Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2015, 09:10   #148
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Rewolwer La Sall… to była ich jedyna broń. Jednak Joan nie chciała się z nim rozstawać. Nie pozwalała sobie odebrać. Teodor więc musiał polegać na starym dobrym kuchennym nożu. Żałosne.

Był żołnierzem, ale nie maszyną do zabijania. Nie był szkolony na komandosa i ostatnio walczył całe lata temu, nie licząc tego koszmarnego gówna, w którym teraz żył. A cokolwiek się czaiło w tych korytarzach mogło być naprawdę groźne.. nieumarłe wilkołaki, płonące szkielety, ponury kosiarz… Na nich wszystkich kule wydawały się zbyt małym zagrożeniem, a co dopiero nóż. Ale lepszy kawałek stali w garści niż nic.

Przemykali więc oboje korytarzami w nadziei, że zdołają się wydostać z tego szalonego labiryntu. I to bez spotkania z tutejszymi “mieszkańcami”. Póki co, ani jedno, ani drugie się nie udawało.

Teodor nadal nie wiedział, gdzie są… a i raz czy dwa napotkali mieszkańców tego miejsca.Przykładowo, takim pazurzastym sukinkotem o aparycji rodem z szalonego koszmaru. Wysokie szponiaste humanoidy… a może żywe trupy obleczone w czerwone szaty z własnym mięśni.

Nie zaczepiane jednak wydawały się ignorować dwoje ludzi, którzy wkroczyli na ich domenę. Byli bowiem zajęci snuciem pajęczym i zasklepianiem nimi wejść do niektórych komnat. Pajęczyny te z czasem tworzyły coraz grubszą warstwę zmieniając się niemal w kamień nie do odróżnienia od reszty ściany. Teodor zauważył ten fakt, gdy mijali już piątego stwora zajmującego się swoją robotą.. i gdy zobaczył kolejne wejście w stadium zaawansowanego zasklepienia. Czym były? Czemu to robiły? Nie mogły być sługami rewersów, bo te polowały na takich jak Tom i Joan.

Ale ich aparycja nie zachęcała do zaczepiania ich…

A może ten świat był czymś więcej niż wizją stworzoną dla nich. Czymś, co istniało naprawdę a magia, rytuał, czy co tam na nich oddziaływało, jedynie wsysało ich na jakiś czas do tego koszmarnego uniwersum. Piekło? Niebo? Czyściec? Zaświaty? Kraina Wielkich Łowów? Kurwa. To ostatnie nawet pasowało. Tutaj coś ciągle na siebie polowało, chociaż zwierzyną byli głównie oni.

Teodor odrzucił fatalistyczne rozmyślania. Był zmęczony. Głównie psychicznie, bo fizycznie jakoś się jeszcze trzymał.

Dalsza wędrówka przez korytarze nie obfitowała w żadne niespodzianki. Nadal nie wiedzieli dokąd idą. I po jakimś czasie nie wiedzieli nawet skąd przyszli. Niemniej oboje usłyszeli dość blisko czyjeś głosy. Mężczyzna i kobieta.

Przyczaili się.. bo to miejsce mogło spłatać figle. I czekali.

Zza zakrętu wyłoniły się dwie osoby.

Wysokiego mężczyzny w czarnej kurtce Teodor nie znał. Nie wydawał się specjalnie wrogi i to mimo obrzyna dubeltówki w dłoniach. Wydawał się zagubiony i zmęczony. Był pewnie takim samym członkiem Silver Ring jak on… co nie znaczy, że godnym zaufania. Jednakże dopiero, gdy za nim zza rogu wyszła kobieta.. świat Teo ponownie zrobił fikołka. Temu człowiekowi towarzyszyła. Joan La Sall. Z prawą ręką opatrzoną długim opatrunkiem od dłoni do łokcia, zmęczona i brudna… ale to była ona.

Joan La Sall towarzysząca Wournoosowi również była zaskoczona i w wyraźnym szoku spowodowanym tym widokiem.

- Joan - Teodor płożył dłoń na ramieniu towarzyszącej mu dziewczyny. - Schowaj się. Nie pokazuj. Zagadam ich. Wybadam kim jest ta ... ta druga ty. Dobra?

-Zabijmy ich.- wysyczała z nienawiścią La Sall celując z rewolweru w towarzyszącego tamtej mężczyznę.- Na pewno to jakieś pokraki w przebraniu.

- A jeżeli nie? Nie możemy tak po prostu strzelać do ludzi. Mogą byc zagubieni, jak i my - położył rękę na jej broni opuszczając ją w dół. - Strzelaj, jeżeli zaczną robić się groźni. Idę do nich.

- Ci dwoje nie są ludźmi…- odparła La Sall gniewnie.- Ta suka skradła mi twarz!
Zachowanie Joan wydawało się być dziwne.

- A może to ty? Tylko później? Za kilka dni? Po kolejnym przejściu? Kto wie, jak działa tuta czas? Pomyślałaś o tym?! Zastrzelisz sama siebie? I nieznanego człowieka. Joan, na litość boską, opanuj się!

Teodor nie ustępował. Nacisk na broń celem opuszczenia lufy w dół stawał się coraz silniejszy.

- Dobrze… niech ci będzie.- ustąpiła pod argumentami Teo, niemniej jej palce pozostawały zaciśnięte na rewolwerze.- Ale broń zachowam. Idź.

- Pilnuj mnie - wyszeptał jeszcze cicho i ruszył bokiem na spotkanie obcego i Joan Numer Dwa.

Postarał się wyjść tak, by zobaczyli go dość szybko, ale z rękami uniesionymi w górze i uśmiechem rezerwy na twarzy.

- Hej. Spokojnie. Nie denerwujcie się. Jestem bez broni. - zapowiedział swoje nadejście.

Starał się tak iść, by nie wchodzić na linię ognia Joan Numer Jeden i ostrożnie, gotów odskoczyć za najbliższą osłonę, gdyby jednak nieznajomi stali się agresywni.

Mężczyzna był agresywny… wycelował w Teo obrzyna z wyraźną wrogością, ale Joan go powstrzymała.

- To mój przyjaciel…. uspokój się Gerry.- rzekła zakrywając lufę dłonią. Po czym rzekła do Wuornoosa radośnie.- Teo tak bardzo się martwiłam, po tym znikłeś z tego Motelu, a ja trafiłam tutaj do tego świata. Myślałam, że zginąłeś.

- Możliwe że zginął, pamiętaj co ci mówiłem.- odparł podejrzliwie mężczyzna nazywany Gerry.

Po minie Teodora poznać było wyraźną konsternację.

- Joan - powiedział ostrożnie i ruszył ostrożnie w stronę kobiety. - Dla mnie to ty zniknęłaś. Recepcjonistka nic nie wiedziała. Szukałem cię. Potem pomyślałem, że poszłaś w stronę Silver Ring więc pojechałem za tobą. Wiesz. Liczyłem, że cie spotkam.

Uśmiechnął się szczęśliwy.

- I spotkałem. Nawet dwa razy, wiesz.

Spojrzał za siebie, tam gdzie zostawił Joan.

- Joan! Słyszałaś. Możesz wyjść!

Zerknął na Gerryeg’o, a potem na Joan Numer Dwa.

- Nie róbcie nic gwałtownego ani nieprzemyślanego, dobra? Zaraz wszystko się powinno wyjaśnić, na ile to możliwe w tym popieprzonym miejscu.

Huknął strzał. Gerry zraniony w ramię odpowiedział ogniem. Joan Numer Dwa rzuciła się na Teo powalając go na ziemię i w ten sposób spychając z linii strzału. Całkiem żwawo ocaliła mu życie i swoje też przy okazji, gdy znaleźli się na linii wymiany ognia.

- Kurcze… wdepnąłeś na pionka Cesarza.- szepnęła cicho.

-Musimy się stąd zmywać.- Gerry wystrzelił jeszcze raz.- Joan osłonisz nas?

-Tak.- rzekła La Sall staczając się z Teo i strzelając w kierunku Joan z którą Teodor przyszedł.

Ogłupiały Theo dał się ponieść wydarzeniom. Nisko pochylony zaczął wycofywać się za Joan numer dwa.

- Pomogę ci! - rzucił do Gerry'ego licząc na to, że ranny mężczyzna schowa swoje podejrzenia i da się podtrzymać podczas ucieczki.

Kanonada tuż nad głową uciekającego Teo... instynkty z Afganistanu i wojskowe przeszkolenie dało o sobie znać. W końcu takie akcje były dla niego tam rutyną. Podtrzymując rannego Teodor wycofał się za róg korytarza, podczas gdy Joan La Sall próbowała zabić Joan La Sall. Starała się też rakiem wycofać do tyłu.

Gerry z jękiem osunął się na podłogę pozostawiając na ścianie rozmazaną krew. Drżącą dłonią uniósł śrutówkę, ale.. w tej chwili ktoś inny mógł zrobić z niej właściwy użytek. Tylko… jaki?

- Daj! - Theo chciał wziąć broń z ręki rannego. - Trzymaj się mnie i zwiewamy. Nie wiem co się tutaj dzieje. Ale wiem, że nasza wojenka zwróciła uwagę wszystkiego, co czai się wokół.

Póki co na razie nie widać było ruchów dookoła, może rzeczywiście gospodarze tego miejsca traktowali ludzi jak niegroźne pasożyty… ignorując ich całkiem. Nie ignorowała ich zaś La Sall z którą przyszedł próbując desperacko ich zabić, podczas gdy Gerry podał broń Teodorowi.

Nie miał zamiaru strzelać, póki nie będzie to ostatecznością. Chciał po prostu wycofać się z Joan Numer Dwa i Gerrym gdzieś, z dala od ostrzeliwującej się Joan numer jeden. Ile jeszcze zostało jej amunicji? Nie pamiętał, czy widział przy niej zapasowe magazynki. Miał nadzieję, że ich nie ma.

- Cholera jasna, Joan! - Wrzasnął na całe gardło, gdy już śrutówka znalazła się w jego rękach.

Stęknął pod ciężarem Gerryego i ruszył dalej korytarzem, byle dalej od wymiany ognia. - Joan przestań strzelać! Daj nam odejść! Pogadajmy!
Grał na czas. Gerry mocno krwawił. Potrzebował opatrunku.

Nie padła żadna odpowiedź werbalna. Przynajmniej na początku. Jedynie kanonada. Potem jednak...

- Oddajcie Geralda Watersona i możecie pójść wolno. W innym przypadku zostaniecie zabici.- zimny lodowaty ton głosu. Tak znajomy Watersonowi. Tak nie pasujący do dziewczyny w której się zakochał, zaś pasujący do kobiety którą… znał? Tak. Tak mówiła Joan La Sall… ta Joan, która… zastrzeliła go… w… szpitalu.

- To pionek, dron, golem… to nie jest istota z którą można negocjować.- syknęła gniewnie prawdziwa Joan, bo tamta prawdziwą być nie mogła.

- Kim, do kurwy nędzy, jest ten cholerny Gerald Waterson! - wykrzyknął Teo w stronę niby-Joan.

- Ja jestem Gerald Waterson.- rzekł cicho ranny Gerry.

- No to niech się pierdoli! - mruknął Teo pod nosem. - Ochraniałeś Joan przez ten czas. Pomogłeś jej. To ja pomogę tobie.

Spojrzał na Joan.

- Ostrzelaj jej stanowisko ale nie wychylaj się. Cofamy się do najbliższego pomieszczenia. Potem zajmij się Geraldem. Ja dam nam osłonę przy drzwiach. Trzeba powstrzymać upływ krwi.

Wychylił się ostrożnie i otworzył ogień w stronę kryjówki Joan Numer Jeden. Nie chciał jej zabić, ani zranić. Tylko powstrzymać od atakowania ich. Jak to się fachowo w wojsku nazywało – przyziemić ogniem, przycisnąć, dać osłonę ogniową. Tą chwilę by dać szansę Joan Numer Dwa prowizorycznie załatać Geralda.

Udało się odeprzeć atak. Ostrzał Teo był skuteczniejszy niż niedoświadczonej Joan. Ogień zaporowy zmusił niedoszłą towarzyszkę pisarza do rejterady.

- Skąd ty ją wytrzasnąłeś?- zapytała zaskoczona La Sall zerkając na opatrunek zrobiony Gerry’emu i oceniając jego fachowość. Pewnie by sama lepiej tego nie zrobiła.- I co się z tobą działo? Gdy.. to się zaczęło znalazłam się sama w pokoju. Myślałam, że zwiałeś po tym… co się stało w nocy. Mogłeś wszak uważać, że wykorzystałeś moje upojenie alkoholem.. i mieć wyrzuty sumienia. Tak myślałam, zanim nie zorientowałam się, że… nie jestem już w tym motelu.

- Szukałem cię, bo znikłaś. Pojechałem w stronę Silver Ring - wyjaśnił. - Tutaj wpadłem na dwójkę ludzi i na tą niby Joan. Myślałem, że to ty. Wiedziała o hotelu. Wiedziała o wielu sprawach.

Rozmawiał cicho, szeptem, obserwując drogę, którą przyszli tak, by samemu nie być widzianym. Gotowy bronić ich małego "bastionu".

- Co z nim?

Teo rzucił okiem na Geralda i znów wrócił do obserwacji.

- Wyżyje… chyba.. nie jestem lekarzem, ale upływ krwi udało się zatamować.- mruknęła cicho, po czym zwróciła się do Geralda.- Możesz się rozejrzeć po okolicy, czy aby ktoś nie idzie naszym śladem.

Waterson nieco zdziwiony jej słowami spojrzał to na Teodora to na Joan, po czym skinął głową w zrozumieniu. I zostawił ich na chwilę samych. La Sall westchnęła głośno i rzekła.

- Wiesz… nie żałuję tego co się między nami stało w hotelu, ale… Teo ja cię nie kocham. Ty też mnie nie kochasz. Ty kochasz ją… tą Joan z którą przyszedłeś, tą idealną Joan zbudowaną ze swoich wspomnień i marzeń. Bo tym właśnie są te pionki Cesarza. Telepatycznie sięgają do naszych głów i dostosowując swój wygląd i swoje zachowania to naszych oczekiwań. I właśnie tamtą Joan pokochałeś.Nie mnie. Nie możesz mnie kochać, bo mnie nie znasz. Ani mojej przeszłości.

Uśmiechnęła się blado

- To nie znaczy, że w przyszłości nie możemy być razem. – Dodała. - Jak się wyrwiemy z tego piekła. I naprawdę było przyjemnie wtedy w łóżku… to mnie odstresowało. Ale… cholera… jesteśmy obcymi ludźmi. I polubiłam cię, ale wiesz… do związku potrzeba czegoś więcej.

Splotła ramiona razem otulając się swymi rękami w poszukiwaniu otuchy.

- Wiem, że to głupio brzmi… jakbym dawała ci kosza… i w sumie może i daję. Ale nie w tym rzecz. Po prostu… krępuje mnie to, gdy zachowujesz się tak jakbyś był moim chłopakiem i chciał się rzucić za mnie w ogień. Głupio mi widzieć psie uwielbienie ze strony faceta, którego właściwie nie znam. Nie możemy zacząć tego bardziej normalnie? Nie opierając się na wspomnieniach, których prawdziwość jest niepewna. Nie możemy… z czystą kartą zacząć naszej znajomości i związku i pozwolić się temu rozwinąć naturalnie? Nie kocham cię Teo… bo dopiero się poznaliśmy, ale to z czasem może zmienić. Rozumiesz mnie, prawda?

- Jasne - odpowiedział krótko i uśmiechnął się ciepło. - Wiesz, Joan. Nie wiem, co jest prawdą, co nią nie jest, ale tam w hotelu ... to było ... prawdziwe, wiesz. Tak prawdziwe, jak tylko może być w tej obłędnej sytuacji. Nie miej wyrzutów sumienia. Nie przejmuj się mną. Jakoś wszystko się poukłada. Teraz najważniejsze jest przeżyć i zrozumieć, jak rozwiązać ten koszmar. Potem ...

Zamilkł. Nie bardzo wiedząc, co może stać się potem.

- Potem będziemy się zastanawiać, co dalej - dodał niezręcznie.

- A co teraz? Wiesz może jak uciec z tego labiryntu dla szczurów?- zapytała z nadzieją w głosie i ulgą związaną z zamknięciem niezręcznego dla niej tematu.

- Szukałem drzwi. Ale żadnych nie widziałem. A ty? Widziałaś coś po drodze?

- Tylko takie komnaty w których czasem było parę ksiąg i takie zalepiane przez dziwne stwory… cholera. Niepotrzebnie tu właziliśmy.- jęknęła załamana perspektywą zostania w tym miejscu dłużej.- Nic niezwykłego tu nie zobaczyłeś?

- Tylko jeden pokój. Rozdzieliliśmy się z inną grupą lecz ustaliłem miejsce spotkania, na ten wypadek. Najgorzej że ta fałszywa Joan też je zna.

Machinalnie sprawdził strzelbę. Jej ciężar dodawał mu pewności siebie.

- Muszę ich ostrzec, Joan. Przed nią.

- Więc… udajmy się tam?- zapytała La Sall wstając.- Tak naprawdę, to chyba nie mamy wyboru. A co to za inna grupa?

- Dziewczyna i facet. Jean Pierre Savoy i Emma Durand. Zniknęli w pewnym momencie, gdy przeszukiwaliśmy ten biblioteczny labirynt.

- Oni są tutaj? - Joan zbladła na moment i zamarła, by po chwili zasypać Teo pytaniami.- Gdzie? Gdzie znikli? Jak?

- W pewnym momencie wchłonęła ich taka jasność, czy coś. Nie bardzo widziałem. W labiryncie? A co? Wzburzyło cię to. Powiesz coś więcej?

- Gerald ma… obsesję na punkcie Emmy Durand-Waterson. To jego żona… zmarła żona, która ostatnio ożyła. Ten jego “afekt” to coś podobnego do tego co ty czujesz wobec mnie, ale na znacznie większą skalę.- wyszeptała cicho La Sall.- Więc nie wspominaj o niej, bo może mu odbić. A kiedy myśli trzeźwo i logicznie to...jest całkiem solidnym towarzyszem podróży.

- Wszystko w porządku… co ustaliliście?- rzekł Gerald po powrocie.- Pionek cesarza chyba zrejterował, ale powinniśmy być czujni. Na pewno wróci, oby nie ze wsparciem.

- Myślę, że powinniśmy się przemieścić. Przeczekać ten "czas rewersów". Albo przyczaić. Nie wiem co lepsze.

- Nie wiem czy da się przyczaić czy przeczekać ten czas.- odparła zniechęcona Joan.- Tkwię już nie wiem ile i… mam wrażenie, że tu umrzemy ze starości jeśli nie czegoś nie zrobimy.

- Powinniśmy walczyć. Na pewno jest jakaś broń pozwalająca je zabić. Należy znaleźć rewersów i pozabijać je jednego po drugim. Wiem że paru zginęło. -stwierdził stanowczym tonem Gerald.- Bo ich sługi znikły.

- A masz pomysł, jak się do nich dobrać? Bo wiesz. Może Rewersy znikają kiedy giną ci, których prześladują. Może my i oni jesteśmy jakoś powiązani. Albo karty? Bo każde z was ma swoją, jak i ja. Prawda?

- To prawda… każdy z nas ma kartę.- stwierdził Gerald i podrapał się po karku dodając.- Więc na każdego z nas przypada jeden rewers.

- Rewersy giną wtedy, gdy powiązana z nimi osoba ginie z czyjejś innej ręki lub w wyniku wypadku.- wyjaśniła La Sall przypominając dawne wydarzenia.- Rewersy dążą by ich cel zginął z ich ręki lub ich sług, które są ich przedłużeniem. Dlatego mój uratował nas od śmierci. Gdybym zginęła w wypadku kolejowym razem z tobą, Słońce by zginęło wraz ze mną. Więc mój rewers użył swych sług, by ocalić nam życie.

- Pogadajmy jednak o tym w bezpieczniejszym miejscu.- wtrącił Gerald.- Albo podczas wędrówki. Przebywanie w jednym miejscu na dłużej, to kuszenie losu.

Udali się w trójkę w stronę miejsca zbiórki. Ostrożnie. Jak zawsze. Theo upewnił się, że broń ma pewną i załadowaną. Po drodze nie rozmawiali zbyt wiele. Przekazał im tylko zdobyte rewelacje na temat szpitala i swoich wizji licząc na to, że ktoś to poukłada. Wspomniał polującym na nich psychopacie – Rogersie. O podejrzanych, magicznych talentach Jeana Savoya i kobiecie – zombie jego piwnicy.

- Nie ufam mu – dodał zimno. – Niby jest z nami, ale wie za dużo. Za bardzo to ogarnia, to wszystko. Albo ma lepsze źródło informacji, albo siedzi w tym jakoś i zbija boki z tego, jak się miotamy. W razie, gdyby chciał coś odwinąć nie wahajcie się działać.

Miał nadzieję, że wiedzą o co mu chodzi.

Na końcu spojrzał na Geralda i dodał.

- Tą drugą osobą jest Emma Durand. Wiem, że jesteś w niej szaleńczo zadurzony, ale to może być coś jak ja i Joan.

Spojrzał przepraszająco na kobietę, która posłała pełne wyrzutu spojrzenie.

- Przepraszam, Joan. Uznałem, że musi to wiedzieć. Aby nie czuć się tak, jak ja gdy spotkałem łże-Joan, a potem ciebie – i Znów zwrócił się do Geralda - Jestem gotów dać się za nią zabić, chłopie. Za Joan, bracie, a ona nawet mnie nie zna, bądźcie pamięta. Emma, ta Emma którą poznałem wydaje się być bardzo w porządku. Myślę, że o ile ją spotkamy, może okazać się cennym sprzymierzeńcem.

Gerald miał zagubioną minę.

- Musimy być gotowi na wszystko. Nie my jesteśmy w tym świecie łowcami lecz raczej zwierzyną łowną. I nadal nie wiemy o nim nic.

Wyszli z budynku na ulicę i Theo zamilkł. Całą trójka pogrążona we własnych myślach ruszyła do wyznaczonej jako miejsce spotkania kamienicy. O czym myśleli Joan i Gerald Theo mógł tylko zgadywać.

On sam myślał jedynie o kurczaku z frytkami i zimnym piwie. To pozwalało mu nie myśleć o tym, że w każdej chwili może zginąć rozszarpany przez jakieś chuj-wie-co rodem z koszmarnego snu.
 
Armiel jest offline