| Gdy sprawdzone metody zawodzą, pora wynaleźć nowe. Wernachien
Spojrzała jeszcze raz na zegarek, a ten pokazywał 0:30. Zamurowało ją. 0:30?
Gdzieś w przestrzeni, może w samochodzie, zgubiła wiele minut czasu.
Rozejrzała się. Czarne postacie zbliżały się.
Widziała ich teraz, jak na dłoni. Zdziwił ją ten widok. Na przedzie szła czarna postać z czarnym płaszczem, z nałożonym kapturem. Na płaszczu były wymalowane dziwne znaki. Dałaby przysiąc, że kabalistyczne - lub satanistyczne.
Dwie następne osoby, za nim, to pewien gość w białym płaszczu, z czarnymi, długimi, kruczymi włosami, zwisającymi w nieładzie z boków jego głowy. Ma dziwny styl chodzenia, trochę tak, jakby był pijany. Dostrzegła z daleka, że ma iskierki szaleństwa w swoich oczach. Druga osoba to kobieta w wieku 30 lat, brunetka, ubrana tak jak pozostali, w czarny płaszcz. To, co odróżnia ją od „szaleńca”, który miał białe rękawiczki oraz od „zakapturzonego”, który miał szerokie rękawy, to posiadanie lateksowych rękawic. Wyglądała okropnie i strasznie. Jej rysy twarzy były poprzecinane niekiedy bruzdami i ciętymi ranami.
Dwóch następnych, to również kobieta za pierwszą kobietą, w przeciwieństwie do niej, miała naprawdę długie, aż do pasa włosy i trzymała coś w prawej dłoni. Po chwili, gdy podeszli, zobaczyła, że posiada w niej wysuwane ostrze.
Po drugiej stronie znajdował się człowiek w schludnym garniturze. Wyglądał pociągająco i dostojnie, z tyłu zwisała mu czarna, wysublimowana pelerynka. Jednak cały z twarzy był niesamowicie, trupio blady, zresztą, tak jak pozostali - oprócz „zakapturzonego”, który miał twarz i ręce okryte.
„Jestem bez szans”, pomyślała.
Uczuła w sobie wilgoć deszczu, zmęczenie spowodowane przez czekanie. Uczucia ją zawiodły, stały się pułapką.
Została złapana w kleszcze. I co najważniejsze, dała się wrobić w „przynętę”, cokolwiek to znaczyło. Poczuła się okropnie.
Nagle sobie uświadomiła pewną rzecz.
„Przynęta”... „PRZYNĘTA!”
Wyszła im naprzeciw, stojąc na środku drogi, tak jak one - i oni szli. Trochę zostali skonsternowani, ponieważ wcześniej do końca byli bardzo mało świadomi jej obecności. Przeklęła w duchu, mogła zostać tam, gdzie była, mogliby przejść bez zauważenia jej.
Z pewnością to były wampiry, kalkulowała.
Ale zawsze spotykała dość „normalnych” wampirów. Ci byli bardzo dziwni. Pierwszy - to mag? A reszta? Była bardzo nadzwyczajna. Zaczęła się ich obawiać. „A co jeśli...”
- Stójcie.
Usłyszała mocny, kobiecy głos za sobą, który ją zmroził, ale zarazem dodał otuchy. Obróciła się lekko, by zobaczyć, kto to był.
Za nią stało 3 osoby, każda ubrana jasno, dość normalnie. Jedna kobieta na przedzie, czarnowłosa, drugi po jej lewej stronie to gość ubrany w kredowo biały garnitur, a po prawej... „Federalny”. Naszych sprzymierzeńców poznaje się po tym, że jedynie obserwują nasze poczynania. Tammo
Podszedł do okna, w międzyczasie próbując rozróżnić jego rysy twarzy. Były dość normalne, wydawało mu się, że ma do czynienia z normalnym człowiekiem.
Jedyne, co rzucało się w oczy, to kolor jego cery. Był dokładnie taki sam, jak cień i światło, które zostało rzucane na niego. Teraz, w półcieniu, jego ubranie przyjęło kolor tego pół-cienia.
Tak samo jego twarz.
To było zaskakujące zjawisko. Stawał się jak kameleon.
Spojrzał wreszcie przez szybę okna. Na ulicy zobaczył około 9 osób, jak wstępnie policzył. Tak, 5 z jednej strony, 3 z drugiej oraz jedną pomiędzy nimi. Czas zaczyna gonić, gdy przestajemy pozwalać mu iść. Szusaku
- Chodź - odezwała się w jednej chwili. Jednak ledwo wyszli, przechodząc koło stojących w poprzek samochodów, usłyszał warkot i nadjechał jakiś motor, a na niej kierowczyni, z długimi, czarnymi włosami.
- PADNIJ! - usłyszał głos kobiecy, blondynki koło niego, a zaraz potem poczuł mocne pchnięcie, które spowodowało jego upadek. Dosłyszał pękanie szkła i jego uderzenie o powierzchnie, takie jak beton i inne.
Zaraz potem kolejny warkot, powoli oddalający się.
Zaczęli wstawać, a on zaraz pojął, co się stało. W dwóch okolicznych samochodach i niektórych dalszych, zostały wybity szyby. Zaraz zrozumiał, że zrobiło to coś innego, niż ręka ludzka. To był automat - broń potrafiąca wypluwać wiele naboi naraz. Z tłumikiem - dodał w myślach.
- Teraz idźmy, ale szybko - usłyszał ją po raz kolejny. Zaczął jej wierzyć. Poszli spokojnie w górę ulicy, do skrzyżowania, po czym skręcili w jedną z dróg.
Pojawili się na niej, podchodząc bliżej.
Zobaczył przed sobą 9 osób - 5 daleko, na drugim końcu, kilkanaście metrów od samotnie stojącej kobiety, później 3 osoby bliżej jego i blondynki - dwóch mężczyzn po bokach i jednej na przedzie, w środku.
Dostrzegł w niej od razu, bez widzenia jej twarzy i przodu, że to ona - „Szachistka”. |