Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2015, 11:26   #16
Manji
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
2 Aubentag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, wieczór

Na obóz grupa wybrała to samo miejsce co dwa dni temu khazadzi. Nie było śladów innych niż te, które sami pozostawili. Zanim jednak grupa na dobre się rozgościła idący ich śladem zwierzoludzie dali o sobie znać. Słychać było plugawą mroczną mowę, coś krzyczeli. Elastir, choć nigdy nie uczył się tej mowy zrozumiał słowa. Obroża ponownie ożyła, zaczęła się wić po przedramieniu elfa.
– Tam jest źródło! – Zwierzoludź przypominający kozła wskazywał zakrzywioną szablą w stronę uchodźców.
– Nie możemy pozwolić im uciec! Nasz pan wynagrodzi nas za zdobycie jego własności! Zabić ich! Rozerwać na strzępy! Krew dla boga krwi!
Minotaur zaryczał ogłuszająco. – Głupiś! Czekać nam! Nie pamiętasz rozkazów! To ci je zaraz przy pomocy Łupacza Czaszek przypomnę!

Mroczna mowa zamarła, zapanowała cisza. Wszyscy co do jednego byli w stanie gotowości, kobiety z dziećmi mogły w każdej chwili podjąć bieg. Wojownicy odruchowo złapali za broń. Pomioty chaosu podeszli pod obozowisko na tyle by słychać było ich krzyki, a potem odeszli w las. Tak bestie chaosu nie postępowały. Do tego byli na tyle blisko, że khazadzi jak i elf mogli dostrzec ich opancerzenie, a mieli na sobie płytowe napierśniki z czarnej stali, karwasze, nagolenniki i hełmy tak samo czernione. Uzbrojeni byli w szable, włócznie, topory. To nie była zwykła zbieranina bezrozumnych bestii. Zierzoludzie z pyska podobni byli do kozłów, minotaur górował nad nimi posturą, był bez mała dwa razy wyższy od człowieka. Biceps minotaura był dwukrotnie grubszy niż udo khazadów, a potężny topór dwuręczny obracał z taką łatwością jak by to był kij od miotły.

Gdy łowcy weszli w las, ponownie zapanowała cisza. Khazadzi i elf zdawali sobie sprawę, że gdyby zostali zaatakowani, wielu mogłoby zginąć. To nie były leśne, dzikie orki. To byli żołdacy chaosu, dobrze uzbrojeni, a na domiar złego podlegali dowódcy.

3 Marktag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, ranek

Cała noc minęła pod znakiem zapytania. Wartownicy czuwali, nie śmiąc usypiać, bo wiedzieli, że to mogłoby zachęcić bestie do ataku. Jednak do niczego nie doszło. Deszcz ponownie nie padał tej nocy, niebo było czyste, przez co nad ranem było piekielnie zimno. Biały szron pojawił się na źdźbłach traw, ptaki przed wschodem słońca rozpoczęły swe trele. Oto pierwszy od dawna bezchmurny dzień budził się do życia przy akompaniamęcie ptasich śpiewów i chrzęstu zmarzniętej ziemi pod butami. W pierwszych promieniach słońca krzątali się wojacy ustawiając kociołek nad ogniem, kobiety zbierały chrust, karmiły dzieci. Kropelki zamarzniętej rosy girlandami wisiały na pajęczynach. Las był cichy, ale groźny jak śpiąca bestia. Koń Elastira boczył się, parskał, potrząsał łbem.

Maszerowali może ze trzy klepsydry, gdy usłyszeli szczekanie psa i głośne,podniecone gęganie gęsi. Krótko potem nozdrza mile połechtał im zapach dymu. Dymu wędzarni, w której ponad wszelką wątpliwość wisiało coś wielce smakowitego. Może szynka. Może boczek. A może półgęsek. Wszyscy, jak jeden mąż, wwęszyli się w woń tak zawzięcie, że zapomnieli o bożym świecie i nie wiedząc nawet jak i kiedy weszli w opłotki i na podwórze przydrożnej gospody. Pies obszczekał każdego z nich równo, ale tak bardziej z obowiązku, gąsior, wyciągając szyję, nasyczał na końskie pęciny. Do zapachu wędzonki dołączył zapach pieczonego chleba, wybijający się nawet ponad smród wielkiej gnojówki, oblężonej przez gęsi i kaczki.

Elastir uwiązał konia do palika, chłopak stajenny, który opodal oporządzał konie, nawet nie zwrócił na całą gromadę uwagi, tak był zajęty.
Kolejno wchodzili, schylając głowy pod niską belką ościeżnicy, jedynie khazadzi przeszli wyprostowani przez próg.
Błony w małych oknach ledwo przepuszczały światło, wewnątrz panował półmrok, rozjaśniany tylko rozbłyskami ognia z komina. Nad ogniem wisiał sagan, od czasu do czasu wzbierający pianą, na co ogień reagował z sykiem i dymem, dodatkowo utrudniającym widoczność. Nie było wielu gości, przy jednym ze stołów, w kącie siedziało czterech mężczyzn. Po przeciwnej stronie siedział samotnie gość, posilając się prażuchami polanymi topioną słoniną i okraszonymi skwarkami z cebulą. Po sali krzątała się dzewka w zapasce, podeszła w strone paleniska, zamieszała w parującym i pryskającym saganie. Po czym zaczęła napełniać miski parującą zupą, napełnione podawała kobietom, wręczając lipowe łyżki. Po chwili cała zgraja uchodźców siorbała w ciszy pyszną, gorącą rybną zupę. Co jakiś czas kobieta podchodziła na chwilę do samotnego gościa, po czym ponownie wracała do swoich obowiązków.

– Gerda! – Krzyknął karczmarz. – Chleb trza wyjmować! Rusz że się, kocmołuchu! Dziewka odeszła. Zgarbiona, szarobura, nijaka. Nikt nie zwracał na nią uwagi.

Czterech zza stołu w kącie ruszyło się, wstało. Podeszli, dzwoniąc ostrogami, skrzypiąc skórą, chrzęszcząc kolczugami, wspierając pięści na rękojeściach mieczy, kordów i baselardów.

– Pan Reinmar de Bielau. Ot, chłopcy, sami widzicie, co znaczy łowiecki opyt. Zwierz sprawnie otropiony, knieja sprawnie obrzucona, trochę szczęścia ino, a nie być bez zdobyczy. A szczęście się dziś do nas iście uśmiechnęło.

Dwaj z typów stanęli po bokach, jeden z prawej, drugi z lewej. Trzeci zajął pozycję za plecami nazwanego Reinmarem. Czwarty, ten, który się odezwał, wąsaty, odziany w gęsto nabijaną guzami brygantynę, stanął naprzeciw. Po czym nie czekając na zaproszenie, usiadł.

– Nie będziesz – nie zapytał, stwierdził raczej – rzucał się, czynił prepedycyj ani żadnego tara-rara? Hę? Bielawa? - Młodzik nie odpowiedział. – Nie będziesz – sam siebie zapewnił wasaty typ w brygantynie.
– Bo przecie wiesz, że to byłoby calkiem głupio. My nic do ciebie nie mamy, ot, jeszcze jedna zwyczajna robota. Ale my, czujesz, zwykliśmy robotę sobie ułatwiać. Zaczniesz wierzgać i hałasować, to cię ruk-cuk zrobimy potulnym. Tu, na krawędzi stołu zlamiemy ci rękę. To wypróbowany sposób, po takim zabiegu nawet wiązać pacjenta nie trzeba. Czyś coś mówił, czy mi się zdawało?
– Nic nie mówiłem. – Odparł osaczony młodzieniec.
– To i dobrze. Kończ jedzenie. Do Sterzendorfu kawał drogi, po co masz głodny jechać.
– Zwłaszcza – wycedził typ z prawej strony, w kolczudze i żelaznych awanbrasach na przedramionach – że w Sterzendorfie pewnie nie od razu cię nakarmią.
– A nawet jeśli – parsknął ten z tyłu – to pewnikiem nie tym, co by ci mogło w smak pójść.
– Jesli mnie puścicie… Zapłacę wam… - wydusił z siebie chłopak. – Zapłacę wam więcej niż Sterczowie.
– Znieważasz zawodowców – rzekł wasaty w brygantynie. – Jestem Kunz Aulock zwany Kyrielejson. Mnie się kupuje, ale nie przekupuje. Łykaj, łykaj kluski. Ruk-cuk!

Kunz Aulock zasadził za pas buławę, którą do tej pory trzymał w garści.
– Było nie dobierać się do cudzej baby. Całkiem niedawno, słyszałem kazanie kapłana Vereny, cytującego jakiś list. Szło tak: wszelkie przekroczenie otrzyma słuszną zapłatę. Po ludzku znaczy, że jeśli się co uczyniło, trzeba umieć uczynków swych znać konsekwencje i być gotowym je ponieść. Trzeba umieć przyjmować to z godnością. Ot, dla przykładu, spojrzyj w prawo. To jest pan Strok z Grogowic. Podobnych będąc jak ty zamiłowań, całkiem niedawno popełnił pospołu z druhami na jednej mieszczce uczynek, za który, gdy schwycą, kleszczami szarpią i kołem łamią. I co? Patrz i podziwiaj, jak pan Strok godnie los znosi, jak jasne ma lica i wejrzenie. Bierz przykład.

– Bierz przykład – zachrypiał pan Strok, ktory, nawiasem mówiąc, lica miał pryszczate, a wejrzenie kaprawe. – I wstawaj. Czas w drogę.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 26-02-2015 o 14:12.
Manji jest offline