowej, można było mówić że to sto pierwszy obszar. Miejsce gdzie można było poddać się rejestracji i spróbować swych sił w drodze na szczyt.

Sektor handlowy

Pango & Lu

W pogoni za odznaką.


Mały mis Panda oraz jego zrobotyzowany wilczy kompan stanęli przed siedzibą firmy Valv. Był to ogromny supermarket, przypominający wizję szalonego artysty z dziwacznym umiłowaniem do sześcianów. Sklep składał się z setek kostek połączonych ze sobą, tak że z głównej budowli wyrastały wieżyczki, łączone kilkoma kostkowymi mostami pod różnymi kątami. Wszystkie kostki zaś stanowiły osobne filie sklepów – im więcej chciało się ich wykupić dla swego przedsiębiorstwa tym więcej było trzeba zapłacić. Jedynie środkowa część budowli odbiegała od sześciennego schematu, stanowił ją bowiem ostry stożek wyrastający wysoko w górę. Pełnił on dwie rolę- po pierwsze był siedziba dla zarządu oraz centrum ochrony, a po drugie na czubku wieżyczki znajdowało się urządzenie, które mogło otoczyć centrum handlowe polem siłowym, gdyby w okolicy pojawiło się zagrożenie.
Regularni ruszyli w stronę wejścia dla interesantów, gdzie dłuższą chwilę zajęły względy bezpieczeństwa – zwłaszcza wobec Wilczura któremu musieli zabrać całą amunicję, oraz sprawdzić czy jego „wystrzałowe” ramię, jest odpowiednio zabezpieczone. Gdy w końcu udało im się zakończyć formalne obowiązki byli nieźle wymęczeni, dzięki temu fotele w poczekalni okazały się pierwszy raz takim miłym widokiem.
W pokoiku stał automat z darmową wodą, oraz taki który po uiszczeniu opłaty mógł poczęstować gościa czymś słodszym i bogatszym w cukier. Pod sufitem wisiała kamera, która stale skanowała teren, a nieduża doniczkowa palma była jedynym dodatkowym elementem wystroju.
Po za nimi w pokoju były jeszcze dwie osoby oczekujące zapewne na rozmowę o pracę. Ten siedzący bliżej wejścia był dość nietypowy.


Zdawało się iż całe jego ciało składa się z ześrubowanych ze sobą różnokolorowych blach. Jedynie paszcza bogata w długie krzywe zębiska odsłaniała całkowicie organiczny język, gdy stwór głośno mlaskał, żując gumę balonową. Przypominające denka od kolorowych butelek oczy zwróciły się na chwilę w stronę przybyłych, zaś stopy przypominające pedały hamulcowe samochodu na chwilę przestały wystukiwać na podłodze rytm. Jednak gdy istota zbadała ich wzrokiem, wróciła do gapienia się w ścianę i głośnego żucia. Co jakiś czas drapała się po głowie widelcem, który stanowił jeden z jej palców, jak gdyby nad czymś myślała.
Drugi przybysz był przy niej wzorem piękna i pożądania kobiecych serc.


Szczupły chłopak o włosach tak jasnych, że niemal śnieżnobiałych. Jego oczy były intensywnie błękitne, do stopnia w którym zdawało się iż błyszczą. Ubrany w zwykłą bluzę z kapturem oraz spodnie, zerknął w stronę Wilczura i Pandy i uśmiechnął się.
- A ty co… z dzieckiem przyszedłeś? –zaśmiał się, kpiąc delikatnie ze słodkiego wyglądu Pango. – chociaż pewnie sklepy z zabawkami też potrzebują strażników… mógłbyś udawać pluszowego misia. –dodał. – Na pewno nadasz się do tej roli bardziej niż on… – mruknął, wskazując na cos czego wcześniej d1)ójka podróżnych nie dostrzegła.

Coś przypominające rzuconą niedbale na krzesło szmatę drgnęło niespodziewanie zaczynając powoli się podnosić. Koronkowy materiał zsunął się po okrągłej łysej głowie dziwacznej istoty, gdy ta wyprostowała się na krześle.


Lu mógł dostrzec, że w pomieszczeniu pojawiły się dwie nowe osoby. Wilk o cybernetycznych ramionach, oraz malutki miś Panda, żujący zielony listek. Ten ostatni przypominał mu zresztą pluszaka, które tak lubiły przytulać dzieci.


Sektor 24

Zafara

Przełożony


Wizyta u szefa zawsze była czymś czego się unikało, nieważne czy nad nami stał ordynator, dyrektor, czy barbarzyński król. Wynikało to z bardzo prostej kalkulacji – prawdopodobieństwo tego, że coś przypadkiem przeskrobaliśmy, przekraczało w znacznej mierze możliwość otrzymania nagrody. Oczywiście Zafara o tyle różnił się w tej kwestii, iż podszedł do wizyty ze względnym spokojem – wiedział bowiem, że jego sumienie jest czyste. Jedynym co mógł zrobić źle to błędne wypełnienie raportu czy niepodbicie jakiegoś stempelka –nic co mogłoby przynieść mu większe problemy.
Gabinet do którego wkroczył dawny mieszkaniec pustyni był przestrony i ładnie urządzony. Na przypominającym białe drzewo pozbawione liści stojaku, wisiał płaszcz niewysokiego ordynatora. Rayan Conent, widocznie lubował się w jasnych i zimnych barwach, bowiem większość pomieszczenia utrzymana była w bieli. Szafki z wieloma dokumentami i segregatorami, puchaty dywanik, a nawet jego fotel i krzesło dla gości – wszystko niczym ulepione ze śniegu. Tym co zaburzało monotonię kolorów, były stojące na parapecie roślinki o szerokich liściach w kolorze nadmorskiej laguny. Wydzielały bardzo ładny zapach, który działał dla całego pomieszczenia niczym odświeżacz powietrza. Na ścianie wisiał kalendarz medyczny, na każdy miesiąc dano zdjęcie innej maszyny pomagającej ratować życia. Obok niego znajdowało się zdjęcie przedstawiające trzy grube, różowiutkie postaci o świńskich pyskach. Jedna z nich był ordynator, który spoglądał teraz na Zafara znad swego biurka.


Był on niewysokim, ale za to bardzo szerokim humanoidem przypominającym chodzącą świnię. Powszechnie wiadomym było iż bujna grzywa włosów na jego głowie była zakupionym tupecikiem, pod którym ukrywał łyse niczym kolano rejony. Jedynym naturalnym owłosieniem które prezentował był mały, lekko zawinięty ku górze wąs, który wyrastał z boków jego ryjka. Okulary które nosił miały przyciemniane szkła, ponieważ jego oczka zawsze były rozbiegane, jak gdyby spodziewał się dzikiej szarży miłośników bekonu z każdej strony. Czarny materiał w oprawkach pomagał zaś prowadzić z nim rozmowy. Rayan otarł tłuściutkie czoło jedwabną chusteczką, bowiem jak zwykle obficie się pocił. Chociaż trzeba było mu przyznać, że na białej marynarce nie było nawet jednej mokrej plamki.
- Ah Zafar…jak zawsze szybki…siadaj, siadaj. –stwierdził swym piskliwym głosikiem, po czym zachrumkał cicho. – Może wody? –zapytał tylko z grzeczności, wiedział którzy jego pracownicy muszą pić i jeść, a którzy tego nie potrzebują.

???

Fanka


Zakapturzony i opatulony płaszczem Grajek siedział pod ścianą obserwując powoli słabnący deszcz za oknem. Krople coraz rzadziej uderzały o szybę teatru, wygrywając na niej swój własny koncert – jednak ten pokaz był po za oceną Makaia. Artyści wchodzili i znikali ze sceny, na którą od czasu do czasu gitarzysta zerkał jednym okiem. Los chciał, że deszcz przestał padać dokładnie w momencie gdy na krzesełku przy pianinie zasiadł Maxwell Herc. Splótł on pokryte materiałem rękawiczek palce i najpierw przybliżył je do piersi, po czym okręcił i od niej oddalił, pozwalając palcom strzelić cicho. Gdy rytuał ten został zakończony, nabrał on powietrza w płuca, a palce uderzyły o klawisze.

Mężczyzna lekko kiwał się gdy jego palce tańczyły po instrumencie, wydobywając z niego serię łagodnych dźwięków. Był to spokojny pokaz dwóch zakochanych w sobie tancerzy. Opowieść o smutku i przemijaniu, historia opowiedziana bez słów, a jedynie przy użyciu muzyki. Różniła się znacznie i od występu Hermesa jak i Grajka. Bohaterom tej powieści nie dane było zatańczyć razem. Każdy wykonywał swój osobny taniec, w nadziei że drugi do niego dołączy, jednak wraz z upływem czasu oddalali się od siebie coraz bardziej. Każdy wciśnięty klawisz, wyszarpywał kawałek miłości z ich nieistniejących sylwetek, przemieniając je w łzy płynące po pliczkach kochanków, którym nigdy nie będzie dane spleść się w uścisku. Ostatnie tony były silne i energiczne, podkreślały iż nadchodzi już finał opowieści. Ostatni wciśnięty klawisz był zaś niczym pocałunek śmierci, złożony po kolei na ustach z każdej gwiazd tego nieistniejącego baletu.
Gdy ostatnia nuta zdołała już wybrzmieć w powietrzu, Herc wstał i ukłonił się, by bez słowa i niespiesznie opuścić scenę. Nie ważne jakie podejście Grajek miał do zamaskowanego, to jednak talentu odmówić mu nie mógł.
Z racji jednak że było już sucho zaczął zbierać się do wyjścia. Jednak nim podniósł się z ziemi, padł na niego cień szczupłej, drobnej osóbki.


Blondynka o słodkim uśmiechu i dziecinnej okrągłej twarzy patrzyła na niego z góry. Odziana w sięgającą za kolana czerwoną sukienkę w białe niczym płatki śniegu grochy. Jej blond włosy związane były w gruby warkocz, który opadał na jej niewielką pierś, od strony prawego ramienia. Przechyliła lekko głowę, obserwując czubek kaptura Grajka.
- Umm…ładnie grałeś… –stwierdziła trochę nieśmiałym głosem, stukając czubkami palców wskazujących o siebie by trochę rozładować siedzące w niej napięcie.

Hermes

Podchody


Hermes siedziała pod parasolką dopijając kawę w miejscu z dobrym widokiem na teatr. Wcześniejsze opady raczej zniechęcały do chowania się po zaułkach, a tak przynajmniej mogła chociaż minimalnie się rozbudzić i wyglądać naturalnie. Dziewczynka, która swoją posturą przypominała małego chłopca, obserwowała swój cel, który właśnie opuścił główne wejście teatru.


Mężczyzna składał właśnie czerwona parasolkę którą przygotował zawczasu, po czym podpierając się na niej niczym na lasce, spacerkiem ruszył w miasto. Hermes nie spieszyła się z gonieniem za nim – wiedziała jak śledzić ludzi, a podstawową była naturalność. Dopiła więc ostatni łyk kawy, uiściła rachunek Sobocikowi który od razu do niej podleciał, po czym zachowując odpowiednim dystans ruszyła za Hercem.
Mężczyzna skierował się najpierw do jednego z nielicznych sklepów w okolicy, kiedy z niego wyszedł trzymał pod pachą pudełko z wysokiej jakości pralinami czekoladowymi. Łakomstwo dość szybko wzięło nad nim górę, i pozwolił sobie, wydobyć jedną. Hermes od tyłu widziała jedynie jak lekko unosi maskę by włożyć czekoladkę do ust, po czym zasłona twarzy wróciła na swoje miejsce. Kolejnym celem na drodze spokojnie spacerującego okazała się mała restauracja. Oczywiście Hermes nie weszła tam za nim, a jedynie obserwowała czy ten będzie widoczny z okna. Traf chciał że mężczyzna zajął miejsce przy stoliku, przy jednej z szyb, niedaleko jakichś materiałów budowlanych, z którymi dziewczyna mogła się ukryć. Hermes wkroczyła do swej nowej tymczasowej kryjówki , tylko po to by spotkać się wzrokiem z inną mała osobniczą, która w rękach trzymała aparat fotograficzny, skierowany w stronę obserwowanego okna.


Była wzrostu Hermes, miała niebieskie włosy a jej piersi były równie niewidzialne pod niebieską sukieneczką, co te należące do ambasador. Niebieskowłosa zarumieniła się lekko, gdy zapadła niezręczna cisza. Mniej więcej taka, jaka pojawiłaby się na scenie, gdyby w jednym mieszkaniu wpadło na siebie dwóch złodziei.
Maxwell Herc tymczasem z radością przyjął od kelnera swój lunch.

Yoshida

Kłopotliwy gość



Yoshida siedział rozwalony na poduszkach, które pełniły w jego luksusowym apartamencie rolę krzeseł. Niedaleko leżała taca z jedzeniem które sobie zamówił, a po drugiej – w zasięgu ręki, butelka z tak zwanymi „bąbelkami”. W jego pokoju nie było słychać muzyki, która towarzyszyła kasynu przez cały czas pracy – dzięki temu mógł przy pomocy potężnych głośników puścić wybrane przez siebie rytmy. Wielki telewizor został dopiero co wyłączony… a dokładniej przełączony na obraz z kamer jego miejsca pracy.
Dostał informacje – pojawił się problem.
Leniwie skakał przy pomocy pilota z jednej kamery na drugą, szukając krupiera który miał pokazywać cóż to za frajer, postanowił podskakiwać. W końcu dostrzegł dyskretne znaki, ale nawet bez nich łatwo było się domyślić kto zastrasza graczy.


Pokerzysta miał długą biała i potarganą brodę. Nie wyglądał jednak staro, a przynajmniej nie wskazywały na to szerokie bary i niemal trzy metry wzrostu. Każda z łap olbrzymiego mięśniaka, była grubości torsu Yoshidy. Ciężki hełm spoczywał na jego łbie, kryjąc prymitywną twarz, krzywe zębiska i małe oczka. Co prawda resztę zbroi gdzieś zgubił, zostając tylko w prostej koszuli – ale przy ty wzroście nie była mu raczej potrzebna.
Chłopak ziewnął – takie typy trafiały się przynajmniej raz na dzień. Wchodzili, grali, myśleli że sa najwięksi, najsilniejsi i wspaniali, po czym obijano im pyski. Najczęściej nie fatygowano go do takich sytuacji… może w tym prymitywie było cos specjalnego? Teoretycznie mógł to olać póki tamten nie zacznie robic prawdziwej burdy… ale z drugiej czy chciało mu się siedzieć w pokoju?

Dzielnica przemysłowa

Ryoku

Detal


Dziewczyna stała w sektorze przemysłowym mrużąc oczy by odczytać to co znajdowało sie na dużym szyldzie nad sklepem. Problemem było to, że czcionka której tam użyto była niezwykle mała, wręcz prosiła się o lupę, a mimo to zapełniała cały baner. Ktoś bowiem wziął sobie z punkt honoru by wypisać tam wszystkie branże w których można odnaleźć elementy przez niego wykonywane – a było tego sporo. Stolarstwo, metalurgia, hydraulika, rzeźbienie w kamieniu, w gipsie, w rysikach ołówków… wszystko o czym tylko dało się pomyśleć. Widać, mimo iż ogłoszenie w gazecie mówiło o pracy w detalu, to właściciel przybytku nie był wcale minimalistą.
Kiedy Ryoku wkroczyła do środka przywitał ją cichy dzwonek w który uderzyła framuga, oraz w pewien sposób zapierający dech w piersi widok. Cały warsztat wypełniony był niezwykle pięknymi elementami. Rzeźbione krzesła, stoły, malutkie płaskorzeźby oraz wielkie pomniki, wszystko to znajdowało się niemal na sobie. Gdzieś stała na pierwszy rzut oka normalna zbroja, jednak po głębszym przyjrzeniu okazywało się, że pokryta jest milimetrowej grubości siatką, złożoną z pędów kwiatów. Wszystko w pomieszczeniu zostało dotknięte palcem, a zapewne i kilkoma artysty.
- Ty o pracę?! – cienki piskliwy głosik dobiegł z pozoru pustego miejsca. Dopiero po chwili na kawałek skały nad którym właściciel akurat pracował, wspięła się jego mierząca około trzydziestu centymetrów osóbka.


Kolorem stroju przypominał trochę krasnala ogrodowego. Czerwona czapeczka i spodnie, trzymające się na skrzyżowanych szelkach, a do tego pokryty grubą warstwą pyłu powyciągany sweter. Kiedy odrzucił na bok małe gogle, ukazał Ryo duże czerwone oczy, oraz cienkie brwi. Miał niezwykle gładką twarz, niemal pozbawioną jakichkolwiek rys, więc trudno było odczytać w jakim nastroju się znajduje.- No co tak stoisz! Co umiesz! Czas to pieniądz, nie ma co go marnować! –ponaglał ją, lekko podskakując.

Sektor 13

Henry Mason

Siostra szefowej


Kiedy Henry wyszedł przed budynek siedziby firmy informatycznej, jego nowy kompan Trevor czekał już oparty o wypolerowany czerwony samochód. Pojazd był nieduży i zasilany jak większość energią Shinso. Unosił się nad ziemią, rezygnując z tradycyjnego zasilania kołowego, co znaczyło że nie należał do tej najniższej i najtańszej grupy przyrządów.
- Wskakuj informatyk, lecimy załatwiać sprawy szefowej. – stwierdził, samemu bez ceregieli otwierając sobie drzwi kierowcy i zasiadając za kółkiem. Kiedy Henry wsiadł do samochodu, ten ruszył nim drzwi zdążyły jeszcze dobrze zatrzasnąć się za naukowcem. Trevor był osoba raczej rozmowną (mimo huczącej w radiu muzyki) więc Henry mógł sobie uciąć z nim pogawędkę w trakcie drogi do sektora 13. Przebycie przez portal chwilę im zajęło, bowiem sporo osób kończyło teraz pracę i wracało do swych domostw. W końcu jednak wpadli w magiczną energię i wyskoczyli w jednym z najbiedniejszych sektorów.
- Ale dziura.. – mruknął mężczyzna w czapeczce, rozglądając się po obskurnych blokach.
Adres podany przez przełożoną doprowadził obu mężczyzn na parking przy jakimś obskurnym blokowisku. W pobliskim koszu na śmieci zanurzony do pasa był jakiś menel, który szukał skarbów, zaś na murku siedziała śmietanka osiedlowa. Różnorodna rasowo – to prawda – jednak zjednoczona ortalionem.
- No bez jaj siostra szefowej tu mieszka? – jęknął Trevor, zerkając to na mała karteczkę, to na…


…obskurną przyczepę kempingową która stała na parkingu. Ściszona muzyka w samochodzie pozwalała słyszeć jakieś dźwięki wewnątrz ruchomego domostwa, co świadczyło, że ktoś tam był.
- Nie ma mowy, ja zostaje. –stwierdził Trevor unosząc ręce znad kierownicy. – Idź z nią wszystko załatw, powiedz że my od Luki i w ogóle a ja tu posiedzę. –dodał, wyjmując z skrytki jakieś kolorowe pisemko o samochodach.

Strife

Hej ho hej ho…kurwa


Wytrwałością i pracą herosi się bogacą. Ta maksyma była oczywiście warta tyle co ostatni posiłek Strifego – czyli spuszczenia jej głęboko w kanalizację. Herosi powinni obijać pyski demonom, wyrywać panienki na swe umięśnione torsy i pływać w dolarach! A zamiast tego on stał teraz w obskurnej uliczce, patrząc na adres podany mu przez Linę. A do tego zamiast dolarów miał przyczepę kempingową i musiał myć dziś gary – co w jego życiu poszło źle?
O tyle dobrze, że zakodowane ogłoszenie okazało się czymś w miarę sensownym. Miał ciarki na sama myśl, że mogłoby to być na przykład stowarzyszenie koszykarzy-plecionkarzy. Agencja detektywistyczna o wdzięcznej nazwie „Trzecie Oko” nie brzmiała przy tym tak tragicznie.
Biuro mieściło się w normalnym tanim bloku, zapewne było to po prostu mieszkanie Pana „detektywa”. Gdy Strife zapukał do mieszkania numer 12, usłyszał po chwili dźwięk podciąganych spodni i pospieszne wykrzyczane - Wejść!

Pierwszym co poczuł po wkroczeniu do ciasnego korytarza był papierosowy dym. Kłęby tytoniowego przysmaku wyłaniały się z jedynych otwartych drzwi. W korytarzu stały dwie pary butów- obie męskie w czerwonym kolorze, oraz wisiała ciężką czarna kapota. Strife wiedział gdzie ma iść, przełknął jeszcze raz ślinę, zaklnął pod nosem i dwoma krokami stanął w progu otwartego przejścia.


Za biurkiem które stanowiło główną część małego pokoiku, siedział blond włosy młody mężczyzna. Część głowy ukrył pod czerwonym kapturem, ale jego proste włosy w kolorze słońca i tka nie dały się tam ukryć. Ubrany w różową koszule w serduszka, która niedbale zapiął jednym guzikiem, prezentując tym samym umięśnioną pierś. Trzecia para czerwonych butów znajdowała się na jego nogach, a te z kolei leżały na rzeczonym wcześniej meblu. Papieros na chwilę zastygł w jego ustach gdy obserwował swym błękitnym spojrzeniem przybysza. To co było specyficzne w jego twarzy to fakt, że połowa ust wymalowana była niczym u klauna –stylizowana w szeroki uśmiech. To samo tyczyło się oka na tej części jego facjaty- otaczały je czerwone trójkąty, mające w teorii nadać wesołego wyglądu.
- Psia mać! Myślałem, że to jakaś fajna kobitka. – prychnął. – Szukasz roboty czy masz sprawę? –zagadnął, wypuszczając dym nosem, a spojrzeniem wskazując Strife krzesło.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline